Historia Federico Caprillego




czyli: o ewolucji techniki skakania

21.09.2017


Wprawdzie tekst ma dotyczyć historii oficera włoskiego, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, ale rzecz całą trzeba by jednak zacząć chyba od małej podróży w czasie i przestrzeni. Cofnijmy się zatem do wieku XIV i przenieśmy na Wyspy Brytyjskie. W wiekach średnich w Anglii rozpoczął się powolny proces ważnych zmian w rolnictwie, które zaczęło się specjalozować. Dostrzeżono m.in., że spore zyski może dawać produkcja owczej wełny, bowiem stale wzrastało zapotrzebowanie na odzież; hodowla owiec jest przy tym pracą łatwą, nie wymagającą większych nakładów. Rozpoczęto więc proces tworzenia terenów pod wypas na większą skalę. Bogaci właściciele ziemscy odbierali ubogim chłopom i dzierżawcom użytkowane przez nich niewielkie fragmenty gruntów, łączyli je i ogradzali płotami. Z czasem, w miarę rozwoju "owczego biznesu", zaczęto sięgać także po dotąd nie użytkowane lub użytkowane wspólnie przez całe społeczności ziemie gminne. Praktycznie cała ziemia stała się z czasem własnością prywatną, a ogrodzenia stawały się coraz częstszym elementem angielskiego krajobrazu, ku niezadowoleniu ludzi ubogich, pozbawionych np. możliwości prowadzenia drobnych upraw, czy wypasania swoich zwierząt na gruntach wspólnych, co czyniło ich sytuację materialną bardzo ciężką. Wprawdzie parlament angielski jeszcze w 1598 roku zabronił dalszego scalania gruntów i likwidacji ziem wspólnych, ale zakaz ten po prostu przez całe wieki ignorowano. Ostatecznym ciosem były tzw. "Enclosure Acts" - seria ustaw parlamentu z lat 1845 - 1882, w wyniku których w ręce prywatne dostało się około 2,8 miliona (!) hektarów terenów wspólnot gminnych.

Zjawisko to poskutkowało wielkimi zmianami społecznymi i ekonomicznymi (m.in. zubożenie części ludności, masowa migracja do miast, rewolucja przemysłowa itd.), miało jednak też inne, nieoczekiwane skutki uboczne. Liczne płoty nie pozwalały poruszać się po kraju tak swobodnie, jak niegdyś. Dotknęło to bardzo (ot, paradoks !) głównie ludzi z wyższych kręgów, lubujących się w konnych polowaniach. Aby nadal uprawiać swój ulubiony sport, osoby te musiały mieć konie zdolne do pokonywania płotów podczas pogoni; same też musiały zadbać o swoje umiejętności. Dopiero wtedy tak naprawdę narodziły się skoki jako rodzaj rozrywki. Z nich zaś szybko wyewoluowały skoki rozumiane jako sport. Niemal dokładnie w tym samym czasie, w drugiej połowie XIX wieku zaczęto organizować zawody skokowe. Pierwsze odbyły się w Dublinie w 1864 roku, a później poszło już niemal lawinowo. Sport rozwijał się bardzo dynamicznie, już w latach 80-tych XIX wieku skakano 2-metrowe przeszkody. Ale sposób, w jaki to robiono, był dość osobliwy. Zgodnie ze "sztywniacko-elegancką" angielską szkołą jazdy tułów jeźdźca musiał być pionowo, a sam jeździec przesunięty na tył siodła. W chwili odskoku jeździec stawał na niemal prostych nogach i przesuwał je ku przodowi, odchylająć się mocno w tył. Puszczał przy tym wodze całkowicie, zbierając je jednym ruchem w chwili lądowania - czyli strzelająć koniowy z całej siły po pysku. Ponadto kładziono wtedy nacisk na pozostawanie podczas skoku w jak największym stopniu w siodle - efektem było często walenie się jeźdźca całym ciężarem na grzbiet konia podczas lądowania, w dodatku (z powodu odchylonej pozycji) w części środkowej grzbietu, czyli tam, gdzie w takich wypadkach najłatwiej o urazy. Wyglądało to mniej więcej tak:





Biedne konie...

Do odstąpienia od tego "manekinowatego" i praktycznie zawsze bardzo okrutnego dla wierzchowców sposobu skakania, zaczął nawoływać dopiero Federico Caprilli, uznawany dziś za twórcę współczesnej techniki skoków. Był pierwszym orędownikiem dosiadu naturalnego i uważał, że w czasie skoku jeździec powinien podążać za ruchem konia, pozwalając mu przy tym swobodnie baskilować szyją. Ta technika stosowana jest do dziś.



Caprilli urodził się w 1868 roku w Livorno. Mając lat 13 lat wstąpił do Kolegium Wojskowego we Florencji (Collegio Militare di Firenze), Jako 18-latek wstąpił do Szkoły Wojskowej w Modenie (Scuola Militare di Modena) do kawalerii, gdzie zaczął jeździć regularnie. Dwa lata później został podporucznikiem w Regimencie Piemonckim Królewskiej Kawalerii, a po kilku miesiącach służby został odkomenderowany na kurs jazdy do szkoły kawalerii w Pinerolo. Jego umiejętności jeździeckie powszechnie były oceniane jako dość słabe, jednak doświadczenia z jazd w tym okresie pozwoliły mu na wyciąganie własnych wniosków co do sposobu jazdy. Po zakończeniu nauk wojsowych mieszkał w Saluzzo koło Turynu, gdzie stacjonował jego regiment. W roku osiągał sukcesy sportowe na koniu irlandzkim Sfacciato, przez co został dostrzeżony przez przełożonych i wysłany w 1891 roku na kurs instruktorski do pobliskiego Pinerolo, a później do do Szkoły Kawalerii w Tor di Quinto na trzymiesięczny kurs doskonalący, na którym zaczął wprowadzać swoje pomysły w życie. Do tych idei doszedł na podstawie obserwacji ruchu i zachowań swoich koni, które w efekcie sam wyszkolił "po swojemu". Po kursie stacjonował w Astii, ponownie w Tor di Quinto, w Pinerolo, a w końcu w Neapolu. W tym ostatnim mieście wylądował w wyniku zatargu - jego "bunt" przeciw dotychczasowym zasadom skakania i mocne forsowanie swoich rozwiązań nie przysporzyło mu przyjaciół, a wręcz przeciwnie, spowodowało wydanie mu zakazu trenowania innych. Dopiero interwencja przełożonego Caprillego i uświadomienuie sobie, że młody oficer wie, co mówi, spowodowała interwencję i przywrócenie do treningów w szkołach Tor di Quinto i Pinerolo.



Caprili chciał nie zakłócać koniowi równowagi podczas skoku. Dlatego też zamiast unoszenia się do pozycji wyprostowanej, powodującej takie zaburzenie wskutek podniesienia się środka ciężkości układu jeździec+koń, z jednoczesnym przesuwaniem się człowieka ku tyłowi, w większym stopniu starał się pozostawać nad tym środkiem ciężkości. To z kolei sprawiło, że niepotrzebne już było puszczanie w skoku wodzy, wynikające po części z tego przesuwania się "po dawnemu". Ciało miało podążać za ruchem konia, stabilnie pozostając nieco w przodzie. Aby to było możliwe, trzeba było skrócić puśliska i pilnować stabilnej pozycji łydek. Z kolei stałe trzymanie wodzy w rękach oznaczało potrzebę podążania ręką za pyskiem zwierzęcia, by z jednej strony wyeliminowac bolesną dlań szarpaninę, z drugiej - pozwolić mu samodzielnie zachowywać równowagę poprzez odpowiednią pracę łbem i szyją. W efekcie wyeliminowany jest wpływ dodatkowego obciążenia na grzbiecie, zachowana jest naturalna równowaga pomiędzy jeźdźcem i koniem, a większa stabilności brak brutalnych reakcji jeźdźca skutkują większym zaufaniem zwierzęcia do człowieka, które przestaje rzucać się na przeszkodę w oczekiwaniu bólu. Wszystko to zaś sprawdzi się, jeśli będzie się każdorazowo oceniać możliwości danego zwierzęcia, bez sztampowego podejścia do niego jako "przedmiotu" oddanego do przeszkolenia.



Caprili nie tworzył swych teorii w oparciu o "widzimisię", lecz o wnikliwe obserwacje skaczących swobodnie (bez jeźdźca) koni. W swojej pracy posiłkował się m.in. aparatem fotograficznym, dokumentując postawy koni podczas skakania. Jednym z pierwszych wniosków (pozornie mało odkrywczym) było to, że swobodnie skaczące konie zawsze lądują na przednie nogi. Niech to jednak nikogo z Was nie dziwi, że miało to duże znaczenie dla nowej teorii jazdy. Dotychczas powszechnie uważano, że tylne nogi z racji swej "pogiętej" budowy są są bardziej giętkie i lepiej amortyzują wstrząs, niż "nieamortyzowane" i przez to podatne na urazy nogi przednie. Przyjmując postawę "do tyłu" i ciągnąc wodzami głowę konia w chwili lądowania jeźdźcy starali się "zachęcać" zwierzę do wylądowania na nogach tylnych (lub przynajmniej na wszystkich czterech naraz), aby zmniejszyć przeciążenia na nogach przednich. Dziś brzmi to jak totalny absurd, ale tak właśnie wtedy rozumiano mechanikę skoku... A że przy okazji wiele koni szarpanych w pyskach i walonych żołnierskimi tyłkanmi po plecach szybko zaczynało odmawiać skakania w ogóle ? Cóż, nieposłusznego konia zawsze dawało się do posłuszeństwa zmusić lub wymienić zwierzę na inne, lepsze (dopóki znów się dziwnym trafem po jakimś czasie nie "zepsuło").

Aby uzyskać właściwy dosiad, równowagę i stabilną rękę Caprili stosował dużo ćwiczeń typu podstawowego. Podstawą było to, co dziś się w tym samym celu powszechnie stosuje na kursach: jazdę w kłusie przez rozłożone na ziemi drągi oraz kawaletki (cavaletto = stojak, statyw). W efekcie koń uczył się właściwego oceniania odległości od przeszkody i jej wysokości oraz regularnego stawiania nóg. Jazdy były często urozmaicane przejściami do innych chodów i innymi ćwiczeniami, co z jednej strony czyniło trening mniej monotonnym, z drugiej wyrabiało w koniu większe posłuszeństwo. Jeśli zaś chodzi o same skoki, Caprili dążył przede wszystkim do nie przeszkadzania koniowi, często stosując przy tym najazd z kłusa, pozwalający tak, jak przy kawaletkach, lepiej uczyć konia oceny sytuacji.



Caprili często stosował następujące ćwiczenie (tu cytat): "Metodę wdrażał umieszczając 2 drągi oddalone o metr siebie, przejeżdżając je z obu stron. Następnie oddalał je do 1,20 m i dodawał kolejne. Miało dawać to efekt odprężenia, skoncentrowania i naturalnej współpracy konia z jeźdźcem. Po osiągnięciu dobrych rezultatów w tym ćwiczeniu podnoszono drągi do 50 cm, oddalając je na odległość od 3,60 do 4,50 m. Powodowało to, że koń galopował przez taki szereg nie robiąc fuli między drągami. Skutek był niezwykły: koń samorzutnie uczył się pracować szyją, jeździec zaś stabilizował swój tułów z przesuniętym do przodu dosiadem, koncentrując się na balansie równoważonym w kolanach i łydkach." Sądził, że należy rozwijać naturalną zdolność samodzielnego znajdowania odskoku przez konia, poprzez powtarzanie skoków z kłusa. Na maneżu dbał też o jednoczesne odciążanie grzbietu konia i rozlużnienie jeźdźca. Szkoląc konie na placu jednocześnie dbał o przygotowanie ich do walk, szybkich przemarszów, nagłych ataków i odwrotów. Dlatego świadomie odstąpił od ćwiczeń wyłącznie na maneżu, przeznaczając więcej czasu na jazdę w terenie, co doskonale wpisywało się w koncepcję wzmacniania więzi między człowiekiem i zwierzęciem.

W roku 1898 został oddelegowany do Parmy, do nowego regimentu. Z tym okresem życia Caprillego wiąże się jednak pewna tajemnica... Otóż na Drugich Letnich Igrzyskach Olimpijskich 1900 roku w Paryżu rozegrane zostały po raz pierwszy zawody jeździeckie (po raz drugi - dopiero w 1912 roku). Rozegrano 5 konkuencji hippicznych, ale tylko 3 z nich były uznawane przez MKOL: konkurs skoków, skok w dal i skok w zwyż. Dla Włochów było to ważne wydarzenie - hrabia Giovanni Giorgio Trissino został dwukrotnym medalistą olimpijskim, zdobywając dla Italii pierwsze w historii igrzysk medale. Oficjalnie Trissino na koniu Oreste wygrał srebro w skoku w dal (5,70 m), a na koniu Canela - złoto w skoku wzwyż (1,85 m, ex aequo z Francuzem Dominique il Francese Maximien Garderes). Natomiast nieoficjalnie istnieją pewne przesłanki, że medal/medale (???) zdobył nie on, lecz... jego trener, wówczas młody porucznik tuż po akademii, Federico Caprilli. Według tej teorii porucznik miał otrzymać telegram z Ministerstwa Wojny,w którym nie wyrażono zgody na jego wyjazd do Francji w celu reprezentowania Włoch na igrzyskach (i to jest fakt bezsporny). Co było powodem odmowy - nie wiadomo. Być może była nim jego prywatna zmora: budowa ciała nie pasująca do ówczesnego wyobrażenia o dobrym jeźdźcu. Być może były to zatargi osobiste, może chodziło o potrzebę zachowania gotowości armii w niezbyt spokojnej wówczas sytuacji wewnętrznej Włoch. A może chodziło i o to, że zawodowy kawalerzysta nie mógł być uznany za sportowca-amatora (czego wymagały ówczesne przepisy) ?...



Caprili przygotowywał się do tych igrzysk i jako trener, i jako zawodnik. Teraz jego plan, żeby przy okazji igrzysk udowodnić światu skuteczność, zdawał się przepaść z kretesem. Porucznik nie stracił jednak zimej krwi i tuż przed olimpiadą załatwił sobie 5-dniową przepustkę do Turynu. Decyzję zwierzchności uważał za wysoce niesprawiedliwą i wielce krzywdzącą, więc postanowił po prostu wziąć cąłą sprawę w swoje ręce. W zamierzeniach chciał tylko jako trener wypróbować kilka koni na parkurze i dać jeszcze parę wskazówek zawodnikom, po czym zamierzał wrócić na czas do swej jednostki w Parmie. Stało się jednak inaczej: wziął udział w skoku w dal, po którym szybko zamienił się z hrabią, wykorzystując zamieszanie i fakt, że jego nazwisko zostało usunięte z oficjalnych list, a z twarzy przeciez mało kto go znał (o "słit fociach na Fejsbuczku" jeszcze wtedy nawet nie śniono). Czy tak było naprawdę ? Zapewne nigdy się nie dowiemy. Aczkolwiek jeśli weźmiemy pod uwagę południowy temperament i powszechnie znaną, historycznie potwierdzoną skłonność włoskich żołnierzy do opuszczania szeregów, to kto wie ?... Z drugiej jednak strony trudno aż pomyśleć, że dowódca kawalerii genueńskiej, oficer, a tym samym także dżentelmen, zrobiłby coś takiego.

W tym samym mniej więcej czasie Caprili (przy współpracy kaprala Bianchettiego, który był jego uczniem) zaczął swoje zasady opisywać. Po raz pierwszy opublikował je w roku 1901 w "Przeglądzie Kawaleryjskim". Pisał m.in.: "Wiele lat praktyki i nieustannych obserwacji przekonały mnie, że koń nabywa generalnie bez wysiłków jakości, zwłaszcza gdy kawalerzysta podda go racjonalnym i stałym ćwiczeniom, w których będzie usiłował uczynić je mniej nieprzyjemnymi i nie będzie powstrzymywał konia w jego naturalnym rozwoju, przyzwyczajeniach i energii. Przez to nie zamierzam powiedzieć, że należy pozwolić koniowi robić, co zechce, winno się go, jeżeli potrzeba, perswadować stanowczo i energicznie, aby czynił to, co chce kawalerzysta, zostawiając mu, na ile to możliwe, pełną swobodę dysponowania swoją równowagą i siłą." Artykuł spotkał się z polemiką prasową kapitana Ettore Variniego, który skrytykował niektóre z tez Caprillego. W odpowiedzi Caprilli potwierdził swoje poglądy i spostrzeżenia. W 1902 roku ukazały się drukiem kolejne dwa artykuły, rozwijając swoją ideę szkolenia z uwzgędnienieniem dobrostanu konia oraz proponując zmiany w regulaminie ujeżdżania. Pisał m.in.: "Uczczenie tego, co [dotąd] zrobili inni jest szlachetnym uczuciem, ale jednakowo koniecznym jest, abyśmy i my uczynili coś dla dobrego celu." Te teksty spotkały się z bardzo dużym zainteresowaniem wśród kawalerzystów, którzy zaczęli próbować wprowadzać nowe pomysły w życie. Nie zawsze spotykało się to ze zrozumieniem, o nie... Kiedy pewna grupa młodych oficerów zaprezentowała skoki "po nowemu" grupie oficerów starszych wiekiem i stopniem, została po pokazie ukarana za... nieprzystojne zachowanie - wypinanie pośladków w stronę obecnych na maneżu dam !



W roku 1902 Caprilli w stopniu kapitana, został przeniesiony do Gallarate, gdzie przygotowywał się do udziału w zaplanownaych na czerwiec międzynarodowych zawodach hippicznych w Turynie. Miała to być okazja do pokazania wyższości promowanego przezeń stylu. W stawce 114 jeźdźców z 6 krajów włoscy kawalerzyści ponieśli całkowitą klęskę, wygrywając zaledwie jeden konkurs skoku na odległość, w którym koń Black Best osiągnął 6,50 m. Konia tego dosiadał Caprili. Gorzej poszło mu w potędze skoku - tam na Melopo skoczył "zaledwie" 1,70 m, podczas gdy zwycięski reprezentant Francji Charles Pujol skoczył 1,83 m. Ponieważ włoska prasa równo zmieszała z błotem całą swoją drużynę (dziś nazwalibyśmy to "wylaniem fali hejtu"), przy okazji znęcając się nad "nową szkołą jazdy", Caprili następnego dnia na prywatnych zawodach pokonał na tymże Melopo wysokość 2,08 m, ustanawiając nowy rekord Europy i zostając przez łatwo popadające w skrajności media nazwanym "latającym kawalerzystą". Skuteczność metod Caprillego teraz już nie budziła żadnych wątpliwości.

W 1904 r. Caprilli prowadził kursy ujeżdżania według nowych zasad równolegle w Pinerolo i w Tor di Quinto. Nowe teorie szybko rozeszły się po świecie, wywierając wpływ m.in. na system Muselera, czy metodę de Nemethy. Od 1905 roku Caprilli prowadził zajęcia także dla oficerów z łącznie aż innych krajów, m.in. z Argentyny. Dzięki swoim technikom biorąc udział w łącznie 33 zawodach (w tym w 24 na własnych koniach) zdobył 18 zwycięstw oraz 11 miejsc na niższych stopniach podium. M.in. w 1907 roku zwyciężył na pierwszych mistrzostwach konnych armii włoskiej, które rozegrano w Rzymie. Jego karierę zakończył nieoczekiwany wypadek - w grudniu 1907 roku miał obejrzeć w Turynie nowe konie, zakupione w Irlandii; w czasie przejażdżki na jednym z nich spadł głową w dół, łamiąc sobie kark. Zmarł nie odzyskując przytomności. Jednak też do końca nie jest pewne, jak to z tym wypadkiem było. Jak pisała wtedy "La Stampa", spadł w śnieg i z konia zaledwie stępującego (kłusującego ?). O śmierci Caprilliego jego przyjaciel, Piero Santini, pisał: "W stępie zachwiał się i zsunął z konia na ziemię . Zmarł nastepnego dnia nie odzyskawszy przytomności." - więc jedna z plotkarskich teorii mówi o ataku serca. Druga, o wiele bardziej "smakowita" - o tym, że do wypadku miał się przyczynić pewien zdradzany mąż. W napisanym rok wcześniej testamencie Caprili kategorycznie nakazywał spalenie całej jego prywatnej korespondencji i pochowanie go jak "tak blisko, jak to możliwe" obok jego przyjaciela, Emanuele Cacherano di Bricherasio. Tak też się stało. Po jego śmierci jego biograf Carlo Giubbilei wydał drukiem jego zapiski, a działalność naturalnej szkoły jazdy była kontynuowana przez uczniów mistrza.



Zródła:

http://www.storiedisport.it/?p=8953&lang=en
http://www.hipologia.pl/news/show/id/274
http://rarehistoricalphotos.com/italian-cavalry-school-1906/
https://en.wikipedia.org/wiki/Federico_Caprilli
"The Caprilli Papers , Principles of Outdoor Equitation", Londyn, 1967