W związku z ogromnym zamieszaniem, jakie powstało wokół PZJ przy okazji tzw. "umów trójstronnych", i które zaowocowało postulatem zmian
w Zarządzie, 15 kwietnia tenże Zarząd zdecydował się opublikować na swojej stronie komunikat. Zaczyna się on od nastęujących słów: "W
grudniu 2016 roku Walny Zjazd wybrał nowych członków Zarządu PZJ. Osoby w większości dotąd nie związane ze strukturami PZJ, przed którymi
postawiono szczególnie wysokie oczekiwania. Przejęcie sterów nad Polskim Związkiem Jeździeckim nastąpiło w chwili, gdy finansowo znajdował
się on na skraju upadłości, a wewnętrzne podziały i konflikty urosły do rangi uniemożliwiającej niemal wzajemna współpracę. Rozpoczynając
pracę okazało się, że chaos w księgowości uniemożliwia rzetelne rozliczenie poprzednich lat, a zaplecze informatyczne związku nie istnieje.
Niespełna miesiąc później Związek jeszcze bardziej zachwiał się w posadach nowo wybrany Prezes, zupełnie bez porozumienia z pozostałymi
osobami z Zarządu, złożył rezygnację. Zaczął się nowy wyścig wyborczy. Kolejne wybory nie pozostały bez wpływu na postrzeganie Polskiego
Związku Jeździeckiego przez Ministerstwo, które z dezaprobatą obserwowało wewnętrzne utarczki naszego środowiska. (...) Dalej następuje
sążnisty opis potężnych problemów finansowych, jakie narastały w Związku przez ostatnie lata, a które o mały włos go nie pogrążyły ze szczętem.
Opis tego swoistego "pożaru w burdelu" jest rzeczywiście porażający. Włos się na głowie jeży, jak się pewne rzeczy czyta: błędne księgowania,
spore zaległości finansowe względem FEI, ale także zaległości płatnicze dłużników względem PZJ i wiele innych ciekawych rzeczy... Wcale się
nie dziwię, że w tej sytuacji ze stanowiska prezesa tak szybko zrezygnował pan Marek Szewczyk, do którego krótkiej działalności mało subtelną
aluzję stanowi przytoczone wyżej zdanie o "zachwianiu się w posadach". Czytając całą tą szczerą "spowiedź" pozostaje przyjąć ją ze zgrozą do
wiadomości, ale też jednocześnie warto by zadać sobie pytanie, jak odbywał się nadzór nad dotychczasową działalnością Związku - o ile w ogóle
był jakowyś. Bo takie rzeczy nie dzieją się przecież z dnia na dzień, opisywany stan był efektem conajmniej kilku ostatnich lat...
Zarząd PZJ informuje teżo podjętych działaniach naprawczych i ich dotychczasowych pozytywnych skutkach - no i dobrze, trudno tu się czepiać,
skoro wykazuje się konkretnymi działaniami na lepsze. Natomiast po omówieniu spraw organizactyjno-finansowych Zarząd odnosi się też do mocno
nagłaśnianej sprawy sposobu prowadzenia Kadry Narodowej - i tu już moja ocena nie jest tak jednoznaczna. Każdy, kto ma choć kilka szarych
przyzna, że umowy kadrowe, regulujące współpracę między zawodnikiem, właścicielem konia i Związkiem są rzeczywiście niezbędne. Trudno np. tutaj
dyskutować z argumentem, że "we wcześniejszych latach zdarzali się kadrowicze, którzy poza powołaniem ich i opłaceniem ubezpieczenia, nie
wyjechali na żadne zawody", bo z takim marnotrawieniem ministerialnych i związkowych pieniędzy zgadzać się po prostu nie można. Podobno "od
dawna przymierzano się do wprowadzenia tych umów, lecz każdy poprzedni Zarząd wiedział, jakie wzbudzi to reakcje. Miękkość dysponowania środkami
ministerialnymi bez umów trójstronnych była też bardzo wygodna". O ile wiadomo nie jest jednak pełną prawdą, że "pierwsza wersja umowy zakładała
bardzo radykalne rozwiązania i surowe kary, w toku rozmów i w porozumieniu z zawodnikami oraz trenerami, wypracowana została złagodzona i w
znacznej mierze zmieniona wersja umowy", bo z punktu widzenia zawodnika "wersja złagodzona" jest w rzeczywistości wcale nie aż tak łagodna, jak
Związek sugeruje. Stwierdzenie, że umowa "chroni zawodnika przed nagłą i niespodziewaną sprzedażą konia, bo na właściciela nakłada zobowiązania
finansowe z tego wynikające" należy niestety traktować tylko w kategoriach manipulacji - bo przecież to właśnie PZJ zaczął od tego roku grozić
zawodnikowi drakońskimi karami - czyli to taj, jakby jedną ręką bił, a drugą głaskał. Nie jest żadnym dobrodziejstwem scedowanie w części
odpowiedzialności za zerwanie umowy na właściciela konia. Trzeba treż zauważyć, że bulwersujący temat umów sensu stricto został tak naprawdę w
komunikacie potraktowany bardzo "po macoszemu", a odpowiedź sprowadza się do dwóch przytoczonych wyżej stwierdzeń. Komunikat natomiast w ogóle
nie porusza kwestii przedmiotowego potraktowania zawodników, którzy już mieli zrobione kadrowe minima na rok 2018, ani narzucania nowych zasad
współpracy z pozycji siły - czyli tego, co w powszechnym odbiorze było najważniejsze. Dziwi też, że PZJ za swego rodzaju sukces uważa to, iż
"na dzień dzisiejszy podpisane jest ok 90 % umów licząc z puli par, które taką umowę mogą podpisać" - w sytuacji, gdy jednocześnie przyznaje,
że "w grupie zawodników, którzy nie podpisali umowy część z góry deklaruje zamiar sprzedaży konia, nie mogą być zatem powołani". Przecież ci
zawodnicy z góry deklarujący zamiar sprzedaży konia to właśnie nasza czołówka ! Jak więc to ma cieszyć ? "W stosunku do kilku osób, które ze
względów formalnych nie chcą podpisać umowy, sprawa pozostaje cały czas otwarta i Zarząd liczy na chęć porozumienia się" - te zaś słowa oznaczają,
że Zarząd tak naprawdę "idzie w zaparte" i mówi: my obstajemy przy swoim, teraz wy ugnijcie się (czyli: "wykażcie chęć porozumienia"). A przecież
w umowach nic się nie zmieniło, nadal zawodnik ryzykuje swoją osobą i majątkiem za każdą niepokorność wobec Związku, nie tylko tą związaną ze
sprzedażą konia lub odstąpieniem od umowy !...
Jest jak sądzę powszechna zgoda, że układ trójstronny związek-zawodnik-właściciel jest układem potrzebnym, ale jest on także układem czysto
biznesowym, umową, w której każda strona obowiązkowo (czytaj: z mocy prawa) musi mieć zagwarantowane w miarę równe prawa i powinności, jak też
pewne minimum swojego bezpieczeństwa. Jeśli PZJ nie wykaże tu jakiejkolwiek woli do ustępstw, mających na celu osiągnięcie faktycznego kompromisu,
straci najlepszych zawodników bezpowrotnie. Dziwi więc "sztywność" stanowiska i jednoczesne wypominanie w komunikacie poprzednim Zarządom braku
sukcesów na arenie międzynarodowej. A skoro o najlepszych mowa" wielka szkoda, że PZJ nie odniósł się w komunikacie w ogóle do sprawy odmówienia
panu Jarosławowi Skrzyczyńskiemu "dzikiej karty". Jak w jednym z internetowych komentarzy słusznie zauważono, "to, że Skrzyczyński wszedł do setki
mimo tego, że ma ograniczone możliwości startów w 5*, gdzie zdobywa się dużo więcej punktów, to tym bardziej godne podziwu. A to, że PZJ nie
tylko nie pomaga mu w uzyskaniu zaproszeń na takie starty, a wręcz mu przeszkadza, jest karygodne, bo PZJ powinien wspierać wszystkich jeźdźców,
nie tylko wybranych."
P.S.
W dniach 10-13 maja polska drużyna rozpocznie walkę o awans do Europejskiej Dywizji I. Rozpocznie się to w konkursie CSIO3* w ramach Pucharu
Narodów w Drammen (Norwegia). PZJ-owi zależy na wynikach, zdecydował się więc powołać na te zawody... Jarosława Skrzyczyńskiego, tego samego,
którego kilka dni wcześniej uznał za "niegodnego" dzikiej karty. Jak widać Zarząd nie zrozumiał absolutnie nic z ostatnich wydarzeń i nadal
uważa, że ma prawo przedmiotowo traktować zawodników, używając ich wtedy, gdy ich potrzebuje, a lekceważąc w każdych innych okolicznościach.
W odpowiedzi pan Skrzyczyński poinformował, że do Drammen został zgłoszony wbrew jego woli oraz odmówił udziału zarówno w tych zawodach, jak
i we wszystkich innych CSIO. Jakkolwiek taka decyzja jest na pewno niekorzystna dla niego ze sportowego punktu widzenia, to jednak moim
zdaniem postąpił właściwie.
Zródła:
http://pzj.pl/node/16132835