Blogger ukrywający się pod pseudonimem "Barkarz" pisze: "Pamiętam czasy, w których węgiel był do domów
dowożony wozami konnymi. Furman wysypywał cały ładunek, na przykład 3 tony węgla przed budynkiem i czasami
leżał ten węgiel cały dzień, aż ojciec wrócił z pracy i sam lub z pomocą sąsiadów, wrzucił go do piwnicy.
Czasami leżał taki węgiel przez całą noc i nic z niego nie ubywało, każdy z sąsiadów wiedział czyj ten węgiel
jest, a przypadkowi przechodnie nie mieli śmiałości go podbierać." Oj tak, sam pamiętam dzień, gdy miałem
może z 5 lat, a na podwórko domu mojej babci wjechał drewniany wóz z węglem, ciągniony przez białego (siwego ?)
wałacha. To chyba był mój pierwszy z bliska kontakt z koniem. A prócz nie podkradania węgla jeszcze jeden aspekt
sprawy jest w takich wspomnieniach istotny jako swoiste signum temporis: tamten koń po kilku chwilach postoju
ulżył sobie mocną strugą, wylewając na środek podwórka równowartość conajmniej jednego wielkiego wiadra. I wówczas
nie zrobiło to na nikim jakiegokolwiek wrażenia tak, jak nie robiły wrażenia końskie kupy spotykane czasem na
ulicach. Dziś sypnęłyby się mandaty, a nagłośniony przez media przypadek byłby wodą na młyn niekończących się
dyskusji na portalach społecznościowych o straszliwym zagrożeniu dla zdrowotności miasta, jakim są konie...
Woźnica, furman, wozak to określenie osoby powożącej zaprzęgiem konnym, także saniami. Zwykle była to chwilowa
funkcja, ale jeśli transport ludzi i towarów wozem konnym był stałym zajęciem, stawał się także zawodem. Słowo
"wozak" jest już dziś nadzwyczaj rzadko spotykane. "Woźnicę" uważa się z kolei za wyraz przestarzały, istniejący
przede wszystkim w grach typu "Scrabble", czy "Literaki" oraz w dawnym polskim kodeksie drogowym. Status woźnicy
nadawała karta woźnicy, która uprawniała do powożenia pojazdem zaprzęgowym osobę po ukończeniu 15 roku życia
(Art. 78. ustawy z roku 1983). Jak wyglšdał taki egzamin ? Oto próbka - autentyczny dialog między [C]hłopem
a [E]gzaminatorem podczas egzaminu teoretycznego:
[E] - Jakby stał tam taki znak [tu egzaminator pokazuje znak zakazu wjazdu] to wjechałby pan ?
[C] - A dlacegóz by ni ?! No chyba, żeby stronie posurno [stromo] beło, a bata bych ni mioł, to bych siem boł.
[E] - Tak ? A jakby tam stał milicjant i dał mandat tysišc złotych ?
[C] - Taaa, mylo, że chłop to tysioncami sro !!!
W świetle przepisów obecnych do powożenia zaprzęgiem nie trzeba już mieć karty woźnicy, wystarczy mieć
ukończone 18 lat lub tylko 15 lat, o ile posiada się... kartę rowerową lub prawo jazdy najniżeszej kategorii
(AM - czyli motorowerową). Prowadzi to czasem do kuriozalnych sytuacji - na przykład kilka lat temu media
informowały, że pewien nieszkaniec Strzelna zobaczył, jak na Osiedlu Piastowskim zataczający się woźnica wsiada
na wóz, szybko zadzwonił na komisariat. Zanim jednak połączony patrol policji i straży miejskiej zatrzymał
woźnicę, ten zdążył już przejechać zaprzęgiem przez najbardziej ruchliwe skrzyżowanie w mieście. Powożący
43-latek miał - jak się okazało - ponad 2 promile alkoholu w wydychanym powietrzu. Na szczęście konie były
trzeźwe... Powożącemu za kierowanie zaprzęgiem "w stanie wskazujacym" groziła kara 2 lat więzienia, lecz trzeba
zauważyć, że nie popełnił on żadnego innego wykroczenia drogowego. Policjanci puścili furmana, mimo, iż ten
nie miał przy sobie żadnych dokumentów - bo prawo nie wymaga. Ustawodawca wyszedł bowiem z założenia, że każda
osoba dorosła powinna mieć rozeznanie, jak poruszać się w ruchu drogowym.
Dziś konny wóz to niecodzienny widok. Bryczki w Krakowie, powozy weselne, bryczki w czasie festynów - owszem,
ale to są okazje "od święta". Wozów na co dzień używa się sporadycznie, a i to w zasadzie wyłącznie w charakterze
prywatnym - ot, ktoś na wsi ma konie i wóz i czasem robi z tego użytek. W miastach prawdopodobieństwo spotkania
fury jest ówne prawdopodobieństwu wygrania szóstki w Totolotka. Natomiast jedno się nie zmieniło od wieków:
nadzwyczaj często można można spotkać powożących "pod wpływem". Zdaje się, że nadal liczą oni na instynkt zwierząt,
które same trafią do domu. Zwierzęta owszem, znają drogę i trafią, ale nie znają zasad ruchu drogowego ani znaków.
Zdarza się, że koń ciągnąc wóz porusza się środkiem drogi, że znienacka skręci tuż przed nadjeżdżający samochód,
czy nie ustąpi pierwszeństwa przejazdu. A było też i tak, że gdy pijany woźnica z Łapszach Niżnych zasnął, jego
koń szedł i szedł, ale zamiast do Poronina doszedł do... słowackiego Popradu, pokonując - bagatelka - 60 km.
Zwykle w przypadkach zatrzymania pijanego kierowcy policja odholowuje pojazd na policyjny parking, jednak żadna
firma nie byłaby w stanie przewieźć lawetą wozu z końmi. Dlatego też policjanci skontaktowali się z krewnymi
opisanego wyżej furmana, którzy przyjechali i przewieźli go tymże samym wozem do domu. W bardzo podobnej sytacji
byli nieco później policjanci drogówki z Gniezna - zauważyli woźnicę, który nie zastosował się do znaku zakazu
wjazdu pojazdów zaprzęgowych na drogę ekspresową. W związku z tym zatrzymali go i poddali "kontroli węchowej
na obecność promili" (
oto film). Poczuwszy alkohol
zbadali go alkomatem i okazało się, że miał 0,9 promila. Zaprzęgiem zajął się jeden z policjantów - pasjonat
koni, który dojechał do Państwowego Stada Ogierów w Gnieźnie. Tam konie wraz z bryczką pozostawił pod opieką
pracowników Stada.
Jak wspomniałem, do powożenia zaprzęgiem konnym, nie trzeba żadnych szczególnych uprawnień. Nie trzeba ich
mieć też przy prowadzeniu usług przewozowych takim zaprzęgiem. Przepisy (gospodarcze, a nie nie drogowe)
wymagają jedynie, by przewoźnik założył działalność gospodarczą. Przewoźnicy podpisywali umowy z miastem,
w których zobowiązywali się np. do wykupienia ubezpieczenia OC, jeżdżenia tylko stępem, nie wyjeżdżania na
niektóre ulice, dbania w określony sposób o dobrostan swoich zwierząt itd. Umowy te po paru spektakularnych
wypadkach z udziałem spłoszonych koni dziś są nieco bardziej restrykcyjne - zwykle nie dopuszcza się ogierów
i koni młodszych niż pięcioletnie, są też regulacje co do miejsc postojów i warunków eksploatacji zwierząt.
"Wszystkich dziś ciekawość budzi,
Kto jest najszczęśliwszym z ludzi.
A ja mówię, że nad pana
Najszczęśliwszy los furmana."
Tak śpiewał Stanisław Jopek, tenor "Mazowsza", wykonując niegdyś bardzo znaną, tradycyjną podwórkowa piosenkę
warszawską (już zresztą kiedyś ją w "Mądrościach" przytaczałem). Ale czy ów los furmana dziś jest aby na
pewno najszczęśliwszy ? Można wątpić. W styczniu 2012 roku Dziennik Zachodni opublikował ciekawy artykuł pt.
"Z drogi śledzie, czyli ostatni furman z węglem."
Jest to opis dnia pracy pana Sylwestra Jagły, jednego z ostatnich zawodowych śląskich furmanów. Nie jest to obraz
malowany w czarnych barwach, ale i nie w różowych. Trudno bowiem nazwać szczęśliwym losem wielogodzinne przejazdy
przez całe miasto, w nierzadko niesprzyjającą pogodę, albo wystawanie przez pół dnia w oczekiwaniu na węgiel -
i to mimo wsparcia kierowców ciężarówek, którzy w myśl niepisanego zwyczaju konny zaprzęg przepuszczają poza
kolejnością niczym pojazd uprzywilejowany. No i te "obowiązkowe" kontrole drogowe, których nie mogą sobie nigdy
odmówić policjanci z drogówki na widok fury. Zawsze wiąże się to z dmuchaniem w alkomat, no bo wiadomo...
Zródła:
http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/594567,pijany-woznica-zasnal-kon-przeszedl-ponad-60-km,id,t.html?
cookie=1http://www.grupaimage.com.pl/?s=prd&i=informacja&id=15007
http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20080218/REGION/842636507
http://barka.salon24.pl/370044,ida-zmiany