Reforma Fryderyka Wielkiego




czyli: o kawalerii pruskiej

21.03.2013


Fryderyk II von Hohenzollern (1712 - 1786) był królem Prus. Pod jego silnym przywództwem państwo to stało się jednym z najpotężniejszych na świecie.

Dziwny to był król... Z jednej strony błyskotliwy strateg, osobiście uczestniczący w wielu bitwach trzech prowadzonych przez siebie wojen. z drugiej - filozof, twórca wielu utworów literackich i muzycznych, człowiek wielce zainteresowany starożytną literaturą. Nie lubił balów, maskarad i polowań, za to był mecenasem sztuki, sponsorem wielu artystów. Był też finansowym spekulantem, fałszerzem pieniądza i malwersantem kasy państwowej, ale też człowiekiem bez reszty oddanym sprawom swego kraju, reformatorem prawa, sądownictwa i szkolnictwa (to ten facet wymyślił powszechny obowiązek szkolny !). Był świetnie wykształconym człowiekiem Oświecenia, wychowywanym jednak przez francuskich nauczycieli i guwernantki, co spowodowało, że po niemiecku mówił... kiepsko, a pisał jeszcze gorzej, robiąc koszmarne błędy ortograficzne. Wreszcie był to sceptyk, krzywo patrzący na innych ludzi, zgryźliwy i sarkastyczny, żywiący niesamowitą niechęć do płci niewieściej, a przy tym wymagający od wszystkich bezwzględnego sobie posłuszeństwa. Cóż, mimo paskudnego charakteru i sprytu czasem przypominającego raczej najgorszego gatunku cwaniactwo, jego osiągnięcia na drodze do rozwoju państwa były doniosłe; nie bez powodu dziś historia nazywa go Wielkim. A jednym z jego ważnych, a związanych z końmi "pogramów naprawczych" w kraju, była reorganizacja kawalerii.



Jego tatuś, Fryderyk Wilhelm I, był naprawdę wieeeelkim miłośnikiem armii i z powodu tych upodobań nazywany często był "królem sierżantem". Przeznaczał na armię aż 85% budżetu państwa. Wprowadził powszechny obowiązek służby wojskowej i system rekrutowania, ujednolicił uzbrojenie i umundurowanie, wprowadził pierwsze regulaminy służby i straszliwą dyscyplinę wojskową, wymuszaną u żołnierzy chłostą i innymi okrutnymi karami. Pomagał mu w tym z zaangażowaniem jego przyjaciel, książę Leopold von Anhalt–Dessau. Niestety u obu panów zamiłowanie do wojska jakoś nie szło w parze ze zdrowym rozsądkiem i trzeźwą oceną potrzeb oraz zastosowań poszczególnych formacji, szczególnie kawalerii. W tamtych czasach główną siłą armii pruskiej (i nie tylko pruskiej) była piechota, coraz większego znaczenia nabierała też artyleria, a kawaleria - cóż, biła się, głównie zabezpieczając skrzydła piechocie, pilnowała często-gęsto dezerterujących piechociarzy, działała także jako zaopatrzenie. Stanowiły ją trzy rodzaje konnych żołnierzy:
- kirasjerzy, czyli opancerzona kirysami jazda ciężka do głównych uderzeń, uzbrojona w pałasze, dwa pistolety i karabinki
- ułani, uzbrojeni w lance, szable, pistolety i karabinki
- dragoni, czyli piechota, która konie wykorzystywała tylko do przemieszczania się, a walczyła z ziemi

Dragoni byli (niestety) traktowani jako służba "niepoważna" - zwiadowcza i pomocnicza, o małym znaczeniu w prawdziwym boju. Natomiast spora ilość dźwiganego ze sobą żelastwa przez kirasjerów i ułanów sprawiała, że byli oni powolni i mało zwrotni. Tatuś Fryderyk Wilhelm I miał zresztą coś w rodzaju gigantomanii - sam będąc dość kurduplowatym (niecałe 160 cm wzrostu) uwielbiał wielkie konie i rosłych chłopów, stworzył sobie nawet ponad trzytysięczny "pułk olbrzymów", złożony z żołnieży o wzroście rzędu 190-200 cm. Z kolei Anhalt-Dessau z praktyki był niezłym dowódcą piechoty, ale nie koniarzem. Uważał zresztą, że wobec szybkiego rozwoju artylerii i powszechnego stosowania broni palnej wojska konne i broń biała szybko znikną z pól bitewnych. Nie dostrzegał potencjału tkwiącego w szybkości i zwrotności, obaj panowie traktowali jazdę bez polotu, jako wojsko "drugiej kategorii przydatności". Pod tą swoją wizję armii opartą o piechotę i broń palną opracowali tez regulaminy dla swych ociężałych kawalerzystów. Główny nacisk położyli na walkę z konia bronią palną w szyku strzeleckim zwanym karakolem. Pod tą wizję prowadzono także szkolenia kawalerii, w znakomitej większości odbywające się... z ziemi i polegające głównie na strzelaniu. Zajęcia z jazdy konnej kawalerzyści mieli raz w tygodniu, a bywało, że i rzadziej, więc podczas jazdy nieraz całowali Matkę Ziemię. Dbałość o jakość tych i tak osobliwych szkoleń, dyscyplinę i konną musztrę także pozostawiała coś do życzenia...


Dragon

W efekcie gdy syn, Fryderyk II, został królem i zaczął używać tej odziedziczonej po tatusiu "tak zwanej kawalerii" w pierwszej wojnie o ziemie śląskie, przeżył chyba mały szok... Jego quasi-kawaleria parokrotnie się po prostu skompromitowała, dawała się rozbić, ponosiła ogromne straty. Bywało, że nie mając chęci do walki pierzchała z pól bitewnych. Fatalne było dowodzenie - dowódcy byli niezdecydowani i nie potrafili wykorzystać atutu szybkości i ruchliwości koni. My myśląc dziś o ataku kawalerii widzimy oczyma duszy wyciągnięte w cwale konie, tymczasem w tamtych czasach szarża rzadko odbywała się galopem, a jeśli już, to chaotycznym. Zwykle "szarżowano" kłusem podjeżdżając pod szeregi przeciwnika, strzelano i wycowyfano się na tyły, by móc ponownie naładowac broń. Było to konieczne, gdyż ładowanie dawnych pistoletów podczas jazdy konnej było po prostu niemożliwe. Ba, ówcześni Prusacy potrafili przeprowadzić niektóre "ataki" tak, że... siedząc na koniach stali w miejscu i gdy przeciwnik się zbliżył, strzelali z tego, w co akurat byli wyposażeni. Król szybko zrozumiał, że - jak pisał - "użyteczność wojenna tych pięknych oddziałów jest tylko nieznaczna, prawie zerowa... W obliczu wroga jest nieużyteczna i przychodzi zawsze za późno". Wspominał: "Ojciec zostawił mi marną kawalerię, w której prawie nie był oficerów znających się na swej profesji. Żołnierze bali się swoich koni i rzadko ich dosiadali (...) Efekty tego w czasie naszej pierwszej wojny były tak złe, że uznałem, iż będę musiał jazdę stworzyć od nowa." W rozmowach był bardziej bezpośredni i twierdził wprost, że jego kawaleria "nie była warta nawet tego, żeby ją posłać do diabła !"

Jak postanowił, tak zrobił: stworzył swą kawalerię na nowo, wywracając ówczesne doktryny kawaleryjskie do góry nogami i tworząc podwaliny pod jazdę, jaka istniała wszędzie aż do II Wojny Swiatowej. Przekonał swoich oficerów o nieskuteczności dotychczasowej taktyki "szarż z ostrzałem" w ten sposób, iż kazał ustawić szereg słomianych kukieł, a potem je zaatakować po staremu, z broni palnej. Okazało się, że liczba trafień równa była... zeru. Utrzymując podział na jazdę lekką, średnią i ciężką postawił głównie na kawalerię lekką, liczną, lekką i dobrze wyszkoloną, sprawną i w szybkim ataku i w obronie flank własnej armii, linii komunikacyjnych, dobra do zwiadu, wojny podjazdowej. Oparł ją na węgierskich huzarach, sprowadzając ich do siebie i organizując kolejne pułki na ich wzór i podobieństwo. W huzarów przekształcił nawet większość swych ciężkich ułanów ! Dla swej nowej jazdy sprowadził też nowe konie - dawniej wszędzie uznawano (za armią brytyjską), że koń dla jazdy ciężkiej powinien mieć minimum 167 cm w kłębie, dla dragonii - 164 cm, a dla jazdy lekkiej - 154 cm. Jak wspomniałem, za Fryderyka Wilhelma I używano jeszcze większych wierzchowców. Jednak Fryderyk II uznał słusznie duże konie za nieefektywne w walce. Małe były bardziej uzyteczne: wytrzymalsze, zwinniejsze, szybsze. Dla kirasjerów i dragonów sprowadzano więc konie z landów północnych, a dla oddziałów lekkich - ze wschodu: z Ukrainy, Mołdawii, Węgier. Trzeba dodać, że taka masowa wymiana wojskowych koni była dla państwa pruskiego imprezą niezwykle drogą.


Huzar

Wprowadzony do szkolenia dryl, wymuszany karami cielesnymi sprawił, że piechota nie cieszyła się powodzeniem u młodych mężczyzn, którzy unikali wojska jak ognia (nie zawsze im się to udawało, gdzieniegdzie wręcz urządzano "łapanki" i wcielano ich przymusowo). Z drugiej strony król wiedział, że ściąganie do swej nowej, wielkie armii swoich poddanych sprawi, że nie będzie komu pracować na roli, w handlu czy manufakturach. Wpadł więc na sprytny pomysł wcielania do piechoty licznych... obcokrajowców. Natomiast do jazdy brał "swoich" i to w dodatku niemal wyłącznie ochotników, którzy mieli byc wierni i pełnić służbę na koniach z zaangażowaniem i "należytym entuzjazmem". Rekrutował ludzi głównie spośród rodów właścicieli ziemskich, bezpośrednio zainteresowanych wygrywaniem wojen i wzrostam potęgi i bogactwa Prus. Chętnych do jazdy było zresztą zaskakująco sporo: nowa doktryna wojenna wykorzystywała szybkość koni, a więc m.in. możliwość ucieczki przed wrogiem i większe prawdopodobieństwo uratowania żołnierskiego tyłka. Łatwiej też w jeździe było o łupy. Nowe regulaminy nakazywały na wojnie i na manewrach szukać dla jeźdźców i koni kwater nie w namiotach, lecz w domach, co było zauważalną wygodą. Konna żołnierka była więc wyraźnie lepsza, wygodniejsza niż piesza. To była przysłowiowa marchewka, ale był też i kij: jeśli kawalerzysta zdezerterował, zabierano mu na dzien dobry jego cennego rumaka, w drugim rzucie - majątek, a z nieprzyjemnościami musiała tez liczyć się cała jego rodzina.

Fryderyk Wielki zreorganizował system szkolenia i sposób dowodzenia w kawalerii. Nauka jazdy odbywała się 5 razy w tygodniu i prócz ćwiczeń zawierała także jazdy terenowe. Dowódcom kawalerii król nakazał "dbać, by oddział w linii był w jak najlepszym porządku, dbać o to by ich ludzie dobrze jeździli konno, szybko wykonywali polecenia i by byli dobrymi szermierzami". Fryderyk zwracał uwagę na utrzymanie koni w gotowości i w dobrej formie. Kazał oficerom, "by tak mocno trenowali swoich podkomendnych, by byli oni mistrzami koni." Król osobiście zajmował się takimi sprawami, jak np. długość strzemienia: "Powinno być tak krótko ściągnięte u wszystkich, że jeździec tak wysoko ma się trzymać w siodle, ze miedzy siodło a ciało jeźdźca można włożyć rękę" - słowem szarża w galopie miała się odbywać w półsiadzie tak, by nie oklepywac koniom grzbietów i by żołnierz już w chwili dojazdu do wroga był w pozycji do walki na białą broń. Jazda miała uderzać zawsze na przeciwnika pierwsza i galopem, z cała mocą uderzeniową, ale "dowódcy byli odpowiedzialni za podlegle im oddziały, zarówno pod względem wyszkolenia, dowodzenia jak i wyposażenia i zaopatrzenia." Król bardzo duży nacisk kładł na dbałość o konie, ich kondycję i zaopatrzenie w paszę. Atak konny prowadzony miał być w szyku zwartym, walka - na białą broń, pistoletów wolno było używac tylko w szyku rozproszonym. Chodziło o to, by przeciwnik nie zdążył oddać salwy, o szybkie dojście do zwarcia, w którym dobrze wyszkoleni w szabli pruscy żołnierze mieliby duże szanse wygrać, oszczędzając przy tym i ludzi i wierzchowce.


Kirasjer

Król zmienił ustawienia szyków poszczególnych jednostek. Dawał dowódcom poszczególnych szwadronów wielką swobodę działania - po pierwszej szarży każdy szwadron miał uderzać indywidualnie na boku piechoty przeciwnika. Choć od swoich poddanych żądał bezwzględnego posłuszeństwa i natychmiastowego wykonywania jego rozkazów, to oficerom w szczególnych przypadkach uhodziło płazem nawet ich niewykonanie, o ile kończyło się to zwycięstwem. Na przykład w bitwie pod Zorndorfem generał-major Friedrich Wilhelm von Seydlitz trzykrotnie odmówił królowi szarżowania czekając, aż przeciwnik odwróci się do niego bokiem i dopiero wtedy skutecznie zaatakował, decydując w ten sposób wygraniu całej bitwy. Aby jednak taka swoboda nie prowadziła do chaosu, Fryderyk wydał szereg instrukcji dla jazdy. Wprowadził w nich coś, co dla Polaków było znane od wieków, ale w Europie Zachodniej było nowością: harcowników, którzy przed szarżą mielui wywoływać zamieszanie w szeregach wroga. Do tej roli przeznaczył tzw. lekki pułk "bośniacki", jak sama nazwa wskazuje złożony z... Polaków. Harcownicy doskonale przeszkoleni do walki na szable górowali w pojedynczych starciach zwłaszcza nad nieruchawymi Austriakami. Dragonom kazał uczyć się walczyć i konno, i w szyku pieszym. Dbając o ducha walki kazał oficerom stawać w ataku na czele swoich oddziałów. Jednak nie oznaczało to, że były to ataki wariackie. Oficerowie byli zbyt cenni, więc król wykoncypował sobie współpracę: przed pierwszą szarżą ognia dawała artyleria, łamiąc wstępnie szerego wroga. Z czasem artyleria stała się formacją równie elitarną, co kawaleria.

Efekty przyszły od razu: już w dwa lata po zakończeniu pierwszej wojny o śląsk wybuchła druga, w której kawaleria nadzwyczaj skutecznie się zreabilitowała. Jedna z szarż, a mianowicie szarża 5 pułku dragonów na piechotę austriacką w bitwie pod Dobromierzem k. Swidnicy (dawniej Hohenfriedeberg) była nadzwyczaj spekrakularna. 10 szwadronów pruskiej jazdy pod dowództwem Otto Magnusa von Schwerina po prostu rozgormiło 20 batalionów austriackiej piechoty i 14 kompanii grenadierów, zdobywając aż 67 chorągwi. Była to najsłynniejszej szarża w dziejach kawalerii pruskiej. Tak zachwyciła Fryderyka II, że uczcił ją, porównując w słowach do wielkich bitew z ukochanych czasów antycznych i komponując później wykonywany do dziś utwór pt. "Hohenfriedberg Marsch". Tak to Prusacy dokopali potężnie Austriakom, zaś najzabawniejsze w tym było, że przy okazji koronacji na króla ambasador Austrii pisał o Fryderyku: "Mógłby być muzykiem, filozofem bądź mechanikiem, jednak z pewnością nie będzie wodzem ani wojownikiem".







Zródła:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Fryderyk_Wielki
http://www.arsenal.org.pl/historia/1717-1794/535-jazda-fryderyka-wielkiego.html
http://www.altkreytzen.org.pl/armia.php
http://www.burkatow.com/kawaleriapruska.htm
Roman Jarymowicz "Dzieje kawalerii - od podków do gąsienic", Bellona SA, 2010