Konie... na Biegunach !




czyli: o wyprawach bardzo ekstremalnych

Kontynent Antarktydy został odkryta późno, bo dopiero w 1820 roku, a pierwszy raz postawiono na nim stopę dopiero w roku 1895, gdyż ówczesne statki nie były w stanie pokonać otaczających go pól i raf lodowych. Pierwszym człowiekiem na Antarktydzie był Norweg Carsten Borchgrevink - docent z uniwersytety Melbourne, który żądny przygód zaciągnął się jako marynarz na statek wielorybniczy. Borchgrevink ogłosił swój wyczyn na VI Międzynarodowym Kongresie Geografów w Londynie i pozyskał środki na pierwszą naukową wyprawę na nowy kontynent. Założył pierwszą bazę na brzegu Antaktydy, jako pierwszy przezimował w niej i jako pierwszy rozpoczął wyprawy (nieudane) w głąb lądu, których celem miało być dotarcie do Bieguna Południowego. W swych wędrówkach posiłkował się psami, których miał aż 90.

Psami ?... A gdzie tu konie ?

Pierwszą wyprawą z prawdziwego zdarzenia była w 1902 roku wędrówka oficera marynarki brytyjskiej Roberta Scotta. W skład jego ekspedycji wchodził oficer marynarki Ernest Shackleton. Wyprawa była starannie zorganizowana, zakładano po drodze bazy z żywnością i dokładnie określono zadania poszczególnych członków licznej ekipy. W ostatni etap ruszyła trójka polarników, wypozażonych w 3 sanie, ciągniome przez psy. Psimi zaprzęgami planowano pokonywać 30 km dziennie, jednak w coraz cięższych warunkach psy zawiodły. Męczyły się, prędkość ich marszu stale spadała, aż wreszcie wynosiła zaledwie 5 km dziennie Także polarnicy opadli z sił, chorowali. Żywnośc kończyła się, wyprawa musiała zawrócić.


Ernest Shackleton (z lewej) i Robert Scott (z prawej)


Ale gdzie tu konie ?...

No zaraz będą !


No i są !


Po powrocie do Anglii Shackleton postanowił zorganizować własną, niezależną od Scotta, wyprawę do bieguna (1907). Zrażony do psów jako siły pociągowej, postanowił po raz pierwszy w dziejach wypraw polarnych użyć... ano koni właśnie, a dokładniej: kucyków mandżurskich, zwierząt bardzo wytrzymałych. Jednak później zdecydował się zabrać także 9 psów oraz spalinowy samochód przystosowany do warunków polarnych. Shackleton puścił przodem ekipy wyposażone w psie zaprzęgi i samochód - zadaniem "zwiadowców" było zakładanie pierwszych baz z żywnością. Sam szedł w głównej, czteroosobowej grupie, mającej cztery koniki mandżurskie.


Samochód śnieżny Shackletona


Dla koni była to niestety od początku droga, z której się nie wraca. Każdy z koników ciągnął w niełatwych warunkach sanie z ładunkiem o ciężarze około 700 kg. W pierwszej bazie część bagażu wyładowano, dzięki czemu zmniejszono obciążenie sań o połowę. Mimo to było jasne, że konie się nie sprawdzą. Lód ranił im nogi, zwierzęta zapadały się głęboko w kopnym śniegu. Tempo marszu było niższe od zaplanowanego. Jasne więc było, że nie starczy obliczonej "na styk" żywności. Koni pozbywano się stopniowo, a ich mięso zostawiano w składach na drogę powrotną. Przedostatni koń został zastrzelony po przejściu 450 km - w sytuacji, gdy do przejścia pozostało jeszcze jeszcze 800. Od tego momentu jedne z 300-kilogramowych sań ciągnęli czterej polarnicy, drugie - ostatni koń. Wyprawa stawała się coraz cięższa.


Shackleton i towarzysze


W odległości 500 km od bieguna 7 grudnia 1908 roku ostatni koń spadł w przepaść, a jeden z towarzyszy Shackletona o mały włos nie podzielił losu zwierzęcia. To dla ludzi była dotkliwa strata - zostali pozbawieni 70 kg mięsa, bowiem tylko tyle ważył wyczerpany koń. Musieli ograniczyć racje żywności. Żuli nawet resztki końskiej paszy, a końską kukurydzę ssali jak landrynki. Byli tak wyczerpani, że temperatura ich ciał wynosiła u wszystkich zaledwie 34,4 stopnia. W końcu huraganowy wiatr i temperatura powietrza -39 stopni (a był to środek polarnego lata !) zmusiła ich do odwrotu - zaledwie 150 km przed osiągnięciem celu.


Chata Shackletona


Gdy Shackleton powracał do Anglii, Scott planował już swoją. Oprócz psów zdecydował się wziąć ze sobą aż trzy pary gąsienicowych sań motorowych oraz aż 19 koników mandżurskich. Doborem koni zajął się kaptain Lawrence Edward Grace "Titus" Oates, zagorzały koniarz i dawny oficer kawalerii w Wojnie Burskiej. Dołączył do Scotta w 1910 roku z uwagi na swoje ogromne doświadczenie z końmi oraz w charakterze sponsora. Jego rolą było dbanie o konie, które miały być użyte do ciągniecia sań w pierwszej fazie wędrówki. Scott brał też pod uwagę Oatesa jako członka 5-osobowej "grupy szturmowej", która miała dojść na sam biegun. Oates często kłócił się ze Scottem, do ogromnej awantury doszło m.in. gdy zobaczył wybrane przez Scotta koniki i określił je mianem "największym stadem zdechlaków, jakie widział", dodając potem, że "ignorancja Scotta w kwestii marszu konnego jest olbrzymia". Jednak mimo to panowie szanowali się i mieli dla siebie nieco wyrozumiałości.


Białe koniki Scotta


Nie ma się co dziwić Oatesowi. Koniki zostały zakupione w Nikołajewsku na Syberii, a ich wyboru koni dokonał Cecil Meares, żołnierz i podróżnik, ale człowiek nie znający się na koniach. Miał za zadanie kupić psy i konie według wytycznych Scotta. A te odnoszące się do koni były proste: Meares miał kupić... tylko białe konie, gdyż podczas wcześniejszej wyprawy Shackletona w 1907 roku ponoć białe były silniejsze i lepiej się sprawdziły. Meares starał się, jak mógł: w Nikołajewsku zatrudnił doświadczonego Dimitrija Gierowa, który pomógł mu wybrać psy pociągowe i sam stał się członkiem wyprawy. Do kupna koni zatrudnił też Antona Omielczenko, rosyjskiego dżokeja z Władywostoku. Panowie musieli jednak przestrzegać zaleceń Scotta, więc kupili, co było... Potem Omielczenko wspominał, że "sprzedawca koni po transakcji odszedł z bardzo szerokim uśmiechem"... Konie zostały przetransportowane przez Japonię do Nowej Zelandii, a Scott zdawał się nie przejmować złymi przeczuciami Oatesa co do kondycji zakupionych koni, które wg niego miały "takie defekty, jak: wąskie klatki piersiowe, pouszkadzane nogi, ... " [tu padło słowo niegodne angielskiego dżentelmena]


Ekspedycja Scotta - widac koniki


Ekipa Scotta liczyła aż 65 osób. Jednak od początku wyprawa, choć starannie zaplanowana, była bardzo pechowa. Konie i psy źle zniosły morską podróż. W zamieci stracono część żywności, a podczas wyładunku utopiono jedne z sań gąsienicowych. Na początku wyprawy padło też kilka koni. Kilka podczas przebywania na krze zaatakowały stada orek. Okazało się też, że wyścig do bieguna rozpoczął rywal Scotta, Amundsen, który do tej pory utrzymywał swoje zamiary w najgłębszej tajemnicy przed wszystkimi.


Rozładunek koni Scotta


Sanie gąsiennicowe Scotta zostały porzucone już po 225 kilometrach jako bezużyteczne. Niestety równie bezużyteczne okazały się koniki, które słabo karmione nie wytrzymywały zimna. Wszystkie zastrzelono w przeciągu 2 tygodni; ostatnie, niezdolne do marszu, zastrzelono u podnóża prowadzącego do bieguna, 200-kilometrowego Lodowca Beardmore. Psy miały więcej szczęścia: brakło dla nich żywności, więc te, które przeżyły, jako "niejadalne" zostały odesłane z powrotem wraz z większością ludzi. Do bieguna zmierzała od 4 stycznia 1912 roku tylko "grupa szturmowa" - piątka Brytyjczyków (w tym Oates). Niestety na nic się zdała ofiara z koni i psów... Scott nie wiedział, że Amundsen, który zrezygnował z koni i mając najlepsze psy posuwał się od Scotta szybciej, już 14 grudnia 1911 roku już zdobył biegun. Dowiedział się o tym, zastając na biegunie namiot, a w środku wiadomość od Amundsena. Przegrany, ruszył pieszo w drogę powrotną, w trakcie której jeden z towarzyszy doznał wylewu, a Oatesowi otwarła się rana wojenna. Oates słabł i świadom, że opóźniając powrót naraża życie pozostałych, popełnił samobójstwo opuszczając towarzyszy i wychodząc z namiotu przy 40 stopniach mrozu ze słowami: "Wychodzę na zewnątrz, może na dłużej". Tak, jak wcześniej jego konie, tak i on poświęcił życie dla pozostałych członków wyprawy. Na niewiele się to jednak zdało. Pozostała trójka: Scott, Wilson and Bowers kontynuowali marsz, lecz dopadł ich huraganowy wiatr. W 9 dni póżniej, próbując przeczekać, a potem pisząc pożegnalne listy, zamarzli - zaledwie 11 mil od składu, do którego szli, a w którym znajdowała się tona żywności...


Ekipa Scotta - początek wyprawy


Pismo "British Horse" opublikowało artykuł Toma Moatesa (znany i nagradzany w USA dziennikarz związany z jeździectwem). Moates po przestudiowaniu materiałów dotyczących ekspedycj Scotta doszedł do wniosku, że Scott i Oates zrobili przy koniach jeden wielki błąd, który w efekcie walnie przyczynił się do ich śmierci. Oates nie zaaprobował użycia tzw. butów śnieżnych dla koni, nazywając je "prawdziwym utrapieniem", a Scott, choć się zwykle z nim nie zgadzał, tym razem go posłuchał. Wzięli w drogę tylko jeden zestaw takich butów. Okazało się po pewnym czasie, że koń jest w stanie w nich iśc dwa razy szybciej, niż bez nich. W swoim dzienniku Scott pisał: "Choć Oates zupełnie im nie ufał, efekt był magiczny..." dodając, że "te buty są warte swej wagi w złocie". Lecz przez ten czas lód osłabł i wyprawa nie była w stanie powrócić do obozu po buty dla pozostałych zwierząt. Raz jeden Oates się pomylił i raz jeden Scott mu bezkrytycznie zaufał. To wystarczyło, by wyprawa zakończyła się klęską, śmiercią koni i ludzi.

Owe Końskie buty odkryto po latach pod śniegiem w dawnej stajni koni Scotta. Są one identyczne z tymi, które współcześnie używają norweskie konne służby wojskowe. Wynalazek ten był używany w krajach skandynawskich już w XV wieku. Jak tak doświadczony koniarz, jak Oates, mógł je zignorować ? Po prostu: Oates był kawalerzystą w Południowej Afryce, grał w polo w Indiach, polował konno w Irlandii i brał udział w wyścigach w Anglii. Jego jeździeckie doświadczenie powiązane było z ciepłymi klimatami, a nie ze środowiskiem polarnym. Efekt okazał się tragiczny. Co ciekawe, już po śmierci członków "grupy szturmowej" zastępca Scotta, porucznik Edward Atkinson napisał raport, z którego można dowiedzieć się, że Scott po dotarciu na Antarktydę, a jeszcze przed wędrówką wysłał list do Douglasa Haiga w Indiach. Prosił o przysłanie specjalnie szkolonych himalajskich mułów, które planował użyć w kolejnym roku wyprawy. Statek zawiózł list i powrócił z 7 takimi mułami, zaaklimatyzowanymi do warunków panujących podczas himalajskich zim. Towarzyszył im weterynarz Armii Indyjskiej, porucznik Pullers. Mułów użyła ekipa poszukiwawcza, która odnalazła ciała Scotta i jego towarzyszy. Jak pisał Atkinson: "Muły podczas poszukiwań przeszły 400 mil i po znalezieniu ciał wróciły do bazy w tak doskonałej kondycji, że mogłyby od razu odbyć taką podróż jeszcze raz. A to dlatego, że Pullers nie tylko miał doświadczenie podróżnicze w zimnych klimatach, ale także wyposażył swoje muły w buty śnieżne."


Końskie buty


W 2007 roku wydawnictwo The Long Rider's Guild Press "uczciło" dzielne kuce i opublikowało książkę Theodore Masona pt. "The South Pole Ponies", opisującą obie wyprawy Shackletona, Scotta i Oatesa z wykorzystaniem koników mandżurskich. Książka ta opisana jest tak: "Członkowie ekspedycji nazywali je "diabłami" - te uparte, złośliwe, niewyszkolone koniki zakupione na czubku świata. Małe konie uczyniły życie swoich właścicieli przykrym w początkowych etapach obu wypraw do Bieguna Południowego; lecz ci później byli tak z nimi związani, że dzielili się z nimi własnymi cennymi racjami żywnościowymi. Każdy członek wyprawy mocno cierpiał, gdy przyszła kolej na jego konika, by poświęcić go dla dobra wszystkich. Nazwiska ludzi sa dobrze znane: Scott, Shackleton, Mawson, Cherry-Garrard, Ponting, Wilson, Bowers, Oates - ale niewielu zna imiona ich koni, a nawet to, że kiedyś kuce mandżurskie i syberyjskie były na Antarktydzie. Dzięki skrupulatnym badaniom autor mógł je przedstawić: Nobby, Snatcher, Snippets, Bones, Socks, Chinaman, Jimmy Pigg, Michael, Victor i inne, które ożyły ponownie w opowieściach o dwóch pełnych kłopotów ekspedycjach na Biegun Południowy."


Zapomniani bohaterowie wypraw badawczych


Wyprawa Scotta była ostatnią polarną wyprawą z udziałem koni. Choć wydaje się to niezwykłe, okazało się, że mimo wielu trudności konie w sumie mogłyby się sprawdzić w ekstremalnych warunkach Antarktydy. Niestety, zawiodła ludzka niewiedza i brak doświadczenia pierwszych zdobywców, podbijających tą mroźną i niegościnną krainę. A dziś (na szczęście) przywożenie koni i innych zwierząt na Antarktydę jest całkowicie zabronione. Nie ma miejscowych gatunków zwierząt na Antarktydzie i ten stan ma pozostać utrzymany. Zaś po wyprawach odkrywczych pozostało kilka konikowych zdjęć, które możecie obejrzeć sobie na stronie Królewskiego Towarzystwa Geograficznego (images.rgs.org).


Zródła:

"Na przełaj przez Antarktydę" - Ryszard Badowski, Archiwum "Wiedzy i Życia" (www.wiz.pl)
www.nhm.ac.uk
www.coolantarctica.com
www.sl.nsw.gov.au
3.bp.blogspot.com
tea.armadaproject.org
2.bp.blogspot.com
http://images.rgs.org home.earthlink.net
http://www.thepoles.com/news.php?id=16254
http://wapedia.mobi/en