Wiśta, wio !



czyli: o dorożkach i dorożkarzach dawnych i współczesnych

Do napisania tego opracowanka natchnęła mnie niedawna wycieczka do Krakowa. A jak Kraków - to oczywiście jeżdżące po Rynku i okolicach konne dorożki.

Dorożka to, jak wiadomo, pojazd konny, służący do przewozu ludzi; zwykle nie więcej niż 4 osób. Słowo to pochodzi z rosyjskiego słowa oznaczającego "dróżkę", czyli małą drogę, niedaleką podróż. I taki też był cel istnienia tych pojazdów: przewóz osób na niedalekich dystansach, głównie w miastach, zwykle w obrębie jednej dzielnicy. Dorożka bywała też (zwłaszcza w Małopolsce) zwana fiakrem. Jak podaje słownik Kopalińskiego, ta nazwa z kolei pochodzi z francuskiego fiacre, od obrazka św. Fiakriusza (ok. 670 r.), wiszącego niegdyś (ok. 1640 r.) w oberży przy ul. Saint-Antoine w Paryżu, gdzie wynajmowano powozy (inne źródła podają ulicę Saint-Martin i rzeźbę, a nie obraz). Fiakriusz był szkockim (irlandzkim ?) pustelnikiem i świętym z VII wieku, patronem ogrodników, a dzieki swemu symbolowi znajdującemu się we wspomnianym miejscu stał się także patronem dorożkarzy. Podobiznę świętego umieszczano na paryskich Francji dorożkach - miał ich strzec od wypadków.



Dorożki były w istocie poprzedniczkami miejskich taksówek. Jako zorganizowany zawód zafunkcjonowały najpierw w Warszawie (już w roku 1798), potem w Krakowie, ale także w innych miastach. Np. pierwsze wzmianki o zorganizowanym dorożkarstwie w Częstochowie, czy Łodzi pochodzą już z połowy XIX wieku. Ówcześni "dorószkarze" (tak ich wówczas zwano) działali pod nadzorem magistratów, którym musieli, rzecz jasna, płacić stosowne podatki. Urzędnicy wprowadzali też wiele regulacji obowiązujących przewoźników. Wydawali stosowne zezwolenia, wydawali koncesje, wyznaczali miejsca stacjonowania dorożek. Dyrekcja Policji Państwowej prowadziła ewidencję tych pojazdów, spisy właścicieli oraz listy tych dorożkarzy, którym licencja została zatrzymane i spisy kar nałożonych na właścicieli dorożek i przewoźników. Wszystkie dorożki musiały być dwa razy do roku przedstawiane pracownikom Magistratu do kontroli technicznej (gdyż zdarzało się, że rozpadały się pod ciężarem pasażerów !). Dorożkarzy obowiązywał też taryfikator - mogli pobierać opłaty tylko według urzędowego cennika. Dorożki zastępowały też w owych czasach karetki pogotowia, dorożkarze nie mieli prawa odmówić odwiezienia osoby chorej do szpitala. Obowiązywał ich natomiast zakaz przewożenia zmarłych na cmentarz. Byli zobowiązani pomagać policji w transportowaniu konwojowanych przez nią przestępców, czy do udziału w pogoni za uciekającym bandytą. Musieli udzielać pomocy Straży Pożarnej - w Łodzi 1876 roku straż nie dysponowała własnymi wozami, strażacy pędzili do ognia właśnie dorożkami.

Z czasem wprowadzono podział doożek na klasy. Pojazdy klasy pierwszej były dwukonne, kryte fordeklem (otwieranym dachem z brezentu). Pojazdy klasy drugiej były jednokonne, zaopatrzone zaś były w skórzane fartuchy do okrywania pasażerów (dorożki nie miały błotników na koła). W praktyce jednak dorożek I klasy się nie widywało, gdyż oba typy zabierały maksymalnie 4 pasażerów, a w tym wypadku utrzymywanie drugiego konia było nieopłacalne. Istniały także formalne regulacje dotyczące wyglądu: "W zarządzeniu z 1927 r. nakazuje się lakierować dorożki na kolor czarny, przy tym tylna burta pojazdu otoczona być miała wiśniowym pasem. Numery dorożek musiały być wymalowane białą farbą na tylnej burcie i czarną na przednich latarniach. Obowiązywał zakaz poruszania się dorożek na obręczach metalowych, w trosce o stan dróg wymagano ogumienia. Dodatkowo dorożkarzy i taksówkarzy obowiązywał przepisowy uniform. Dorożkarz nosić musiał liberię z ciemnogranatowego sukna z białymi metalowymi guzikami, na głowię czapkę z takiego samego płótna z daszkiem lakierowanym na czarno. Latem dopuszczalna była zamiast liberii ciemnogranatowa bluza." - to przykład z Częstochowy. W Łodzi natomiast strój był inny, składał się z żółtej liberii, białej koszuli z błękitnym kołnierzem i mankietami, na głowie tkwił cylinder lub czapka z błękitną obwódką. Co ciekawe, łódzcy dorożkarze blaszaną tarczę z numerem rejestracyjnym pojazdu przyczepiali sobie... na plecach.



Wszystkie te przepisy miały wymusić bezpieczeństwo i rzetelne świadczenie usług. Niestety życie często się z przepisami rozmijało, a pojazdy nieraz były brudne, zaniedbane i nie do końca sprawne technicznie. Urzędnicy i dawni żurnaliści sporo uwagi zwracali na przykłady fatalnego stanu miejskich dorożek, a także na częste przypadki złego traktowania koni dorożkarskich. Działały Komisje weterynaryjne, które nakładały wysokie kary pieniężne za zaprzęganie koni kulawych, źle podkutych, wychudzonych. Funkcjonujące do dziś powiedzenie: "chudy jak dorożkarska szkapa" właśnie wzięło się z powszechności takich koni właśnie... Prasa mocno piętnowała przypadki złego traktowania zwierząt. A że takich przypadków nagłaśnianych było sporo, zatem nic dziwnego, że dorożkarze ogólnie cieszyli się raczej złą sławą wśród społeczeństwa. Zawdzięczali to także nierzadkim przypadkom awanturnictwa, pijaństwa, czy nazbyt brawurowej jazdy po mieście. Prasa odnotowywała wypadki powodowane przez pijanych powożących. W samym tylko 1910 roku w Częstochowie odnotowano 6 tragicznych wypadków, w 1916 roku zginęło 9 osób. Znane były naganne zachowania dorożkarzy w rodzaju: "nie zadowoliwszy się otrzymaną zapłatą zeskoczył z kozła i chwyciwszy księdza za gardło, począł go dusić wykrzykując - znajdę ja na ciebie sposób !"... Kuriozalne jednak w tym wszystkim jest, że burdy, pijaństwo, zły stan zdrowia koni i techniczny pojazdów były po części efektem między innymi właśnie owego ścisłego nadzoru urzędników. Narzucony prawem cennik usług nie pozwalał wielu dorożkarzom zarobić na to, by zadbać odpowiednio o swoje konie i pojazdy, a próby pobrania za kurs wynagrodzenia wykraczającego poza ów cennik był w owym czasie surowo karane. Taryfy wprawdzie aktualizowano (zazwyczaj dwa razy do roku), ale stawki zwykle były zatrważająco niskie, zwłaszcza w porównaniu z cennikami obowiązującymi coraz liczniej pojawiających się taksówkarzy. Przykładowo: taryfikator z 1933 roku ustalał opłatę za przejazd taksówką w dzień za pierwszy kilometr - 1 zł, za każdy następny 0,80 zł. Lecz w przypadku dorożek płacono nie za kilometr, lecz za kurs niezależnie od jego dystansu: zaledwie 1,20 zł (a przy tym branie napiwków było zakazane !) Ech, nie pierwszy to przypadek, kiedy państwo i urzędy usiłując uszczęśliwić ludzi na siłę osiągają wręcz przeciwny efekt...

Nie dziwota, że obie grupy zawodowe: taksówkarze i dorożkarze - niezbyt się lubiły. Taksówkarze narzekali na utrudnienia w ruchu powodowane przez dorożki, a dorożkarze na zbyt szybką jazdę samochodów, spaliny, klaksony płoszące konie. Mieszkańcy miast jednak stawali raczej po stronie taksówkarzy - bardziej im przeszkadzało awanturnictwo powożących, zapach koni, mnóstwo odchodów na ulicach i nieodłączne muchy. Spaliny był łatwiej akceptowane. Handlarze i restauratorzy mający swe lokale przy postojach powozów słali skargi - ich zdaniem zaprzęgi wręcz odstraszały ich potencjalnych klientów. Bieda, "urzędowe" głodowe zarobki i rosnąca w siłę konkurencja ze strony samochodów powodowały, że dorożkaże mimo przepisów bardzo niechętnie współpracowali z organami państwowymi. Zwłaszcza Policja Państwowa nie cieszyła się uznaniem powożących, a wspólne działania nie zawsze przebiegały wzorcowo. Oto przykład: "Dorożkarz Władysław Naporowski (...) 16 I 1929 o godz. 23 na rogu Mickiewicza i Kościuszki został on wezwany przez policjanta, by przewiózł omdlałą kobietę do szpitala. Dorożkarz usiłował uciec i przy tej okazji potrącił stróża prawa. Zatrzymany Naporowski był nietrzeźwy. Spowodowany wypadek, brak trzeźwości i odmowa pomocy chorej zdecydowały o pozbawieniu dorożkarza zezwolenia na powożenie. Skorzystał on jednakże z możliwości odwołania od decyzji Prezydenta Jarmułowicza, usprawiedliwił się w nim na tyle wiarygodnie, że ponownie przyznano mu prawo jazdy. Nie na długo. Już 18 IV 1930 Naporowski staje się ponownie bohaterem awantury. Będąc pod wpływem alkoholu usiłował powozić na ul. Piłsudskiego. Interweniującego policjanta obrzucił nieparlamentarnymi epitetami: "Ty, [taki synie], nie dasz mi jeździć, ja cię nauczę, ja jeździłem i jeździć będę, a ciebie, cholera, szlag musi trafić". Wyzywając dorożkarz usiłował najechać na policjanta. Awanturę zakończyło obezwładnienie krewkiego dorożkarza przez funkcjonariusza i pomagających mu przechodniów. Sankcją za ten wybryk było ponowne odebranie prawa jazdy na okres... jednego miesiąca."



Sami dorożkarze także potrafili psuć krew sobie nawzajem. Często zdarzała się ostra, bezpardonowa walka konkurencyjna. Bywało, że na zawołanie klienta kilku powożących ruszało jednocześnie na wyścigi w jego stronę. Częste były przypadki, gdy wyprzedzany przez swego kolegę po fachu dorożkarz wjeżdżał na chodnik i w ten sposób zdobywał pasażera, nie patrząc na bezpieczństwo. Zresztą niegdysiejszy brak przepisów ruchu drogowego powodował, że jeżdżono według swego widzimisię, na przykład tą stroną ulicy którą było akurat wygodniej. często dochodziło do kolizji z innymi dorożkami, wozami towarowymi i furmankami. Częste też były przypadki, gdy przewoźnicy stawali się ofiarami napadów i kradzieży. Zdarzały się nawet przypadki kradzieży konia z uprzężą i dorożką, oznaczające dla nieszczęśnika utratę możliwości pracy i stratę dorobku całego życia.

Jednak zła opinia ogólna dla wielu powożących była bardzo krzywdząca. Dorożkarze zawsze byli chętni do usług (i zarobku), nieraz też zgłaszali się na Policję z pozostawionymi przez pasażerów przedmiotami, nawet pieniędzmi. W okresie międzywojennym były także miasta, gdzie powiedzenie "ma dorożkę" znaczyło: "dobrze mu się powodzi". Takim miejscem była np. Łódź, gdzie liczba dorożek konnych przekraczała dwa tysiące ! Właściciel konia i dorożki zarabiał dziennie ponad 50 zł, a przy niskich cenach paszy (i oszczędzaniu na niej, niestety...), czyniło ten zawód opłacalnym - średnia zarobków robotnika w owym czasie wynosiła tylko 230 zł, a pracownika umysłowego około 400 zł. Przy niskich cenach podstawowych artykułów żywnościowych (kilogramowy bochen chleba - 23 grosze, kilo mięsa - ok. 1,50 zł, ziemniaków - 70 groszy, cukru - 1,25 zł) dzienny koszt wyżywienia przeciętnej, czteroosobowej rodziny robotniczej wynosił zaledwie około 5 zł. Na dochody miało zresztą wpływ powszechne lekceważenie (mimo grożących za to ostrych kar) zakazu brania napiwków. Cóż, koń musiał jeść, dorożkarz i jego rodzina - też. Nie lubili więc dorożkarze targujących się klientów. Jeśli klient chciał płacić za mało, a negocjacje cenowe nie przyniosły rezultatu, dorożkarze zacinali konia w chwili, kiedy klient wysiadając stawiał nogę na ziemi. Koń ruszał, a klient przewracał się. Ludzie (zwłaszcza młodzi) za takie "numery" jednak stosownie odpłacali się złośliwym powożącym, obijając ich niemiłosiernie.

Choć dorożkarze mieli swego patrona, to jednak nie obchodzili swego święta. Czasem tylko brali udział w miejskich uroczystościach; np. 30 czerwca 1935 r. dorożkarze częstochowscy uczestniczyli w obchodach "Dnia Konia" na Rynku Wieluńskim, gdzie prócz koni i pojazdów wojskowych pokazywane był także zaprzęgi cywilne. Uczestnicy brali udział w konkursach pielęgnacji koni, podkuwania i wyścigach. Ale były to wydarzenia wyjątkowe. Na co dzień dorożkarze zwykle "świętowali" aż nadto w knajpie przy butelce wódki. Niektóre lokale, mieszczące się przy postojach, miały renomę typowo "dorożkarskich", co wcale nie było komplementem.



Najsławniejszym bodaj polskim dorożkarzem był pan Jan Kaczara (1907 - 1980). Był to krakowski dorożkarz, który swą pracę rozpoczął w 1923 roku, jeżdżąc dorożką nr 13. W pracy zawsze nosił czarny melonik, który przez pozostałych kolegów-dorożkarzy został przyjęty jako symbol ich zawodu. Często mówił rymami. Na pytanie klienta: "Pan wolny ?" potrafił np. zabawnie odpowiedzieć: "Żonaty, ale mogę odwieźć do chaty." Ułożył m.in. zaginioną rymowaną historię dorożkarstwa. Z jego usług chętnie korzystał przebywający w Krakowie w latach 1946-1948 Konstanty Ildefons Gałczyński, który pisząc swój słynny wiersz pt. "Zaczarowana dorożka" za wzór dorożkarza wziął sobie właśnie pana Jana:

"(...) Ale w knajpie dorożkarskiej
róg Kpiarskiej i Kominiarskiej,
idzie walc "Zalany Słoń";
ogórki w słojach się kiszą,
wąsy nad kuflami wiszą,
bo w tych kuflach miła woń.
I przemawia mistrz Onoszko:
- Póki dorożka dorożką,
a koń koniem, dyszel dyszlem,
póki woda płynie w Wiśle,
jak tutaj wszyscy jesteście,
zawsze będzie w każdym mieście,
zawsze będzie choćby jedna,
choćby nie wiem jaka biedna:
Zaczarowana dorożka
Zaczarowany dorożkaż
Zaczarowany koń."




Kres dorożkom położyły nie tylko miejskie taksówki, ale też uruchamianie miejskich tramwajów elektrycznych w końcu XIX wieku. A zanim te wynalazki weszły do powszechnego użytku, wiele bardziej luksusowych hoteli wprowadzało także do ruchu własne, bardziej komfortowe powozy dla wygody swych klientów. Te powozy stanowiły ostrą konkurencję. No i wreszcie także upowszechniać się zaczęły (choć początkowo bardzo powoli) samochody prywatne. Swoje zrobiła II Wojna Swiatowa, podczas której dorożkarzom dała się we znaki powszechna bieda i obowiązujący zakaz sprzedaży owsa. Mimo, że dorożkarze ryzykując życiem zdobywali swoimi sposobami paszę dla swych zwierząt, to głównymi klientami byli wóczas prawie wyłącznie niemieccy żołnierze i funkcjonariusze cywilni. Jednak prawdziwy krach nastąpił po 1945 roku. Wojna drastycznie zmiejszyła pogłowie koni, spowodowała ogromne straty materialne, a ulice nie zawsze nadawały się do jazdy. Gospodarka była w tragicznym stanie, a ustrój nie sprzyjał zakładaniu prywatnych interesów. We wspomnianej Łodzi z niegdysiejszych 2 tysięcy pojazdów pozostało ok. 30 dorożek, lecz liczba ich z czasem dalej malała. W latach na fali propagandy lat 60-tych mieszkańcy wstydzili się już jeŸdzić zaprzęgiem konnym, ostatnie dorożki służyły głównie do przewozu dużego bagażu, np. mebli.

A współcześnie ?

Dorożki po wojnie zniknęły z ulic. Na szczęście - nie do końca. Dziś na ulicach wielu miast, także tych mniejszych, zdarza się je widywać. Stanowią one atrakcję turystyczną. Dorożkarstwo przestało być też typowo męskim zawodem, w samym tylko Krakowie można na włąsne oczy zobaczyć, iż w tym fachu równouprawnienie weszło w życie tak zdecydowanie, jak chyba nigdzie indziej. Niestety skoro o Krakowie mowa - tam zmiast dorożek w starym, dobrym stylu spotkamy się raczej z wielkimi, złoto-białymi powozami typu "lando", bardziej pasującymi do orszaków ślubnych, niż klimatu miasta - a szkoda... Natomiast trzeba powiedzieć, że w przeciwieństwie do pojazdów przedwojennych prezentują one sobą doskonały stan techniczny, zaś konie są czyste i odkarmione, choć niestety trafiają się też kulawizny...

Nie sposób tu nie wspomnieć o ostatnio mocno nagłaśnianych wypadkach poniesienia i przypadkach padnięcia koni dorożkarskich na warszawskiej Starówce, czy w okolicy krakowskiego Barbakanu. Zwłaszcza te ostatnie wzbudziły wiele złych emocji. Żądne sensacji media zrobiły wielki szum wokół tego wydarzenia wychodząc z założenia, że ktoś robił zwierzęciu krzywdę. Chyba jednak niesłusznie, bo we wszystkich tych przypadkach własciciele zwierząt rzucili się natychmiast w pomoc swoim koniom; ich strata była dla nich dużą tragedią. Choć zdarzają sie przypadki niewłaściwego traktowania zwierząt, to jednak współczesne miejskie konie dorożkarskie zwykle są zadbane, nie przeciążąne, dostają paszę i wodę. Dodatkowo po wypadku krakowskim tamtejszy magistrat krakowski na wniosek Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zdecydował o wprowadzeniu zakazu jazdy i postoju na Rynku w godzinach od 12 do 15, jeśli temperatura powietrza w cieniu przekroczy 25 stopni. Podobne regulacje obowiązują np. we Wrocławiu - na samej płycie rynku stoi tylko jedna dorożka, reszta czeka opodal w cieniu.



Dzisiejszy dorożkarz wcale nie ma łatwego życia. Swój dzień pracy zaczyba bardzo wcześniej: konia trzeba nie tylko nakarmić i napoić, ale też wyczyścić do perfekcji przed wyjazdem. czyszczenie (a czasem i mycie) sierści, higiena kopyt, rozczesywanie ogona i grzywy) i zaprzęganie do bryczki trwają około 2 godziny.

Jazda po mieście także nie jest łatwa, zwłaszcza na skrzyżowaniach ze światłami. Te zwykle tak szybko się zmieniają, że ledwo zaprzęg ruszy, już musi ponownie stawać. Dorożkaż musi być więc cierpliwym i zachować spokój. Niestety tej cierpliwości nie mają często kierowcy samochodów, zajeżdżając dorożkom drogę i nierzadko bluzgając językiem paradoksalnie godnym raczej... dawnych dorożkaży. Znosić też trzeba psy, dzieci, czy komentarze niektórych podpitych ludzi. " Ludzie nie zdają sobie sprawy, że to jest tylko zwierzak. Straszą konia, robią głupie żarty. Czasem podpity turysta próbuje rzucić kamykiem w nogi konia - mówi Urszula Buczyńska z Krakowa, która ma dorożkę od 12 ponad lat." Ciężko jeździ się po miejscach brukowanych, gdzie koń łatwo może się poślizgnąć. No i przepisy mocno wymuszają zachowanie porządku - niedopuszczalne jest, by koń pozostawił po sobie jakiekolwiek nieczystości. Tu jednak potrzeba okazała się matką wynalazków: wśród dorożkaży w całej Polsce rozpowszechniony jest patent krakowski: wędkarski podbierak do ryb na kiju, zawsze będący pod ręką. Mimo, że nietypowy i nie zawsze łątwy, zawód dorożkarza w miejsowościach turystycznych cieszy się pewnym powodzeniem. W Krakowie na przykład jest ponad 30 dorożek. Aby zapewnić pracę wszystkim powożącym i ich koniom, podzielono ich na dwie grupy: jedna grupa pracuje w dni parzyste, druga - w nieparzyste. A ceny ? Cóż, zdecydowanie wyższe, niż przed wojną ! W Krakowie najtańszy, krótki kurs poza Rynek to 170 złotych. Na szczęście w innych miastach jest nieco lepiej: półgodzinny kurs po centrum miasta to wydatek rzędu 50 złotych, dwugodzinna podróż - 180 zł. Nie zawsze takie ceny pozwalają na utrzymanie się w zawodzie. W Toruniu tamtejsza dorożka wożąca turystów zniknęła już kilka lat temu, zastąpiona przez o wiele tańsze riksze. Dla porównania: w Rzymie jeżdżą 43 dorożki, kurs kosztuje średnio 40-50 euro, a objazd całego śródmieścia - dwa razy więcej.

Na koniec jako ciekawostkę trzeba wspomnieć, że w Zakopanem od 1980 roku odbywają się też doroczne konkursy dorożkarzy, gdzie powożący walczą o tytuł dorożkarza roku. Konkurs dorożkarski rozgrywany jest w kategoriach zaprzęgów jednokonnych i dwukonnych. W tym pierwszym biorą wyłącznie dorożkarze posiadający oficjalne zezwolenie miasta na wożenie turystów. Konkurs zaprzęgów dwukonnych (tzw. "porówek") obejmuje natomiast wszystkich chętnych. Oceniany jest wygląd zaprzgu i jego zgodność z góralskimi tradycjami. Brany jest pod uwagę strój powożącego (i pasażerów !) oraz stan techniczny i wyposażenie dorożki. Odbywa się też krótki wyścig z przeszkodami - co roku na nieco inaczej wyznaczanej trasie. Stałymi elementami wyścigu są: ciasna "ósemka" i bardzo trudne "parkowanie tyłem" (per analogiam do wjazdu tyłem do garażu). Powrót po zaliczeniu wszystkich tych ćwiczeń odbywa się natomiast pełnym galopem, jako że wygrywa ten, kto najszybciej pokona ów tor przeszkód. Nie wolno przy tym przewrócić ani omijać słupków, wyznaczających trasę - grozi to dodaniem czasu karnego lub nawet dyskwalifikacją.



Zródła:

http://boguslav.blog.onet.pl/Lodzkie-dorozki-z-dawnych-lat,2,ID317432150,n
http://www.slownik-online.pl/kopalinski
http://www.gazetacz.com.pl/artykul.php?id=1446&idm=85
http://www.gazetacz.com.pl/artykul.php?id=1468&idm=65
http://www.express.bydgoski.pl/look/article.tpl?IdNrArticle=141718&
http://www.zakopane.pl/festiwal/30/dorozkarz-roku.html