Kawaleria XXI wieku




czyli: o nieoczekiwanej reaktywacji końskiej jednstki bojowej

07.04.2013


W niezamierzchłej przeszłości "popełniłem" kilka tekstów o współczesnej kawalerii. Trochę mi się wtedy żal robiło, że w dzisiejszej wojskowości ma ona znaczenie tylko reprezentacyjne. Okazało się jednak, że nie tylko i że w bardzo szczególnych wypadkach używa jej się w akcjach militarnych do dziś !

Jak sądzę wielu z Was pamięta takie wydarzenia: pod koniec lat 90-tych ubiegłego wieku (brzmi to okropnie, ale to zaledwie 15 latek temu) w Afganistanie rządzili talibowie. Znalazł u nich schronienie Osama bin Laden, już wówczas oskarżany m.in. o zamachy w Afryce. Amerykanie żądali jego wydania, talibowie odmówili. Mało tego, zapewnili Osamie zaplecze do organizowania dalszych zamachów. USA w 1998 roku ostrzelało obóz Bin Ladena, w listopadzie 1999 i styczniu 2001 ONZ nałożyła na Afganistan serię sankcji gopspodarczych. W odwecie Al-Kaida dokonała koordynowanego z Afganistanu ataku na USA, którego symbolem stało się rozbicie dwóch samolotów pasażerskich o World Trade Center. USA zażądały wtedy m.in. wydania Bin Ladena, a że talibowie odmówili, więc za zgodą NATO 7 października 2001 roku od silnych bombardowań rozpoczęła się wojna z Afganistanem. Niedługo później kilka tysięcy amerykańskich i brytyjskich żołnierzy rozpoczęło polowanie na Bin Ladena i przywódcę talibów, mułłę Omara. Szanse na upolowanie ich bombami jednak były nikłe, nowoczesna i droga technika zbrojeniowa na niewiele się przydawała, gdy cel ukrywał się w (zapewne) jednej z jaskiń, jakich w Afganistanie jest całe mnóstwo.



Na wroga wypuszczono więc kawalerię. Oczywiście trudno tu mówić o kawalerii w ścisłym tego słowa znaczeniu. Raczej wypadałoby użyć określenia "żołnierze na koniach". Żołnierzami tymi byli oficerowie wywiadu amerykańskiego, których zadaniem było połączenie się z miejscowym Sojuszem Północnym, czyli luźnymi grupami o charakterze plemiennym, powstańcami, którzy od czasu nastania rządów talibów występowali przeciw władzy i starali się przejąc kontrolę na jak największymi obszarami kraju. Amerykanie mieli zorganizować i zsynchronizować działania bojowe tych dotąd samodzielnych grup oraz służyć ich przywódcom swym doświadczeniem wojskowym. Misja miała kluczowe znaczenie: pod tym nowym, nieformalnym przywództwem wojownicy Sojuszu mieli stac się skuteczną bronią Amerykanów w tej wojnie. Żołnierzy wybrano już w kilka godzin po rozpoczęciu wojny z "zielonych beretów", czyli z 1 Regimentu Sił Specjalnych USA, znanych też pod nazwą Airborne. Ten oddział jest podzielony na kilka grup (Special Forces Groups - SFG), w zależności od regionów, w jakich ma działać. Część żołnierzy przechodzi szkolenie z walk w rejonach górskich (a takie warunki sa w Afganistanie), które obejmuje m.in. opiekę i użytkowanie zwierząt jucznych: koni i mułów. Żołnierze konni, którzy mieli być wprowadzonymi do Afganistanu, pochodzili z 5-tej SFG, ale mimo przeszkolenia wojskowego z "obsługi" zwierząt jucznych dla części z nich, dla większości był to jednak pierwszy kontakt z jazdą wierzchem. Oddział nazwano "Task Force Dagger".



Po raz pierwszy od 80 lat USA użyły koni do działań bojowych ! Żołnierzom towarzyszył też fotoreporter CNN Mark "Mad Dog" Biello, który gdy po raz pierwszy zobaczył oddział, zdziwił się nieco, widząc ludzi w oczywisty sposób nie będących Afgańczykami, odzianych w tradycyjne ludowe stroje. Byli to właśnie brytyjscy i amerykańscy komandosi. Wokół nich zgromadzone było całe zaplecze logistyczne, wielki zespół "obsługi naziemnej" na czele ze służbami wywiadowczymi. Na tym jednak etapie poproszono CNN o nie dokumentowanie w żaden sposób tego, jak przebiegały przygotowania - oczywiście z uwagi na wojnę. Oddział wszedł do Afganistanu od północy, od granicy z Uzbekistanem. Biello wspominał: "Brak snu, brak elektryczności, cały sprzęt uszkodzony przez kule, jesteś na koniu, idziesz z wojskiem, nie ma jak naładować baterii. Było ciężko, aby zrobić to, co było trzeba." Zbliżając się do obszarów działań wojennych grupa parokrotnie dostawała się na tereny objęte amerykańskimi bombardowaniami, co Biello komentował: "Myślę o tym, że 30% podatków z mojej pensji idzie na produkcję broni, którą usiłuje się zabić mnie !"

Dlaczego użyto koni ? Po pierwsze: w ekstremalnie trudnych terenach górskich zwierzęta potrafią się sprawdzać lepiej, niż maszyny, a często są tam jedynym środkiem transportu w ogóle możliwym do zastosowania. Po drugie: końmi standardowo posługiwali się bojownicy Sojuszu Północnego, którym Amerykanie mieli asystować. Ale jazda konna w wykonaniu amerykańskich komandosów nie była sielanką. Konie, choć miejscowe i doświadczone, często ślizgały się, próbując wspinać się na skały, mocno przy tym nadwyrężając i podkowy, i kopyta, co było przyczyną wielu trosk. Stale istniała spora szansa na poślizgnięcie się, upadek konia i jeźdźca w przepaść, ale... Oddział musiał iść dalej. Takie pomniejsze wypadki zresztą się po drodze zdarzały - np. jeden z koni zaczął się zsuwać w dół, a gdy żołnierz zeskoczył z grzbietu, zwierzę przewróciło się na niego. Żołnierz doznał poważnego urazu kręgosłupa, lecz nie było możliwości wycofania się; w dalszej części misji uczestniczył biorąc w małych dawkach, przeciwbólowo morfinę. Jak powiedział: "Nie pozwalam sobie być słabym ogniwem. To nie leży w mojej naturze, to nie leży w naturze Zielonych Beretów." Był też i inny konikowy problem: w typowo "zmaskulinizowanym", męskim świecie Afgańczyków, w ich kulturze, właściwym koniem bojowym dla mężczyzny jest oczywiście pełen temperamentu ogier. W akcji nie brała udziału ani jedna klacz. Żołnierze wspominali, że konie stale gryzły, kopały i stawały dęba - "To było jak jazda na pumie !" Nie tylko podczas jazdy, ale też (a nawet zwłaszcza) podczas postojów i nocnych odpoczynków każdego konia trzeba było trzymać w pewnej odległości od pozozstałych - bliższe kontakty zwierząt zawsze kończyły się próbą sił między nimi.



W ciągu niespełna pół roku złożony z Amerykanów i Afgańczyków oddział w sile pułku skutecznie zniszczył bazę rządu talibów i tym samym zakończył sponsorowanie przez ten rząd terrorystów. Brał udział w bitwie pod Mazar-e Sharif, wykrył też zdrajcę, Johna Walkera Lindha, Amerykanina z Kalifornii, walczącego po stronie talibów. O oddziale zrobiło się głośno, gdy czołówym politykom, m.in. sekretarzowi obrony Donaldowi Rumsfeldowi pokazano zdjęcie oddziałi w akcji. "Jeśli mieliśmy się poruszać, konie były jedynym sposobem." - mówił później sierżant Chris Spence - "Nikt by w to nie uwierzył, więc wziąłem aparat i zrobiłem to zdjęcie."

Po zakończeniu akcji oddział został rozwiązany lecz na pamiątkę tych działań "kawalerii" postawiono 5-metrowej wysokości pomnik autorstwa rzeźbiarza Douwe Blumberga, przedstawiający żołnierza Sił Specjalnych na koniu. Na pomniku widnieje motto Airborne "De Oppresso Liber" (wł. obrońca uciśnionych). środki w niebagatelnej wysokości pół miliona dolarów, pochodziły z prywatnych funduszy sponsorów. Pomnik znajduje się w Battery Park City na Dolnym Manhattanie. Jest to jednak miejsce tymczasowe, docelowym jest położony nieopodal Zucotti Park. Co ciekawe, Blumberg zainteresowawszy się bardzo szczegółami misji wykazał podczas swej pracy artystycznej wyjątkową dbałość o detale. Nadzwyczaj wiernie oddał nie tylko szczegóły umundurowania i uzbrojenia, ale nawet też z oddziału Smithsoniam Museum w Fort Bragg (Północna Carolina) ściągnął na wzór oryginalne afgańskie siodło i wędzidło. Cała akcja została też opisana w książce Douga Stantona pt. "Horse soldiers: The Extraordinary Story of a Band of U.S. Soldiers Who Rode to Victory in Afghanistan".



Na tym jednak nie koniec. Doświadczenia z Afganistanu zaowocowały powstaniem w Fort Bragg ośrodka, w którym przebywało 36 starannie dobranych pod kątem spokojnego temperamentu koni, stanowiących własność rządu USA. Ośrodkiem zarządza Mark Rossignol. Konie oczywiście wykorzystywano czasem do parad, ale ich pierwszorzędnym zadaniem była prawdziwa praca: przygotowywanie żołnierzy do zadań za granicą, mogących wymagać jazdy konnej. Afganistan pokazał, że o ile fizycznie komandosi dali jakoś sobie radę, o tyle ich znajomośc tak technik jazdy, jak i samych koni, ich nawyków, metod opieki i możliwych problemów zdrowotnych była w większości kiepska. Ośrodek miał to zmienić. Żołnierze uczeni byli końskiej anatomii i podstawowej opieki weterynaryjnej także po to, by podczas misji móc pomagać miejscowej ludności w opiece nad chorymi lub rannymi zwierzętami, a przy okazji w ten sposób zjednywać sobie tych ludzi, zwykle przecież żyjących "po wiejsku", w osadach. Nie obyło się bez kłopotów - przeznaczony pierwotnie pod stajnie teren w Fort Bragg okazał się zbyt wartościowy dla armii i przy tym drogi w utrzymaniu, ośrodek przeniesiono więc o kilka mil i dalej funkcjonował pod nazwą Smith Lake Stables.



Ośrodek funkcjonował, dodatkowo prowadząc zajęcia z cywilami, szczególnie z członkami rodzin żołnierzy oraz oferując usługi pensjonatowe dla koni. Niestety po kilku latach kilka tornad, które tamtędy przeszły, mocno zniszczyły stajnie i budynki administracji oraz tereny do ćwiczeń i wypasu. Dokonano częściowych napraw, ale szybko uznano, że dalsze są z biznesowego punktu widzenia całkowicie nieopłacalne i zdecydowano o zamknięciu ośrodka. Jako dodatkowe argumenty "contra" podano też jego pogłębiający się dług, którego nie spowodowało tornado i niewystarczającą ilość gruntu do utrzymania koni. Zwracano uwagę na zwiększone ryzyko kolki z uwagi na mocno piaszczysty grunt przy jednoczesnym braku dobrych pastwisk (było to powodem padnięcia 6 zwierząt) oraz inne problemy zdrowotne zwierząt - oczywiste jednak było, że chodziło o akcję znacznego obcinania wydatków na wojsko. Wszystkie konie zostały sprzedane za na aukcji w listopadzie 2011 roku, podobnie wyposażenie i pasza. Na forach nabywcy bardzo sobie je chwalą.

Żeby jednak nie kończyć pesymistycznym akcentem, teraz będzie coś z nieco innej beczki, ale też o koniach i amerykańskich żołnierzach. Organizacja Horses and Humans Research Foundation (HHRF) w ubiegłym roku (2012) rozpoczęła dość niezwykły program badań wpływu terapeutycznego zajęć powiązanych z końmi na psychikę weteranów wojennych, cierpiących na schorzenia psychiczne typu Post-Traumatic Stress Disorder (PTSD) i Traumatic Brain Injury (TBI), czyli zaburzenia emocjonalne i mentalne wynikające z tego, czego doświadczyli podczas działań wojennych. To coś w rodzaju hipoterapii bardzo specyficznego gatunku. Praca z koniem i na koniu prócz poprawienia ogólnej kondycji pozwala zmienić reakcje chorych na bardziej kontrolowane, ruch i balans podczas jazdy poprawiają u pacjentów odruchy, równowagę, koncentrację i pamięć krótkoterminową. Badania prowadzone są zarówno na pacjentach cywilnych, jak i na weteranach, dzięki czemu po analizie porównawczej będzie wiadomo, jakie ćwiczenia są najskuteczniejsze w poszczególnych przypadkach. Programem jest zainteresowanych wiele instytucji medycznych i prywatnych fundacji, dzięki czemu są środki na jego dalsza realizację. Zainteresowanych tematem odsyłam na stronę www.pathintl.org.





Zródła:

http://security.blogs.cnn.com/2011/10/03/war-in-afghanistan-started-with-cruise-missiles-stealth-bombers-and-horses/
http://edition.cnn.com/2011/10/06/us/afghanistan-horse-soldiers-memorial/index.html
http://specialforces.americanspecialops.com/
http://www.horsechannel.com/horse-exclusives/fort-bragg-military-horses.aspx
http://www.horsechannel.com/horse-news/2011/11/11/horses-for-heroes.aspx
http://www.sgtmacsbar.com/CCTPhotos/Gallery24/HorseSoldiers/HorseSoldiers.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_w_Afganistanie_%282001-%29
http://www.examiner.com/article/smith-lake-nc-special-ops-stables-closing-barn-door-on-a-piece-of-army-history
http://www.equinechronicle.com/health/new-research-initiative-to-investigate-effects-of-equine-assisted-activities-for-military-veterans-with-ptsdtbi.html