Historyjka z życia wzięta...




czyli: co się może zdarzyć gdy mamy konie na wybiegu

02.08.2021



Kilka lat temu na nas zpodjazd z piskiem opon zajechał czerwony opel astra. Kierująca pojazdem pani wyskoczyła zeń żwawo, po czym miał miejsce żywy dialog: "Pan ma konie ?" - "Mam" - "No to pana konie ida ulicą !" Zgłupiałem trochę, bo wiedziałem, że jeszcze dziesięć minut wcześniej były na wybiegu. Na szczęście (dla mnie) okazało się, że nie o nasze konie chodzi. Ruszyliśmy więc wówczas na poszukiwania "wspólnemi siłami" dwóch stajni i szybko odnaleźliśmy zwierzaki - owszem, trzy konie szły spoojnie tyralierą, całą szerokością drogi asfaltowej, biegnącej przez las, skutecznie tamując ruch samochodów. Udało nam się je wtedy szybko skierować na przydrożną polankę, a w chwilę później pojawili się właściciele. W kolejnych latach jeszcze kilka razy doświadczyliśmy ucieczek koni (znów: na szczęście nie naszych) z wybiegów na drogi publiczne, przy tym - jakieś fatum ? - aż dwukrotnie uciekinierzy pakowali się tuż przed mój samochód. Docierały czasem do nas też informacje o koniach galopujących bardzo ruchliwą "Gierkówką". Nie zawsze wynikało to z przypadku, nieuwagi, czy z niefrasobliwości właścicieli, którzy np. pozostawili otwartą bramę. Nie zawsze był to efekt nadpobudliwości, czy płochliwości typowej dla tych zwierząt. Na przykład wspomniana na początku "trójca" po prostu postanowiła pójść na spacer i własnymi siłami zorganizowało sobie bramkę wyjściową, skutecznie "demolując" spawane (!) stalowe ogrodzenie.



A kilka dni temu do Gosi zadzwonił bliżej nieznany pan informując, że jakieś konie latają po okolicznych polach, łkach i ugorach - czy to aby nie są od nas ? I znów szczęśliwie nie dotyczyło to naszych koni. Pan ten przejąwszy się sytuacją próbował znaleźć w internecie stajnię, z której mogliby pochodzić uciekinierzy, naszą zobaczył jako pierwszą, więc skorzystał z podanych na naszej stronie danych kontaktowych. Jednak jak się okazało cała rzecz działa się w sąsiedniej wsi. Gosia obdzwoniła znane jej okoliczne stajnie, jednak w każdej z nich "suma kontrolna" koni zgadzała się. W tej sytuacji precyzyjnie pilotowani "online" przez pana trafiliśmy idealnie w miejsce, o którym mówił. Biegających luzem koni nie dostrzegaliśmy, jednak na jednej niezabudowanej i nieogrodzonej działce pomiędzy gospodarstwami dało się zobaczyć jakieś powiewające na wietrze luźne taśmy od elektrycznego pastucha. Pozwoliliśmy sobie wejść nieco w głąb, a wtedy za niewielkim wzniesieniem ujrzeliśmy śliczną, nowo wybudowaną stajenkę, za nią plac do jazdy, zaś za nim - spore pastwisko, a na nim pasące się konie, już złapane, sprowadzone i zabezpieczone. Wszystko: i pastwisko, i plac do jazdy ogrodzone było białą taśmą. Emocje opadły, zrobiliśmy "w tył zwrot" i wróciliśmy do siebie.

Całe to szybkie i szczęśliwie zakończone zajście powinno w sensie bardziej ogólnym dać trochę do myślenia każdemu właścicielowi przydomowej stajenki. Po pierwsze: wiadomo, że pastuch elektryczny nie jest, bynajmniej, żadną wielką zaporą i jest kwestią czasu, gdy konie go pokonają - szczególnie, gdy się zapomni włączyć elektryzator lub nie włącza go ze zwykłego lenistwa. Ucieczki się zdarzają i nie da się temu zapobiec - ale da się minimalizować ich prawdopodobieństwo. Wiadomo, że nikt nie będzie grodził hektarów łąki drogimi "przeciwpancernymi" materiałami. Natomiast wybieg to już co innego. Tu wypadałoby zainwestować w coś lepszego, niż tylko taśma z prądem - szczególnie, że konie spędzają tam większość dnia i mogą sobie wykombinować wycieczkę ot, choćby z nudów. Żeby daleko nie sięgać: owszem, nasz wybieg też grodzony jest pastuchem, ale jest to ogrodzenie wewnętrzne; z zewnątrz jest płot z siatki, między nimi jest około metra przestrzeni. Pastuch zabezpiecza siatkę przed końskimi zębami, siatka chroni konie od psów, czy - jak ostatnio - od dziwnie zachowujących sie lisów. Klasyczne ogrodzenia z grubych żerdzi drewnianych też spełnią swoją rolę, o ile wspomnianego pastucha puścimy po wewnętrznej na poziomych elementach ogrodzenia, zabezpieczając go przed obgryzaniem i tym samym osłabieniem konstrukcji (vide: wybieg Dewila). A solidne ogrodzenia stalowe ? No cóż, jeśli kogoś na takie stać, to "kto bogatemu zabroni ?" Z całą pewnością jednak "goły" pastuch, czy śliczne, ale niezbyt mocne ogrodzenia plastikowe to za mało.

W przypadku tej nowo założonej stajni zapewne właściciele mają porządne zabezpieczenie terenu w planach, jednak póki co tego tam brak. Z tym jest związany wniosek drugi: w opisywanym przypadku działka nie miała jeszcze ogrodzenia frontowego. Uciekając konie skierowały się "na tyły", na obce łąki, ale równie dobrze mogły wybiec frontem na ruchliwą drogę. Póki nie ma tego ogrodzenia dobrze byłoby wzdłuż ulicy tymczasowo puścić właśnie dodatkową nitkę pastucha jako swoistą "instalację backupową" - zniechęci konie i spełni tym samym swoje zadanie nawet gdy nie będzie pod prądem. Jeśli tego typu zabezieczenia nie będzie, może stac się tak (oby nie !):



Wniosek trzeci: powodowani chęcią pomocy i dobrem zwierząt, działając w najlepszej wierze, weszliśmy na co by nie mówić cudzy, choć nieogrodzony teren. I co ? I przysłowiowy pies z kulawą nogą się nami nie zainteresował, włącznie z kręcącymi się po swoich obejściach właścicielami sąsiadujących domów. Przy braku jakiegokolwiek nadzoru mogliśmy bez problemu zabrać i konie, i wyposażenie stajni. Komentarz chyba zbędny ?

Ostatni zaś wniosek jest taki: dobrze, że mimo postępującego "znieczulania się" społeczeństwa są ludzie tacy, jak wspomniany pan, który widząc dość niepokojącą sytuację zainteresował się nią bliżej, zaangażował się, poświęcił kilka chwil i spróbował zadziałać. Oby więcej takich osób !