Proceder nadal trwa i ma się dobrze...




czyli: komentarz do komentarza

30.01.2019



W kwietniu ubiegłego roku w atmosferze skandalu policjanci z Leska, powiatowy lekarz weterynarii i wójt Soliny interweniowali w gospodarstwie w Bereźnicy Wyżnej (Bieszczady). Przebywające tam konie, krowy i kozy były trzymane w fatalnych warunkach. Nie miały pożywienia ani wody, stały w ponad półmetrowej warstwie obornika, na dodatek razem z padłymi zwierzętami (jeden z nich zamarzł). Szokujący było to, że gospodarstwo dzierżawiła... prezes fundacji "Zwierzę nie jest rzeczą". Policyjne i gminne fotografie pokazywały jednoznacznie, jak naprawdę wyglądała opieka. "Czegoś takiego na naszym terenie jeszcze nie mieliśmy. Wcześniej widziałem takie sytuacje tylko w telewizji" – mówił o warunkach chowu powiatowy lekarz weterynarii, zgłosiwszy sprawę do prokuratury. "Opiekunka" tłumaczyła, że nie krzywdziła zwierząt, a te którymi się zajmowała, były bardzo stare, ale miały właściwą, dożywotnią opiekę, były odpowiednio karmione, a padłe czekały na utylizację. Lekarz weterynarii miał jednak odmienne zdanie. Jak się też okazało, nie tylko nie zgłoszono zwierząt do utylizacji, ale nie zgłoszono też działalności "schroniskowej" powiatowemu lekarzowi. Z danych policji wiadomo, że już wcześniej kobieta prowadziła podobne działania, zbierając datki na (rzekomo) "zwalczanie bezdomności i okrucieństwa wobec zwierząt, w szczególności wobec koni"; w efekcie została już skazana za identyczne przestępstwo - wyrokiem nieprawomocnym, bo najpierw unikała rozpraw, potem odwoływała się od wyroku.





Po interwencji w Bereźnicy, wbrew wydanemu wówczas zakazowi prokuratorkiemu (związanemu z zabezpieczeniem zwierząt do sprawy) kobieta przeniosła cichaczem zwierzęta do pobliskiej Daszówki. To jednak zostało wykryte - była to reakcja policji na prośbę prokuratora o pomoc w opisie zabezpieczonych zwierząt. Budynek w Daszówce był niedokończonym pustostanem w ruinie. Zwierzęta po odnalezieniu były całe oblepione odchodami. Na Wszystkie konie miałe nie korygowane kopyta. Zwierzęta nadal nie miały zapewnionej odpowiedniej ilości pokarmu i wody. Siano, które tam było dostępne dla zwierząt, przynieśli sąsiedzi w charakterze pomocy doraźnej. Konie były od dłuższego czasu nie pojone. Powiatowy lekarz weterynarii oceniał, że były głodzone od co najmniej kilku miesięcy, co doprowadziło do wyniszczenia ich organizmów, w jednym przypadku do całkowitego zużycia wszystkich tkanek tłuszczowych. W podobnym stanie były nie tylko konie, ale np. także przebywający tam pies. Mimo to pani prezes nie poczuwała się do winy i nawet w trakcie interwencji w Daszówce dzwoniła do lekarza z tłumaczeniem, że przecież koniom nic nie jest, a nagonkę medialną rozdmuchują sztucznie ci, którzy chcą jej konie zabrać.



Takich interwencji było jeszcze kilka - przez cały rok, aż do grudnia, gdy miało miejsce opisywane niedawno zamieszanie wokół fundacji "Nasza Szkapa" oraz odbiór zwierząt w pewnej "pomocowej" stajni Mirotkach na Pomorzu Gdańskim - o której jeszcze we wrześniu TVP3 wyemitowała wzruszający reportaż. Niestety niedoskonałość prawa oraz brak kontroli nad wszelkiej maści formalnymi i nieformalnymi fundacjami sprawia, że te sprawy - a jest ich jest wiele - są trudne do ścigania i udowodnienia. Doskonałym przykładem tego sa trwające od dawna próby zapobieżenia zwierzęcej tragedii w jednym z gospodarstw w mazurskich Czuktach. Ponadto dużym problemem są przy takich interwencjach nie tylko złe warunki chowu i użytkowania zwierząt, nie tylko ich stan, ale też brak środków na ich leczenie i dalsze utrzymanie już po odebraniu właścicielom. To zapewne było powodem tego, że wczoraj pani Elżbieta Kozłowska, szefująca organizacji, która interweniuje także w przypadkach takich quasi-fundacji, opublikowała na Facebooku kilka celnych, acz cierpkich słów. Uważam, że warto je rozpowszechnić, gdyż dobrze oddają istotę pewnego fatalnego w skutkach zjawska, a przy okazji doskonale "komponują się" z przytaczanymi wyżej sprawami; są też bodźcem do pewnych przemyśleń. Za zgodą autorki przytoczę:

"W dniu 27.12.2018 r. odebrano kolejne zwierzęta, na wykup których zrzucali się prywatni ludzie. Kolejne zwierzęta, na które ktoś zbierał kasę - na ratowanie życia, a później na podstawowe potrzeby - czyli na jedzenie też (nie, nie karmił, kasę chował do kieszeni). Kolejny raz ludzie mają te zwierzęta w tyłku ! Kolejny raz, bo i w Bereżnicy Wyżnej i Daszówce też takie zwierzęta zostały odebrane. Jak hasełko jest ze zrzutką na wykup to "lemingi" kasę wyciągają i rzucają, lecząc swoje sumienia, a później... A później to już mają gdzieś co się stanie. Niestety zwierzę musi jeść, dostać obsługę kowalską, potrzebne są szczepienia, odrobaczanie, a czasem trzeba też ratować życie, bo to żywy organizm i zachorować też ma prawo. Koszty ostatniej interwencji to 20.030 zł (bez faktury za klinikę i transport - ta będzie oscylowała w granicach 10 tysięcy, bo koń został wyrwany w ostatniej chwili z pazurów śmierci). Organizacje, które na niektóre zwierzęta, odebrane interwencyjnie w Mirotkach, prowadziły zbiórki, również mają te zwierzęta w 4 literach. To dopiero przerażające jest zjawisko, bo wszak te organizacje najwięcej pierniczą i biją przysłowiową "pianę" o ODPOWIEDZIALNOśCI i KONSEKWENCJACH PODJĘTYCH DECYZJI ! Za chwilę dojdzie do takiej sytuacji, że zwierzęta ratowane przed rzeźnią w tej rzeźni wylądują... Wiecie dlaczego ? Bo nigdzie nie będzie miejsca, by takowe zwierzęta lokować. Bo zaczną, z powodu braku miejsc i funduszy (tak, organizacje też planują wydatki, planują budżet i swoje działania na podstawie środków jakimi dysponują), trafiać w przypadkowe punkty wskazane przez gminy, a gminy obowiązuje dyscyplina finansów publicznych (pojęcie empatii nie funkcjonuje w przepisach prawa, nie obowiązuje organów administracji publicznej) i jeśli koszty zabezpieczenia "przedmiotu" przewyższają jego wartość, to zgodnie z kodeksem postępowania administracyjnego należy ten "przedmiot" spieniężyć, a uzyskaną kwotę złożyć w depozycie ! Co to oznacza dla odebranych zwierząt ? A no drogę w jedną stronę czyli rzeźnię, z której "lemingi" konika, krówkę, świnkę ratowały i umieściły u jednej, czy drugiej, gwiazdy (jak Izabela S., [ta z Bereźnicy - przyp. moje] czy Malwina K. [ta z Mirotek]). Kolejny raz przy takiej okazji pytam więc: GDZIE Są CI, CO NA WYKUP DALI ? GDZIE ICH ODPOWIEDZIALNOśĆ ZA ŻYCIE, KTÓRE URATOWALI ? GDZIE Są CI WSZYSCY KRZYKACZE WOŁAJąCY "RATUJCIE" ? GDZIE ? Dlaczego udają, że z tymi zwierzętami nie mają nic wspólnego ?! 42 konie, kuce, muły i osły wyciągnięte z Mirotek, krowa, owce i kozy, koty, gęsi, szynszyle, a nawet królik... I co ? Wszyscy mają w tyłku ? Doprawdy wszyscy ? Która krzykaczka weźmie teraz kucysia na kanapę, albo krówkę do łazienki ? Konik, krówka, najtańsze w utrzymaniu nie są. Jaki jest sens takiego bezsensownego i krótkowzrocznego działania, który dumnie nazywacie "ratowaniem" ? To nie jest ratowanie, to jest fikcja i dokładanie cierpienia, skrajna nieodpowiedzialność i głupota. Czemu ma to służyć ? Ratunek (a tak naprawdę przedłużenie życia) polega na wzięciu odpowiedzialności do końca życia zwierzaka, na którego wykup się dało. Wykupić jest najłatwiej, ale później trzeba jeszcze utrzymać - a tu chętnych nie ma, sumienie wyczyszczone 10-ma złotymi danymi na wykup (bo przecież "uratowałam" !). Nie, nie uratowałaś jedna z drugą, nie pomogłaś, dołożyłaś tylko kłopotu - przede wszystkim zwierzęciu, a później komuś, kto faktycznie będzie musiał pomóc z powodu twojej skrajnej nieodpowiedzialności i braku logicznego myślenia. (...) Dalej sypcie na wykupy, doprowadzi to do katastrofy... A jak zwykle zapłacą za to zwierzęta. SPOKOJNYCH SNÓW, POMAGACZKI !"



Oj, przelał się kielich goryczy... Rozgoryczeniu absolutnie się nie dziwię. Można zwątpić w sens działań pomocowych, gdy ci, którzy mieli pomagać, sami się okazują - jak to nieraz określał pan Sienkiewicz w "Trylogii" - "takimi synami", a ich piękne i wzniosłe deklaracje rażąco mijają się z rzeczywistością. Można zwątpić, gdy organizacji faktycznie pomagającej zaczyna brakować na to środków, a znikąd pomocy... Szesnaście lat temu (a więc w czasach nieledwie prehistorycznych) pisałem w artykule, zamieszczonym w "Koniu Polskim": "Pragnąc pomóc zwierzętom pamiętajmy, że nie wystarczy potrząsnąć sakiewką i szerokim gestem rzucić na stół swoje srebrniki, dumną przy tym robiąc minę. Fakt, jest to najłatwiejsza forma pomocy, mająca i tę zaletę, że błyskawicznie uspokaja sumienia: "no przecież pomogłem !" Ale wykupić konia po to, by nie interesować się nim dalej ? O nie, nie o to powinno moim zdaniem w tym wszystkim chodzić. Ratując go miejmy świadomość tego, że nie jest to przedmiot, który po zakupie można odłożyć na półkę i korzystać z niego zależnie od swoich zachcianek. (...) Każdy, komu nie chodzi tylko o uspokojenie sumienia datkiem, ale przede wszystkim o prawdziwe dobro konia, musi odpowiedzieć sobie na trzy pytania: "Co tak naprawdę chcę zrobić, co osiągnąć ?", "Czy mam na to czas ?" i "Czy stać mnie na to ?" I nie ma znaczenia, czy ratując zwierzę ktoś działa sam, czy z udziałem i pomocą organizacji - oko pańskie konia tuczy, stały nadzór nad zbawionym zwierzęciem jest koniecznością, obowiązkiem wykupującego. Z konieczności tej wynika kolejna rzecz: wiążąc się z jakąś osobą, grupą lub organizacją przyjrzyjmy się przez kilka miesięcy, jak ona działa. Sprawdźmy, czy rzeczywiście jest to dobrze pojęta filantropia, czy też (oby nie !) mały biznesik. Oceńmy, czy ludzie nią kierujący znają się na koniach, czy sami od poniedziałku do niedzieli zakasują rękawy i biorą się do roboty, czy mają pomysł, plan działania czy może raczej sprowadzają swoją rolę tylko i wyłącznie do naciągania kolejnych sponsorów. (...) Bo pomagać koniom trzeba z głową. Działając bez niej, bez konkretnego planu, bez wizji opartej na rzetelnych podstawach (także ekonomicznych), można uratować zwierzę i zaraz potem wyrządzić mu krzywdę. Starajmy się tego uniknąć." Tylko... Co z tego ? Ano nic. Przez następne lata media dalej donosiły o kolejnych "okołofudacyjnych" aferach. W tych materiałach zmieniały się tylko nazwy fundacji i inicjały quasi-ratowników. Upadały organizacje, pokazując swoje prawdziwe, pazerne oblicza z zaniedbanymi zwierzętami w tle. Fatalizm sytuacji pogłębia fakt, że przed laty na równi z szemnanymi biznesikami opartymi o zbiórki pieniędzy na rzekome akcje pomocowe zdarzały się młode, głupie i naiwne samozwańcze ratowniczki, które też popełniały rozmaite błędy - lecz były to błędy wyniające z naiwności, czy młodzieńczej głupoty, a nie z wyrachowania. Dziś natomiast o wiele więcej jst świadomego cwaniactwa, a z powodu łatwej dostępności narzędzi do zbiórek przez internet, także skala i stawki oszustw są wyższe. Więc tak, mogę się podpisać pod słowami "Ratunek powinien polegać na wzięciu odpowiedzialności do końca życia zwierzaka, na którego wykup się dało". W podobny sposób skomentował tekst pani Kozłowskiej ktoś na Facebooku: "Ratowanie nie polega na wykupie. Wykup to dopiero początek pięknej, niejednokrotnie trudnej, a na pewno bardzo kosztownej (zwłaszcza w przypadku koni) drogi". Jest to prawda, którą mało kto z biorących udział w zbiórkach bierze sobie do serca. Z drugiej jednak strony...

Po pierwsze:

Przepraszam, że zgłoszę swoje małe "ale", lecz uważam, że wołanie: "Gdzie są ci, co na wykup dali, a potem przestali się interesować dalszym losem zwierzęcia ?" wydaje mi się mimo wszystko głosem troszkę zbyt radykalnym - i to wbrew temu, że sam kiedyś twierdziłem coś, co miało podobną wymowę. Ot, taki paradoks... Ale popatrzmy wszyscy: miliony ludzi wspierają groszem działania Jurka Owsiaka, a przecież spośród całej tej rzeszy pomagających dalszymi losami pacjentów interesuje się ułamek promila. To nie ludzie, lecz WOśP sama realizuje pozostałe zadania, ewidencjonując prośby placówek służby zdrowia o zakup sprzętu medycznego, weryfikując każdą z takich spraw, podpisując ze szpitalami umowy oraz organizując zakup, dostawę i instalację tak pożądanych urządzeń. Jurek Owsiak nie zadał nigdy rozpaczliwego pytania typu "czemu nikt mi nie pomoże ?!" Ma w "Orkiestrze" zorganizowaną w odpowiedni sposób ekipę, która kompleksowo zajmuje się funkcjonowaniem tej wielkiej "machiny dobroczynnej" i to w taki sposób, że przez bite 27 lat ideologiczni przeciwnicy WOśP - jakże głośni ! - nie byli jednak w stanie wskazać ani jednego przykładu niegospodarności, malwersacji, przeznaczenia choćby złotówki na cele niezgodne z założeniami zbiórek. Dlaczego tak nie mogłyby działać wszystkie te organizacje, które mają w swoich statutach hasło niesienia pomocy zwierzętom ? Bo mała fundacja jest mała, a WOśP wielka ? Nie, WOśP też zaczynała od zbiórki "ad hoc" w ferie bożonarodzeniowe 1991, dopiero potem przekształcając się w formalną grupę kilku osób fizycznych. Rzecz więc jest chyba przede wszystkim w przyjęciu zdroworozsądkowych założeń do planu działania i realizowaniu go ściśle w powiązaniu z tym, czym się dysponuje - ani mniej, ani więcej. Mało kto to potrafi.

Po drugie:

Oczywiście uważam, że wielce pożądaną jest sytuacja, w której każdy darczyńca interesuje się w jakimkolwiek stopniu dalszymi losami zwierzęcia, w którego wykupie brał udział. Ale jeszcze ważniejsze jest, aby to fundacja, pod której szyldem jest prowadzona zbiórka, miała przewidziane w budżecie środki na utrzymanie zwierząt bez konieczności nieustannego wyciągania ręki po pomoc. Oczywiście nie jest to realne, gdy zgromadzi się 50 zwierząt w sytuacji, gdy jest się w stanie utrzymać ich 5 - ale nigdzie nie jest powiedziane, że trzeba brać na głowę cały tabun. Tak samo nie jest powiedziane, że fundacja musi wykupione zwierzęta utrzymywać własnym sumptem. Mechanizm adopcji przez osoby fizyczne sprawdzi się - ale uwaga: tylko jeśli a) fundacja oddając zwierze do adopcji nadal będzie pilnować jego dobrostanu, przeprowadzając częste kontrole, b) fundacje będą grały fair - osoby fizyczne nie będa przez fundacje niecnie wykorzystywane jako tymczasowe "przechowalnie" zwierząt, to jest jeśli zwierzę trafiając do dobrego domu faktycznie trafi tam dożywotnio, a nie po to, by adoptujący na sój koszt je odkarmił, wyleczył, a następnie został zmuszonym do oddania z powrotem. Proszę zauważyć: taki układ dla fundacji oznacza tylko konieczność kontrolowania (osobiście lub zdalnie) stanu przekazanych do adopcji zwierząt, co oznacza koszty o wiele niższe niż koszty pasz, weterynarza itd.

Po trzecie:

Nie, nie powinno się, a wręcz nie wolno psioczyć na tych, którzy pomagają "tylko" podczas wykupu, nie wolno ich nazywać lemingami. Bo przecież co by było, gdyby brakło i tych lemingów ? Udział finansowy w akcjach wykupu nie jest niczyim obowiązkiem, lecz dobrą wolą, dlaczego więc obrażać tych, którzy tą dobrą wolę i współczucie okazują ? Przecież nie chodzi o to, żeby ludzi masowo zniechęcać, do pomagania ! Trzeba ich zachęcać - ale uwaga: jednocześnie informować, edukować, do znudzenia powtarzać w kółko, z czym się wiąże wykup, no i najważniejsze: nagłaśniać i potępiać przekręty, pokazując jednocześnie te akcje, w które warto się zaangażować. Tak samo udział ludzi w dalszym utrzymywaniu zwierzęcia - to tylko możliwość, a nie przymus. To nie darczyńcy, to sama organizacja jest powołana po to, żeby dalsze życie takiemu zwierzęciu - nomen omen - zorganizować. Zorganizować, a nie brać "na klatę" wszystko, jak leci. Mam rację, czy się mylę ?...

Po ostatnie:

Przykra konstatacja przy tej okazji: powszechnym trendem (zwłaszcza u młodych) jest sprowadzanie kwestii pomocy do jedynie klikania w przycisk "Lubię to", wysyłania SMS-ów (z których tylko część wartości idzie na szczytny cel) i przelewania pieniędzy na internetowe konta. Tworzy się nam coraz bardziej leniwe społeczeństwo, w którym szczytem pożądania jest odniesienie sukcesu finansowego zawodzie bloggera albo youtubera - czyli nie robić, a mieć. W przypadku zwierząt tak się nie da. Jednakże obawiam się, że ten trend jest nie do opanowania i będzie się pogłębiał. Szkoda, bo przecież własna praca to też sposób na redukcję kosztów utrzymania - i to bardzo ważny...



Zródła:

https://rzeszow.tvp.pl/36801398/zarzut-znecania-sie-dla-prezes-fundacji-zwierze-nie-jest-rzecza
https://tvs.pl/informacje/razace-zaniedbania-i-martwe-zwierzeta-w-jednym-z-gospodarstw-na-podkarpaciu/
http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-04-13/14-koni-11-koz-oraz-krowy-i-psa-odebrano-znanej-fundacji-zajmujacej-sie-ochrona-zwierzat/
http://www.polsatnews.pl/wiadomosc/2018-04-09/pomiedzy-zywymi-zwierzetami-lezaly-cztery-martwe-konie-makabryczne-odkrycie-na-podkarpaciu/?ref=powiazane
http://www.bieszczadzka24.pl/aktualnosci/dramat-zwierzat-trwa-moga-byc-inne-gospodarstwa-uwaga-drastyczne-zdjecia/3349
https://gdansk.tvp.pl/39252075/ostatnie-schronisko-dla-niechcianych-zwierzat-apeluje-o-pomoc
https://www.prawo.pl/samorzad/pulapki-postepowania-w-sprawie-czasowego-odebrania-zwierzat,102188.html