Imprinting




czyli: o bodźcach i poznawaniu w wychowaniu źrebaka

05.03.2020



Do popełnienia tego tekstu skłoniła mnie obserwacja z naszego własnego podrówka. Jak wiecie mamy w naszej stajni dwóch panów, charakterologicznie bardzo niegdyś od siebie odległych, obecnie wykazujących sporo cech wspólnych. Oczywiście mowa tu o Riku i Fuksie; wprawdzie obaj są w bardzo różnym wieku, co rzutuje na ich zachowanie, ale nawet mając to na względzie nie sposób nie dostrzec różnic w ich zachowaniach. Fuks trafił w moje ręce jako półroczny odsadek, który wcześniej był utrzymywany w normalnych warunkach stajenno-stadnych: miał kontakt z innymi końmi ze stada, wychodził na wybieg itd. Odsadzenie było dla niego oczywiście stresem, ale szybko odnalazł się w nowym miejscu, przesłał starszym i większym członkom nowego stada odpowiednie sygnały, a przyzwyczajony już wcześniej do człowieka ze spokojem znosił dalsze i intensywniejsze kontakty, czyli moje wchodzenie do boksu, dotykanie całego ciała szczotką, czy podnoszenie nóg. Wcześniejszy brak niektórych bodźców skutkował co najwyżej w późniejszym czasie brakiem strachu przed nieznanym (np. szczekającym i zza płotu psami) lub wręcz przeciwnie: obawą przed przejściem przez drogę pokrytą nieznanym mu wcześniej... asfaltem ! Jednak efektem tej "pierwszej pochodnej imprintingu", jaką mu nieświadomie zafundowałem było to, że koń przez całe swoje 19-letnie (jak dotąd) życie "z założenia" akceptował obecność człowieka i rozmaite czynności, jakiw ów na nim wykonywał. Ba, nawet mimo tego, że od wieeeelu lat to Gosia miała z nim znacznie częstsze (jeździeckie) interakcje, Fuks po dziś dzień traktuje mnie nie tylko po przyjacielsku, ale z pewną uległością i przez całe swoje życie nigdy nie zachował się w stosunku do mnie "niestosownie" - czego inne osoby powiedzieć nie mogą. Zupełnie inna sprawa była natomiast z Rikiem, który do nas trafił jako czterolatek, a więc koń "pełnoletni". Niestety był chowany w hodowli nastawionej na zyski ze sprzedaży koni jako takich i najprawdopodobniej przez całe życie był trzymany w boksie, co najwyżej z okazjonalnym dostępem do małego wybiegu, ale nawet wtedy w pewnej separacji od innych koni jako grupy. Jak z nim postępowano, co z nim robiono, jak później przyzwyczajano go do siodła i człowieka - możemy się tylko domyślać; absolutnie nie posądzam tu poprzednich właścicieli o niewłaściwe postępowanie z koniem, jednakże moim zdaniem zdecydowanie brakło przez te całe 4 lata wyrobienia właściwych zachowań poprzez imprinting (nawet nieświadomy) i elementarną naukę. Przez to koń długo u nas reagował oporem i obawą przed wszystkim: straszny był paśnik, straszna była wiata, pod którą trzeba było przejść, by się napić wody z wanny, straszny był uwiąz no i straszny był człowiek, który próbował mu pokazać, że wcale te straszne rzeczy nie są takie straszne. W efekcie dostaliśmy konia pięknego, o świetnym ruchu, który potrafił lecieć cwałem niczym Robert Kubica bolidem na torze F1, a przez przeszkodę skakać jak Javier Sotomayor wzwyż - ale jednocześnie zdecydowanie nadpobudliwego, nadreaktywnego, wyrywnego, często nie respektującego człowieka, płoszącego się byle czego itd. Przy tym będącego w pełni sił i energii, co rodziło problemy. Mimo niewątpliwych walorów pokrojowo-ruchowych koń na początku po prostu nie nadawał się do kontrolowanej, bezpiecznej jazdy. A przecież inaczej byłoby, gdyby "z założenia" miał wpojoną informację, że w parze przewodzi człowiek i w związku z tym należy "z góry" okazać trochę zaufania i posłuszeństwa... Jak sama Gosia mówi, dopiero od jesieni końca ubiegłego roku - czyli po wielomiesięcznej pracy od podstaw w nowym miejscu - koń uspokoił się, nabrał zdrowych nawyków, ma właściwy stosunek do człowieka i choć nadal ma skłonność do drobnych "odpałów", to generalnie stał się po prostu koniem bezpiecznym w obejściu i z widoczną skłonnością do dalszego stawania się "misiem". Coś, co normalnie "wdrukowane" w pierwszych dniach i tygodniach życia działa przez całe lata, teraz musiało być wpajane przez bardzo długi czas. To pokazuje, jak ważne jest właściwe postępowanie z koniem niemalże od chwili jego narodzin. Rzecz więc będzie o imprintingu i podstawach pracy z najmłodszymi końmi właśnie.



Imprinting, czyli w luźnym tłumaczeniu "wdrukowanie" lub bardziej po naszemu "wpojenie" to utrwalenie się u młodych osobników określonych zachowań, typowych dla danego gatunku. W światku konikowym rozpowszechnił wiedzę o tym amerykański weterynarz Robert Miller. Imprinting dzieje się głównie w bardzo ściśle określonym momencie rozwoju, zwykle bardzo krótkim. Najczęściej mówiąc o imprintingu ma się na myśli czas tuż po narodzeniu. Nierzadko chodzi o kilka godzin, a niektórzy uważają, że nawet tylko kilkanaście minut. Zazwyczaj związane jest to z przywiązaniem się do noworodka pierwszego napotkanego po narodzinach zwierzęcia jako do matki, czy też z nabyciem podstawowych umiejętności, np. samodzielnego pobierania pokarmu (nieraz zdarza się, że młody kot traktuje psa jako rodzica, albo że wyklute w inkubatorze pisklęta trzeba uczyć dziobania). Jednakże za imprinting uważa się powszechnie także relacje pomiędzy matką a dzieckiem powstające na dalszym etapie życia, więzi między partnerami w okresie dojrzewania, czy późniejszym (w tym także zachowania seksualne). W takim też szerszym znaczeniu to pojęcie przyjmiemy mimo, że będzie to wbrew niektórym "purystom". Tego typu relacje wykreowane w młodym wieku u wielu gatunków utrzymują się często przez całe życie. Mechanizm działania oparty jest tu o tzw. koncepcję "jednostek gnostycznych i percepcji jednostkowych" - teorię autorstwa polskiego neurofizjologa Jerzego Konorskiego. Już sama nazwa brzmi zawile... W ogólności rzecz polega na tym, że w mózgu obecne są komórki lub zespoły komórek, związane z postrzeganiem, rozpoznawaniem i rozumieniem określonych przedmiotów, osób, zjawisk. Takich jednostek jest w mózgu wiele i są one ze sobą w różnym stopniu powiązane. Mają swoje hierarchie i mogą należeć jednocześnie do różnych grup związanych z rozpoznawaniem róznych rzeczy. Jeżeli jakiś bodziec pobudzi jedną taką jednostkę, wywoła przy okazji reakcję (silniejszą lub słabszą) pewnej ich grupy. Taki "pakiet reakcji" wywołany bodźcami ze strony zmysłów, analizujących i rejestrujących w pamięci cechy obserwowanego obiektu, stanowi "definicję" tego jak coś jest przez organizm postrzegane. Bodźce są filtrowane i analizowane dochodząc do tych jednostek i utrwalając połączenia między nimi szybko i bardzo silnie, w czym pomagają hormony, wspomagające zachodzące w mózgu reakcje biochemiczne. Te pierwsze bodźce są najsilniejsze i mają największy wpływ na to, jak organizm później postrzega daną rzecz, co jednak nie znaczy, że późniejsze bodźce nie mogą tego postrzegania skorygować. Przekładając to na ludzką miarę: wszyscy wiemy, jak bardzo ważne przy poznawaniu drugiego człowieka ważne jest pierwsze wrażenie i że może ono ulec później zmianie, ale wymaga to już wysiłku i czasu. A czasem mimo wysiłków mechanizm "pierwszego wrażenia" jest nieodwracalny. Inną analogią jest nauka mowy - małe dzieci rodziców mówiących różnymi językami uczą się ich same z siebie, gdy tymczasem nauka obcego języka w szkole może być dla nich w przyszłości "drogą przez mękę".



U koni wolno żyjących źrebak w ciągu kilkunastu minut od urodzenia jest już w stanie nie tylko stać o własnych siłach, ale i iść staje ze stadem - z tego wniosek, że w tym czasie musi już dostać pakiet owych "pierwszych wrażeń" związane z poznawaniem matki i chwilę później reszty stada; to jest więc moment najbardziej skutecznego "wdrukowania". Dlatego nie powinno się oddzielać rodzącej klaczy od reszty stada, bo obecność innych koni to też kluczowe bodźce dla noworodka. Poza tym pwprowadzenie matki z dzieckiem do stada będzie związane z ustalaniem relacji od nowa, co może być związane z ryzykiem urazów. Idealne byłoby zatem wykorzystanie tego krókiego czasu tuż po narodzinach dla zbudowania relacji człowiek-koń. Niestety rzadko jest to możliwe... Na szczęście u koni "domowych" okres imprintingu jest dłuższy niż wspomniany kwadrans, a warunki stajenne sprzyjają nawiązywaniu relacji (źrebak czuje się bezpieczniej przebywając w boksie z matką, a jednocześnie nie ma możliwości oddalenia się). Każdy koniarz wie, że jeśli tylko klacz pozwoli, warto źrebaka przyzwyczajać od pierwszych dni do obecności człowieka, dotyku, czy prostych zabiegów pielęgnacyjnych. Jest to także imprinting, choć nieco "wtórny". Końskiego noworodka traktuje się często jak ludzkiego - sądzi się, że po porodzie i jego, i matkę lepiej zostawić w spokoju dla odpoczynku, jednak powtórzmy: w naturze po kwadransie malec staje już na własnych nogach, wsuwa "małe co nieco", po czym zaczyna próby biegania za matką. To wszystko jest tak "zaprogramowane", by był w stanie jak najszybciej, niemal od pierwszych swoich chwil, uciekać z resztą stada przed drapieżnikiem. Zapewnianie sztucznie dawanie wielodniowego czasu spokoju wydaje się więc niezasadne. Czy jednak wkraczanie "z butami" w życie noworodka i to już od samego początku tego życia jest zasadne ?



Zaznajamianie źrebięcia z człowiekiem, jego bliską obecnością, dotykiem dłoni, a później szczotki, czy dotykaniem, a nieco później podnoszeniem nóg, uczeniem ustępowania od nacisku, prowadzenia na uwiązie itd. to bardzo ważna sprawa. W ten sposób buduje się zaufanie do człowieka i tworzy z nim właściwe relacje. Każdy koniarz to wie, widzi i czuje - jednak (co osobliwe !), póki co nie doczekano się rzetelnego opracowania, które potwierdzałoby korzyści wynikające z takiego postępowania. Dopiero od pewnego czasu są prowadzone pewne badania, ale by ich wyniki były rzetelne, trzeba by je robić na dużej próbce złożonej z wielu koni o takim samym wieku, żyjącej w podobnych warunkach i poddawanych treningowi w dokładnie taki sam sposób. Na dziś wręcz nie tyle wskazuje się oczywiste zalety, co podkreśla różnice w zachowaniu badanych źrebiąt. Mamy więc sporo prac naukowych wykazujących, że im wcześniej przeprowadzone jest oswajanie, tym będzie ono skuteczniejsze i trwalsze, a konie będą szybciej uczyć się także w późniejszym okresie życia; mamy wszakże też i takie, które opisując wpływ imprintingu przeprowadzonego w różnych cyklach i momentach życia koni nie potwierdzają istotnego jego wpływu na zachowanie źrebiąt po upływie np. pół roku. Krzysztof Skorupski podaje z kolei, że źrebięta po imprintingu są bardziej ufne i lepiej znoszą większość zabiegów pielęgnacyjnych i weterynaryjnych, ale wpływ imprintingu zaciera się w okresie około 1 - 1,5 roku. Nikt nie zajął się też badaniem tego, czy sa jakieś efekty niepożądane oraz ograniczenia metody. Kontrowersyjną kwestią jest także wiek źrebięcia zalecany w opracowaniach pracach jako moment podjęcia pierwszych prób oswajania go z człowiekiem i różnego rodzaju zabiegami. Sam wspomniany dr Miller polecał zaczynać imprinting zanim matka wyliże źrebaka - ale to powodowało obawy o możliwość odrzucenia dziecka (dr Miller uspokaja, że większość matek zainteresowana zabiegami przez to wręcz tym chętniej zajmuje się swym potomstwem).



Mimo braku jednoznacznch opinii i potwierdzenia w badaniach warto przyzwyczajać źrebaki do człowieka i jego poczynań. Ale o czym należy pamiętać przy imprintingu źrebięcia i dalszym uczeniu bardzo młodego konia ?

Najważniejsze: jeżeli to możliwe, to krótko po porodzie można do źrebięcia podejść, dotknąć go, oswoić z głosem - ale nic poza tym, jeśli nie jest to konieczne. Co by nie mówić najważniejsze w pierwszych chwilach życia jest pierwszy kontakt z matką i otrzymanie siary, a nie zaspokajanie naszych ambicji dorobienia się dobrze wychowanego konika. Taki kontakt można kontynuować po kilka nawet razy dziennie przez kolejne dni, stopniowo łącząc dotyk z nauką przesuwania od delikatnego nacisku. W tym czasie można też próbować dotykać nóg, a jeśli uda się je nieco unieść, można wzrokowo sprawdzić przy okazji stan kopyt, a nawet delikatnie usunąć pozostałości po porodzie. Na bardziej zaawansowane techniki przyjdzie czas wówczas, gdy konie opuszczą boks i znajdą się na wybiegu (co powinno się zadziać już nawet w 2-3 dni później, jeśli źrebak jest zdrowy i się rozwija prawidłowo). Pierwszy (zwykle krótki) spacer jest głównie poświęcony przełamaniu strachu przed nowym otoczeniem, więc odczulania należy kontynuować raczej dopiero podczas kolejnych wyjść.

Imprintingu nigdy nie powinno się robić w oddzieleniu od matki. Mało tego, matka powinna mieć względną swobodę ruchu, gdy czymś zaniepoojona będzie np. chciała ochronić źrebaka. Idealnym będzie więc praca najpierw w boksie (o ile matka pozwala), później na małym wybiegu, gdzie oba konie będa swobodne. Oczywiście wyjście poza boks musi być poprzedzone ząłożeniem kantara, co też wiąże się z wcześniejszym odczuleniem małego na tę "nowinkę techniczną". Sama matka (i inne konie, które są w pobliżu obecne) musi już być "znieczulona" tak, by sama własnym lękiem nie wzmacniała lęków żrebaka. Podczas zajęć nie powinno się ustawiać między matką a dzieckiem, by go jej nie zasłaniać ani nie sprawiać wrażenia, że klacz nie ma dostępu do swego potomka. Klacz musi mieć pewną swobodę, by reagować, np. móc w każdym momencie podejść do źrebaka, sprawdzić, co się z nim dzieje, ale jednocześnie nie może być całkiem poza kontrolą - zalecana jest pomoc drugiej osoby, która będzie ją trzymać na długim uwiązie. Malec powinien być całkiem swobodny, lecz zajęcia nie powinny odbywać się na dużej przestrzeni.



Praca powinna odbywać się powoli, bez hałasów i gwałtownych ruchów, z maksymalną dozą spokoju i cierpliwości, przy czym trzeba zachować najwyższą ostrożność, gdyż nieopatrzny ruch może skutkować uszkodzeniem konia, a zdenerwowanie klaczy - człowieka. W cierplwości zaś nie chodzi tylko o unikanie gwałtownych reakcji, ale też o to, by spokojnie, bez względu na okoliczności i własny dostępny czas przeprowadzić proces przyzwyczajania do jakiegoś bodźca w pełni. Przerwanie odczulania "bo już nie mam czasu/siły" w sytuacji, gdy pełne odczulenie jeszcze nie nastąpiło, może dać efekt odwrotny: koń zamiast nauczyć się spokoju nauczy się i utrwali sobie, że paniczna ucieczka jest właściwą reakcją na ten bodziec. Zatem nie można zacząć odczulać na drugi bodziec, jeśli nie zakończyło się odczulania na pierwszy; z drugiej strony trzeba pamiętać, by "aplikować" zwierzęciu wiele kolejnych, róźnych bodźców, nie ograniczając się tylko do jednego. Przy tym wbrew teorii imprintngi nie ma co sądzić, że źrebak bedzie zachowywał się idealnie przez resztę życia - raz wpojone zachowania należy często utrwalać. Imprinting nie kończy się na pierwszych paru godzinach, czy dniach życia konia.

Ważna uwaga: wykazane zostało, że źrebię dośc łatwo akceptuje czynności skojarzone z postępowaniem człowieka z matką. Jeśli więc to możliwe, warto zająć się najpierw matką w obecności źrebięcia, a potem jednocześnie zajmować się obojgiem (np. jedna osoba przytrzymuje na uwiązie w ręku matkę szczotkując ją, a druga w podobny sposób przyzwyczaja źrebię do szczotki). Wówczas źrebak przejdzie łagodniej pierwsze kontakty z człowiekiem, zaś jego pierwsze kontakty z matką nie będą zakłócone.

Na koniec taka uwaga: wiele osób uważa (skądinąd słusznie), że o imprintingu można mówić tylko w najwcześniejszych chwilach, a co najwyżej dniach życia konia i że nie można "wdrukować" wzorców zachowań dorosłemu koniowi, bo to już będzie nauka oparta na innych mechanizmach. Jest to "prawie prawda", bowiem te "jednostki percepcyjne" nie znikają przecież z mózgu; będą jednak najbardziej aktywne w pierwszym okresie życia. Nie jest też prawdziwy pogląd, że "wdrukowany" wzorzec jest nieodwracalną zmiana w zachowaniu. Można również zrozumieć wątpliwości sceptyków co do tego, czy ingerencja człowieka już w pierwszych minutach życia konia to coś, co zawsze powinno się zalecać. Jednak mimo tego wszystkiego imprinting jako metoda jest z całą pewnościa wart zainteresowania ze strony każdego posiadacza młodego konia, czy ciężarnej klaczy. Od wielu lat popularną metodą szkolenia najmłodszych koni, a w sieci dostępne są liczne filmy szkoleniowe przedstawiające przebieg zajęć. Można też wziąć udział w krótkich, jednodniowych szkoleniach z zasad tej "terapii zajęciowej" (choć przestrzegam przed popadaniem w nadmierne uwielbienie dla takiej, czy innej szkoły postępowania jako "jedynej słusznej" oraz przed przykładaniem zbytniej uwagi do certyfikatów zamiast do wiedzy i praktyki). Z pewnością ani nadmiar wiedzy człowiekowinie zaszkodzi, ani nadmiar kontaktu z odpowiedzialnym opiekunem nie zaszkodzi koniowi. Obu stronom może za to pomóc. Imprinting to nie jest cudowne lekarstwo na wszystko, ale dzięki niemu z koniem można łatwiej się dogadać.



Zródła:

http://www.pdmpromocja.pl/jnbt/portal/artykul/67,imprinting-u-koni-na-wolnosci.html
http://czubajka.pl/2017/08/proces-uczenia-sie-jak-kon-przyswaja-wiedze-odcinek-3-imprinting/
http://www.pdmpromocja.pl/jnbt/portal/przegladaj-galerie/7,hodowcy-w-polsce-zaczynaja-korzystac-z-metody-imprintingu.html
https://www.hij.com.pl/wczesne-szkolenie-zrebiat/
https://www.agrofakt.pl/konie-odchow-zrebiat-warto-zwrocic-uwage/
https://thehorse.com/14555/foal-imprinting/