Money make the world goes around...




czyli: o pomyśle na pokrycie kosztów organizowania zawodów

09.05.2015


Kilka dni temu przy okazji szukania informacji nt. pewnych zblizających się zawodów wpadł mi w oko krótki tekst organizatora tychże zawodów, opublikowany nieco wcześniej (w lutym b.r.) na jego stronie. Nie przytaczam go w całości dosłownie, bo polszczyzna pozostawia coś do życzenia tak w sensie ortografii, jak i jasności wypowiedzi; ale ogólnie mwiąc: organizator pisze, że Polska jest biednym krajem ze słabą gospodarką, w którym tylko nieliczne bogate firmy są zainteresowane kosztowną reklamą. Zastanawia się, jak nakłonić te mniejsze firmy do reklamowania się na takich zawodach. Pytanie to stawia oczywiście w kontekście finansowym: chciałby, aby reklamodawcy zagwarantowali poprzes swoją obecność pokrycie kosztów organizacji zawodów - w tym zapewnienie wysokich nagród i - tu "chwyt pod odbiorcę" - niskie wpisowe. Organizator przypomina, że od dłuższego czasu opowiada się za tym, aby programy ujeżdżeniowe zostały skrócone tak, by w czasie konkursów mogło wystartować więcej zawodników. Uważa, że "skrócenie programów nie jest czynnikiem decydującym o sukcesie finansowym, ale bardzo istotnym. Zawodnicy mogą wybierać zawody gdzie będą obowiązywały tradycyjne programy lub wybierać zawody ze skróconymi programami. Zawody będą bardziej widowiskowe i będzie więcej chętnych do ich oglądania."



cóż, niewątpliwie Polska bogata nie jest. Jednak jeździectwo to nie piłka nożna, czy boks. Jest w Polsce od dziesięcioleci sportem niszowym, niedochodowym i pod względem spodziewanych korzyści finansowych bliższa bardziej piłce wodnej, niż wspomnianej nożnej. To wszakże nie jest żadną "prawdą objawioną", jest stanem faktycznym, znanym nie tylko wszystkim organizatorom, ale także zawodnikom oraz miłośnikom tego sportu. Jednak nigdzie nie jest przeciez powiedziane, że organizacja zawodów musi koniecznie przynosić dochód ! Dziwi mnie więc bardzo taki głos - jeśli ktoś wiedząc jakie jest miejsce jeździectwa w Polsce, podchodzi do zawodów głównie w tak materialny sposób, jeśli patrzy na to wyłącznie przez pryzmat własnych zysków, to po pierwsze jest to moim zdaniem podejście oderwane od rzeczywistości, po drugie: gdzieś się w tym tak jakby zatraca idea rywalizacji sportowej.



Kwestie finansowe znamy z własnego, amatorskiego podwórka, choć oczywiście w innej skali. Swego czasu jako osoby prywatne organizowaliśmy kilkakrotnie amatorskie zawody ujeżdżeniowe Stajni Trot. Zwykle zawsze (i to mimo zaistnienia niekiedy sponsoringu) wykładaliśmy sporo (a niekiedy naprawdę "bardzo sporo") kasy z własnej, prywatnej kieszeni. Bywało, że pokrywaliśmy całość kosztów (puchary, nagrody, sędziowie, lekarz, czworobok itp.), co oznaczało kwotę kilku tysięcy złotych, a to dla przeciętnego człowieka sporo. Robiliśmy to jednak z chęcią ciesząc się, że możemy "działać o d podstaw" i popularyzować jeździectwo. Oczywiście zdaję przy tym sobie sprawę, że organizowanie oficjalnych zawodów rangi międzynarodowej to wydatek z o wiele wyższej półki - nie ma jednak co jęczeć, że takie zawody drenują kieszeń, bo przecież: "cierp, ciało, kiedyś chciało" ! Przymusu organizowania zawodów nie ma, nikt z PZJ nikomu giwery do głowy nie przystawiał wrzeszcząc: "rób, bo jak nie, to !..." Jak ktoś chce zaistnieć w tej roli, musi się liczyć z kosztami. A jak ma dość wydawania funduszy na takie imprezy, to przeciez może skupić się na innych rodzajach działalności jeździeckiej, których atrakcyjność mierzona w "wynalazku Fenicjan" będzie większa.



Absolutnie nie zazdroszczę i nigdy nie zazdrościłem nikomu (słowo honoru !) pieniędzy. Tym stwierdzeniem uprzedzę ewentualne komentarze pod moim adresem po tym, co napiszę teraz: rozumiem dobrze, że na takich zawodach wszystko kręci się wokół kasy. Nic w tym odkrywczego: "money make the world goes 'round", ale dziwnie takie żale brzmią w ustach kogoś, kto rqczej biedy nie cerpi, a na ogłoszeniach o organizowanych przez siebie zawodach publikuje listę sponsorów długą jak stąd do Raciborza. Pomysł zaś ze skróceniem i tak już przed laty skróconych programów ujeżdżenioowych jest - uprzejmie proszę o wybaczenie - kuriozalny. Idąc dalej tym tokim myślenia trzeba by dojść do wniosku, że najciekawiej i najbardziej opłacalnym byłoby, gdyby te programy sprowadziły się do "wjazd-zatrzymanie-ukłon". Super, w takim razie nawet taki jździecki neptek, jak ja, mógłby wystartować w CDI i nawet nie być takim całkiem ostatnim ! Per analogiam można by też w celu poprawy bilansu zysków i strat zaproponować sprowadzenie meczów piłkarskich do hymnów, wymiany okolicznościowych proporczyków i serii rzutów karnych. Albo skrócenie meczu bokserskiego do jednej rundy. Albo jeszcze inaczej: skrócenie zawodów w skokach narciarskich. Najlepiej o połowę. A konkretnie: o górna połowę. Zlikwidujmy rozbieg. Sprowadźmy start do skoku z progu obunóż ze "stójki" oraz do zjazdu po "buli". Będzie bezpieczniej, łatwiej no i szybciej, więc "w czasie konkursów będzie mogło wystartować więcej zawodników, zawody będą bardziej widowiskowe i będzie więcej chętnych do ich oglądania". Tylko czy aby na pewno ?...