Konie z wyspy Delft...




czyli: kolejna wizyta na krańcach świata...

06.06.2012


Między południowym krąńcem Indii a Sri Lanką, w cieśninie Palk, leży wyspa Neduntheevu (czyt. Neduntiwu), znana bardziej pod nazwą Delft. Wyspa jest mała: ma ok. 50 km2 powierzchni, 8 km długości i 6 szerokości. Leży bardzo blisko brzegów obu tych sąsiadujących ze sobą przez cieśninę krajów. Wyspa należała niegdyś do Portugalii, potem przejęli ją Holendrzy. Jej nazwa pochodzi właśnie od holenderskiego miasta Delft. Nadał podczas przejmowania terenu w XVII wieku generał-gubernator Holenderskich Indii Wschodnich, Rijckloff van Goens. Choć becnie jest siedzibą niewielkiej populacji miejscowej ludności tamilskiej (dwadzieścia parę osób), kiedyś była najważniejszą z 8 wysp - kolonii holenderskich.



Warunki bytowe są tam dość surowe - teren jest jałowy, częściowo pokryty skałami koralowymi. Doskwiera palące słońce i bardzo silne wiatry. Roślinność jest typowa dla tropikalnych obszarów półpustynnych, wyspę porastają głównie palmy, suche krzewy i trawy. Inne rośliny (np. bananowce, papaje) występują tylko jako rośliny hodowane przy nielicznych domach. Są również sprowadzone przez kolonizatorów baobaby. Największym problemem jest tam woda - pochodzi z płytkich studni, jest słonawa. Bywa jej okresowo bardzo mało i wtedy jest przedmiotem handlu. Na wyspie jest tylko jedna studnia głębinowa, która daje dobrą wodę i nie wysycha nawet w czasach wielkiej suszy.



Na wyspie żyje też populacja ok. 300 dzikich koni - pozostałość po czasach kolonizacji. Dzikie kuce są spadkiem po dawnych portugalskich kolonizatorach, którzy sprowadzili tam konie z Europy, a po latach opuszczając wyspę pozostawili je na niej. Przejęli je Holendrzy, a następnie Brytyjczycy, którzy używali ich w transporcie. Konie nie były w owych czasach zdziczałe - wręcz przeciwnie, cały czas kolejni kolonizatorzy prowadzili planową hodowlę, choć oczywiście z uwagi na miejscowe warunki hodowla ta miała pewne ograniczenia. W pewnym (niezbyt zresztą długim) okresie za panowania holenderskiego wyspa była wręcz traktowana jako "centrum hodowlane" dla całego regionu Południowej Azji. Tu przy okazji mała ciekawostka: wspomniane baobaby zasadzono na wyspie właśnie z myślą o tym, że liście drzew będą stanowiły paszę dla koni. Jednak te złote lata skończyły się w roku 1660, gdy hodowlę zlikwidowano. Po tamtych czasach pozostały pozostałości ogromnej, długiej na aż 800 metrów stajni i fortu, resztki wapiennych murów będących niegdyś ogrodzeniami pastwisk oraz doły, w których niegdyś gromadzono wodę do pojenia.



Dziś tamtejsze poniaki ponownie zdziczały, a ich warunki bytowe są bardzo trudne. Upały dają im się we znaki - czasami stada kuców są wtedy widywane, jak brodzą w morzu. Najgorzej im się jednak wiedzie podczas pory suchej. O tym, że brakuje wody dla koni, informowała nawet w ubiegłym roku tamilska telewizja ( http://www.youtube.com/watch?v=_KsJD-9RMQI). Zdarza się, że zwierzęta giną z pragnienia, a także z braku pożywienia - w okresie suchym słońce wypala trawy do cna, a wtedy można zobaczyć, jak konie zdzierają kopytami mech z kamieni po to, by nie paść z głodu. Życia nie ułatwiają im też jadowite węże.



Nieliczne koniki są łapane, przyuczane do pracy i traktowane jako własność prywatna (aczkolwiek nawet wtedy chodzą sobie swobodnie po całym terenie). Konie, choć wprowadzone do środowiska sztucznie przez ludzi, traktowane są dziś jako jego lokalny, charakterystyczny składnik fauny - wywożenie ich poza wyspę jest prawnie zabronoine.





Zródła:

http://transcurrents.com/tamiliana/archives/323
http://btoptions.lk/serendib/article.php?id=601&issue=24
http://sundaytimes.lk/100919/Plus/plus_01.html
http://www.lanka.com/sri-lanka/delft-sri-lanka-1004.html