Chatham Islands Jockey Club




czyli: konikowanie pośrodku oceanu

28.10.2017


Dawniej w powszechnym mniemaniu Ziemia była płaska i stała podtrzymywana przez cztery słonie. Wprawdzie już 300 lat przed naszą erą wszyscy Grecy i Rzymianie wiedzieli, że Ziemia jest kulista, a Eratostenes nawet wyznaczył jej obwód, to pogląd ten stłamszony został potem katolickimi dogmatami. Dopiero wyprawa Magellana w latach 1519-1522 wykazała ostatecznie, że żyjemy na wielkiej kuli, a "naocznie" ludzkość mogła ostatecznie o tym przekonać się dopiero w 1959 roku, kiedy pierwsze, czarno-białe i bardzo niewyraźne (obraz składał się z "aż" 64 linii...) zdjęcie naszej planety wykonał jeden z pierwszych amerykańskich satelitów, Explorer-6. Zanim jednak do tego doszło, pogląd o płaskiej Ziemi zaecydowanie dominował w pierwszych wiekach naszej ery. A skoro była płaska, więc półkuli południowej, czyli tzw. antypodów, oczywiście nie miało prawa być. Ba, ponoć niejaki Aureliusz Augustyn z Hippony, znany szerzej jako święty Augustyn, filozof i teolog, jeden z ojców Kościoła miał ogłosić, iż każdy, kto kto wierzy w antypody, ten jest przeklęty. A że zawsze chciałem się dowiedzieć, jak to jest być przeklętym - więc korzystając ze strony http://www.antipodr.com/ sprawdziłem dziś, co jest antypodami dla naszej stajenki. Najpierw było małe rozczarowanie - punkt leżący dokładnie po przeciwnej stronie Sączowa wypada gdzieś w wodach południowego Pacyfiku. Gdyby jednak rozejrzeć się dokoła, to okazałoby się, ze najbliższym lądem są Wyspy Chatham - archipelag 2 dużych, zamieszkałych wysp (Chatham i Pitt), 8 małych i bezludnych wysepek-rezerwatów oraz kilkadziesiąt "wyspiątek". A dookoła setki mil słonej wody - jest to jedyny ląd między Nową Zelandią a Chile.



Archipelag w linii prostej położony jest jakieś 18 200 km od nas. Zajmuje powierzchnię miej więcej dwóch Warszaw, jednak o ile w naszej stolicy żyje prawie 1,8 miliona ludzi, o tyle na wyspach jest ich w sumie zaledwie około 600 (słownie: sześcset). Są to w zaledwie 1/3 potomkowie lud Moriori i Maorysi, w 2/3 potomkowie osadników brytyjskich i niemieckich misjonarzy luterańskich. Głównym zajęciem mieszkańców jest hodowla owiec. Są tu trzy szkoły podstawowe, dwa porty rybackie, warsztat szkutniczy, bank, kilka sklepów, zakład mechaniczny i szpital z jednym (!) lekarzem. Z uwagi na położenie mało tu turystów. Za to jest... klub jeździecki: Chatham Islands Jockey Club.



I nic w tym dziwnego - w dawnych czasach na wyspie było wiele koni, które hodowane w oparciu o dobry, rasowy materiał kupowany w Australii, a poten sprzedawane do Nowej Zelandiii, cieszyły się tam bardzo dobrą marką zarówno z uwagi na dobrą jakość pokrojową, jak i dobre utrzymanie. Osiągały dzięki temu całkiem niezłą cenę.



Klub został założony spontanicznie w 1873 roku przez osadników Chatham. Od roku 1924 ma status organizacji oficjalnej, stowarzyszenia ze statutem napisanym na podstawie statutu Auckland Racing Club. Statut określa m.in., że jednym z głównych celów działalności jest dbanie o jakość miejscowego pogłowia koni - z tego też powodu jedną z zasad jest, że wałachy importowane spoza wyspy nie są dopuszczane do wyścigów. Chodziło o zachęcanie do przywozu głównie materiału hodowlanego, a nie koni stricte wyścigowych nie mających możliwości rozrodu. I dało to w perspektywie czasu pożądany efekt.



Klub co roku, od prawie 150 lat, na przełomie grudnia i stycznia organizuje spotkania i pikniki, połączone z wyścigami - zarówno koni wierzchowych, jak i kłusaków. Jest tu bowiem tor wyścigowy (połączony z boiskiem do rugby). Jak mówią mieszkańcy: jest to najmniejszy na świecie tor po tej stronie równika". Wystarczy tylko przepędzić z niego owce i krowy - i już można się ścigać ! :) Od 1987 roku klub ma też nowy budynek z niewielką trybuną dla widzów.



W gonitwach startuje zwykle łącznie około 30 koni w 10-15 wyścigach. Jeźdźcami są w znakomitej większości mieszkańcy wysp, ale przypływa zawsze też na ta okazję paru niezarejestrowanych zawodników z Nowej Zelandii. W tej bardzo niewielkiej społeczności jest to naprawdę duże wydarzenie. Pewnego splendoru dodaje imprezie także fakt, że w roku 1957 uczestniczył w nim "Jego Królewska Mość Książę Filip, Książę Edynburga", czyli małżonek obecnie panującej Królowej Elżbiety, który później (1964-1986) był także prezydentem Międzynarodowej Federacji Jeździeckiej (FEI).



Wyścigi są amatorskie, do startu nie dopuszcza się "zawodowych ścigantów". Oczywiste zatem, że nigdy nie były oficjalnie uznane przez stowarzyszenie jeździeckie Nowej Zelandii, ale choć skromne co do liczby zawodników, były organizowane zawsze, nieprzerwanie od roku 1875, stając się naprawdę piękną i starą tradycją. Jednak świat się zmienia. Na tym oto starym filmie z 1947 roku widać, jak liczne i powszechne były tam kiedyś konie, używane w rolnictwie, transporcie i rybołówstwie. Później oczywiście maszyny zastąpiły zwierzęta. Na początku XXI wieku z koklei dał znać o sobie inny kryzys: zabrakło osób, które chciałyby się dalej parać zawodem trenera, mało też było koni, które faktycznie mogłyby zaprezentować się w wyścigach. Chatham Islands Jockey Club o mało co nie został zmuszony do odwołania imprezy w 2004 roku, gdy liczba "wyścigowych" koni zamknęła się liczbą zaledwie 18 sztuk, co nie pozwoliło zapewnić organizatorom obsady conajmniej 3 koni na każdy wyścig.



Na szczęście było to tylko chwilowe załamanie, tradycja jest nadal kultywowana. By zwiększych liczbę chętnych do wzięcia udziału w zmaganiach, zmieniono też termin imprezy na dogodniejszy dla wszystkich. Pomogła także koniunktura - zwiększyły się istotnie w ostatnich latach dochody z rybołóstwa, przez co paru mieszkańców wzbogaciło się sprowadziło sobie zwierzęta całkiem wysokiej klasy. Dziś razem z końmi-wyrobnikami ścigają się konie pełnej krwi, kupione właśnie głównie do tego, żeby się ścigać. Ma to też swoje nie najlepsze strony: te nowe, rasowe, "wyrywne" konie mają potencjał ferrari - i tak, jak nie powinien ferrari kierować niedzielny kierowca, tak i amatorscy jeźdźcy, często ludzie młodzi lub nawet dzieci, miewają ze swymi wierzchowcami kłopoty. Częściej zdarzają się upadki z konia, skutkujące transportem jeźdźca do szpitala w Nowej Zelandii. No, ale "jak się nie wywtrócisz, to się nie nauczysz", a z czasem poziom sportowych zmagań z pewnością wzrośnie dzięki "nowej krwi" i wśród zawodników, i wśród rumaków.





Zródła:

http://chatham-island-jockey-club.nz/
http://www.stuff.co.nz/travel/destinations/nz/84999395/stepping-off-on-the-chatham-islands
https://www.horseracingnation.com/horse/Chatham_Islands
http://www.nzherald.co.nz/sport/news/article.cfm?c_id=4&objectid=3537452
https://www.facebook.com/chathamislandjockeyclub/
https://www.nzgeo.com/stories/the-chathams-new-zealands-wilder-side/