Wodą, lądem i powietrzem




czyli: z historii transportu koni

06.12.2011


W dawnych czasach konie były środkiem transportu. To one były siła napędową powozów, nie zaś towarem, który trzeba było przewieźć. Konie w razie potrzeby przepędzano z miejsca na miejsce, taką podróż zwierzeta odbywały na własnych nogach. Były jednak sytuacje, w których i one stawały się pasażerami. W dawnych czasach w zasadzie jedyną taką sytuacją była przeprawa morska, zazwyczaj powiązana z potrzebą szybkiego przemieszczenia wojska. Wprawdzie pierwsze ślady przewozu koni pochodzą sprzed mniej więcej 1500 lat p.n.e., ale prawdziwą "kolebką" transportowania koni na duża skalę był Rzym. Starożytni Rzymianie opracowali całkiem efektywne sposoby transportu koni za pomocą łodzi wiosłowych i żaglowych, później jeszcze udoskonalone przez Arabów. Ówczesne łodzie wiosłowe (wspomagane tylko czasem żaglem), choć spore, miały stosunkowo niewysokie burty i małe zanurzenie. Nie były to smukłe i wysokie żaglowce, znane z filmów o piratach. Mogły podpływać bezpośrednio do brzegu i być załadowywane bądź rozładowywane bezpośrednio na plaży za pomocą trapów. To bardzo ułatwiało ładowanie koni, tak się to odbywało aż do XIII wieku n.e. W ten sposób można było na wojnie wykorzystać konie na dużą skalę - np.w roku 1174 Aleksandria została zaatakowana przez połączone wojska Włochów i Normanów; w tej kampanii wykorzystano ok. 1500 koni, przetransportowanych na 36 łodziach. Duża łódź wykorzystywana do żeglugi morskiej w wiekach średnich mogła zabrać do ok. 30 koni, zwykle ustawianych i wiązanych po 3 w każdym rzędzie. Ten "śródziemnomorski" sposób zaadaptowali do swoich potrzeb w XII wieku Skandynawowie, dzięki czemu mogli walczyć nie tylko tradycyjnie pieszo, jak to dotąd czynili Wikingowie, ale i konno. Mniejsze łodzie zabierały natomiast co najwyżej 10 zwierząt - tu trzeba też pamiętać, że prócz koni zabierano na pokład mnóstwo paszy i tony słodkiej wody do pojenia ! Małe gabaryty łodzi i przestrzeń zajmowana przez zapasy poważnie ograniczały liczbę zwierząt, jakie mogły znaleźć się na pokładzie.



Informacje o tym, że w dawnych czasach transportowano konie morzem, znajdujem np. na Tkaninie z Bayeux. Jest to gigantyczne, ręcznie haftowane płótno, przedstawiające podbój Anglii przez Wilhelma I Zdobywcę, który w roku 1066 przejął władzę w kraju. Podobno wykonała je królowa Matylda, żonia Wilhelma, ale to mało prawdopodobne, bo płótno ma aż ponad 70 metrów długości, a to oznaczałoby ogrom pracy ponad siły jednej damy ! Na obrazie widać łodzie i wystające ponad burty końskie łby - Wilhelm musiał ze swoim wojskiem przedostac się z Francji kanałem La Manche. W tym celu zbudował ogromną, liczącą prawie 700 łodzi flotę, która przetransportowała ok. 4.500 żołnierzy pieszych i 2.500 rycerzy i ich giermków. Każdy rycerz oczywiście brał ze soba kilka koni.



Łodzie stricte żaglowe były natomiast nieco większe od wiosłowych. Zazwyczaj miały 2 pokłady, dzięki czemu mogły zabierać nawet do 100 koni. Konie wchodziły na pokład po trapach, a do ładowni (na dolny pokład) były spuszczane w czymś w rodzaju płóciennych płacht, opuszczanych na linach. W ładowniach oczywiście instalowano drewniane przegrody, tworząc koniom stanowiska. Istnieją dokumenty z roku 1340, które opisują adaptację okrętów - wykonanie 418 przegród, montaż ponad 400 żłobów, skobli i żelaznych kół do wiązania zwierząt oraz wykonanie czterech trapów o długości ok. 10 metrów i szerokości ok. 1,20m. Inne dokumenty (tym razem z roku 1338) opisują montaż 134 kadzi na wodę dla koni w 47 statkach floty. Niestety trzeba powiedzieć, że w ładowniach konie nie miały komfortowych warunków - poza ciasnotą dawał się we znaki przede wszystkim brak jakiejkolwiek wentylacji. Przekazy historyczne mówią także o tym, że konie bardzo się tymi podróżami stresowały, co odbijało się mocno na ich zdrowiu.

W czasach pokoju statki przystosowane do transportu koni działały jako okręty handlowe. Sam wspomniany Wilhelm Zdobywca po przejęciu kraju rozpoczął jego intensywną przebudowę. Prócz zmian prawnych, politycznych, społecznych i gospodarczych dbał też o sprowadzanie do Anglii koni z Francji, by poprawić jakość wierzchowców brytyjskich. Dopiero Wojna Stuletnia z Francją, tocząca się w XIV i XV wieku, przerwała ten import.



Pisząc o okrętach nie sposób pominąć oczywiście Przełomu wieków XV i XVI i podboju obu Ameryk przez konkwistadorów. Koń, który jeszcze jako Eohippus pojawił się w Ameryce Północnej 60 milionów lat temu, po wyewoluowaniu do dzisiejszej postaci Equus rozprzestrzenił się także na tereny Azji, a 10.000 lat temu, w okresie zlodowaceń, w Ameryce całkowicie wyginął. Dopiero konkwistadorzy przywieźli go tam z powrotem na swoich okrętach. Niestety te ponad dwumiesięczne podróże przez Atlantyk wiązały się z bardzo dużymi stratami wśród zwierząt. Konie na czas transportu były "podwieszane", także pętane, podczas podróży często doznawały okulawień. W roku 1788 pierwsze 7 koni przypłynęło w podobny sposób do Australii. Wielką skalę miały morskie dostawy koni droga morską z Europy, obu Ameryk i Australii do Afryki Południowej podczas Wojen Burskich - w latach 1899-1902 przewieziono okrętami prawie 195.000 zwierząt ! Niestety generalnie złe warunki transportu nie zmieniały się przez wieki - gdy podczas wojny krymskiej (1853-56) Wielka Brytania, wspomagająca Turcję w walce z Rosją wysłała swoją kawalerię, angielskie konie podczas drogi morskiej musiały znosić duchotę, stać na śliskiej podłodze, a dodatkow dla ochrony miały przez cały czas całkowicie owinięte łby. Ciasnota, kołysanie, prymitywne metody wyładunku (konie były wręcz wyrzucane za burtę) - wszystko to powodowało śmierć wielu zwierząt. Nawet Lord Cardigan, dowódca słynnej Lekkiej Brygady, znany z niewielkiej zwykle troski o dobro koni, był przerażony ich złym stanem.



Na szczęście dziś transport dalekomorski koni w zasadzie... nie istnieje. Jedynie zdarza się je przewozić promami na krókich odcinkach, np. przez kanał La Manche (przewożenie zwierząt tunelem pod kanałem jest zabronione). Dominuje za to - co każdy wie - transport lądowy. Idea transportowania koni lądem ujrzała światło dzienne ponoć już w V wieku p.n.e. - ówcześni greccy historycy: Herodot i Tukidydes opisywali transport koni w wozach ciągnionych przez inne konie jako element ekspedycji Persów pod wodzą króla Kserksesa w wojnie przeciw Grecji. Podobno Persowie użyli wtedy 1.200 łodzi. Jednak część historyków uważa te opisy za mało wiarygodne (1.200 łodzi to aż 6 razy tyle, ile użyto pod Dieppe podczas próbnego lądowania aliantów na kontynencie 19 sierpnia 1942 roku). Niewiarygodne także dlatego, że taki transport nie upowszechnił się w wiekach późniejszych w Europie. Tu dopiero w relacjach z końca XVIII wieku można znaleźć informacje o przewożeniu koni lądem. Jest więc to wynalazek wcale nie aż taki stary. Dla zwierząt bez wątpienia ten sposób był o wiele bardziej komfortowy od podróży morskiej. Pierwsze podróże na wozach ciągnionych przez inne konie odbywały się powoli, z prędkością zaledwie kilku mil na godzinę, jednak transportowany koń miał zagwarantowane stale świeże powietrze oraz częste postoje. Konie podróżowały przodem do kierunku jazdy - jak w dzisiejszych bukmankach. Nie były narażone na ostre hamowania ani utratę równowagi.

Pierwszą znaną relacją takiej podróży jest przewóz słynnego konia wyścigowego rasy thoroughbreed o imieniu Eclipse w roku 1771. Koń zasłynął 18 wygranymi w całej Wielkiej Brytanii wyścigami (na które, rzecz jasna, udawał się na własnych 4 kopytach). Jego przewaga nad rywalami była zawsze tak wielka, że do dziś pamiętane jest dawne powiedzenie: "Eclipse first and the rest nowhere" ("Eclipse pierwszy, reszty nie widać") Jednak w ten sposób jego dalsze ściganie się przestało mieć jakikolwiek sens - po prostu tam, gdzie miał biec, nikt nie chciał obstawiać innych koni, wygrana Eclipse była pewna. Przeszedł więc na wyścigową emeryturę, mając stać się ogierem rozpłodowym (dziś 80% angielskich thoroughbreedów ma jego geny !) Ponieważ jednak w tym samym czasie zaczął mieć problemy z nogami, zadecydowano, że podróż do miejsca docelowego stacjonowania odbędzie w specjalnym wozie, który kazał dla niego zbudować jego właściciel, pułkownik Dennis O'Kelly.



Na kolejny opisany przypadek transportu kołowego trzeba było czekać ponad 40 lat, aż do roku 1816. Inny koń wyścigowy, Sovereign, należący do Johna Terreta, został przetransportowany na tor w Newmarket w powozie poprzednio używanym do przewożenia byków na wystawy rolnicze. Takie rozwiązanie zasugerował trener John Doe, który uważał, że powinno się zachować siły wierzchowca na wyścig. "Byczy" wóz pierwotnie był prymitywną, nieamortyzowaną konstrukcją na drewnianych osiach; Doe jednak polecił wstawić sprężyny. Kazał też wyścielić wnętrze, by uniknąć zranienia konia podczas zachwiań i szarpnięć wozu. Wóż był ciągniony przez 3 ciężkie konie pociągowe. Pokonywał ok. 40 mil dziennie - dwa razy tyle, ile zwykle pokonywał wyścigowy koń wierzchowy, gdy udawał się na wyścig o własnych nogach. I chyba to właśnie zadecydowało, że ta metoda zaczęła się rozpowszechniać przez kolejne 20 lat. Przewożenie cennych koni wyścigowych w sposób zapewniający im oszczędzanie sił i małe ryzyko urazów po drodze stało się powszechne w kręgach bogatych koniarzy.

John Doe jeszcze raz zapisał się na kartach historii konńskiego transportu w roku 1836, gdy doradził swemu ostatniemu pracodawcy, lordowi Litchfied, by przewieźć jego konia Elis na wyścigi St. Leger w Doncaster. Elis stał w stajni tak odległej od Doncaster, że przyjaciel lorda Litchfielda, lord George Bentinck, sugerował wycofanie wierzchowca z tego prestiżowego wyścigu. Zakładał bowiem, że koń na tor będzie musiał dotrzeć o własnych siłach, a wymęczony podróżą nie pobiegnie dobrze. Jednak szanse Elis na wygraną bły tak wysokie, że obaj lordowie postanowili "namieszać" bukmacherom. Zlecili londyńskiemu konstruktorowi powozów, panu Herringowi, stworzenie niezwykłego pojazdu o wysokich burtach, tak obszernego, że w środku prócz Elis zmieścił się także drugi koń. Pojazd pokonywał aż 80 mil dziennie, a wypoczęty Elis wygrał wyścig bez problemu.



Wóz lorda Litchfielda zrobił furorę i stał się "bazą rozwojową" dla kolejnych modeli. Wielcy ówczesnego światka wyścigowego, na czele z lordem Chesterfieldem, markizem Exeter, skopiowali pomysł, dodając z czasem do niego coraz to nowe usprawnienia. Wprawdzie nienawykłe do takich metod konie nie zawsze podchodziły do kwestii przewozu "z należytym entuzjazmem", ale właściciele byli wynalazkiem "pra-bukmanki" zachwyceni. Konie na tory docierały szybko, zdrowe, bez ryzyka kontuzji po drodze, w pełni formy. W dodatku mogły być podczas podróży karmione tak regularnie, jak w stajni, a podczas postojów - trenowane, co nie byłoby możliwe, gdy podróżowały "osobiście" pod jeźdźcem. W taki sposób konie były przewożone aż do czasów bardziej współczesnych, to jest do połowy wieku XIX, gdzie wozy zostały zastąpione przez pociągi.



Ciekawostką jest, że gdy wydarzenia związane z Elis stały się znane w środowisku jeździeckim i gdy nastąpił szczyt boomu na wozy transportowe, pojawiły się pierwsze zwiastuny końca tej epoki. W roku 1833 zauważono, że pomimo znacznych kosztów przewóz bydła na targi koleją jest ekonomicznie bardziej opłacalny, niż ich pędzenie przez wiele mil po drogach. Zwierzęta wiezione w wagonach szybko i bezpieczne docierały na miejsce, nie męczyły się, nie traciły na wadze, nie były uciążliwe dla innych, nie blokowały dróg i nie były narażone na kaprysy pogody. Próbowano też transportu parowcami - lecz o ile te kończyły się przemęczeniem bydła, o tyle przewozy koleją - nie. A skoro kolej była dobra dla krów, to czemu by nie dla koni ? Spróbowano więc i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Wyszła też na jaw kolejna zaleta wagonów: konie mogły w nich pozostawać bez ryzyka kontaktu z osobami, które przez niewiedzę, złośliwość, czy wyrachowanie mogły im przed wyścigiem, czy sprzedażą zaszkodzić. Był za to początkowo pewien problem: niektóre nienawykłe do podróży zwierzęta często miotały się, a nawet wyskakiwały w panice z wagonu tuż po otwarciu drzwi...



Sprawa była tak poważna, że zajęło się nią nawet Królewskie Towarzystwo dla Ochrony przed Okrucieństwem Wobec Zwierząt (Royal Society for Prevention of Cruelty to Animals). Jego przewodniczący, J. Wortley Axe, w 1903 r. napisał książkę "The Horse - Its Treatment In Health And Disease" ("Koń - Jego Traktowanie w Zdrowiu i Chorobie"), w której wiele wypowiedzi utrzymane jest w tonie oskarżenia. Skrytykował tam ostro warunki przewozu panujące na kolei. Pisał o braku postępu w dziedzinie przewozu zwierząt koleją przez wcześniejsze 30 lat. Mówił m.in. z sarkazmem, że każdy element kolei został chyba specjalnie tak zaprojektowany, by robić jak najwięcej hałasu, obliczonego na wystraszenie przewożonych zwierząt. Oberwało się nawet drzwiom i trapom w wagonach, o których pan Axe powiedział, że "naruszałoby to wieloletnie tradycje kolei, gdyby nie otwierały się z wielkim hukiem". Te i inne uwagi, jakkolwiek bardzo kąśliwe, były niestety słuszne. Dzięki nim zaczęto też bardziej pod uwagę brać np. ilośc miejsca dla zwierząt, niezbędnego im do zachowania równowagi oraz dostrzeżono konieczność przebadania różnych urządzeń i sposobów transportu pod kątem bezpieczeństwa. Wreszcie stały się one nie tylko bodźcem do wprowadzania kolejnych poprawek - dzięki nim powstał nowy rodzaj przemysłu, związanego z ochroną koni w transporcie. Przedsiębiorcy szybko dostrzegli okazję, jaką dały im starania o poprawę warunków przewozu. Pojawiły się jutowe "koce transportowe" (tańsze od typowych, grubych derek stajennych, które często niszczyły się w podróży). Pewien dżentelmen opatentował nawet gumowe "zderzaki", zakładane na końskie głowy, a mające być "bezwzględną ochroną" w razie przypadkowych uderzeń. Sam pan Axe też postulował stosowanie kilku wynalazków, m.in. gumowych mat "higienicznych" na podłogach oraz tzw. "Bartrums Tethering Apparatus" - zespołu bloczka i obciążnika (lub sprężyny), dzięki któremu długość uwiązu była regulowana, a koń mógł swobodnie opuszczać i podnosić głowę bez ryzyka zaplątania się w linkę.



Kolej była znaczącym rodzajem transportu jeszcze mniej więcej do roku 1950, gdy powoli zaczął dominować transport samochodowy. Pojawił się on w roku 1902 i w dużej mierze bazował na doświadczeniach przewozów kolejowych. Początkowo podróże samochodami były krótkodystansowe, dopiero później bardziej nowoczesne samochody pozwoliły na rozwój tej gałęzi transportu i budowę pojazdów umożliwiających przewożenie koni na naprawdę duże odległości. Seryjna produkcja koniowozów rozpoczęła się w roku 1912 w zakładach Vincent Horse Boxes w angielskim Reading. Były to trzytonowe ciężarówki, używane nawet w kolejnych latach w armii brytyjskiej. Okazało się, że jest to środek transportu bezpieczniejszy i jeszcze wygodniejszy od wagonów kolejowych - w latach 20-tych XX wieku rozpoczęło się więc odchodzenie od przewozu koni koleją na rzecz ciężarówek.





Z kolei wynalazek bukmanki - niewielkiej, specjalizowanej przyczepy do przewozu 1-4 koni, pojawił się tak naprawdę dopiero na przełomie lat 1950 i 1960. Dopiero wtedy "zwykłe" samochody otrzymały silniki wystarczająco mocne do tego, by móc dobrze podołać zadaniu holowania lekkiej przyczepy z ciężkim ładunkiem. Początkowo były to zwykłe, otwarte rolnicze przyczepy, jakich używano do przewozu żywca do punktów skupu. Później z uwagi na potrzebę większej ochrony zdrowia konia, zaczęto dodawać do nich "półdaszki", chroniące tylko głowę, potem - daszki chroniące całe ciało.



W tym samym mniej więcej czasie zaczęto na długich dystansach korzystac z transportu lotniczego - zdecydowanie najwygodniejszego i najbezpieczniejszego ze wszystkich. Jeden z pierwszych znaczących lotniczych przewozów powietrznych koni odbył sie w roku 1946 - 8 koni przetransportowano przez Atlantyk z miejscowości Shannon w Irlandii do Nowego Yorku. Podróż trwała aż 22 godziny. Dopiero zastosowanie na tej trasie szybszych samolotów Douglas DC6/DC7 w 1952 roku skróciła ten czas. Inny głośny przelot w tym okresie miał miejsce w 1949 roku i był o wiele krótszy, lecz bardzo znaczący: Vincent O'Brien wysłał swe konie (Cottage Rake i Hatton's Grace) z Irlandii do Cheltenham w południowej Anglii, na wyścigi odbywające się podczas bardzo prestiżowej imprezy zwanej "National Hunt Festival". Oba konie dzięki tej formie przewozu zachowały świetną kondycję i wygrały swoje gonitwy.



Od początku lat 50-tych działały regularne międzynarodowe "konikowe" połączenia lotnicze pomiędzy Irlandią, Anglią i Francją, wykonywane za pomoca samolotu Bristol Type 170 Freighter (był to jeden z pierwszych samolotów transportowych, w których wrota luku znajdowały się od strony dziobu, co bardzo ułatwiało załadunek zwierząt). Na początku lat 60-tych zostały one zastąpione odrzutowymi Boeingami 707. Wtedy to zaczęto stosować metodę otaczania każdego wprowadzonego konia przenośnymi przegrodami - nazywano to "open stall systems". W roku 1968 miała miejsce głośna katastrofa - samolot przewożący 3 członków załogi, 5 stajennych i 8 koni rozbił się podczas lądowania na londyńskim lotnisku Heathrow. Lata 70-te to stałe, szybkie przewozy koni z Europy do USA, Japonii i Australii - wdrożono wtedy "system paletowy", kontenery na 3 konie z przedziałem dla obsługi. Zwierzęta były ładowane na ziemi, po czym w kontenerze przenoszone do łądowni, przez co proces załadunku samego samolotu odbywał się bardzo szybko (30 koni na godzinę). W latach 80-tych zaczęto powszechnie używac samolotów szerokokadłubowych typu Boeing 747 - dziś normalna wersja pasażerska może w zwykłym, rejsowym locie zabrać standardowo do ładowni kontener z 2 lub 4 końmi, a w wersji czysto transportowej da się załadować nawet 112 zwierząt. Czy kiedyś samolot stanie się zatem podstawowym środkiem przewozu koni ? Cóż, chyba raczej prędzej koń stanie się rzadkością, oglądaną tylko w zoo...



P.S.: Po dość długim czasie od napisania tego tekstu znalazłem w internecie ciekawe zdjęcia pokazujące jak transportowano konie w Polsce jeszcze w latach 80-tych XX wieku. Pozostawiam bez komentarza...







Zródła:

Horse Transport – history, current practices, the future and veterinary recommendations; D.P.Leadon MA, MVB, MSc, FRCVS,Johnstown, Naas, Co. Kildare, Ireland.
http://chestofbooks.com/animals/horses/Health-Disease-Treatment-4/Land-Carriage.html
https://rirdc.infoservices.com.au/downloads/99-073.pdf
http://www.happytrailstrailers.com/History%20of%20Horse%20Tranport.htm
http://www.shipmyhorse.com/history.html
http://alegreequine.com/air-transportation
http://www.equestrianlife.com.au/lifestyle/a-history-of-equine-transportation
http://special.lib.gla.ac.uk/exhibns/month/nov2008.html
http://www.archive.org/stream/horseitstreatmen03axej/horseitstreatmen03axej_djvu.txt