Dzicz




czyli: o dzikach niszczących pastwiska i podejściu niektórych myśliwych do rolników

01.10.2024



Niestety znowu będzie nie tyle konikowo, co rolniczo i myśliwsko; temat dotyczy koni pośrednio, gdyż związany jest z dziczymi szkodami na łąkach i pastwiskach. To, co widzicie na zdjęciach poniżej, to efekt dwóch "powodziowych" nocy - tych, podczas których przez Polskę przeszły intensywne opady, skutkujące zalaniem kilku miast na południu Polski. W naszej okolicy powódź nam na szczęście nie groziła, woda z nieba szybko wsiąkała w piaszczysty grunt i spływała do rowów melioracyjnych, natomiast nocne ulewy stały się dla miejscowych dzików okazją do poszalenia zarówno na nieco dalszych łąkach, jak i dosłownie tuż pod naszą stajnią. U nas szkody były o tyle niewielkie, że pastwiska zostały jakimś cudem oszczędzone, zryty został tylko mały plac do jazdy, po którym trzeba tylko będzie przejechać kosiarką bijakową i będzie ok. Natomiast na działkach sąsiednich jest istny krajobraz jak po bitwie.









Na dziki nie ma skutecznej metody odstraszania. Ile trzeba, żeby je w ogóle ruszyć z upatrzonego miejsca, widać bardzo dobitnie na tym filmie z Youtube: https://www.youtube.com/watch?v=bKXlmqfDS7s. Odstraszacze świetlne i zapachowe to "pic na wodę". Na tymże YouTube mozna zobaczyć wiele filmów z fotopułapek, na których dziki ryją bezpośrednio pod lampami, czy pojemnikami z preparatami typu hukinol. Oto pierwszy z brzegu przykład: https://www.youtube.com/watch?v=W3CV8vCK1XA, na którym hukinol znajduję się na gałęzi 30 cm nad fotopułapką, a dzik przechodzi w odległości 3-4 metrów od odstraszacza w ogóle nie zwracając na niego uwagi. Sznury hukowe z petardami z kolei mają tę wadę, że a) wkurzają sąsiadów, b) przy stosowaniu na co dzień zaczynają byc odczuwalne dla kieszeni (25 złotych za sznur razy 30 dni to 750 złotych miesięcznie) c) do każdej z tych metod dziki przyzwyczajają sie błyskawicznie. Nawet jeśli ktoś huknie do dzika z broni tak, by nie zabijać, a tylko spłoszyć (np. tak, by pocisk uderzył w ziemię kilka kroków obok zwierzęcia), dzik odbiegnie 50-100 metrów, po czym stanie i zacznie się rozglądac w oczekiwaniu na to, co dalej. Widac to zresztą także na filmach z polowań w Teksasie, czy w Australii, gdzie dziki i świniodziki są prawdziwą niszczycielską plagą. Jeśli zechcecie obejrzeć ten oto film" https://www.youtube.com/watch?v=Yk0uvoSWA2I (celowo podaję adres tekstem a nie jako bezpośredni link - kto nie lubi takich rzeczy, ten nie obejrzy nawet po przypadkowym kliknięciu), to zobaczycie, że po strzelaniu do stada niektóre ocalałe osobniki czasem po krótkiej chwili po prostu wracają na miejsce wcześniejszej wyżerki. Jedynym rzeczywistym spsobem na oczywisty nadmiar tych szkodników jest odstrzał. W Ameryce i Australii problem jest tak duży, że sięga się nawet po broń maszynową, a strzela się z pędzącego samochodu lub nawet helikoptera, by tylko móc jakoś panować nad sytuacją ( patrz: https://www.youtube.com/watch?v=eOYjvJFTXf4 , https://www.youtube.com/watch?v=55ycJbhMdQE , https://www.youtube.com/watch?v=6c6aX7G45gE ). Stosuje się też odłów (https://www.youtube.com/watch?v=ivQP9LWHvqI), oczywiście zakończony odstrzałem złapanejj zwierzyny. Jednakże wszystkie te mocne środki pozwalają tam jedynie na utrzymanie swoistego "status quo", żadna ze "stron konfliktu" nie jest w stanie uzyskać przewagi. W Polsce chwytanie żywych zwierząt do klatek-pułapek i wywiezienie gdzieś bo lasu jest przeciętnemi Kowalskiemu prawnie wzbronione. Ba, karalne jest także ich płoszenie ! Z kolei środek o nazwie "hoggone", o którym pisałem bodajże 2 lata temu, a kóry jest oparty o azotyn sodu (nie mylić z azotanem sodu) nadal jest w Polsce niedostępny, a zdobyć go można tylko jeśli ma się krewnego lub znajomego w Australii. Co pozostaje ? Tylko jedno: odstrzał. I w nosie mam, co powiedzą wegetarianie, ekolodzy i przeciwnicy plowań. Dlaczego > Bo żadnego z nich nigdy nie widziałem pomagającego przy usuwaniu szkód rolniczych.

I teraz krótki rys historyczny: do II wojny światowej każdy mógł sobie polować na swoim terenie. W 1945 roku ówczesny komunistyczny rząd zauzurpował sobie prawo do zwierzyny dzikiej, która w całości stała sie tegoż państwa własnością. I tak jest do dziś, ten komunistyczny relikt nadal u nas obowiązuje. Cała Polska jest podzielona na polne i leśne obwody łowieckie, a prawo do odstrzału zwierzyny mają tylko myśliwi-członkowie koła zarządzającego danym obwodem lub (rzadko) myśliwi niezrzeszeni w kolem którzy otrzymali pozwolenie (płatne) od zarządu takiego koła. W związku z tym koła łowieckie ponoszą odpowiedzialność za szkody. A dokładnie: w Polsce za szkody łowieckie, czyli szkody poczynione za zwierzęta dzikie, ponoszą dwa podmioty. Za szkody wyrządzone przez zwierzęta łowne objęte całoroczną ochroną (np. żubry, dziki, łosie) odpowiada Skarb Państwa. Za szkody poczynione przez zwierzęta łowne nie objęte ochroną lub objęte tylko ochrona okresową (w przypadku szkód wyrządzonych przez dziki, jelenie, daniele i sarny) odpowiadają koła łowieckie. A dokładniej: dzierżawca obwodu łowieckiego (czyli właśnie najczęściej koło łowieckie) lub zarządca obwodu łowieckiego (jeśli obwód nie jest dzierżawiony, co praktycznie się nie zdarza). Koło zobowiązane jest do wypłaty odszkodowania w terminie 30 dni od dnia sporządzenia protokołu ostatecznego szacowania szkody, od którego nie wniesiono odwołania lub od dnia doręczenia decyzji NadleśniczegoPaństwowego Gospodarstwa Leśnego Lasy Państwowe (w przypadku przeprowadzenia procedury odwoławczej). O odszkodowanie za szkodę łowiecką może wystąpić poszkodowany, czyli właściciel lub posiadacz (dzierżawca) gruntu rolnego, na terenie którego szkoda wystąpiła. Wniosek o szacowanie szkód należy złożyć w formie pisemnej do dzierżawcy albo zarządcy obwodu łowieckiego w terminie umożliwiającym dokonanie szacowania szkód. Szacowania szkód czyli ustalenia wysokości należnego odszkodowania dokonuje zespół składający się z przedstawiciela wojewódzkiego ośrodka doradztwa rolniczego, przedstawiciela dzierżawcy albo zarządcy obwodu łowieckiego (najczęściej koła łowieckiego) oraz poszkodowanego (właściciela lub posiadacza gruntów rolnych). Cała procedura opisana jest szczegółowo w tym tekście: https://www.lasy.gov.pl/pl/informacje/aktualnosci/ruszaja-szkolenia-z-zakresu-szacowania-szkod-lowieckich/poradnik-szkody-lowieckie.pdf.

Jeśli jednak ktoś sądzi, że powyższe prawo działa, to jest w błędzie. Żeby nie być gołosłownym: na pytanie o wysokość odszkodowania za ostatnie pięć lat, w czasie których łąka mojego sąsiada była wielokrotnie niszczona (patrz: zdjęcia), a szkody były zgłaszane, sąsiad odpowiedział: "Razem ? A jakieś 160 złotych...". Nie bardzo więc wiadomo: śmiac się, płakać, czy miotać w bezsilnej złości... Moim zdaniem wyjście jest tylko jedno: taka zmiana prawa, która umożliwi rolnikowi posiadającemu broń myśliwską odstrzał dzików na własnym terenie. Dla rolnika-posiadacza broni to nie oznaczało by przejścia przez aktualnie obowiązującą, bardzo czasochłonną i drogą procedurę nabycia uprawnień do polowania i uzyskania w końcu pozwolenia ba broń do celów myśliwskich. To oznaczałoby możliwość posłużenia się bronią sportową odpowiedniego kalibru, użytą oczywiście zgodnie z obowiązującym w danym momencie prawem łowieckim i rozporządzeniem w sprawie szczególnych warunków wykonywania polowania. Dokłądniej mówiąc: zostanie myśliwym możliwe jest po odbyciu rocznego stażu w kole łowieckim, odbyciu kursu i zdaniu egzaminu. Bardzo wiele kół łowieckich to jednak kliki, Towarzystwa Wzajemnej Adoracji, robiące wszystko, by nie dopuścić do polowań osób z zewnątrz. Samo dostanie się na staż nie jest proste, a wejście później do grona członków koła często warunkowane jest zrobieniem "dobrowolnej" darowiny na rzecz koła w kwocie nierzadko 20.000 zł plus (to jest autentyk, choć oczywiście oficjalnie nikt tego nie powie !). Egzamin ma natomiast część "uznaniową" - odpowiada się na 3 pytania, a uznanie odpowiedzi za poprawną zależy tylko od "widzimisię" komisji". Obecnie prawo pozwala jednak na znacznie prostszy sposób zdobycia pozwolenia na broń: jest to broń sportowa, której posiadaczem może stac się każdy normalny, zdrowy psychicznie, nie uzależniony od używek człowiek w zaledwie 2-3 miesiące i za ok. 2.000 złotych. Mając pozwolenie na broń sportową można kupić broń myśliwską, czyli broń długą pozwalającą na miotanie pocisków o odpowiednio wysokiej energii, określonej przepisami. To mogłaby być np. broń w kalibrze do 9 mm (12GA, 308, 30-06, .223 - jak ktoś chciałby uazyskać takie pozwolenie, zapraszam do wejścia na stronę braterstwo.eu). Myśliwi po kursie występują o pozwolenie na "broń do celów łowieckich", co nie ma jednak znaczenia, gdyż w kwestiach związanych z polowaniami prawo poługuje się pojęciem "broni myśliwskiej", która w tymże prawie jest... niezdefiniowana. Oczywiście lobby myśliwskie będzie na rzęstach stawać, żeby sobie nie dać wyrwać z rąk monopolu na polowania widac to dobitnie po różnych wypowiedziach na forah, np.: "Polować to wy będziecie z widłami na sąsiada, rusz tylko zwierzynę łowną to paragraf prokurator na ciebie znajdzie i tobie podobnym. Sami (myśliwi) będziemy powiadamiać o przypadkach kłusownictwa na dzierżawionych obwodach - z dziką rozkoszą i satysfakcją. Kto wam da uprawnienia do wykonywania polowań i kto wam da pozwolenia na broń sołtys, ksiądz proboszcz, komendant OSP a może wasze izby rolnicze ?", "Zmiana ustawy Prawo Łowieckie zapowiadana od lat zasadniczo nic nie zmieni. Państwo nie zrezygnuje z własności zwierzyny w stanie wolnym. Ciekawe kto będzie prowadził gospodarkę łowiecką i regulował populację zwierzyny – rolnicy ? Ciekawa mongolska teoria "usera rolnik" strzelać do zwierzyny na własnych gruntach i niech państwo ze składek myśliwych płaci za szkody. Mięso do gara a pieniądze do kieszeni. Kiedy dotrze do waszej świadomości, że myśliwy nie jest etatowym pracownikiem administracji państwowej. Zawsze może zrezygnować z polowań." Ot taka filozofia psa ogrodnika: samemu się polowac nie musi, innym się nie pozwoli. Mało tego, pojawiają się i szantażyki: "Jeszcze będziecie prosić myśliwych aby łaskawie przyjechali na wasze uprawy kukurydzy, pszenicy i ziemniaków. Rozważymy czy taki wyjazd na wasze pola opłaca się myśliwemu i czy czasem rolnik nie będzie musiał percypować [TJ: debil nawet po polsku pisać nei potrafi] w kosztach polowania indywidualnego. Zaczekamy dwa lub trzy lata omijając z daleka wasze uprawy. Nie będzie stawiania zwyżek, grodzenia i ustawiania dyżurów przez myśliwych. Zaniżamy inwentaryzacje i plany odstrzału aby unikać płacenia wygórowanych składek na fundusz. Zwiększamy ilość polowań zbiorowych a indywidualne polowania tylko na nęciskach – plan pozyskania wykonamy. Rozpocznie się hodowla dzików i jeleni na wasze życzenie." Czy trzeba czegoś więcej, żeby pokazać, jaki jest cel działania lobby myśliwskiego i jak wygląda owa piękna "gospodarka łowiecka" w wykonaniu tychże ? To ja już faktycznie wolę, żeby prowadzili ją sami rolnicy za pozwoleniem sołtysa, księdza proboszcza lub komendant OSP. Przynajmniej coś się zadzieje w temacie. Następny przykład to 44 minuta tego filmu. Pan Przemek, osoba, której filmy dotąd oglądałem z dużym zainteresowaniem, polował sobie, a zobaczywszy spacerowicza w lesie ogłasza wszem i wobec: "Spotykamy nieproszonych gości - pan z psem przyszedł sobie połazić w mniejascu, gdzie ja poluję. I po co on łazi po tych zaroślach ? Przyszedł sprawdzić jakiś wnyk ?". Aż się zgotowałem słysząc to ! Po co łazi ? BO MU WOLNO, BO LAS NIE JEST WŁASNOśCIą MYśLIWYCH ! Kim jest pan Przemek, youtubowy celebtryta, że odmawia komuś tego prawa ? I jakim prawem publicznie szkaluje człowieka posądzając go o kłusownictwo ?!

Na zakończenie opowiem wam pewną historię, która przytrafiła mi się nieco ponad rok temu. Dziki co roku dają się nam we znaki, więc czasem idę posiedzieć na nasze łąki i popilnować, a w razie czego przepłoszyć. Miałem ze sobą karabinek sportowy w kalibrze 22LR (to takie małe naboje służace głównie do strzelania do papierowych tarcz na odległości do 100 metrów), gdyż noc była ekstremalnie jasna i chciałem sprawdzić, czy zamontowana na nim luneta o dużym powiększeniu byłaby w takich warunkach pomocna do odszukania dzików. Nie miałem ze sobą amunicji ani magazynka, komora zamkowa była otwarta. Oglądałem je sobie przez kilka chwil. W drodze powrotnej pojawił się na mojej drodze myśliwy Słąwoimir O. z miejscowego koła, który oskarżył mnie o kłusownictwo mimo, że wiedział, że jedyną metodą upolowania zwierzęcia z broni bez amunicji byłoby chyba tylko danie teu zwierzęciu kolba w łeb... Do oskarżenia dodał rzekome stwarzanie przeze mnie zagrożenia, nielegalność noszenia przeze mnie broni (mimo, że zgodnie z prawem broń z naładowaną bronią sportową wolno mi iść do lasu, czy na miasto) oraz - i tu dochodzimy do sedna - że przeszkadzam mu w polowaniu i że "stanowię zagrożenie dla polowania" (cokolwiek by to miało znaczyć...). Tak naprawdę zabolało go najbardziej właśnie to ostatnie - spacerując sobie nocą po mojej własnej łące skutecznie umniemożliwiłem mu strzelanie. Mimo absurdalności oskarżeń ten wpadłszy w jakiś amok powtarzał je w kółko, a że odgrażając się sam był "pod bronią" i wlazł na nasz ogrodzony teren (twierdząc, że "to jego teren" i może na nim przebywać, bo prowadzi polowanie) i nie chciał go opuścić (łamiąc art. 195 kodeksu karnego), więc za drugim razem został przeze mnie "ręcznie" wystawiony za płot (swoją drogą co jest wart facet, który wymachuje komuś bronią przed nosem, a daje się spacyfikowac gołymi rękami ? ). Efekt ? Wezwał policję i swojego kolegę, pana K., rzecznika dyscyplikarnego PZŁ. Przybyli na miejsce policjanci wysłuchali opowieści, po czym pouczyli panów myśliwych, że wolno mi z legalnie posiadana bronią chodzić, a że pan Słąwomir O. sam przyznał, że nie widział mnie strzelającego do zwierzyny ani nawet mierzącego do niej, odmówili podjęcia czynności nie widząc zaistnienia jakichkolwiek znamion czynu zabronionego. Panów myśliwych to jednak nie satysfakcjonowało - następnego dnia rano wjechali (nielegalnie) na okoliczne łąki i zaczęli szukać śladów rzekomego kłusownictwa. Nic nie znaleźli, bo znaleźć, rzecz jasna, nie mogli, więc pan O. złożył doniesienie na miejscowym komisariacie, dodająć nowych kilka konfabulacji w gratisie (zresztą ku uciesze policjantów). Summa summarum dane mi było zaliczyć dwie wizyty na komendzie, podczas której policjanci wprost pytali mnie: "Ale o co tak naprawdę temu człowiekowi chodzi ?..." Cóż, odpowiadałem zgodnie z prawdą, że raz: spacerująć przeszkadzałem mu w polowaniu, dwa: bezpardonowo usuwając go ze swojej posesji zdaje się bardzo powaźnie naruszyłem jego pokręcone ego i miłość własną. Sprawa poszła oczywiście do umorzenia, ja zaś z kolei złożyłem zawiadomienie ze wspomnianego art. 193 kk (tylo dla ewidencji zdarzenia, które mogło się przecież powtórzyć, a nie dla ścigania kogokolwiek). Pan O. nawet na tym nie poprzestał - w środowisku zaczęły gęsto krążyć opowieści o kłusowniku co to poszedł z KBKS-em na dzika. Tacy właśnie są nasi kochani miejscowi myśliwi... Biorąc udział w polowaniach zbiorowych i słysząc te opowieści niejako "rykoszetem" z prawdziwą radością oznajmiałem innym myśliwym: "To ja byłem tym rzekomym "kłusownikiem" !" i przedstawiałem prawdziwą wersję zdarzeń. Nie spotkałem się z żadnymi objawami potępienia, a kilka osób z grona polujących wprost dało mi wprost do zrozumienia, że osoba pana O. jest im niestety znana i że "dziki dzikami, ale odstrzelić to należałoby jego w pierwszej kolejności". I wiecie co ? Taki wcześniej wspomniany pan Przemek tak naprawdę niewiele się różni od pana Sławomira O. Bo poziom agresji całkowicie inny, ale mentalność ta sama: "las jest mój, reszta - wyp...ć, bo ja tu poluję !"

Co jednak najciekawsze w całej tej opisanej wyżej mojej historii: gdy obaj panowie przyjechali, jak wspomniałem, następnego szukać nieistniejących śladów kłusownictwa, Gosia spotkawszy ich z miejsca rozpoznała ich samochód jako ten, którym ok. 2 miesiące wcześniej w nocy myśliwi wjechali w zboże na polu sąsiada, przylegającym do naszej stajni, po czym oddali z tegoż samochodu kilka strzałów do czegoś nie zważając na to, że Gosia 20-30 metrów od nich oprowadzała chorego Rica. Polowanie z samochodu jest zabronione, strzały były przy tym oddane w kierunku drogi publicznej, z nieprzepisowej odległości od budynków mieszkalnych. Zaraz po tym zajściu napisałem maila do koła łowieckiego zwracając uwagę na niewłaściwe zachowanie myśliwych, Czy muszę dodawać, że reakcji nie było żadnej ?... A teraz ? Za kilka dni "nasi" myśliwi rozpoczynają polowania zbiorowe w całej okolicy. Strzelać dla własnej przyjemności i dla suto zakrapianej biesiady na koniec dnia to potrafią, ale odstrzału redukcyjnego robić im się nie chce, a wypłacać odszkodowań - tym bardziej. Dno i trzy metry mułu !

Podsumowując: w walce z niszczycielskimi dzikami zwykły człowiek w naszym kraju nie ma żadnych skutecznych środków, a ci, którzy je mają, mają szkody łowieckie w d... Wydaje im się natomiast, że mogłą włazić gdzie im się podoba i robić, co chcą, a w razie sprzeciwów nie zawahają się przed pomówieniami. Na takich myśliwych jest chyba tylko jedna rada: masowo wyłączać grunty z prawa do polowań. Jeśli choćby co czwarty właściciel ziemi złożyłby stosowne oświadczenie w Starostwie Powiatowym, to okręg łowiecki stałby się zlepkiem kawałków typu "tu wolno, krok dalej nie wolno, za trzy kroki znowu wolno" itd. Skutecznie uniemożliwiłoby to polowania, a wówczas może ktoś wyżej zainteresowałby się, dlaczego miejscowe koło praktycznie istnieje tylko z nazwy. A wtedy w trakcie wyjaśnień może szanowne grono miejscowych myśliwych ruszyłoby w końcu dupska i zaczęło walczyć z plagą dzików (do czego zresztą są prawnie zobowiązani). Mieliby też własną korzyść - temat odszkodowań zniknąłby wraz z dzikami. Oczywiście wyłączając grunty z prawa do polowań właściciele tychże gruntów stracą prawo do odszkodowania, to oczywiście będzie miał rację, będzie to skutek uboczny takiego wyłączenia gruntów. Ale co z tego, skoro te odszkodowania i tak nie są wypłacane "na poważnie" ?... Ja osobiście odszkodowanie rzędu 100 złotych, które w żaden sposób nie pokryje nawet dziesiątej części kosztów rekultywacji łąki, mam gdzieś.

Na koniec - żeby była jasność: robiąc staż miałem szczęście i przyjemność trafić do koła łowieckiego oddalonego sporo od Sączowa, w któym są myśliwi "w porządku", życzliwi, sympatyczni i nie zamknięci na innych spoza własnego kręgu. Uczestniczenei w polowaniach i innych formach spotkań było miłe i każdemu stgażyście życzyłbym, by udało mu się trafić tak, jak ja. Są to także osoby, które aktywnie współpracują z rolnikami i dzięki temu odszkodowań im wypłacać po prostu nie muszą. Szkoda, że myśliwi dzierżawiący obwód, w którym mieszkamy, tego nie potrafią.



Zródła:

Tekst własny