Konie pod ziemią



czyli: o koniach w kopalniach raz jeszcze



W ubiegłym (2009) roku pisałem o pracy koni w kopalniach. W miniony weekend nasza trójka miała okazję osobiście zobaczyć świat starych chodników i przodków. Odwiedziliśmy dwa podziemne skanseny-muzea górnicze, mieszczące się w Zabrzu: kopalnie "Luiza" i "Guido", oczywiście pilnie zwracając uwagę na wszelkie konikowe akcenty. A te witały nas już przy wejściu:



W "Guido" stajnia jest jednym z pierwszych oglądanych obiektów. W zasadzie - stajenka stanowiskowa na dwa konie, komora ok. 4*5 metrów, wyposażona w żłoby i rdrabinki na siano. I to konie nie byle jakie, bo konie... samego pryncypała, hrabiego Guido Henckel von Donnersmarck. Szef w każdej chwili miał prawo zjawić się się w kopalni, a w celu ułatwienia mu zwiedzania chodników, czekał zawsze na niego pod ziemia powóz i para koni. Wówczas hrabia zasiadał wygodnie w powozie, a któryś z robotników prowadził je za uzdę w labiryncie korytarzy. Mało to miało sensu, bo prędkość zaprzęgu była taka, jak prędkość prowadzącego konie człowieka, ponadto "na palcach jednej ręki stolarza" dawało się policzyć przypadki takiej wizytacji. No ale jednak zaprzęg był zawsze w gotowości, a owe powozowe konie nie pracowały przy węglu, a przeznaczone były tylko na "pańskie" wizyty.





Konie robocze (najczęściej ślązaki starego typu, pogrubione), stały na stanowiskach w większej komorze mającej około 20*10 metrów, demokratycznie wyposażonych dokładnie tak samo, jak stanowiska koni hrabiowskich.







Tuż przy wyjściu z windy wisi pod sufitem makieta konia w pasach, mająca obrazować sposób opuszczania konia na dół kopalni. Konia ubierano w uprząż zjazdową. Nad szybem windy budowano drewniany podest. Konia wprowadzano na ów podest, unoszono, po czym deski usuwano i opuszczano zwierzę w głąb. Na ogół była to podróż w jedną stronę...



Makieta jednak nieco źle przedstawia pozycję konia - gdyby tak był opuszczany, jak to widać na zdjęciu, możliwe byłyby podczas opuszczania liczne urazy (głónie głowy). W rzeczywistości konie były opuszczane bardziej pionowo.



Głównym rodzajem pracy koni roboczych było ciągnięcie wagoników z węglem. Ponoć były cwane i dobrze wiedziały ile wagoników im przypięto. Po zaprzęgnięciu miały ponoć zwyczaj cofania się, pchania kolejki zadem nieco w tył i liczenia stuknięć wagonu o wagon. W razie zbyt wielkiej liczby stuknięć odmawiały pracy. Czy to prawda, czy tylko legenda - trudno orzec, być może niektóre z nich faktycznie z czasem się tak "wycwaniły". Z pewnością jednak mitem jest, że tak postępowały wszystkie konie, także te świeżo spuszczone do kopalni.



Obejrzeliśmy też kolekcję starych, bardzo ciekawych zdjęć koni przy pracy (poniżej mały fotoreportaż dla Was). Widać z nich, że dawni górnicy na swój sposób bardzo dbali o konie. Zauważcie, że na żadnym ze zdjęć nie widać koni wychudzonych, czy zaniedbanych. Wszystkie są dobrze odkarmione, a na dwóch fotografiach widać, że dla ich ochrony nawet zakładano im coś w rodzaju skórzanych kasków ochronnych na głowę, co miało zabezpieczać je przed drobnymi kamieniami, mogącymi oderwać się od stropu.























Zródła:

tekst i zdjęcia - własne