Na stronie internetowej PZJ niedawno ukazał się taki oto komunikat:
"Deregulacja zawodów nabiera tempa. Jutro prace nad ustawą zakończy Senat. Jednocześnie
coraz poważniejsze wyzwania stawia przed nami już nie tylko rozwijający się sport jeździecki,
ale także coraz dynamiczniej rosnące jeździectwo powszechne, rekreacyjne i turystyczne,
stanowiące przedsionek do sportu wyczynowego.
Na rynku funkcjonuje wiele osób z uprawnieniami instruktorskimi nauczających jazdy konnej
nie mających wystarczających ku temu kwalifikacji. Z drugiej strony jest wiele osób o ogromnej
wiedzy szkoleniowej nie posiadających żadnych uprawnień formalnych. Nowi entuzjaści jeździectwa
są więc często szkoleni niepoprawnie, niekiedy nawet bez zachowania standardów bezpieczeństwa.
Wszystko zależy od przypadku - na kogo trafimy poszukując kontaktu z jeździectwem. Nowa
sytuacja prawna stwarza nam możliwość uporządkowania tej sytuacji. Musimy w szybkim tempie
opracować kanon szkolenia podstawowego, według którego prowadzona będzie nauka jazdy konnej.
Musimy też opracować kanony wprowadzania i szkolenia adeptów jeździectwa sportowego do
poszczególnych konkurencji jeździeckich. (...) Równie pilnie musimy opracować i wdrożyć nowy,
PZJ-towski system szkolenia, weryfikacji i podnoszenia kwalifikacji kadr instruktorsko-trenerskich
oraz systemu jeździeckich stopni szkoleniowych wraz z wymogami i drogą ich nabywania.
System musi stwarzać możliwość prostego nabycia naszych uprawnień, jeśli ktoś posiada odpowiednie
umiejętności i niedrogiego, niekłopotliwego uzupełnienia wiedzy, jeśli czyjeś kompetencje są
niewystarczające. Będziemy za pomocą naszego nowego, opracowywanego obecnie portalu, a także za
pośrednictwem współpracujących z nami mediów rekomendować naukę jazdy prowadzoną WYŁąCZNIE przez
instruktorów i trenerów o kompetencjach zweryfikowanych przez PZJ, a jednocześnie przestrzegać
przed ryzykiem wiążącym się z korzystania z instruktorów nie znajdujących się na naszej
liście."
Dla potrzeb przygotowania realizacji powyższych celów Zarząd PZJ 15 maja powołał Zespół
Szkoleniowy. W jego skład wchodzi wiele bardzo znanych nazwisk, m.in. Beata Stremler, Andrzej
Salacki, Paweł Spisak, Krzysztof Ludwiczak i inni. Przewodniczący zespołu, pan Hubert
Szaszkiewicz zaapelował "do wszystkich szkoleniowców o pomoc i wsparcie w realizacji zadań,
które zostaną dokładnie nakreślone przez nowo powołany zespół. Głównym celem będzie ujednolicenie
systemu nauczania i wprowadzanie go przez wszystkich pracujących instruktorów i trenerów. Wiem,
że to zadanie trudne ale najwyższy czas abyśmy zaczęli mówić i uczyć tym samym językiem."
Co prawda, to prawda: jazdy konnej uczą bardzo często ludzie nie mający wystarczających ku temu
kwalifikacji. Tylko... skąd się oni wzięli ? Kto stworzył w przeszłości taki system, który tym
ludziom pozwała do dziś funkcjonować w charakterze trenerów i instruktorów ? Pytanie jest
retoryczne. Dziś ta sama instytucja po raz pierwszy w swej historii przyznaje otwartym tekstem,
że źle się dzieje i że coś z tym trza by zrobić. Niejeden koniarz cieszy się więc, widząc tu
początek z dawna oczekiwanych reform w związku. Czy słusznie ? Osobiście widzę coś wręcz
przeciwnego: próbę tworzenia kolejnego systemu certyfikacji, uzupełniającego rodzimy system odznak
jeździeckich. Przypomnijmy: odznaki miały ujednolicić system szkoleniowy i podnieść jego jakość,
tymczasem okazało się, że to tylko świetny biznes, nic poza tym, że z rekreacji zrobiono kulawą
imitację sportu, którą wprawdzie łatwo trafić do niezdrowych ambicji wielu dzieciaków, ale która -
patrząc z perspektywy kilku ostatnich lat - nie przekłada się w żaden istotny sposób na ich
umiejętności, za to podnosi koszty szkolenia i uzależnia starty w zawodach od "dobrowolnego"
poniesienia tych kosztów. A teraz PZJ wziął się za kolejną grupę ludzi związanych z jazdą konną -
więc to może budzić obawę. Obawie jednocześnie towarzyszy pewien niesmak, bo przecież takim
oświadczeniem Związek neguje kwalifikacje m.in. wielu przez tenże Związek wyszkolonych w przeszłości
instruktorów. A niesmak zmienia się w oburzenie na stwierdzenie, że PZJ będzie "przestrzegać
przed ryzykiem" trenowania u instruktorów spoza związkowego grona... Jakim prawem ktoś zakłada,
a priori, że trener spoza związku z pewnością jest gorszy od związkowego ?!
Zdaje się podobnego zdania jest nasz rząd. W odpowiedzi na interpelację nr 3302 pani poseł Małgorzaty
Niemczyk w sprawie dostępu do zawodów trenera I i II klasy, trenera klasy mistrzowskiej oraz
instruktora sportu podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości poinformował, że
"Projektowana deregulacja uchyla wymogi kwalifikacyjne dotyczące zawodów trenera i instruktora
sportu. Ustanowienie barier wykonywania zawodu trenera oraz instruktora sportu na podstawie
obowiązujących obecnie przepisów ustawy o sporcie nie spełnia kryterium ochrony interesu
publicznego. Jest natomiast ograniczeniem konkurencji i zbędnym utrudnieniem dla kandydatów
do tych zawodów. Deregulacja zawodów trenera i instruktora sportu prowadzi do otwarcia rynku
tych usług dla osób, które posiadają niezbędne kwalifikacje (np. uzyskane w czasie własnej
kariery zawodniczej) do wykonywania zadań trenera lub instruktora sportu, bez konieczności
odbywania właściwych przedmiotowo szkoleń." Innymi słowy rząd uważa, że trenerami mają być
nie posiadacze papierków nadanych w wyniku istnienia jakiegoś tam programu opracowanego przez
PZJ, a przez praktyków, posiadających prócz chęci i wiedzy także doświadczenie. Czy jednak to
słuszne podejście ? Wiadomo, że trener to nie tylko praktyka i wiedza z danej dziedziny sportu.
To także wiedza z dziedzin nieco luźniej powiązanych, umiejętność przekazywania informacji.
Tymczasem wiele osób skarży się, że trenerzy opierający swoją pracę tylko na tym, że sami
niegdyś startowali, często szkolą byle jak, mając przed oczyma przede wszystkim kasę i szybki
sukces za wszelką cenę. W powszechnym odbiorze przekazują nierzadko swoim wychowankom nie tyle
umiejętności, co cwaniactwo i brak sportowych norm moralnych.
Czy deregulacja zda egzamin, czy wpłynie na poprawę sytuacji w sporcie - zobaczymy za kilka
lat. Problemem natomiast jest to, że szanownemu Związkowi chyba pomyliła się deregulacja
z regulacją. PZJ najwyraźniej szuka sposobu na ochronę własnych interesów przez blokowanie
rozwoju wolnego rynku szkoleniowego. Bo dziś wielu czynnych zawodników to ludzie wykształceni
i mający wystarczająco wiele praktyki, by móc uczyć innych i to oni w świetle deregulacji stają
się solą w związkowym oku. Czy im potrzebny jest nowy, PZJ-owski system szkoleń kadr trenersko-
instruktorskich ? Nie jestem przekonany. Owszem, PZJ powinien stwarzać możliwości podwyższania
kwalifikacji, organizowac kursy, seminaria, konsultacje z Wielkimi Jeździeckiego Swiata, ale
jako opcję dla chętnych, a nie jako kolejną papierkologię i przymus, dziwnym trafem powiązany
z kolejnymi, ponoć "niedrogimi" opłatami. O trenerze świadczyć mają wyniki jego uczniów, a tych
nie będzie, jeśli trener nie będzie dbał o swój rozwój. Mądry trener patrząc na taką całkiem
nieobligatoryjną i wolnorynkową ofertę PZJ skorzystałby zapewne chętnie z takich form rozwoju,
które mu będą w danej chwili potrzebne do pracy. Jeżeli uzna, że czas poznać nowe metody
treningowe, sam zapisze się na stosowny kurs. Jeśli będzie potrzebował podwalin z pedagogiki,
zaliczy na ochotnika stosowne seminarium. Ale na kolejny, odgórnie narzucony, sztuczny system
zapewnie chętnie nasikałby rzadkim moczem, a cennika użył w charakterze papieru toaletowego.
Tak zrobiłby, gdyby mógł tak zrobić bez narażania się "działaczom".
Rozumnego jeźdźca nie interesuje czy trener X swój warsztat zawdzięcza własnej karierze
hippicznej, czy rozlicznym Jedynym Słusznym Autoryzowanym Szkoleniom Pod Wezwaniem Swiętego
Pezetjotu, czy może sam w młodości uprawiał tylko bieg do tramwaju i bierki korespondencyjne,
a jazdy konnej zaczął uczyć dopiero później, zaliczywszy jakiś "kurs korespondencyjny dla
opornych". Zawsze mówię, że przecież Adam Małysz największe sukcesy odniósł pod okiem
Apoloniusza Tajnera, który sam nie był stricte skoczkiem, lecz kombinatorem norweskim, który
sam sukcesów miary Małysza nie odniósł, a i w życiu zajmował się m.in. prowadzeniem sklepu
z obuwiem. Rozumny jeździec trenera zatem wybierze sobie rozumnie i nie na podstawie jego
kolekcji papierków uprawniających do zawodu. Ale... Ale jednak jednak nie sposób zauważyć,
że jest i druga strona medalu: są całe rzesze neofitów, którzy stawiając pierwsze kroki czy
to w rekreacji, czy w sporcie, nie mają "z definicji" podstaw do tego, by np. patrząc na przebieg
czyjejś, lub swojej własnej sesji treningowej sensownie oceniać kwalifikacje trenera, czy
instruktora. Dla takich ludzi wprowadzenie nowego, sensownego systemu kwalifikacji trenerskich
wydaje się faktycznie potrzebne. Rzecz jednak w tym, że moim zdaniem Związkowi znów wcale nie
o dobro jeźdźców ani sportu chodzi. Dowód ? Oto niedawna wypowiedź prezesa:
"Zamierzamy
również stworzyć system zarabiania pieniędzy na sport wyczynowy na rynku jeździectwa powszechnego.
Jeśli sobie wyobrazimy możliwości, jakie to otwiera, to zrozumiemy, że musimy podjąć się tej
pracy." Czy trzeba coś jeszcze dodawać, by mieć jasność, o co chodzi ? Troska o stan
jeździectwa jest tylko pretekstem do zdzierania kasy z ludzi - także tych, którzy na Związek
póki co wypinają się szerokim gestem, a którzy przecież stanowią większość. Bardzo zgrabnie to
ujął jeden z internautów:
"Lis już nie tylko krąży wokół kurnika, on już próbuje wepchnąć
tam i japę i łapę, a niedługo będzie chciał dyktować kto, co i jak ma we własnym kurniku hodować
i zbierać podatek od każdego rekreacyjnego ogona, czy jazdy."> I być może niedługo wszyscy
jeźdźcy, sportowcy i rekreanci, będą zmuszeni do brania udział w tym cyrku, bo po prostu nie
będą mieli alternatywy; to tylko kwestia siły przebicia lobby PZJ-owskiego w sejmowych kuluarach.
I nie ma co też usprawiedliwiać pazerności PZJ-u wyższymi celami. Wiadomo: aby zarobić trzeba
wpierw włożyć. Aby mieć sukcesy, trzeba najpierw zainwestować, zwłaszcza w młodzież i w promocję
dyscypliny. Tylko że od inwestowania jest Ministerstwo Sportu i jego budżet, więc dlaczego znów
sięga się do kieszeni ludzi nie chcących mieć z tym niczego wspólnego ? I dlaczego robi to organ
de facto chyba do takich działań monopolistyczno-fiskalnych nie do końca uprawniony ?...
A przy okazji jeszcze inny aspekt sprawy:
Metod nauczania jest wiele, a naprawdę dobry trener swojemu zawodnikowi dobierze ją indywidualnie
do jego potrzeb i możliwości. Są metody lepsze, są gorsze, weryfikuje je doskonale rywalizacja
sportowa oraz wolny rynek. Tymczasem PZJ chce je ujednolicić, tworząc "jedyną słuszną po linii
i na bazie" szkołę trenerską pod chwytliwym hasełkiem Polskiej Szkoły Jeździectwa. Bzdura !
Polska Szkoła Jeździecka skończyła się wraz z 20-leciem międzywojennym, ostatnie jej echa
pobrzmiewały jeszcze trochę w latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku, po czym wzięły i zdechły.
Z czego ją odbudować w tym niezwykłym, jakże oryginalnym, patriotycznym kształcie ? Toż nawet
w kraju Łukaszenki wiedzą, że z pustego to i Salomon nie naleje, więc do trenowania sprowadzono
tam pana Sloothaka - a my, Polacy, oczywiście jesteśmy "debeściaki" i robimy to po swojemu. Czytaj:
jak zawsze od d...py strony...
Zródła:
www.pzj.pl
dyskusje na forach jeździeckich