LEWA-LEWA-LEWA !




czyli: o koniach i defiladach

06.11.2010




Defilada to oczywiście "rodzaj parady wojskowej, przemarsz oddziałów wojska (...) w szyku paradnym przed dowódcą lub ważnymi osobistościami". Organizuje się je zazwczaj w związku z jakimś świętem. Jeszcze kilkadziesiąt (takie "lepsze" kilkadziesiąt) lat temu ozdobą każdej defilady był przejazd kawalerii. Także dziś, gdy konne jednostki wojskowe mają szczątkową liczebność i prawie wyłącznie charakter reprezentacyjny, żadna porządna defilada nie może się bez koni odbyć.



Jak to zostało już wspomniane w innym opracowaniu na naszej stronie, w Polsce w takich uroczystościach bierze udział Szwadron Reprezentacyjny Kawalerii Wojska Polskiego. Formalnie nie podlega on pod Kompanię Reprezentacyjną, lecz należy do garnizonu warszawskiego, a stacjonuje na warszawskiej Legii i w Starej Miłosnej. Oficjalnie stanowią jednostkę łączności, lecz nie jest jednostką bojową. W jego skład wchodzą wyłącznie żołnierze zawodowi. Nieformalnie używają przedwojennych stopni kawaleryjskich - rotmistrz (kapitan), wachmistrz (sierżant), starszy ułan (starszy szeregowy), ułan (szeregowy). Żołnierze wyposażeni są w lance francuskie wz. 1913, szable "ludwikówki" wz. 1934, i karabinki "Mosin" 7,62mm. Prezentują się w barwach ogólnokawaleryjskich - mają amarantowo–granatowe proporczyki na lancach i kołnierzach kurtek oraz amarantowe otoki na rogatywkach. Pod siodła zakładane sa czapraki w barwach Szwadronu, wykonane na wzór czapraków z czasów napoleońskich. Od 25 czerwca 2007 r. większość koni Szwadronu to konie gniade, natomiast dowódca jeździ na koniu karym (zgodnie z tradycją kawaleryjską), a trębacze - na koniach siwych. Niestety jeśli chodzi o wielkość, to szwadron jest symboliczny - od pewnego czasu występuje w zaledwie 12 koni.



W samym przedefilowaniu kawalerii przed ważnymi osobowościami teoretycznie nie byłoby nic trudnego - konie kawaleryjskie "z definicji" powinny umieć iśc w szyku. Faktem jednak jest, że podczas defilad konie bywają poirytowane obecnością innych koni, tłumami, hałasem, nietypowymi dla nich rzeczami (pojazdy, instrumenty orkiestry itp.) Także niejeden przyjmujący defiladę wódz miewał w takich okolicznościach duże problemy ze swoim rumakiem. Piłsudski np. tak wspominał swą Kasztankę: "Lecz wreszcie rynek. Jasno oświetlony, czarny od tłumu. Gdym się na nim na Kasztance ukazał, rozległ się krzyk całego tłumu i padły pociski z kwiatów. Tego już było stanowczo za wiele dla mojej wiejskiej klaczy, zwinęła się pode mną i chciała uciekać od owacji. Niemało mnie kosztowało, by ją po prostu wepchnąć na rynek. Szła przez szpaler ludzki ostrożnie, nieledwie zatrzymując się co parę chwil. Czułem pod sobą, jak nieszczęśliwe stworzenie szukało ucieczki. Musiałem Kasztankę ciągle pchać naprzód, tak, iż po wyjeździe z rynku poznałem i ja, że owacja coś kosztuje. Czułem doskonale, że mam nogi, tak miałem je zmęczone".



Nie on jeden miał kłopoty z rumakiem podczas defilady. W świetnej książce Geralda Durrella "Nasza rodzina i inne zwierzęta" autor przytacza opowieśc swego przyjaciela, dr Theodore Stephanidesa z czasów, gdy ten służąc w artylerii podczas wojny Grecji z Turcją w latach 1919-1922 otwierał na swym koniu triumfalny wjazd do Smyrny (dziś - Izmir, miasto w Turcji): "(...) Dowódca mojego batalionu uparł się, żebyśmy wmaszerowali do Smyrny w triumfalnym pochodzie prowadzonym, jesli to możliwe, przez jeźdźca na siwym koniu. Na nieszczęście obdarzono mnie wątpliwym przywilejem jechania na czele. Ja, oczywiście, uczyłem się jazdy konnej, ale nie uważam się za... eeeeem... doświadczonego jeźdźca. No więc wszystko poszło gładko i koń zachowywał się bardzo godnie, póki nie znaleźliśmy się na przedmieściach. Istnieje, jak wiesz, zwyczaj w niektórych częściach Grecji oblewania pachnidłami... czy to perfumami, czy wodą różaną, czy czymś takim... zwycięskich bohaterów. Kiedy tak jechałem na czele kolumny, jakaś stara kobieta wypadła z bocznej uliczki i zaczęła chlustać wodą kolońską. Koniowi to nawet nie przeszkadzało, ale, niefortunnym zbiegiem okoliczności, odrobina płynu dostała mu się do oka. Był to koń przywykły do parad, wiwatujących tłumów i tym podobnych rzeczy, ale nie przywykł do tego , żeby mu wlewano do oczu wodę kolońską. Bardzo go to... zdenerwowało i zaczął się zachowywać jak koń cyrkowy, a nie jak rumak wojskowy. Udało mi się na nim utrzymać tylko dlatego, że mi nogi uwięzły w strzemionach. Kolumna musiała złamać szyki, żeby go uspokoić, ale był tak zdenerwowany, że dowódca uznał, iż nie byłoby rozważne pozwalać mu na udział w triumfalnym wejściu do miasta. Tak więc, gdy kolumna maszerowała główną ulicą, orkiestry grały, tłumy wiwatowały i tak dalej, ja musiałem przemykać się bocznymi uliczkami na moim siwku. Poza tym, jak to zwykle, nie tylko dyshonor, ale i krzywda, bo i ja, i on pachnieliśmy mocno wodą kolońską. Eeem... Od tego czasu nigdy mi jazda konna nie sprawiała przyjemności."



Zupełnie odmienne kłopoty sprawił samą tylko swoją obecnością całkiem inny koń. Rzecz się działa pod koniec Powstania Warszawskiego. Dowódca 1 kompanii strzelców AK, kpt. Mieczysław Zacharewicz "Zawadzki" uszkodził nogę i nie mógł chodzić. Ponieważ było już wtedy dla wszystkich oczywiste, że powstanie musi upaść, żołnierze postanowili znaleźć godny sposób poddania się. W tym celu skombinowali (czytaj: ukradli) siwego dorożkarskiego konia, na którym "Zawadzki" miał poprowadzić swoich żołnierzy do niewoli jak na klasycznej paradzie, w dodatku zgodnie z najlepszymi wzorami, bo "na białym koniu". Jest kilka wersji tego, co się wówczas działo - zwierzę najprawdopodobniej zostało ukryte przed prawowitym właścicielem na 7 piętrze tzw. Domu Kolejowego, a potem w piwnicy. Niestety jego obecność podzieliła powstańców - po prostu przy totalnym braku żywności rosło szybko stronnictwo postulujące wykorzystanie zwierzęcia w celach konsumpcyjnych. Problem "rozwiązał się sam", zadecydowała zabłąkana kula, dzięki której każdy żołnierz dostał porcję mięsa, a kapitan "Zawadzki" pojechał do niewoli rykszą.



Były też konie, które nie tylko uczestniczyły w paradach, ale też potrafiły wpływać na ich przebieg i poniekąd na bieg historii. Oto pewien szczególny przykład, związany z najgłośniejszą chyba defiladą w historii. Była to defilada zorganizowana w Moskwie z okazji zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami i zakończenia II Wojny Swiatowej. Odbyła się ona 24 czerwca 1945 roku, a że okazja do niej była wyjątkowa, więc i wyjątkowy był jej charakter i rozmach. Wojska miały defilować przed samym Stalinem i jego świtą. Choć koniec wojny był już czasem dominacji pojazdów mechanicznych, to konne jednostki istniały nadal i miały także defilować - aby kopyta się nie ślizgały, cały Plac Czerwony wysypano piaskiem i sieczką słomianą. Podczas uroczystości okazało się jednak, że - ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich - oficjalnie defiladę odbierał "tylko" marszałek Żukow. Dlaczego on, a nie Stalin, de facto samodzielny władca całego ówczesnego Związku Radzieckiego ? W 2003 roku po opublikowaniu nieznanych dotąd, wcześniej ocenzurowanych wspomnień Żukowa okazało się, że stało się tak ponoć z powodu... konia ! Wiadomo: tradycją w owym czasie ciągle było (zwłaszcza w Polsce, czy Rosji), że odbierający defiladę wojskową dowódca siedział na koniu. Dla Stalina przygotowano więc pięknego białego ogiera o imieniu Kumir (ros. bóstwo). Stalin konno nie jeździł, więc przed defiladą pilnie ćwiczył, a podczas tych ćwiczeń spadł ze swego ogiera. Rozzłoszczony podobno przekazał Kumira Żukowowi, by ten czynił honory. Nie wyszło mu to zresztą na dobre - Stalin obawiał się, że przez zbytnie "wyeksponowanie się" Żukowa ten nazbyt zyska na swej i tak już wielkiej popularności i zacznie stanowić dla niego zagrożenie. Już w rok później Stalin odebrał mu więc dowództwo nad całością wojsk lądowych i chciał aresztować.



Czy tak było naprawdę ? Czy koń Stalina okazał się zbyt nerwowym wierzchowcem dla swego jeźdźca ? Nie mamy dziś całkowitej pewności, dlaczego Stalin ustąpił podczas defilady swego miejsca Żukowowi; przeciez zamiast na koniu mógł wystąpić np. w czołgu, czy w zdobycznym mercedesie Hitlera. Faktem natomiast jest, że w tym roku, 9 maja 2010, z okazji 65 rocznicy zwycięstwa odbyła się w Moskwie wielka, uroczysta defilada, zorganizowana z równie wielkim rozmachem, co tamta. Polskiemu wojsku naprawiono krzywdę dziejową - zaproszono do niej polskich żołnierzy (Stalin zabronił Polakom udziału w paradzie w 1945 roku). Natomiast szczególne wzruszenie obserwujących defiladę weteranów wojny wzbudził przejazd reprezentacyjnego oddziału rosyjskiej kawalerii - po części na koniach, będących (co bardzo podkreślano) autentycznymi potomkami koni, które brały udział w owej słynnej paradzie powojennej. Jak przy tym żartobliwie skomentował jeden z Internautów, robiąc aluzję do wspomnianej dziejowej krzywdy: "Właśnie podpatruję defiladę polskiej armii. Niemieckie leopardy, fińskie rosomaki, amerykańskie F-16, sowieckie kałasznikowy... Już miałem nadzieję, że przynajmniej konie będą polskie. Niestety - arabskie :)"





Zródła:

http://www.ceo.org.pl/portal/slady_warszawa_powstanie_projekty_doc?docId=37738
http://www.suworow.pl/index.php?page=ostatnia-defilada
http://wiadomosci.dziennik.pl/swiat/artykuly/117793,caly-swiat-patrzy-na-moskwe-i-wspomina-rzez.html
http://www.brepr.wp.mil.pl/pl/5.html