James Herriot




czyli wspomnienia z Thirsk

Na początku 2007 roku spędziłem służbowo w Agglii nieco ponad dwa miesiące. Jeszcze przed wyjazdem wpadłem na pomysł: "A może by tak odwiedzić Darrowby ?" Szybko jednak zorientowałem się, że takiego miasteczka... nie ma ! Dalsze poszukiwania w Internecie dały mi nieco więcej wiedzy na temat tego, gdzie naprawdę mieszkał jeden z moich ulubionych pisarzy, dr Herriot. Miasteczkiem tym okazało się Thirsk, ku mojemu zdziwieniu leżące wcale nie tak daleko od okolic Sheffield, gdzie mieliśmy przebywać. Było tak blisko, że w sumie było osiągalne za pomocą pociągu lub autobusu. Apetyt na odwiedzenie tego miejsca rósł...


Tak wygląda niewielki rynek w Thirsk - układ domów pozostał niezmieniony, ale jak widać sam plac się przebudowuje.

Po przyjeździe w pewną konsternację wprawił mnie mój angielski szef. Podczas spotkania w pubie i rozmowy o tym, co warto zwiedzić na nazwę "Thirsk" zrobił oczy jak pięciozłotówki (albo raczej: dwufuntówki) i zaskoczony zapytał, mocno akcentując słowa: "What - the hell - is in Thirsk ?!" Na szczęście słysząc nazwisko pisarza natychmiast skojarzył, o co mi chodzi. Moje nadzieje na odwiedzenie miejsca wzrosły, gdy okazało się, że firma zaopatrzyła nas w samochody. Thirsk jednakże leżało na uboczu tras do bardziej znanych miejsc, jakie z kolegami odwiedzaliśmy, więc okazja na podróż w tamten region trafiła się dopiero po kilku tygodniach, gdy mogłem mieć samochód tylko dla siebie.

Odwiedziwszy najpierw słynne plaże w Scarborough, opisywane przez Jamesa Herriota, czyli tak naprawdę Alfa Wighta tomach, które mówiły o jego pobycie w wojsku, pojechałem w końcu trasą A170 do Thirsk przez Brompton, Pickering, Kirby i Helmsley. Droga, raczej trzeciorzędna, (acz z pierwszirzędnym, idealnie gładkim asfaltem) doprowadziła mnie do samego Thirsk, zaskakując mocno za mieścinką Hambleton, na dosłownie ostatnich milach przed celem podróży. Wyobraźcie sobie bowiem krajobraz płaski jak stół i drogę, po której można pędzić i 90 mil na godzinę, która znienacka... urywa się. No, nie dosłownie: nagle pojawiło się ograniczenie prędkości do 20 mil, tuż za nim ledwo widoczny, ostry, 90-stopniowy zakręt w lewo. Zaskoczony ostro przyhamowałem, biorąc zakręt z lekkim piskiem opon i w tym momencie droga niemal runęła w dół. Jechałem iście górską serpentyną, mając z prawej ostro spadający stok, z lewej - kilkudziesięciometrową skalną ścianę. Ten nagły uskok terenu to Whitestone - skalne ściany, nieco przypominające nasz polski Szczeliniec. Było to zresztą ulubione miejsce pisarza. To o tym miejscu Alf Wight pisał, wspominając zimowe wspinaczki do nagłych przypadków swoim zdezelowanym autkiem. Autkiem, przypomnę, pozbawionym hamulców... Alf, szacunek za odwagę !


Whitestone Cliff, skrajnie strome urwisko, przez które wiedzie wyjątkowo stroma, wąska i kręta serpentyna. Miałem ogromne problemy z jazdą współczesnym samochodem, a Alf Wight kilkadziesiąt lat temu pokonywał tę trasę zimą w zdezelowanym samochodziku bez hamulców... Pod górę dawał radę wjeżsżać wyłącznie na wstecznym biegu, ale i tak mimo niedogodności i niebezpieczeństw uwielbiał to miejsce, często zatrzymując się tam i podziwiając widok na niedalekie Thirsk i czasem widoczne na horyzoncie góry Dale.

Tu konieczna jest wazna in formacja: Alf Wight umieścił akcję swoich książek w górach Dale. Tymczasem góry te zaczynają się ok. 30 mil na zachód od Thirsk. Powodem była oczywiście ostrożność autora. Praktycznie wszystkie zabawne sytuacje, opisane w jego opowiadaniach, zdarzyły się bowiem naprawdę - jemu, albo jego synowi, Jimowi, równierz lekarzowi weterynarii. Prawdziwe są też wszystkie niezwykłe postaci, tak ludzkie, jak i zwierzęce, na czele oczywiście z panią Pumphrey i jej pekińczykiem Tricky Woo. Alf tak bardzo jednak nie chciał, aby ktokolwiek z opisanych przezeń w książkach mieszkańców poczuł się urażony, że dosłownie stawał na głowie, zmieniając nazwiska, miejsca, a nawet płeć swoich bohaterów. Zresztą na próżno - mnóstwo osób znajdowało siebie, co wbrew obawom autora skutkowało u nich zadowoleniem i radością, a nie gniewem. Pani będąca pierwowzorem wspomnianen Mrs Pumphrey pozostając nieświadomią swej "wzorcowej" roli w kilku opowiadaniach, miała Alfowi powiedzieć, że tak bardzo się utożsamia z ta postacią, że... "Wie Pan, doktorze, to nawet mogłabym być ja !" Alf zdaje się musiał wiele wysiłku włożyć, żeby w tym momencie zachować uprzejmą, kamienną twarz... W zasadzie chyba jedyną osobą niezadowoloną był znany z chimeryczno-cholerycznego charakteru Donald Sinclair (książkowy Siegfried Farnon), który po powstaniu pierwszego tomu powiedział: "Alfred, ta książka to poważny test naszej przyjaźni !", a po premierze pierwszego filmu nawet nie odzywał się przez pewien czas do Alfa.


Z rynku odchodzi Kirkgate, dość ciasna ulica szczelnie "obrośnięta" typowymi angielskimi kamiennymi domkami o wąskich frontach. Na końcu ulicy znajduje się kościół św. Marii Magdaleny, gdzie Alf w listopadzie 1941 roku poślubił Joan Danbury, powieściową Helen Alderson. ślub był bardzo skromny (tylko państwo młodzi, ksiądz i świadkowie) i szybki - z uwagi na niską temperaturę wszystkim zziębniętym do kści uczestnikom bardzo zależało, by jak najszybciej padło sakramentalne "tak".

Thirsk składa się jakby z dwóch części. Stara część to część zachodnia z otoczonym starymi, typowo angielskimi domami ryneczkiem, który w sumie nie tak niewiele zmienił się od czasów dawniejszych. Tuż za nim zaczyna się Kirkgate wraz z celem odróży - budynkiem numer 23. Sama Kirkgate to typowa angielska małomiasteczkowa uliczka z kamieniczkami ciasno upchanymi po obu jej stronach, więc miejsca do parkowania trzeba było szukać nieco dalej. Muzeum jest jedną z dóch atrakcji miasteczka, więc nie dziwota, że z niemal każdego miejsca prowadzą doń drogowskazy. Mieści się ono w tak naprawdę dwóch budynkach - drugi został wykupiony jeszcze przez Alfa w latach póżniejszych. Jak wiele tego typu placówek jest ono podzielone na część wystawową (parter) i część edukacyjną (piętro), w której dzieciaki na planszach i modelach mogą poznać anatomię niektórych zwierząt, a nawet pobawić się w weterynarza. Oczywiście mnie najbardziej interesowała ta pierwsza. Niestety ! Okazało się, że placówka jest czynna do godziny 15-tej, a była 15:30. Czynny był tylko sklepik z pamiątkami... Pech ? Na szczęście nie, przemiła starsza pani, sprzedająca w sklepie, dowiedziawszy się, że taki szajbnięty Polak, miłośnik Herriota, przyjechał specjalnie przez pół Anglii po to tylko, żeby zobaczyć miejsce, stanęła na wysokości zadania. Znalazłszy telefonicznie dyrektora zaczęła mu przez dłuższą chwilę klarować coś w rodzaju tego właśnie, że "tu przyjechał taki szajbnięty Polak, specjalnie, przez pół Anglii..." Pan dyrektor wyraził w drodze wyjątku zgodę na zwiedzanie po czasie, a pani ze sklepu zaczęła z kolei przez telefon perswadować przewodniczce jeszcze raz to samo o "Polaku". Zostałem poproszony o chwilę cierpliwości, w międzyczasie dowiadując się, że moja dobrodziejka kiedyś była w Polsce "...W mieście, którego nazwę trudno wymówić... Łrok ?... Łros ?..." Błysnąwszy inteligencją domyśliłem się, że chodzi jej o Wrocław.


Front muzeum. Pierwotnie tylko jeden z budynków należał do weterynarzy, Wightowie później wykupili sąsiedni i połączyli je. Właśnie tu z okna na drugim piętrze Helen codziennie machała Jamesowi ścierką na pożegnanie.

Po 10 minutach pojawiła się pani przewodnik, która z niezwykłą uprzejmością i cierpliwością oprowadziła mnie po domu, pozwoliła robić zdjęcia i odpowiedziała na wiele moich pytań. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek uda mi się znaleźć w tamtych stronach, ale jeśli tak, to mam nadzieję, że będzie mi dane jakoś zrewanżować się paniom za tę wielką dla mnie przysługę !


Przy wejściu do muzeum wita nas portret Alfa z jego psem Boddie.

Samo muzeum jest oczywiście placówką miasta, jednakże rodzina Alfa, na czele z jego synem Jimem (obecnie już starszym panem na emeryturze) i córką Rosie mocno współpracują przy organizowaniu jej działalności zarządzaniu nią. Sukcesywnie "odgrzebują" z różnych miejsc przedmioty, które w dawniejszych latach należały do rodziny Wightów, więc dom praktycznie rzecz biorąc jest w 90% umeblowany autentykami. Jedmyn z nielicznych wyjątków jest np. antyczna lodówka z lat 50-tych - jak powiedziała pani przewodnik w czasach początków kariery weterynaryjnej Alfa po prostu na takie coś absolutnie nie było stać. Dom jest typowo angielski, a więc z dość wąskim frontem, za to głęboki. Do domu wchodzi się przez mikroskopijną poczekalenkę wprost do wielkiej kuchni. Z kuchnni w głąb prowadzi wąski i długi korytarz (ten, po którym jeździł rowerem Tristan). Z korytarza wchodzi się do poszczególnych pomieszczeń: salonu, gabinetu lekarskiego, czegoś w rodzaju ambulatorium i magazynu leków. Korytarz kończy się pomieszczeniem - czymś w rodzaju studia, w którym ekipa kręcąca film i serial "Wszystkie stworzenia duże i małe" zostawiła sporo sprzętu (obecnie zdecydowanie zabytkowego). Za domem rozciąga się ogród, w zasadzie trawnik, na końcu którego pod wiatką stoi autentyczny samochód Alfa.


Salon - w nim figura autora. W tle wyjście na długi i wąski ogród.

Pani przewodnik uraczyła mnie wieloma opowieściami z życia Alfa i jego rodziny - zdałem sobie wówczas sprawę, że znając jego opowiadania niemalże na pamięć bardzo mało wiem o samym autorze, a to, co wiem z opartych na faktach książek i filmów, nieco odbiega od tego, jak się sprawy miały naprawdę. W sklepiku do kolekcji "herriotowych" książek dokupiłem więc biografię Alfa, napisaną przez jego syna. Choć oczywiście dzieło syna literacko nie sięga wyżynom typowym dla twórczości ojca, jednak było ono źródłem mnóstwa bardzo ciekawych informacji i zdjęć, a że napisane jest prostym językiem, bez problemu da sobie z nim radę każdy, kto włada przeciętnie angielskim.

Z książki wyłania się obraz Alfa -jedynaka, urodzonego w 1916 roku, wychowanego w Glasgow w atmosferze bardzo rodzinnej, otoczonego niezliczonymi wujami, ciotkami, kuzynami. Prym w rodzinie Wightów wiodła matka, której posłusznie podporządkowany był ojciec, Pop. Dzieciństwo małego Alfa było dość "zasobne" i szczęśliwe, wypełnione zabawą, szkołą, sportem, bez żadnych złych wydarzeń i cały czas pod kontrolą i wielkim wpływem matki. Bardziej "rozrywkowe" życie zaczęło się dla niego na studiach - w owym czasie studenci weterynarii byli znani z imprez, a odsetek "wiecznych studentów" z nawet paronastoletnim stażem był znaczny. Nic w tym dziwnego - z jednej strony libacje, z drugiej trudne egzaminy, na czele z dwiema wspominanymi w ksišżkach "kobyłami": parazytologią i patologią... Nawet Alf, dość pilny student, nieco odstający od takiego "radosnego" trybu życia, potknął się na nich... Faktem jednak jest, że i pewne kłopoty zdrowotne przeszkodziły mu w ukończeniu studiów o czasie. Pierwsze nieudane podejście do końcowych egzaminów sprawoło, że Alf nadzwyczaj intensywnie przygotowywał się do poprawki. Był więc przed nią dobrej myśli. Ku jego zdumieniu nie znalazł się jednak na liście osób, które zdały. Jego żal i rozczarowanie było przeogromne i już-już odchodził od tablicy z listą nazwisk, gdy wtem przez tłum studentów przepchnął się jeden z asystentów i przepraszając naniósł poprawkę: dodał nazwisko "Wight". W taki właśnie świat otrzymał najsławniejszego weterynarza.


W tym maleńkim pokoiku przygotowywano ręcznie robione leki oraz czasem, przy natłoku klientów, obsługiwanoano drobne przypadki u małych zwierząt.

Alf karierę zawodową rozpoczął w 1939 roku, tuż po ukończeniu nauki, na praktyce u swego przyjaciela ze studiów, Eddiego Straitona. Niestety problemy klubu wyścigowego, z którym współpracował Eddie, spowodowały ograniczenie tej współpracy, a tym samym liczbę zleceń. W efekcie Eddie z przykrością po kilku miesiącach musiał zrezygnować ze współpracy z Alfem. Alf wprawdzie mógł próbować szczęścia w rodzinnym Glasgow, jednakże zdaje się nie przepadał tak do końca za tym doś ponurym, wietrznym i deszczowym miejscem. Szukał uporczywie pracy w regionach położonych bardziej na południe i faktycznie cudem, jak to opisał w książce, udało mu się w ostatniej chwili dostać płatną pracę u Donalda Sinclaira. I to w czasie, gdy na jedno stanowisko asystenta weterynaryjnego przypadało około 80 kandydatów, a młodzi stażem weterynarze pracowali bez pensji, wyłącznie za wikt i opierunek ! Przybywszy na miejsce wręcz zakochał się w tamtej okolicy i był jej wierny do końca życia. Nawet, gdy po wielu latach, w okresie sukcesu finansowego, podsunięto mu myśl przeniesienia się na rok na wyspę Jersey w celu uniknięcia płacenia rządowi Jej Królewskiej Mości iście bandyckich, 80-procentowych (!) podatków, nie skorzystał. Nie wyobrażał sobie bowiem życia w innym miejscu.


Samochód Alfa - czy nadal bez hamulców ?...

Alf został rzucony na głęboką wodę. Donald, człowiek o wybuchowym charakterze, o tysiącu pomysłów, szukający ciągłych nowych wyzwań, ale - co tu kryć - często zrzucający ich realizację na barki innych, był trudnym szefem. Przez pierwsze kilka lat Alf brał nadprogramowo praktycznie wszystkie nocne dyżury. W zasadzie nie miał w tym okresie ani jednego wolnego dnia, co najwyżej wolne popołudnie raz na parę dni. Jak przy takim trybie życia w tym czasie udało mu się zbliżyć do przyszłej żony Joan (alias Helen Alderson) - trudno zrozumieć... Czasy te Alf zawsze jednak wspominał z wielkim sentymentem. Jak sam twierdził, mimo harówy były to także czasy humoru i śmiechu na co dzień - w czym zresztą przodował brat Donalda, Brian (książkowy Tristan). Weterynaria była wówczas w niemalże powijakach, więc były to czasy małych sukcesów i dużych porażek, będących podstawą snytych w jego późniejszych książkach opowieści. Bywało nawet tak, że Alf podawał ekspetymentalnie leki kilku zwierzętom w chorym stadzie - po jakimś czasie stado zdrowiało całe z wyjątkiem leczonych sztuk... Jednakże mieszkańcy Yorkshire zawsze ptzyjmowali takie zrządzenia losu z filozoficznym spokojem. Ten spokój, a także uczciwość i życzliwość tamtejszej ludności Alf zawsze cenił sobie bardzo mocno.

Współpraca z Donaldem - z czego czytelnicy Herriota na ogół nie zdają sobie sprawy - załamała się po pierwszych kilku latach. Alf liczył po cichu na to, że gdy jego rola w firmie nieco "okrzepnie", otrzyma status partnera i oprócz skromnej pensji także prawo do części zysków. Niestety Donald zawsze odmawiał i zdaje się robił to w swoim chimeryczno-cholerycznym stylu. Alf miał wtedy poważny problem: nieco zadrażnione stosunki z szefem, dość niskie zarobki, wreszcie niemożnośc rozwinięcia własnej praktyki w okolicy (podpisując umowę z Donaldem zobowiązał się tego nie robić w razie zerwania współpracy). Alf odszedł więc do innej praktyki, jednak "okoliczności życiowe" sprawiły, że znów nie dane mu było "rozwinąc skrzydeł" gdzie indziej. Nie mając zbyt wielkiego wyboru zwrócił się ponownie do Donalda. Został na powrót przyjęty i... otrzymał udziały w firmie. Od tej pory współpraca obu panów odbywała się już bezproblemowo. To znaczy: bezproblemowo w relacjach wzwjemnych, bo na wielkie pieniądze z praktyki żaden z nich nie mógł liczyć. Taki stan trwał wiele lat i po części był spowodowany niefrasobliwością obu panów. Wszyscy wspominają, że faktycznie obaj udzielali często darmowych porad osobom biednym, z drugiej strony wielu klientów nie spieszyło się (łagodnie mówiąc) z płaceniem. Do tego dodajmy brak uczciwej, regularnej księgowości - w efekcie praktyka ledwo-ledwo wychodziła "na swoje", a roczne zyski nierzadko były zaledwie kilkusetfuntowe. To było powodem nie tylko frustracji obu weterynarzy, ale i ich księgowych.


Centrum życia domowego - kuchnia. Tu spożywano wszystkie posiłki.

Jeszcze jednym powodem trudności finansowych byli praktykanci. W nawale pracy byli oni błogosławieństwem, ale w czasach, gdy praktyka na małych zwierzętach dopiero zaczęła się rozwijać i trzon pracy stanowiło leczenie dużych zwierząt, lekarze musieli podróżować wiele mil do gospodarstw. Każdy praktykant musiał więc dysponować własnym autem. Jak wspominał Alf, ci młodzi, bardzo energiczni stażyści jeżdzili tak, jakby brali udział w zawodach na szybkość "dorżnięcia" silników, "żyłując" prędkość do granic możliwości technicznych i znacznie powyżej granic zdrowego rozsądku. Koszty przejazdów i liczne konieczne naprawy poważnie nadwyrężały budżet firmy.

Alf, Joan oraz ich dzieci: Jim i Rosie (imiona w książkach tożsame z rzeczywistymi) żyli więc raczej skromnie, ale szczęśliwie. Jim w biografii ojca wspomina, że nigdy mu i siostrze niczego nie brakowało, także w sensie finansowym. Z jak wielkimi wyrzeczeniami musieli się zmagać rodzice - można się tylko domyśleć. W tej sytuacji z wielką pomoca przyszedł im w pewnym momencie Eddie Straiton, który znienacka zafundował im wakacje nad morzem. Wightowie do końca życia byli mu za to wdzięczni. Jednakże była to kropla w morzu. Przeogromny nawał pracy, stresy, wieczne zmęczenie, dodatkwoo w połączeniu ze wspominaną przez Alfa brucelozą niestety poskutkowały dalszymi potężnymi problemami zdrowotnymi i wpadaniem w stany maniakalno-depresyjne - na szczęście przez stosunkowo krótki czas. Jim wspomina w biografii swój strach przed ojcem, gdy widział go siedzącego ponuro i nie poznającego świata. Na szczęście leki i bardzo troskliwa opieka żony zrobiły swoje - Alf stosunkowo szybko wrócił do zdrowia, a ataki z czasem ustały i nie powtórzyły się już nigdy.

Sytuacja finansowa Wightów zaczęła poprawiła się dopiero w latach 60-tych wraz z rozpoczęciem się kariery pisarskiej Alfa. Alf przez wiele lat próbował napisać książkę, jednak żadne z wydawnictw nie było w jakikolwiek sposób zainteresowane jej publikacją. Również Joan była bardzo sceptycznie nastawiona do pomysłu - jej zdaniem ktoś, kto dobiegał 50-ki raczej nie powinien liczyć na sukces. Niechęć wydawców zdawała się tą tezę potwierdzać, ale Alf się nie zrażał. Przestudiował wiele podręczników typu: "Jak pisać ?", zmieniał styl, dokonywał niezliczonej ilości korekt. Jednakże nadal bez sukcesu. W końcu po parokrotnych załamaniach w niemalże akcie rozpaczy wysłał maszynopis ponownie do pierwszego z przed laty "nagabywanych" wydawnictw, w dodatku powracając nieco do swego pierwotnego stylu pisania. Po wielomiesięcznym oczekiwaniu książka trafiła w końcu do jednego z recenzentów, który się nią bardziej zainteresował. W tym niemały udział miała żona owego recenzenta, która po przeczytaniu maszynopisu oświadczyła mężowi, że w życiu nie czytała czegoś tak zabawnego i że jak tej książki nie wyda, to ją popamięta.

Książka została wydana, za nią powstały następne. Pojawiła się propozycja sfilmowania dzieła, potem propozycja nakręcenia serialu. Równolegle przyszły sukcesy za granicą, przede wszystkim w Ameryce. W ciągu 2 lat z finansowego dołka Alf wybił się na wyżyny, a jego dochody wzrosły wielokrotnie. Mimo to, jak wspominają jego znajomi, do końca życia pozostał skromnym cżłowiekiem, często bardzo mocno wspomagającym finansowo innych ludzi i rozmaite instytucje charytatywne. Alfa nieco cała ta sytuacja krępowała, zwłaszcza, że - co tu kryć - trafiały się osoby wraźnie zazdrosne o jego sukces. Przez wszystkie lata Alfa cieszyła popularność, ale też męczyły niezliczone spotkania z czytelnikami, podróże promocyjne (także do Stanów), i kolejka do przychodni w sytuacji, gdy składała się ona w 90% z czytelników chcących poznać pisarza, a tylko w 10% z posiadaczy chorych zwierząt. Cieszyły go dowody uznania (w tym: ze strony jego ulubionej drużyny piłkarskiej, czy dawnej uczelni), ale zawsze miał powtarzać, że przede wszystkim jest weterynarzem. Aż do wieku emerytalnego pracował w zawodzie, podobnie jak Donald i Brian.

Niestety mimo, że sam uratował mnóstwo istnień, sam po trzech latach walki musiał w końcu poddać się atakowi choroby nowotworowej. Zmarł we własnym domu, mimo ograniczeń wynikających z choroby do niemal samego końca ciesząc się wszystkim wokół. Jeśli chodzi o losy pozostałych przyjaciół i zarazem wspólników - cóż, Brian też przez wiele lat także toczył walkę z chorobą. Udało mu się ją na wiele lat pokonać, jednakże zmarł kilka lat przed Alfem. A dobiegający 90-ki Donald, po śmierci Briana, Alfa oraz swej żony (kilka miesięcy przed Alfem) będący w praktyce człowiekiem całkowicie samotnym, załamał się i popełnił samobójstwo, zażywając w tajemnicy przed wszystkimi dużą dawkę barbituranu. Po kilkudniowej śpiączce zmarł w szpitalu.

W kilka miesiecy po śmierci Alfa w słynnej katedrze York Minster zorganizowano uroczystości poświęcone mu. Zjawiło się wiele tysięcy fanów, a prócz rodziny i przyjaciół także przedstawiciele uczelni, świata wydawniczego i aktorzy, którzy przed laty wzięli udział w ekranizacji książek. Była to, jak wspominali, impreza wcale nie nostalgiczna, lecz wręcz wesoła, m.in. dzięki wspaniałym interpretacjom, jakimi popisali się właśnie aktorzy, czytając zgromadzonym tłumom obszerne fragmenty najlepszych i najbardziej zabawnych opowiadań Alfa. Książki Alfa Wighta wielu pokoleniom przez wiele lat dostarczały radości, humoru i przede wszystkim niezwykłego ciepła, jakim emanują. Właśnie z tym ciepłem i humorem kojarzył się pisarz wszystkim zgromadzonym. I tak tez będzie się kojarzył kolejnym czytelnikom jego opowiadań przez wiele następnych lat.