W XIX wieku południową część Afryki zamieszkiwali "zaaklimatyzowani" tam koloniści - farmerzy pochodzenia głównie
holederskiego i flamandzkiego, zwani Burami. Osiedlali się tam stopniowo już od XVII wieku, ale najwięcej ich
przybyło w I połowie XIX wieku. Tworzyli tam dośc specyficzną, mającą silne poczucie odrębności narodowej społeczność,
posługującą się na co dzień językiem afrykanerskim - "zmutowanym" nieco holenderskim z domieszką słów z kilku innych
języków. W owym czasie ich wrogiem była posiadająca po sąsiedzku kolonie w Afryce Wielka Brytania. Anglicy dążyli
do opanowania terenów zajętych dotąd przez Burów. Burowie (których wtedy było około 14 tysięcy), wypierani ze swoich
terenów przez osadników angielskich, zdecydowali się wyruszyć w głąb Afryki. Dotarli na północ i północny wschód od
rzeki Oranje, gdzie po podbiciu miejscowych plemion murzyńskich utworzyli trzy główne republiki: Natal, Oranię
i Transwal. Jednak zagrożenie ze strony zaborczych Anglików nadal istniało. W roku 1880 Brytyjczycy próbowali
zaanektować Transwal. Była to tzw. Pierwsza Wojna Burska. Trwała krótko (1880-1881) i wyglądała dość skromnie:
3.000 Burów kontra 1.200 Anglików (to mniej więcej tak jakby ludność Sączowa rzuciła się podbijać Bobrowniki !)
Straty też były skromne: zaledwie 41 ofiar po stronie Burów i 408 (aż !) po stronie brytyjskiej. Zakończyła się
pokojem, który jednak przetrwał zaledwie 19 lat. W międzyczasie na tych terenach odkryto bowiem ogromne pokłady złota
i złoża diamentów, na które Anglicy zaczęli mieli chrapkę. Druga wojna (1899 - 1902) wyglądała już znacznie poważniej:
z jednej strony 350.000 żołnierzy angielskich i ponad 100.000 sprzymierzonych kontra Burowie: 40.000 na początku,
a ponad 80.000 pod koniec. Ta wojna w pewnym sensie była jakby namiastką tego, co już niedłgo miało dotknąć cały
świat: wojen połączonych z dużymi stratami (łącznie zginęło aż 75.000 ludzi, w tym ok. 25.000 ludności cywilnej),
okrucieństw, pierwszych w historii obozów koncentracyjnych dla cywili (tak, tak, to jest wynalazek brytyjski, a nie
niemiecki !) i taktyki pozostawiania za sobą spalonej ziemi (także przez Brytyjczyków !) Wojna toczyła się ze
zmiennym szczęściem: najpierw atakowali Burowie, potem przewagę zdobyli Anglicy, a Burowie przeszli do partyzantki.
Choć Anglicy wygrywali, ich działania wymagały dużego zaangażowania (same tylko konie wojskowe kosztowały aż 7
milionów ówczesnych funtów, kwotę wtedy wręcz niewyobrażalną). Wojna nie cieszyła się też powszechnym poparciem
społecznym w Anglii (zwłaszcza po wyjściu na jaw kwestii obozów), a dodatkowo coraz odważniej poczynali sobie
murzyni, dla których obie strony konfliktu były przecież tak naprawdę wrogami. Podpisano więc traktat pokojowy
w Vereeniging, a jedną z jego dalszych konsekwencji było utworzenie w 1910 roku Unii Południowej Afryki - państwa
początkowo podległego Wielkiej Brytanii, które później stało się niezależne i dziś znane jako Republika Południowej
Afryki.
Ten nieco przydługi wstęp historyczny był potrzebny, żeby wprowadzić Was we właściwy temat tego opracowania:
w Wojnach Burskich wzięła udział ogromna liczba koni. Na potrzeby działań wojennych zostały one sprowadzone
drogą morską nie tylko z Wielkiej Brytanii, ale i z innych stron świata (np. 50.000 z USA, 35.000 z Australii).
Ze statków były wyprowadzane na ląd najczęściej w Port Elizabeth i stamtąd trafiały na tereny, gdzie toczyły
się walki. Ich los niestety był ciężki: szacuje się, że zginęło ich aż 300.000, to jest: czterokrotnie więcej,
niż ludzi ! Było to coś bez precedensu, liczba dotąd w historii wojen niespotykana. W samej tylko jednej bitwie
pod Kimberley brytyjska kawaleria pod dowództwem generała-majora Johna Frencha straciła 500 swoich koni jednego
tylko dnia. Część koni wówczas padło ze zmęczenia, część musiała zostać dobita jako niezdatna już nigdy do jazdy.
Gdy w pewnym momencie Burowie zaczęli z dwóch stron ostrzeliwywać wojska Frencha, ten zarządził szarżę pod gradem
kul. Tylko podczas samej tej szarży zginęło zaledwie 5 brytyjskich żołnierzy, za to z wyczerpania - aż 70 koni.
Straty w koniach po stronie brytyjskiej były nie tylko efektem stricte działań wojennych i wysiłku zwierząt
w wysokiej temperaturze. Na równi z tymi czynnikami znaczenie miało powszechne przeciążanie koni zbędnym
wyposażeniem, brak aklimatyzacji zwierząt po długiej i wyczerpującej podróży morskiej, brak odpoczynków podczas
przemarszów, a w końcowej fazie wojny - zła opieka, prowadzona przez niedoświadczonych żołnierzy, nie nadzorowanych
należycie i bezpośrednio przez sztab. Konie były często także zabijane dla pozyskania mięsa w sytuacjach, gdy jego
zapasy się kończyły. Podczas bitwy pod Ladysmith oblężeni Brytyjczycy spożywali "chevril", coś w rodzaju pasty,
mięsnego ekstraktu z końskiego mięsa, który rozrabiano z wodą i pito. Wszystko to powodowało, że - jak później
oszacowano - przeciętny czas życia konia po opuszczeniu statku w Port Elizabeth wynosił zaledwie 6 tygodni...
Na pamiątkę losu dzielnych zwierząt, które służąc zginęły w Drugiej Wojnie Burskiej, utworzono w Port Elizabeth
miejsce zwane The Horse Memorial, gdzie znajduje się upamiętniający je pomnik z brązu. Powstał on z inicjatywy
komitetu, założonego przez panią Harriet Meyer i jej przyjaciółki. Pomnik został zaprojektowany przez Josepha
Whiteheada, odlany w Thames Dillon Works w Surrey i odsłonięty 11 lutego 1905 roku przez Alexandra Fettesa,
burmistrza miasta. Powiedział on wówczas, że
"(...) wszystkie zwierzęta znajdują swoje szczęście na tamtym
świecie jako nagrodę za próby, które przechodzą w życiu pod panowaniem człowieka." Jest to pomnik dość
niezwykły. Wszyscy przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że konie w rzeźbie są przedstawiane jako dumne rumaki bojowe,
nierzadko w galopie lub lewadzie - tymczasem tu jest to monument przedstawiający naturalnej wielkości zwierzę
gaszące pragnienie z rąk klęczącego przed nim żołnierza. Przypomina o tym, czego podczas wojny zabrakło: o opiece
nad zwierzętami. A ten brak spowodował setki tysięcy końskich tragedii. O potrzebie opieki przypomina jeszcze
jeden element tego miejsca: wodopój do pojenia koni i bydła, z którego każde przechodzące zwierze może pić. Zaś
inskrypcja na pomniku głosi: "Wielkość narodu mierzy się nie tyle liczbą jego ludzi, czy wielkością terytorium,
co wielkościa i stopniem współczucia."
P.S. Podobnie, choć skromniej, zostały upamiętnione konie w angielskim Winchester: tam przed laty poidło
postawiła koniom pani Isabella Clowes, mieszkanka miasta. Niegdyś spełniało swoją użytkową funkcję, obecnie
stanowi dekoracyjny klomb.
Zródła:
Wikipedia (wersja angielska)