W niezamierzchłej przeszłości "popełniłem" kilka tekstów o współczesnej kawalerii. Trochę mi się wtedy żal robiło,
że w dzisiejszej wojskowości ma ona znaczenie tylko reprezentacyjne. Okazało się jednak, że nie tylko i że w bardzo
szczególnych wypadkach używa jej się w akcjach militarnych do dziś !
Jak sądzę wielu z Was pamięta takie wydarzenia: pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku (brzmi to okropnie, ale to
zaledwie 15 latek temu) w Afganistanie rządzili talibowie. Znalazł u nich schronienie Osama bin Laden, już wówczas
oskarżany m.in. o zamachy w Afryce. Amerykanie żądali jego wydania, talibowie odmówili. Mało tego, zapewnili Osamie
zaplecze do organizowania dalszych zamachów. USA w 1998 roku ostrzelało obóz Bin Ladena, w listopadzie 1999 i styczniu
2001 ONZ nałożyła na Afganistan serię sankcji gopspodarczych. W odwecie Al-Kaida dokonała koordynowanego z Afganistanu
ataku na USA, którego symbolem stało się rozbicie dwóch samolotów pasażerskich o World Trade Center. USA zażądały wtedy
m.in. wydania Bin Ladena, a że talibowie odmówili, więc za zgodą NATO 7 października 2001 roku od silnych bombardowań
rozpoczęła się wojna z Afganistanem. Niedługo później kilka tysięcy amerykańskich i brytyjskich żołnierzy rozpoczęło
polowanie na Bin Ladena i przywódcę talibów, mułłę Omara. Szanse na upolowanie ich bombami jednak były nikłe, nowoczesna
i droga technika zbrojeniowa na niewiele się przydawała, gdy cel ukrywał się w (zapewne) jednej z jaskiń, jakich
w Afganistanie jest całe mnóstwo.
Na wroga wypuszczono więc kawalerię. Oczywiście trudno tu mówić o kawalerii w ścisłym tego słowa znaczeniu. Raczej
wypadałoby użyć określenia "żołnierze na koniach". Żołnierzami tymi byli oficerowie wywiadu amerykańskiego, których
zadaniem było połączenie się z miejscowym Sojuszem Północnym, czyli luźnymi grupami o charakterze plemiennym, powstańcami,
którzy od czasu nastania rządów talibów występowali przeciw władzy i starali się przejąc kontrolę na jak największymi
obszarami kraju. Amerykanie mieli zorganizować i zsynchronizować działania bojowe tych dotąd samodzielnych grup oraz
służyć ich przywódcom swym doświadczeniem wojskowym. Misja miała kluczowe znaczenie: pod tym nowym, nieformalnym
przywództwem wojownicy Sojuszu mieli stac się skuteczną bronią Amerykanów w tej wojnie. Żołnierzy wybrano już w kilka
godzin po rozpoczęciu wojny z "zielonych beretów", czyli z 1 Regimentu Sił Specjalnych USA, znanych też pod nazwą Airborne.
Ten oddział jest podzielony na kilka grup (Special Forces Groups - SFG), w zależności od regionów, w jakich ma działać.
Część żołnierzy przechodzi szkolenie z walk w rejonach górskich (a takie warunki sa w Afganistanie), które obejmuje m.in.
opiekę i użytkowanie zwierząt jucznych: koni i mułów. Żołnierze konni, którzy mieli być wprowadzonymi do Afganistanu,
pochodzili z 5-tej SFG, ale mimo przeszkolenia wojskowego z "obsługi" zwierząt jucznych dla części z nich, dla większości
był to jednak pierwszy kontakt z jazdą wierzchem. Oddział nazwano "Task Force Dagger".
Po raz pierwszy od 80 lat USA użyły koni do działań bojowych ! Żołnierzom towarzyszył też fotoreporter CNN Mark "Mad Dog"
Biello, który gdy po raz pierwszy zobaczył oddział, zdziwił się nieco, widząc ludzi w oczywisty sposób nie będących
Afgańczykami, odzianych w tradycyjne ludowe stroje. Byli to właśnie brytyjscy i amerykańscy komandosi. Wokół nich
zgromadzone było całe zaplecze logistyczne, wielki zespół "obsługi naziemnej" na czele ze służbami wywiadowczymi.
Na tym jednak etapie poproszono CNN o nie dokumentowanie w żaden sposób tego, jak przebiegały przygotowania - oczywiście
z uwagi na wojnę. Oddział wszedł do Afganistanu od północy, od granicy z Uzbekistanem. Biello wspominał:
"Brak snu,
brak elektryczności, cały sprzęt uszkodzony przez kule, jesteś na koniu, idziesz z wojskiem, nie ma jak naładować baterii.
Było ciężko, aby zrobić to, co było trzeba." Zbliżając się do obszarów działań wojennych grupa parokrotnie dostawała
się na tereny objęte amerykańskimi bombardowaniami, co Biello komentował:
"Myślę o tym, że 30% podatków z mojej pensji
idzie na produkcję broni, którą usiłuje się zabić mnie !"
Dlaczego użyto koni ? Po pierwsze: w ekstremalnie trudnych terenach górskich zwierzęta potrafią się sprawdzać lepiej,
niż maszyny, a często są tam jedynym środkiem transportu w ogóle możliwym do zastosowania. Po drugie: końmi standardowo
posługiwali się bojownicy Sojuszu Północnego, którym Amerykanie mieli asystować. Ale jazda konna w wykonaniu amerykańskich
komandosów nie była sielanką.
Konie, choć miejscowe i doświadczone, często ślizgały się, próbując wspinać się na skały,
mocno przy tym nadwyrężając i podkowy, i kopyta, co było przyczyną wielu trosk. Stale istniała spora szansa na poślizgnięcie
się, upadek konia i jeźdźca w przepaść, ale... Oddział musiał iść dalej. Takie pomniejsze wypadki zresztą się po drodze
zdarzały - np. jeden z koni zaczął się zsuwać w dół, a gdy żołnierz zeskoczył z grzbietu, zwierzę przewróciło się na niego.
Żołnierz doznał poważnego urazu kręgosłupa, lecz nie było możliwości wycofania się; w dalszej części misji uczestniczył
biorąc w małych dawkach, przeciwbólowo morfinę. Jak powiedział: "Nie pozwalam sobie być słabym ogniwem. To nie leży w mojej
naturze, to nie leży w naturze Zielonych Beretów." Był też i inny konikowy problem: w typowo "zmaskulinizowanym", męskim
świecie Afgańczyków, w ich kulturze, właściwym koniem bojowym dla mężczyzny jest oczywiście pełen temperamentu ogier.
W akcji nie brała udziału ani jedna klacz. Żołnierze wspominali, że konie stale gryzły, kopały i stawały dęba - "To było
jak jazda na pumie !" Nie tylko podczas jazdy, ale też (a nawet zwłaszcza) podczas postojów i nocnych odpoczynków każdego
konia trzeba było trzymać w pewnej odległości od pozozstałych - bliższe kontakty zwierząt zawsze kończyły się próbą sił
między nimi.
W ciągu niespełna pół roku złożony z Amerykanów i Afgańczyków oddział w sile pułku skutecznie zniszczył bazę rządu talibów
i tym samym zakończył sponsorowanie przez ten rząd terrorystów. Brał udział w bitwie pod Mazar-e Sharif, wykrył też zdrajcę,
Johna Walkera Lindha, Amerykanina z Kalifornii, walczącego po stronie talibów. O oddziale zrobiło się głośno, gdy czołówym
politykom, m.in. sekretarzowi obrony Donaldowi Rumsfeldowi pokazano zdjęcie oddziałi w akcji. "Jeśli mieliśmy się poruszać,
konie były jedynym sposobem." - mówił później sierżant Chris Spence - "Nikt by w to nie uwierzył, więc wziąłem aparat
i zrobiłem to zdjęcie."
Po zakończeniu akcji oddział został rozwiązany lecz na pamiątkę tych działań "kawalerii" postawiono 5-metrowej wysokości
pomnik autorstwa rzeźbiarza Douwe Blumberga, przedstawiający żołnierza Sił Specjalnych na koniu. Na pomniku widnieje motto
Airborne "De Oppresso Liber" (wł. obrońca uciśnionych). środki w niebagatelnej wysokości pół miliona dolarów, pochodziły
z prywatnych funduszy sponsorów. Pomnik znajduje się w Battery Park City na Dolnym Manhattanie. Jest to jednak miejsce
tymczasowe, docelowym jest położony nieopodal Zucotti Park. Co ciekawe, Blumberg zainteresowawszy się bardzo szczegółami
misji wykazał podczas swej pracy artystycznej wyjątkową dbałość o detale. Nadzwyczaj wiernie oddał nie tylko szczegóły
umundurowania i uzbrojenia, ale nawet też z oddziału Smithsoniam Museum w Fort Bragg (Północna Carolina) ściągnął na wzór
oryginalne afgańskie siodło i wędzidło. Cała akcja została też opisana w książce Douga Stantona pt. "Horse soldiers: The
Extraordinary Story of a Band of U.S. Soldiers Who Rode to Victory in Afghanistan".
Na tym jednak nie koniec. Doświadczenia z Afganistanu zaowocowały powstaniem w Fort Bragg ośrodka, w którym przebywało
36 starannie dobranych pod kątem spokojnego temperamentu koni, stanowiących własność rządu USA. Ośrodkiem zarządza Mark
Rossignol. Konie oczywiście wykorzystywano czasem do parad, ale ich pierwszorzędnym zadaniem była prawdziwa praca:
przygotowywanie żołnierzy do zadań za granicą, mogących wymagać jazdy konnej. Afganistan pokazał, że o ile fizycznie
komandosi dali jakoś sobie radę, o tyle ich znajomośc tak technik jazdy, jak i samych koni, ich nawyków, metod opieki
i możliwych problemów zdrowotnych była w większości kiepska. Ośrodek miał to zmienić. Żołnierze uczeni byli końskiej
anatomii i podstawowej opieki weterynaryjnej także po to, by podczas misji móc pomagać miejscowej ludności w opiece nad
chorymi lub rannymi zwierzętami, a przy okazji w ten sposób zjednywać sobie tych ludzi, zwykle przecież żyjących "po
wiejsku", w osadach. Nie obyło się bez kłopotów - przeznaczony pierwotnie pod stajnie teren w Fort Bragg okazał się zbyt
wartościowy dla armii i przy tym drogi w utrzymaniu, ośrodek przeniesiono więc o kilka mil i dalej funkcjonował pod nazwą
Smith Lake Stables.
Ośrodek funkcjonował, dodatkowo prowadząc zajęcia z cywilami, szczególnie z członkami rodzin żołnierzy oraz oferując
usługi pensjonatowe dla koni. Niestety po kilku latach kilka tornad, które tamtędy przeszły, mocno zniszczyły stajnie
i budynki administracji oraz tereny do ćwiczeń i wypasu. Dokonano częściowych napraw, ale szybko uznano, że dalsze
są z biznesowego punktu widzenia całkowicie nieopłacalne i zdecydowano o zamknięciu ośrodka. Jako dodatkowe argumenty
"contra" podano też jego pogłębiający się dług, którego nie spowodowało tornado i niewystarczającą ilość gruntu do
utrzymania koni. Zwracano uwagę na zwiększone ryzyko kolki z uwagi na mocno piaszczysty grunt przy jednoczesnym braku
dobrych pastwisk (było to powodem padnięcia 6 zwierząt) oraz inne problemy zdrowotne zwierząt - oczywiste jednak było,
że chodziło o akcję znacznego obcinania wydatków na wojsko. Wszystkie konie zostały sprzedane za na aukcji w listopadzie
2011 roku, podobnie wyposażenie i pasza. Na forach nabywcy bardzo sobie je chwalą.
Żeby jednak nie kończyć pesymistycznym akcentem, teraz będzie coś z nieco innej beczki, ale też o koniach i amerykańskich
żołnierzach. Organizacja Horses and Humans Research Foundation (HHRF) w ubiegłym roku (2012) rozpoczęła dość niezwykły
program badań wpływu terapeutycznego zajęć powiązanych z końmi na psychikę weteranów wojennych, cierpiących na schorzenia
psychiczne typu Post-Traumatic Stress Disorder (PTSD) i Traumatic Brain Injury (TBI), czyli zaburzenia emocjonalne i mentalne
wynikające z tego, czego doświadczyli podczas działań wojennych. To coś w rodzaju hipoterapii bardzo specyficznego gatunku.
Praca z koniem i na koniu prócz poprawienia ogólnej kondycji pozwala zmienić reakcje chorych na bardziej kontrolowane,
ruch i balans podczas jazdy poprawiają u pacjentów odruchy, równowagę, koncentrację i pamięć krótkoterminową. Badania
prowadzone są zarówno na pacjentach cywilnych, jak i na weteranach, dzięki czemu po analizie porównawczej będzie wiadomo,
jakie ćwiczenia są najskuteczniejsze w poszczególnych przypadkach. Programem jest zainteresowanych wiele instytucji
medycznych i prywatnych fundacji, dzięki czemu są środki na jego dalsza realizację. Zainteresowanych tematem odsyłam na
stronę
www.pathintl.org.
Zródła:
http://security.blogs.cnn.com/2011/10/03/war-in-afghanistan-started-with-cruise-missiles-stealth-bombers-and-horses/
http://edition.cnn.com/2011/10/06/us/afghanistan-horse-soldiers-memorial/index.html
http://specialforces.americanspecialops.com/
http://www.horsechannel.com/horse-exclusives/fort-bragg-military-horses.aspx
http://www.horsechannel.com/horse-news/2011/11/11/horses-for-heroes.aspx
http://www.sgtmacsbar.com/CCTPhotos/Gallery24/HorseSoldiers/HorseSoldiers.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_w_Afganistanie_%282001-%29
http://www.examiner.com/article/smith-lake-nc-special-ops-stables-closing-barn-door-on-a-piece-of-army-history
http://www.equinechronicle.com/health/new-research-initiative-to-investigate-effects-of-equine-assisted-activities-for-military-veterans-with-ptsdtbi.html