Co się dzieje z ujeżdżeniem ?...




czyli: o wrażeniu powszechnej zapaści w sporcie ujeżdżeniowym

28.08.2012


Poniższy tekst są to wyłącznie moje prywatne dywagacje na temat spadającego zainteresowania startami w oficjalnych zawodach średniego szczebla. Nie twierdzę, że zawiera jakieś szczególne arcymądrości, a być też może, że mój punkt widzenia jest generalnie niesłuszny. Niemniej jednak zjawisko braku zainteresowania takimi startami jest faktem...

W czerwcu pisałem o niskiej frekwencji uczestników na kilku ostatnio rozgrywanych zawodach dla dzieci (m.in. w Wolicy i Jaszkowie) oraz o odwołaniu zawodów w Hermanowie z uwagi braku chętnych do startu. A taki oto, kolejny tego rodzaju komunikat od pewnego ośrodka pojawił się 3 tygodnie temu: "Ze względu na brak zgłoszeń do konkursów organizowanych w ramach Zawodów Ogólnopolskich, zostają one odwołane, natomiast Zawody Regionalne zostaną rozegrane tylko w sobotę i niedzielę."

Ten komunikat jest o tyle zaskakujący, że brak było chętnych do udziału w zawodach ogólnopolskich w sytuacji, gdy była to jedna z ostatnich okazji na zdobycie kwalifikacji do Mistrzostw Polski Młodych Koni. Jak to ktoś skomentował: "To juz siódme zawody w tym roku tam odwołane !" Pojawiło się tez więcej komentarzy pod adresem ośrodka, z których najdelikatniejszym był: "No to widzę, że ośrodek już się kończy ;) Ale nie mogło być inaczej.". Narzekano na nie najlepszą atmosferę, kiepskie gruntowe podłoże na hipodromie oraz dość prymitywne warunki w stajniach gościnnych. No fakt, ten wielki, niegdyś znany i uznany ośrodek przez lata chylił się ku upadkowi. Wizerunek, na jaki miejsce "zapracowało sobie" w ciągu ostatnich kilkunastu lat będzie jeszcze długo funkcjonował w świadomości jeźdźców. Czy to jest jednak głównym powodem braku chętnych do startów i odwołania kolejnych zawodów ?

Nie sądzę, a jeśli tak, to na pewno nie jedynym i nie najważniejszym. Bo "siermiężno-przaśne" warunki, jakie tam były dotychczas, nie przeszkadzały wcześnej nikomu w startach - nawet zawodnikom z górnej polskiej półki. Obiektywnie rzecz biorąc trzeba też powiedzieć, że ostatnio nastąpiły tam pewne zmiany na lepsze, od mniej więcej 2 lat sytuacja powoli, ale jednak sukcesywnie poprawia się w stopniu zauważalnym. Mniej jest chaosu, wymienione zostało podłoże na hali, a organizatorzy jak widac starają się o jak największą liczbę imprez jeździeckich, by przywrócić miejscu dawną świetność (choć wiadomo, że podniesienie ośrodka do dobrych standardów będzie zajęciem na lata i będzie wymagało ogromnych pieniędzy). Z pewnością jest więc tylko kwestią czasu, by w tym miejscu generalnie było lepiej, czego zresztą szefostwu klubu jak najszczerzej życzę. Chyba zatem inne czynniki były powodem absencji zawodników - zwłaszcza, że choć nie było chętnych do konkurencji rangi ogólopolskiej, to było paru do startów w zawodach rangi regionalnej. Aczkolwiek ci ostatni to zapewne w większości zawodnicy z owego ośrodka...

Z pewnością w czasach ogólnego kryzysu i spadku realnych dochodów przeciętnego Kowalskiego - zawodnika, zniechęcać mogą rosnące koszty startów. I nie chodzi tu tylko o ceny paliw i transport koni, lecz o same kwoty pobierane przez organizatorów. Podczas wspomnianych zawodów jeden dzień to opłata organizacyjna w wysokości 70 zł od konia, opłata za boks to 90 zł od konia, do tego startowe 15 zł lub 20 zł (w zależności od klasy konkursu). Jeżeli młody zawodnik chce przyjechać tylko na 1 dzień i wystartować w konkursie niskiej klasy P, będzie go to kosztować 85 zł - a w połączeniu z kosztami transportu dla młodego człowieka to już może być sporo. Ludziom generalnie brak pieniędzy, więc takiemu młodemu jeźdźcowi o wiele sensowniej jest pokazać się za 1/3 tej kwoty na jakichś lokalnych "amatorkach", na których zostanie również oceniony fachowym okiem sędziego. Jeśli natomiast ktoś chciałby pojechać na całą trzydniową imprezę, musiałby zapłacić na oko gdzies między 300 i 400 zł za sam pobyt i start konia - a gdzie np. koszt własnego noclegu ? Ten sam problem zresztą był widoczny np. podczas pewnych niedawnych Otwartych Mistrzostw rangi wojewódzkiej. W tym roku poprzeczka dla zawodników była ustawiona naprawdę niewysoko: amatorzy jechali klasę L (juniorzy) i P (seniorzy), zawodnicy - klasę P (juniorzy młodsi) i N (juniorzy oraz seniorzy). Naprawdę jest wręcz niezwykłe to, że na imprezie klasy mistrzowskiej nie przewidziano w ogóle klasy C ! Chętni do tytułu mistrza powinni więc walić drzwiami i oknami, jest to naprawdę okazja dla niemal każdego średnio doświadczonego jeźdźca do powalczenia o swoją chwilę chwały i tytuł. Jednakże chętnych nie było wielu, a wręcz można było ich policzyć na palcach. Co było czynnikiem hamującym ? Kto wie, czy nie finanse - opłata organizacyjna i za boks wynosiła 370 złotych za całe zawody - mniej więcej to samo, co w przypadku imprezy opisanej na początku tego tekstu. Tak to krótko ujęła Sonia na blogu:

"Dorwałam się do Dużego Formatu i czytam przy salonowej lampce artykuł [o zwiedzaniu Mongolii i Machu Picchu]. Z pokoju po drugiej stronie domu Gośka krzyczy do mnie:

- Chcesz jechać na Mistrzostwa ?
- A co ?
- A bo są N-ki do pojechania,

Nooo, to już brzmi ciekawie !

- 400 zł wpisowe !

Spokojnie wracam do artykułu o Mongoli i Machu Picchu, a moje milczenie wcale nikogo nie dziwi..."


No bo faktycznie trudno się dziwić. Ambitny jeździec chętniej wyda takie pieniądze na np. kilka konsultacji z jakimś miejscowym dobrym trenerem, podczas których trener przez godzinę będzie poświęcał uwage wyłącznie jemu, skoryguje wiele błędów, zaproponuje kilka ważnych z punktu widzenia rozwoju ćwiczeń. Porcja wiedzy i doświadczenia z takich treningów jest o wiele większa i cenniejsza od protokołu z zawodów (nierzadko dość enigmatycznego w opisach), podczas którego zawodnik przykuwa uwagę oceniającego przez zaledwie parę minut. Fakt, podczas treningu nie zdobywa się laurów, ale powiedzmy tez szczerze, że tytuł mistrza danego regionu wprawdzie miło zaspokaja ambicje zawodnika-neofity, ale poza tym na ogół nie przekłada się na nic więcej. Te mistrzostwa był to chyba jeszcze jeden dowód na to, że to coraz wyższe progi finansowe zaczynają jeźdźcom coraz dotkliwiej dawać się wielu osobom we znaki.



Ale medal ma jak zwykle dwie strony: z jednej wszyscy narzekają na wysokie stawki startowe i "siermiężno-przaśne" warunki rozgrywania większości zawodów, z drugiej - wymagania ze strony samych zawodników potrafią być zaskakujące. Dziś już nie te czasy, gdy zawody rozgrywano na trawie, dziś łatwo znajdą się amatorzy, którzy kręcić będą nosem nawet na zwykły piasek na ujeżdżalni. A nie brak i takich, którzy krytykują "amatorki", czy nawet "regionalki", bo... nagrody nie takie cenne, jakby chcieli ! I znowu wracamy do kwestii posuchy w budżetach... Skoro zwycięstwo i tytuł nie dają odpowiednich korzyści (tu: materialnych), to po co inwestować w udział w zawodach ? Tak, szlachetna idea rywalizacji dla gołej chwały to przeszłość i dziś ze zdziwieniem czyta się, jak to uczestnicy pierwszej nowożytnej olimpiady byli prócz medali nagradzani gałązkami oliwnymi, a następnych - rękawiczkami, czy parasolkami. No ale nagrody to także koszta organizacyjne, które trzeba pokryć, a na które wszyscy narzekają. Z pewnością organizacja zawodów dowolnej rangi wiąże się z wysokimi wydatkami - zwłaszcza, że na zawodach pod egidą PZJ trzeba prócz nagród i kilku "zawodowych" sędziów zapewnić też karetkę, w przypadku imprez wyższej klasy z liczniejszą obsadą wynająć dodatkowe, rozstawiane boksy itd. Tymczasem PZJ chętnie pobierze od klubu rozmaite opłaty i wyznaczy mu zawody do przeprowadzenia, ale czy udzieli się w ich zorganizowaniu w jakiś bardziej wymierny, bardziej "namacalny" sposób ? Hmm... Pytanie chyba jest retoryczne. Klub ma sobie dać sam radę. A tak długo, jak długo założeniem będzie, że większość lub całość kosztów musi być pokryta z szeroko rozumianych opłat "startowych" od zawodników, tak długo koszty startów będą dokuczliwie wysokie. No ale z czegóż innego pokryć koszt organizacji ? Sponsorów na mało widowiskowe imprezy ujeżdżeniowe (zwłaszcza te niższych lotów) brak, bo z jednej strony jest kryzys i firmy też oszczędzają, gdzie się da, z drugiej bądźmy szczerzy: nawet w najlepszych czasach dla sponsora z pokazania swego logo podczas takich najzwyklejszych, niemedialnych zawodów nie ma praktycznie jakichkolwiek korzyści. Znaleźć więc sponsora dziś to sztuka - która na szczęście niektórym się jedak udaje. A na nieszczęście - tylko nielicznym niektórym.

Słowem: chyba powoli rośnie niemoc finansowa i marazm środowiskowy. Owszem, jest jeszcze w Polsce sporo klubów działających prężnie. Nadal sporo jest imprez i zawodów wysokiej klasy, w której biorą udział nawet zawodnicy spoza Europy. W porównaniu z okresem sprzed paru lat więcej jest też lokalnych zawodów amatorskich (choć i tam bardzo powszechny jest trend wzrostowy "wpisowego"). Natomiast moim zdaniem zdecydowanie psuje się "środek", który powinien być swoistym pomostem, drogą dla uzdolnionych i ambitnych amatorów na zawodnicze szczyty. No i niestety póki o ten środek nie będzie się lepiej dbać na szczeblu centralnym, będzie nadal nieciekawie. Szczebel centralny to oczywiście nasz "kochany" rząd i jego prawa ręka do spraw sportów konnych, czyli PZJ. Czy można liczyć na to, że rząd zacznie dotować masowo sporty konne niższego szczebla tak, jak to zrobił np. z piłką nożną, realizując wspólnie z władzami lokalnymi w całym kraju świetny i ceniony przez zwykłych ludzi program budowy boisk zwanych "Orlikami", na których można pograć w "nogę", siatkówkę, czy tenisa ? Raczej nie, jeździectwo i powożenie to w skali kraju sporty niszowe, w których dodatkowo Polska nie ma zbyt wielu sukcesów. A póki co rządzi nimi pani Mucha, minister sportu i turystyki (prędzej mnie szlag trafi, niż godząc się na dziwotwory językowe i hołdując źle pojętej "poprawności politycznej" nazwę ją "ministrą"). Pani minister Mucha już zasłynęła kuriozalnymi wypowiedziami na temat rządzonej przez siebie branży (m.in. zapewniała Konrada Piaseckiego z RMF FM, że pracuje nad problemami trzecioligowego hokeja na lodzie, tyle tylko że w Polsce trzecia liga nie istnieje). Nie sądzę więc, by była równie zainteresowana i kompetentna w sprawach np. ujeżdżenia (zresztą może to i lepiej...) Pani minister Mucha zapowiedziała zresztą po generalnie niezbyt udanych występach Polaków na olimpiadzie w Londynie, że nie będzie dotować sportów, w których nie odnosimy sukcesów. Tym dała kolejny dowód osobliwych poglądów, bo skoro zgodnie z tą deklaracją nie zamierza dotować piłki nożnej, czy sprinterów, a być może zasponsorowałaby polskiego mistrza świata w bierki korespondencyjne, to na przyszłe medale w głośnych, lubianych, priorytetowych dyscyplinach nie ma już co liczyć i nie ma sensu nawet o nich marzyć).



Na rządowe, szeroko przez koniarzy odczuwalne dotacje dla sportów konnych nie ma więc co liczyć. Oczywiście gdyby znaleźli się za to superbogaci ogólnopolscy sponsorzy, albo jakaś wielka kasa po prostu spadła PZJ-owi z nieba, można by dotowac wszelkie ośrodki i wszelkie zawody, zredukować wpisowe do przysłowiowego "towarzysze - po dysze" i fundować zawsze i wszędzie super nagrody (oczywiściwe przy założeniu, że ta kasa nie "rozpływa się" w tajemniczych okolicznościach po prywatnych kieszniach). Tylko że oczekiwanie na cud to na ogół mało skuteczna taktyka. A skoro nie ma co na to liczyć, to może warto by zmienić coś innego ? Coś trzeba zrobić, a jeśli krucho jest z kasą, to zawsze można próbować poprawić inne związane z zawodami aspekty: organizację i atmosferę ? Bo z chętnymi do startów jest bowiem trochę tak, jak z pracownikami w dowolnym miejscu pracy. Pracownik może robić swoje za niezłą kasę mimo złej atmosfery. Może też robić za grosze, jeśli w pracy czuje się dobrze. Ale jeśli nie ma ani kasy, ani atmosfery, to nie ma co liczyć na cud i wzrost produkcji. Jeżeli zamiast stwarzać warunki sprzyjające do startów, wręcz zachęcające do nich, będziemy mieli tylko ze zjawiskiem wzrostu opłat, to potencjalnych następców naszych najlepszych: pana Rapcewicza, pani Dysarz, czy pani Milczarek będzie trzeba ze świecą szukać.

Co można zmienić bez pieniedzy ? Np. obecnie obowiązujący system rozgrywania zawodów i zdobywania rozmaitych odznak na inny, prostszy, klarowniejszy, stabilniejszy i dający zawodnikom jakieś bardziej zauważalne korzyści ? Może tytuł mistrza województwa mógłby np. oznaczać automatyczne podniesienie klasy jeździeckiej o jedno "oczko" ? Czemu nie, w końcu dany delikwent pokazał, że umie jeździć i jest najlepszy w całej bliższej i dalszej okolicy, a zawsze to jakaś zachęta do startu ! A może PZJ bardziej akcentowałby swą obecnośc na imprezach średniej rangi, wysyłając obligatoryjnie (i na swój koszt !) jakiegoś swojego regionalnego oficjela do wręczania nagród ? Zawsze to nieco powiększy prestiż wygranej. A może zmienić nieco image i zredukować marazm "dopieszczając" organizatorów zawodów, np. przez uruchomienie na surowej i nieco bezdusznej stronie Związku portalu bardziej przyjaznego dla ludzi z np. relacjami z zawodów tak, jak to się dzieje np. na poczytnym dressage.pl ? Można by wyeksponować w ten sposób wszystkie atrakcyjne i dobre strony takich imprez. Że co, że to pomysły "od czapy" i niekoniecznie najmądrzejsze ? A może i tak, ale nawet jeśli "od czapy", to można by i innych, lepszych pomysłów namnożyć wiele i coś by z tego dobrego może powstało. Generalnie chodzi o to, by Związek zszedł z betonowego piedestału.



Może zamiast okopywać się na pozycji decydenta, quasi-prezesa, który jest tylko od zarządzania, a nie od roboty, zamiast łaskawie rozdawać prawa do organizacji ośrodkom i przerzucać cały jej ciężar na nie, PZJ zrobiłby w tej kwestii coś bardziej konkretnego i wymiernego - jeśli nie na szczeblu "regionalek", to przynajmniej na szczeblu mistrzostw wojewódzkich ? To nie powinno byc problemem, w końcu województw mamy TYLKO szesnaście ! Bo ograniczenie roli PZJ do dokonania przydziału przewidzianych w kalendarzu imprez (zwykle niedochodowych) poszczególnym ośrodkom jeżdzieckim (od których jeszcze ów PZJ pobiera opłaty "certyfikacyjne") oraz "moralnego patronatu na odległość" nad imprezą (wymiernie nie przekładającego się na absolutnie nic), to zdecydowanie za mało. Przyjmuję do wiadomości, że PZJ jest w zasadzie zainteresowany wyłącznie Kadrą Narodową - tak czynią wszystkie organizacje sportowe, mające w nazwie "Polski Związek". Nie mają one ani możliwości, ani większych środków, ani ochoty współdziałać w organizacji imprez niskiej i średniej rangi. Ale przy takim podejściu nikt nigdy nie usłyszy o wielkich sukcesach Polaków w jeździectwie.