Dlaczego nie lubię balotów ?




czyli: artykuł bardzo mocno tendencyjny...

09.07.2020



Jak w tytule - już nie lubię balotów, choć dopiero nawiązujemy z nimi pierwsze kontakty robocze. Tak, wiem, ktoś powie, że się negatywnie nastawiłem i zapewne trochę w tym racji będzie. Faktem jest jednak, że z punktu widzenia przydomowej stajenki na 2-5 koni baloty większego sensu nie mają. Dlaczego zatem są tak powszechne i dlaczego w końcu sięgnęliśmy po nie i my ? Już tłumaczę...

Nie da się ukryć, że realizację marzeń o własnym domu i stajence obok rozpocząłem 18 lat temu, w drugiej połowie roku 2002. To kawał czasu, w którym wieś zdecydowanie się zmieniła. Wówczas królowały na niej dość wyeksploatowane ursusy i zetory oraz kombajny "Bizon"; dziś nie dziwą już liczne śliczne, bijące żółcią po oczach prasy New Holland, zielonkawe kombajny Claas, ani wściekle zielone ciągniki New Holland. Maszyny mają życie ułatwiać, a takim ułatwieniem jest przecież szybkie zbieranie siana w formie balotów. Zamiast zabawy w detal kostkami - mamy więc wielkie "hurtowe" bele. Czy to siano, słoma, czy sianokiszonka - w tej formie jest z zewnątrz mocno zbita i przez sam ten fakt lepiej zabezpieczona tak mechanicznie, jak i przed czynnikami atmosferycznymi. Nie rozpada się łatwo tak, jak mają to czasem we zwyczaju małe kostki z małej prasy. No i całe sianokosy da się "obskoczyć" w pojedynkę, nie potrzeba osób do układania kostek na przyczepie, a rozładunek wykonuje się mechanicznie. Co więc jest nie tak ?



W zasadzie nic w przypadku, gdy mamy dużo miejsca i stado złożone z więcej niż tylko kilku sztuk zwierząt. Kłopoty pojawiają się, gdy do stosowania balotów okoliczności zmuszają "mikrohodowcę". Typowe baloty siana mają bowiem na ogół 120-150 cm średnicy i tyleż długości. Przy tych rozmiarach można liczyć, że stanowią "na oko" odpowiednik 20-30 kostek siana. Jeśli ktoś ma np. 3 konie, dziennie zużywa 3 kostki, zatem jeden balot starcza mu na 7-10 dni. I teraz: taki raz naruszony balot stoi przez ten cały czas w stajni i zajmuje miejsce - co ma znaczenie w małych stajenkach. "Podskubuje się" z niego kolejne porcje, rozsypując fragmenty siana dookoła. To, że zatem więcej jest sprzątania, to efekt uboczny, do którego da się przywyknąć; gorzej, że tak naprawdę nie mamy dobrej kontroli nad tym, ile tak naprawdę tego siana koniowi zadajemy. Kostka jest z grubsza standardowa i łatwa do podzielenia na porcje - porcja siana wzięta z balotu waży nie do końca wiadomo ile. Również kupując baloty nie wiadomo tak naprawdę, co się kupuje. Wagę kostki daje się łatwo oszacowac w rękach, wagę bel - już nie. A w zależności od samego tylko stopnia kompresji cena w przeliczeniu na wagę może przy tych samych rozmiarach różnić się o nawet 30%.

W małych gospodarstwach (a raczej gospodarstewkach) problem dodatkowy pojawia się, gdy w użyciu jest sianokiszonka. Ma ona to do siebie, że balot trzeba zużyć w ciągu góra 3 dni. Widać to zresztą po samych zwierzętach: przez pierwsze 2 dni od otwarcia beli będa paszę jeść chętnie, ale ta chęć będzie im szybko przechodzić już od trzeciego dnia, gdy sianokiszonka na powietrzu zacznie się po protu psuć. Oczywiście radą na to jest używanie małych. szybko zjadanych balotów, ale pamiętajmy, że w przeliczeniu na kilogram one są droższe z uwagi na wyższe koszty produkcji. A jedną z podstaw tych kosztów jest niestandardowa, a zatem produkowana w mniejszych liczbach, a zatem droższa prasa baująca. Takie słodkie maleństwa, jak na zdjęciu powyżej, zaczynają się od 25 tysięcy złotych. No i na polskim rynku tanich "używek" się nie dostanie, bo to naprawdę sprzęt "niszowy"...



Skoro mowa o kosztach: w poprzednich latach posługiwaliśmy się wyłącznie małą prasą kostkującą Claas Trabant (130 cm szerokości podbieracza). Od biedy dałoby się ją spiąć z naszym starym Zetorem K-25 i starą przyczepą D-47 i tak zbierac siano, które następnie trzeba by ręcznie rozładować do stajni na poddasze. Koszt tych 3 maszyn obecnie zamknąłby się w około 10 tysiącach złotych. Jednakże z chwilą podjęcia decyzji o przejściu na baloty musieliśmy poczynić spore inwestycje. Baloty zajmują więcej miejsca, trzeba było "wyeksmitować" niektóre rzeczy ze stajni i zainwestować w materiał na rozbudowę wiaty na nie (robocizna była własna). Baloty siana o rozmiarach jak wyżej ważą od około 150 do nawet 300 kilogramów - trzeba było więc zmienić ciągnik i dokupić do niego coś do ich dźwigania (tnąc "po kosztach" zamiast tura nabyliśmy o połowę tańszy i "zgrabniejszy" w codziennym użytkowaniu maszt widłowy). Razem trzeba było poświęcić na to jakieś 20 tysięcy. Do tego doszło jeszcze kupno jakiegoś paśnika... To potrafi zaboleć prawie każdą kieszeń - dobrze, że prasę balującą ma sąsiad i nie musieliśmy jej kupować.



Innych, drobnych, acz upierdliwych problemów też jest parę, a będzie więcej. Przewożenie każdego balotu ciągnikiem powoduje, że trawnik przed stajnią szybko zamienia się w krajobraz księżycowy. Częste zapinanie i odpinanie masztu na TUZ potrafi zmęczyć. Bel siana czasem nie sposób nabić ("uciekają" na przyczepie) ani łatwo zdjąć z wideł (trzeba np. wyjść z ciągnika i ponacinać siatkę i siano). Ustawianie bel w stajni w pionie, jedna na drugiej, też nie zawsze jest banalną sprawą. Z kolei zadawanie siana do paśnika zewnętrznego będzie z pewnością utrudnione zimą, gdyż na mrozie ciągnik może po prostu nie odpalić - i co wtedy ?

LAs, but absolutely not least: przy balotach zawsze będą jakieś straty, jeśli balot będzie stał na zewnątrz przez kilka dni w chłodnych i mokrych miesiącach roku, nawet osłonięty od góry daszkiem. Woadomo, siano będzie łapało wilgoć - i to nie tylko z deszczo, ale w chłodne dni także tę z powietrza. Jeszcze większe straty spowodują same konie, którym wygodniej jest sięgać po bardziej miękkie (mniej sprasowane) siano ze środka beli, niż jeść twardą i mocno ubitą warstwę zewnętrzną. Efektem tego będzie wywalanie poza paśnik pokaźnych ikości siana. Z własnej praktyki szacuję, że przez to około 25% paszy "idzie się..." (rozmnażać). Kto nie wierzy, niech zerknie na zamieszczone poniżej zdjęcia z paśnikiem jako "mistrzem drugiego planu":...





Czy zatem "pójście w baloty" jest korzystne ? Z pewnością tak - dla osoby produkującej siano, ale niekoniecznie dla nas. Aby jakiś kompromis osiągnąć poszliśmy w "półśrodek": połowę rocznego zapasu siana mamy w kostkach, połowę w balotach. Balot raz na tydzień będzie wstawiany do paśnika na wybiegu, a do paśników w boksach podawać będziemy kostki. W kostkach będziemy mieć także słomę, więc uniknie się większego rozgardiaszu na co dzień. Naszym zyskiem jest zatem o połowę mniej ręcznej, wysiłkowej roboty przy przeładunku kostek z przyczepy na poddasze stajni, niż w ubiegłych latach. To jest jednakże jedyny zysk, jaki póki co widać. Stosunek zysku do kosztów niech każdy sobie oceni sam... Dlaczego zatem mamy baloty ? Raz: bo nie da się ukryć, że przez te 18 lat wieś zdecydowanie się zmieniła i o siano kostkowane jest coraz trudniej. Dwa: bo 18 lat to kawał czasu, w którym nie tylko wieś się zmieniła, ale też co poniektórzy (w tym piszący te słowa) nie odmłodnieli, bynajmniej... (choć takie widoki, jak niżej, nadal skutecznie poprawiają krążenie krwi ! )