Kraje Ameryki Południowej takiej, jak Urugwaj, Paragwaj, południowe Chile, południowa Brazyliia, a przede wszystkim
Argentyna, słyną z konnych pasterzy zwanych gauchos. Gauchos są takim samym symbolem tego kraju, jakim dla Polski
jest ułan, czy husarz. Ci pasterze od zawsze byli swoistym wzorcem ludzi twardych, symbolem życia w trudnych warunkach.
Będący na co dzień za pan brat z niebezpieczeństwami prócz umiejętności niezbędnych do życia w dziczy słynęli ze
stoickiego stosunku do trudności życia. Dziś postrzega się ich przez perspektywę zdobnego ubioru i romantycznych
zachodów słońca na prerii, jednak fakty były nieco inne: gauchos powszechnie szanowano, ale też jednocześnie się
ich obawiano. Analogia z wyidealizowanym wizerunkiem dzielnego i szlachetnego sienkiewiczowskiego husarza jest tu
doskonała: Michał skrzetuski, postać autentyczna, pierwowzór Jana Skrzetuskiego, w istocie był raczej ubogim szlachcicem
o awanturniczo-przygodowym, niespecjalnie czystym charakterze. Pozwalał swoim żołnierzom na grabieże, usiłował siłą
zmusić do ślubu pewną białogłowę, miał zasądzonych przeciwko sobie kilka wyroków. Podobnie jest z gauchos: są ogólnie
postrzegani jako romantyczni podróżnicy przez pampasy, gdy tymczasem surowy tryb życia wręcz wymuszał na nich bycie
twardym, a czasem wręcz agresywnym. Nie bez powodu każdy z nich nosił za pasem, na plecach długi i bogato zdobiony
nóż, służący nie tylko do krojenia posiłku... Byli narażeni na zagrożenia ze strony zwierząt i ludzi. Przemierzali
konno wiele mil wypasając na suchych, rozległych po horyzont łąkach stada bydła i koni. W kraju, gdzie wołowina jest
najważniejszym, masowo konsumowanym rodzajem mięsa, ich praca była bardzo ważna: dbali o zwierzęta, bronili stad przed
drapieżnikami i złodziejami. Zostali uwiecznieni w niejednej pieśni, powieści i poemacie.
Te tradycje pasterskie są żywe i dziś. Zresztą nie są to tylko tradycje kultywowane na zasadzie skansenowej, towarzyszą
one dzisiejszym gauchos, którzy we współczesnym świecie wcale nie stali się przedstawicielami zawodu ginącego. Centrum
folkloru gauchos mieści się w niewielkim argentyńskim miasteczku San Antonio de Areco, położonym nieco ponad 110 km od
Buenos Aires. Tam co roku w pierwszej połowie listopada (czyli podczas tamtejszej wiosny) od ponad 70 lat odbywa się
festiwal zwany Fiesta de la Tradicion, czyli święto Tradycji. Jego celem jest propagowanie kultury i historii konnych
pasterzy, a patronem imprezy jest Jose Hernandez, słynny argentyński poeta, który w swojej twórczości opiewał codzienne
życie gauchos. Do miasta zjeżdżają wtedy współcześni gauchos z całego kraju (oczywiście konno !), by zaprezentowac się
na koniach i w tradycyjnych, pięknych strojach w paradzie oraz wziąć udział w typowo konikowo-pasterskich konkurencjach.
Główne wydarzenia odbywają się na skraju miasta, w Parque Criollo. Przypomina on wówczas wielki jarmark pełen pasterzy
w wieku od lat 3 do 103, koni i straganów z niesamowicie zdobnymi elementami końskiego rzędu oraz oczywiście jeszcze
bardziej zdobnymi, wspomnianymi wyżej nożami. Te ostatnie są jednak raczej atrakcją dla południowoamerykańskich "ceprów"
prawdziwy gaucho dziedziczy swój nóż po ojcu lub wykonuje go własnoręcznie.
Festial trwa cały tydzień. Zaczyna się od parady jeźdźców mężczyzn i chłopców, choć niejednokrotnie mają za sobą
w siodłach także damy. Za nimi jadą gauchos prowadzący stadka swoich najlepszych koni oraz jadą powozy z innymi uczestnikami
fety. Robi to niezwykle malownicze wrażenie. Jednak najważniejszym punktem festiwalowego programu jest to, co każdy gaucho
lubi najbardziej: jineteada gaucha, czyli po prostu południowoamerykańskie rodeo. Polega ono na tym, że młode konie mają
zasłaniane oczy i są wiązane do słupa, gdzie (niestety) są denerwowane i pobudzane przez ludzi. Gdy irytacja konia sięga
zenitu, gaucho wskakuje mu na grzbiet i para jest uwalniana z uwięzi. Następuje seria ognistych skoków, bryków, kopnięc
itp. Podczas tego pokazu końskiej żywiołowości pasterz musi wysiedzieć na koniu jak najdłużej. Żeby było trudniej, koń na
grzbiecie nie ma siodła, a tylko skórzany pasek z małą poduszką oraz proste pojedyncze wędzidło w pysku. Nad każdym startem
czuwa grupka gauchos, którzy w razie czego są gotowi przyjść szybko zawodnikowi z pomocą. A nie jest to rzadka rzecz
konie są sprytne i często "załapują", jak można pozbyć się jeźdźca. Chętnie starają się zrzucić jeźdźca np. poprzez tarzanie
się na ziemi, a wtedy faktycznie sytuacja może okazać się dla człowieka nawet mniej bezpieczna niż podczas dzikich skoków.
Rodeo trwa kilka dni są to jakby eliminacje do wielkiego finału ostatniego dnia festiwalu, gdzie występują najlepsi
z najlepszych, creme de la creme.
Równolegle odbywa się Corrida de la Sortija, gra znana od 200 lat, polegająca na... nawlekaniu igły. Kto jednk w tym
momencie prychnął z lekceważeniem na taką "babską" rozrywkę, ten niech wie, że to nawlekanie odbywa się jakżeby inaczej
z konia i w pełnym galopie ! Gra wygląda następująco: ustawiona jest duża, drewniana bramka, podobna do tej znanej z meczy
piłkarskich. Ma ona około 3 metrów wysokości. Pod jej poprzeczką, na środku, mocuje się mały pierścień, nie większy niż
typowa obrączka małżeńska. Czasem dla żartu nadaje się mu formę ucha igielnego. Zawodnik przejeżdżając w galopie musi
wetknąć w to ucho "nitkę", czyli drewniany kijek przekroku mniej więcej ołówka. Wiele jest pomyłek, czy też tylko potrąceń
pierścienia bez jego zerwania. Jednak wielu gauchos to się udaje, co przez widzów nagradzane jest głośnym okrzykiem
"Viva!" "Viva!"
Jako, że faceci, jak to faceci, uwielbiają gry zespołowe z piłką w tle, więc i bez takich zabaw festiwal obyć się nie może.
Oczywiście mowa tu o ich konikowej wersji, czyli opisywanej już dawno temu na naszej stronce grze pato. Słowo "pato"
oznacza po prostu kaczkę, której kiedyś używano w charakterze piłki. Gra pato narodziła się dawno temu, już w XVII wieku.
Grano na terenach stanowiących granicę między farmami, plac gry mógł mieć nawet kilka kilometrów kwadratowych, nie było
też limitu graczy. Celem gry było zabranie kosza z nieszczęsną kaczką do własnej farmy. Wszelkie chwyty były dozwolone
(w użyciu było nieraz nawet lasso !) a jedyną ważną regułą było, by aktualny posiadacz kaczuszki trzymał ja na wyciągniętej
ręce. Gra została oficjalnie zakazana na przełomie XVIII i IXI wieku z powodu licznych wypadków ze skutkiem śmiertelnym -
nie była to kwestia tylko upadków i wypadków podczas gry, wielu gauchos traciło życie nie pod końskimi kopytami, ale
w bójkach nieodmiennie wybuchających podczas meczu. Przywrócono ją do łask dopiero w 1937 roku, kaczkę zastąpiono piłką
z uchwytami, a w roku 1953 nadano jej status sportu narodowego.
Uczestnicy mogą posmakować niektórych aspektów pasterskiego trybu życia także dosłownie wszędzie królują grille takich
rozmiarów, że te znane z naszych ogródków wydają się byc przy nich mikroskopijne. Gauchos zawsze żyli na mięsnej diecie,
wołowina lub dziczyzna prosto z ogniska popijana yerba mate była podstawą ich pożywienia, a choć wydaje się po spartańsku
mało urozmaicona, to - jak się okazało w świetle badań, a zapewne i ku rozpaczy zakamieniałych wegetarian całkiem
dobrze zaspokajała potrzeby organizmu. Dziś na festiwalu mięso ma nieco bardziej wyrafinowaną postać króluje stek "lomo
con salsa", podawany z sosem z grzybów i czerwonego wina oraz z francuskim pieczywem. Nie ma jednak co liczyć kalorii,
bowiem łatwo można je spalić festiwal jest także pełen tańców w tradycyjnym, żywym stylu.
Każdy dzien i każda noc pełna jest śpiewów, tańców, jedzenia i wina słowem jedno wielkie święto. Imprezę kończy ostatniego
dnia wielkie ognisko. Może by tak to kiedyś zobaczyć na własne oczy ?...
Zródła:
http://wander-argentina.com/the-san-antonio-de-areco-gaucho-festival/
http://www.therealargentina.com/argentinian-wine-blog/san-antonio-de-areco-the-home-of-gaucho-folklore/
http://www.latynoameryka.pl/2008/11/san-antonio-de-areco-2/