Ten tekst jest kontynuacją dośc już leciwego tekstu z naszej strony pt. "Żywe silniki".
Udało mi się bowiem odnaleźć kilka ciekawych informacji i starych fotografii "promów koniem napędzanych",
które chciałbym tu przedstawić. Zacznijmy tymi samymi, co przed kilku laty, słowami: "Zanim opracowano
technologię pozwalającą na budowę mostów, podstawowym sposobem przekraczania większych rzek były oczywiście
łodzie i promy - wiosłowe i żaglowe. (...) Niestety poważną wadą była ich "niewiarygodność": wiatry często
wiały ze złego kierunku, z nieodpowiednią siłą lub po prostu nie wiały, gdy było to potrzebne. Z kolei
napędzanie w takich niesprzyjających okolicznościach większych łodzi wiosłami było dla ludzi sporym wysiłkiem,
a silników w dawnych czasach przeciez znano... " Wynalazkiem, który uniezależniał transport wodny od pogody
i siły ludzkich rąk, pozwalał na niezłą wydajność oraz był niedrogi w budowie i eksploatacji była łódź napędzana
przez konie.
Pierwsze próby budowy takich łodzi podejmowano już w latach 1600. Prawdopodobnie pierwszą zbudował około roku
1680 w Anglii jeden z kuzynów króla Karola II. Pełniła ona służbę w jednym z portów Royal Navy jako pchacz
(to takie przeciwieństwo holownika, mały statek o dużej mocy napędowej, którego zadaniem jest np. dopychanie
wielkich statków do nadbrzeża lub pchanie barek). W 1730 roku francuski wynalazca Maurice de Saxe (na dworze
Stanisława Augusta Poniatowskiego znany jako Maurycy Saski, a tak naprawdę Moritz Graf von Sachsen, Niemiec
w służbie francuskiej, późniejszy marszałek, znany z siły, witalności i rozpusty kawaler polskiego Orderu Orła
Białego) też przygotował plany takiej łodzi. Jednak w Europie ten wynalazek się nie przyjął, gdyż większość
tutejszych krajów miała już niezły system dróg, mostów i kanałów, po których od wieków kursowały regularnie
tradycyjne łodzie żaglowe. Europa miała też sporo ludności, a więc i rąk do pracy na łodziach wiosłowych. Tego
jednak wciąż jeszcze nie miała Ameryka - tam więc konikowe promy przyjęły się dość szybko.

W Stanach Zjednoczonych łodzie napędzane końmi i łodzie napędzane parą weszły w użycie praktycznie jednocześnie,
a działo się to na przełomie lat 1780/1790s. Na pełen sukces komercyjny trzeba było jeszcze poczekać około 20
lat. Łodzie parowe w owym czasie były mocno udoskonalane, jednak wcale nie wyparły promów "końskich" - wręcz
przeciwnie, wytworzyła sie między tymi wynalazkami swoista konkurencja, trend do stałego ulepszania obu form
transportu wodnego. Rząd krajowy i lokalne organy władzy starały się stworzyć sprzyjające warunki do szybkiego
rozwoju technologii parowej. Udzielały np. długoterminowego monopolu na wykorzystanie szlaków wodnych tym
wynalazcom lub biznesmenom, którzy byli w stanie założyć i prowadzić firmy zajmujące się regularnymi usługami
przewozowymi z użyciem parowców. Inni chcąc świadczyć podobne usługi nie byli w stanie przełamać takich "leglnych
monopoli" parowych, więc po prostu nie mieli innego wyjścia, jak szukać innych źródeł napędu. Alternatywą mogły
być tylko konie.

Konie i łodzie ich siłą napędzane miały jedną ogromną zaletę: niskie koszty. W tym czasie budowa średniej
wielkości parowca oznaczała wydatek rzędu 30.000 dolarów - była to kwota naówczas astronomiczna ! Budowa promu
"końskiego", koni i stajni na nadbrzeżu kosztowała prawie 3 razy mniej - około 12.000 dolarów. To oczywiście
przekładało się na późniejsze opłaty za przewóz. Nie dziwota więc, że "końskie" promy były bardziej popularne
wśród podróżnych - tym bardziej, że pływały prawie tak samo szybko. W Nowym Jorku całkiem nieźle konkurowały
z parowcami, wożąc ludzi z dolnego Manhattanu na Brooklyn i do New Jersey. W latach 1814-19 takie rejsy regularnie
odbywało conajmniej 8 promów. Największy był w stanie zabraż aż 200 pasażerów, a napędzało go aż 8 koni. Podróż
przez East River w zależności od obciążenia i warunków pogodowych trwała od 8 do 18 minut.

Wiele koni w Stanach było przyuczonych do pracy na kole w kieracie. W ten sposób mieliły zboże, wyciskały oliwę,
pompowały wodę. I w taki sam sposób pracowały na promach. Ich ruch przekładał się na ruch elementu napędowego,
którym czasem bywały wiosła lub śruby, jednak najczęściej - koła łopatkowe. Pokładowe kieraty zajmowały dużo miejsca,
więc konstrukcje zmieniano, stosując różne wynalazki, które opisałem we wcześniejszym tekście. Jednak ciągle konie
musiały chodzić po kole o małej średnicy, co nie było dla nich dobre. Praca na promie nie była lekka, zwierzęta
musiały byc często zmieniane. To powodowało, że w praktyce dystans, jaki był w stanie przepłynąć prom, wynosił
zaledwie kilka mil. Sytuację poprawił nieco wynalazek opisanego wcześniej konnego "napędu bieżniowego".

Od łodzi końmi napędzanych zaczęto powoli odchodzić w latach 1840. Koszty budowy i eksploatacji parowców spadły,
jednocześnie wschodnia część USA stała się zresztą w II połowie XIX wieku krajem zindustrializowanym, posiadającym
stale powiększającą się sieć dróg i kolei, więc transport wodny stracił więc też nieco na znaczeniu. Druga połowa
XIX wieku przyniosła też wynalazek silnika spalinowego. Konie przy tak ciężkiej pracy stały się dość drogie w użyciu
i utrzymaniu. Jednak nieliczne jednostki przetrwały do początków XX wieku. Ostatni prom koński kursował na Cumberland
River w miejscowości Rome, w stanie Tennessee. Napędzał go aż do końca lat 20-tych XX wieku jeden ślepy koń.
A na zakończenie nieco inny pomysł z dawnych wieków - oto koparka-pogłębiarka z konnym napędem:...

Zródła:
http://www.notechmagazine.com/2009/06/horse-powered-ferry-boat.html
http://sipseystreetirregulars.blogspot.de/2011/04/alternate-energy-horse-powered-ferry.html
http://www.cable-car-guy.com/html/cchorse.html
http://portsmouthhistorynotes.wordpress.com/category/bristol-ferry-area-2/
http://www.equiculture.org/the-learning-curve-130-alan-rochette-when-horses-walked-on-water.aspx