"Let it snow !"




czyli: jak sobie radzono ze śniegiem za pomocą koni

10.12.2024



No kurdesz nad kurdeszami ! Nie rozumiem ! Nijak nie rozumiem, jak to się mogło stać, że przez 20 latek istnienia naszej stronki jeszcze nigdy nie było czysto zimowego tekstu o odśnieżaniu z pomocą koni ! A przecież to taki piękny wątek do rozwinięcia na naszych łamach !...



Pamięć ludzka bywa nie tylko zawodna, ale przede wszystkim wybiórcza. Zima stulecia z przełomu roku 1978/79 kojarzyć mi się będzie zawsze z wczesnym dzieciństwem, śniegiem od grudnia 1978 do kwietnia 1979 włącznie, sankami, zabawą i nieoczekiwaną dwutygodniową przerwą w lekcjach. Powiedziałem kiedyś córce, że tak naprawdę nie zna prawdziwej zimy - może raz, może dwa miała okazję widzieć większe opady śniegu - a przecież "większe" wcale dziś nie oznacza duże ! Mógłbym więc jak typowy zgred powiedzieć "Za moich czasów to dopiero były zimy !" - ale... Dane meteorologiczne pokazują, że gdyby wzorem "Opowieści wigilijnej" Charlesa Dickensa jakiś mój "praszczur" pokazałby się w charakterze ducha świąt zbliżającego się Bożego Narodzenia, mógłby rzec: "Co ty, szczawiu jeden, wiesz o prawdziwych zimach !..." Jest bowiem faktem, że naprawdę wielkie mrozy i opady śniegu zdarzają się 4-5 razy w ciągu każdego stulecia. Najbardziej surową zimą w czasach nowożytnych była ta z 1709 roku. W Anglii zamarzła Tamiza stając się miejscem spotkań towarzyskich - a po trzech miesiącach przyszło ocieplenie, a wraz z nim powódź. We Francji, w Marsylii, nad Morzem śródziemnym, temperatura spadła wtedy do -17,5 stopnia. W znanym ze słonecznych winnic Bordeaux - do -23, więc zamarzało nawet wino w beczkach. Częściowo zamarzło także Morze Północne, umożliwiając przejście po morzu z Danii do Szwecji. Zamarzło także Morze Bałtyckie, dzięki czemu można było podróżować saniami z Polski do Szwecji, a w pół drogi postawiono na lodzie karczmę, gdzie można było ograć się i zmienić konie. W Wenecji temperatura spadła do - 17 stopni. W Genui i Marsylii statki zostały uwięzione w oblodzonych śródziemnomorskich portach, tak samo wyglądało ujście Tagu do Atlantyku w portugalaskiej Lizbonie. Najsurowszą opisaną w kronikach zimą w Polsce była ponoć ta z 1739/1740. Temperatury wprawdzie wtedy nie zanotowano, ale po np. opisach pękających na mrozie drzew można sądzić, że była niższa niż -40 stopni (a trzeba przypomnieć, że kontrastowo w średniowieczu w małopolskim Jędrzejowie były przeciez winnice, tam miejscowi cystersi produkowali całkiem ponoc niezłe wino...).



W XX wieku takich naprawdę ostrych zim było pięć: w latach 1928/1929, 1939/1940, 1962/1963, w 1978/1979 oraz 1986/1987. Pierwsza w ubiegłym wieku ostra zima dotknęła Europę od Paryża po Konstantynopol w 1907 roku. W Berlinie tramwaje utknęły w zaspach, zaś część pasażerów musiała w nich spędzić noc. O Krakowie pisano: "Zarząd miasta, jak dotychczas, dość leniwie bierze się do usuwania śniegu z ulic. Zaledwie w ulicach, przez które przechodzi tor tramwaju zgarnięto go wąskim pasem ze szyn na boki skutkiem czego gościniec podzielono wałem śnieżnym na dwa tory, jeden dla ruchu tramwajowego, który i tak jest nieregularny i powolny, drugi dla komunikacji konnej. Przy takiej gospodarce jest nadzieja, że chyba gdzieś dopiero w kwietniu, gdy słońce przygrzeje, śnieg zniknie z ulic".



Miasto wyłożyło kilkadziesiąt tysięcy koron na kupno wielkiego pługu śnieżnego i wynajęcuw 100 furmanek i 200 ludzi, dzięki czemu udało się odblokować główne drogi, choć dopiero po 8 dniach. Ale słowa o kwietniu to była bardzo optymistyczna wizja - w rzeczywistości śnieg zniknął dopiero w maju... "Zima bieżąca pamiętną będzie na długie lata - tak dla swej srogości, jak dla stosunków miejskich, które pozwoliły, by miasto o 102 tysiącach ludności pozbawione było taniego materyału opałowego". Ale jednak to nie "stosunki miejskie" były największym problemem, to pociągi z kopalni w nieodległej przecież Trzebinii szły do Krakowa aż tydzień, bo szybciej się po prostu nie dało ! Dziennie Kraków potrzebował 300 ton węgla, otrzymywał zaledwie 100, a poza tym pomimo wysokiego bezrobocia w tych warunkach nie było chętnych brakowało chętnych do rozwożenia i noszenia opału. Brakowało żywności, bo nie było dostaw ze wsi. Miasto dla bezdomnych i ubogich otworzyło obok całodobowego przytułku brata Alberta dwie tzw. "ogrzewalnie ludowe" i lokal udostępniony przez dawny Bank Hipoteczny, gdzie rozdawano gorącą herbatę. Mnóstwo było wtedy odmrożeń wśród dzieciaków, bo szkołom Rada Szkolna Krajowa zabroniła zawieszania lekcji, a sama takiej decyzji nie podjęła. Na całe szczęście jedną śmiertelną ofiarą mrozu był żołnierz artylerii fortecznej, który stanął pewnei nocy na warcie i jak stanął, tak go potem stojącego znaleziono... Pewnie dostał medal za wzorową służbę i trzymanie się regulaminu - nomen omen - sztywno...



Zima 1929 roku też była jedną z najsroższych w Polsce. Mocno sypał śnieg, który z drogi wiodącej z Krakowa do Zakopanego usuwano za pomocą drewnianych pługów ciągniętych przez konie. Miejscami opad był tak wysoki, że drogi musiały odśnieżać również zakupione dla armii francuskie lekkie czołgi Renault FT17.



Po opadach przyszedł siarczysty mróz - w lutym, do dziś najzimniejszym w naszej historii, Słupek rtęci w obserwatorium meteorologicznym w Krakowie opadł do -34 stopni, a w górach było -40.°C. Były to najniższe notowania od 103 lat obserwacji pogody. Z powodu zasp śnieżnych na terenie lwowskiej Dyrekcji kolejowej, ruch na wszystkich prawie kolejach lokalnych musiano wstrzymać. Co ciekawe, prasa informowała, że z tych samych powodów opóźniły się pociągi: pospieszny z Warszawy – 15 minut, z Krakowa – 45 min., z Sambora – 35 min., z Tarnopola – 14 min. Porównajcie sobie współczesne komunikaty słyszane współcześnie przez okrągły rok (!) na dworcach PKP z tymi późnieniani z jednej z największych zim - wnioski uprzejmie proszę sobie wyciągnąc samodzielnie. Ta sama prasa informowała, że "Miejski Zakład Czyszczenia Miasta zdał egzamin ze swej sprawności ku powszechnemu zadowoleniu i uznaniu. Niezliczone masy śniegu w dość krótkim czasie zostały usunięte z ulic miasta, u także w dalszym ciągu dniem i nocą pracują setki ludzi przy pomocy furmanek, aut i wozów tramwajowych, aby i z dalszych ulic usunąć śnieg celem utrzymania dogodnej komunikacji. Dzięki sprężystości i zapobiegliwości inż. Gończakowskiego [TJ: ówczesnego kierownika zakładu] od kilku dni we Lwowie pracuje także czołg gąsienicowy, zaopatrzony w motor o sile 1000 koni, używany do przebijania zasp śnieżnych i usuwania większych pokładów śniegu."

Dziś bardzo wiele osób pamięta naszą "zimę stulecia", że gdy zaczęło sypać w Sylwestra 1978, to 1 stycznia 1979 roku cały kraj był już sparaliżowany przez zaspy i mróz. Wiele osób, które wyjechały na imprezę sylwestrową samochodem, nie mogły wrócić do domu. Pociągi stawały w szczerym polu niezdolne do dalszej jazdy. Zamarzały zwrotnice, pękały szyny. Dziś gdy temperatura spada w okolice zera, media internetowe, którym nie zależy na faktach, a jedynie tym, byśmy klikali myszką w reklamy, straszą nas codziennie tytułami sugerującymi nadciągający pododowy kataklizm, a przymrozej nazywają "syberyjskim mrozem". Radzono sobie, jak się tylko dało, pomagając sobie wzajemnie. Odśnieżano "w czynie społecznym" ulice. Powszechny był widok przypadkowych osób pomagającym kierowcom odpalać auta "na pych" (rzecz dzś niespotykana). Także w obecnych zaś czasach dla wielu kierowców zima jest najgorszym okresem do podróżowania mimo upowszechnienia się "zimówek", ABS-ów, systemów kontroli trakcji i paru innych wynalazków. Tymczasem...



Tymczasem w przeszłości taka zima wprawdzie miała swoje oczywiste złe strony: chłód i głód, ale miała i dobre, gdyż sprzyjała podróżom o wiele bardziej, niż wiosna, czy jesień. Zima był to czas, gdy liczba prac w majątkach ziemskich była mniejsza, niż latem, a silny mróz i śnieg były o wiele mniejszym utrudnieniem, niż wszechobecne wiosną i jesienią błoto. W dawnych czasach nie było dróg, tylko wydeptane i wyjeżdżone trakty, w których często-gęsto w niepogodę grzęzły wozy. Nie było też tylu mostów, a przez rzeki i strumienie przeprawiano się często w bród. Zimą zaś traktami stawały się właśnie te zamarznięte rzeki, jeziora, a nawet morza. A w latach (a w zasadzie w zimach) późniejszych, gdy rozwijała się poczta, gdy powoli zaczęły się tworzyć sieci dróg, a podróżowanie stało się tańsze (i modniejsze), dobrze ubity śnieg stawał się podłożem, na którym konie i konne sanie nieźle sobie radziły.



Ale śniegu było czasem zdecydowanie za dużo, a wtedy do akcji wkraczały pługi śnieżne. Pierwsze takie pługi były ciągniętymi przez konie konstrukcjami w kształcie klina, wykonanymi z drewna. Najwcześniejsza wzmianka znaleziona w Oxford English Dictionary pochodzi z 1792 r.: "Kiedy głęboki śnieg blokuje drogi, w niektórych miejscach są one otwierane za pomocą urządzenia zwanego pługiem śnieżnym. Jest on wykonany z desek w kształcie trójkąta, z dwiema bocznymi deskami do odgarniania śniegu z obu stron."



Jako się rzekło, zimą śnieg w umiarkowanych ilościach ułatwiał podróżowanie i transport. Dlatego też często (zwłaszcza w USA) utrzymanie dróg nie polegało na usuwaniu sniegu, lecz na jego ubijaniu. Popularną maszyną do tego celu były wielkie walce ciągnione przez konie - a w zależności od szerokości i ciężaru walca koni zaprzęgano od dwóch do nawet 12-tu.

A jak nie było koni ? No to woły !...





...Których w zaprzęgu mogło byc nawet 52 !



Czasami były to nawet zaprzęgi mieszane.



Na terenach wiejskich taki walec był nierzadko dobrem wspólnym - czasen jeden na kilka siedlisk. Mieszkańcy dostarczali konie, gdy urządzenie znajdowało się w ich okolicy.



Walec śnieżny był ulepszeniem w stosunku do pługa, ponieważ ubijając śnieg tworzył szeroką, twardą i gładką powierzchnię. Podczas burzy śnieżnej zwały powstałe w wyniku odsuwania śniegu na bok przez pługi zatrzymywały nawiewany śnieg, a droga szybko pokrywała się zaspami się. Walec drogowy nie tworzył natomiast dużych wałów śnieżnych. Walcowane drogi były również szersze, niż te odśnieżane, co pozwalało pojazdom łatwiej się mijać ani nie wytrącało z równowagi sań. Szerokie trakty ułatwiały także przepędy stad zwierząt (a to w owym czasie nie było rzadkością).



Pod koniec XIX wieku działały także "specjalistyczne" konne walce. Te konstrukcje ubijając śnieg jednocześnie wycinały dwa rowki w śniegu, a pozostawiały w środku wystający nieco powyżej ubity "śnieżny stożek", po którym mógł chodzić koń. Dzięki temu koń miał wygodne podłoże do pracy, a koła lub płozy sań poruszając sie w przygotowanych koleinach nie napotykały nadmiernie wielkiego opotu. Siedzenie z przodu maszyny było przeznaczone dla woźnicy, a drugi mężczyzna obsługiwał położone z tyłu dźwignie i koła, którymi zmieniał odpowiednio ustawienie "skrzydeł" rozgadniających śnieg i lemieszy, które wycinały głębokie na 6–8 cali rowki dla płoz.



Dziś takie konne maszyny nadal można zobaczyć, choć głównie w muzeach. Ten ze zdjęcia poniżej został wyprodukowany przez Union Iron Works w Bangor w stanie Maine na początku lat 1900. W latach 40-tych Gordon Twitchell i jego ojciec przywieźli go z Leeds w stanie Maine na swoje lotnisko w Turner. Zamierzali ubijać śnieg na pasie startowym, aby ułatwić lądowanie i starty samolotów na płozach. Prawdopodobnie był używany sporadycznie, w końcu pozostawiono go w lesie na kolejne 30 lat, aż został ponownie odkryty w 1988 roku i przekazany do muzeum przez lotnisko Twitchella. Cztery żelazne koła i dwie osie były nienaruszone, ale szprych albo brakowało, albo były w bardzo złym stanie. Tam pracownicy Coles Express odbudowali go na potrzeby ekspozycji, na wzór innego walca śnieżnego, który znajdował sie w kolekcji Monson Historical Society. Dzięki zdjęciom i dokumentacji z Monson zdołano odrestaurować walec tak, aby wiernie odzwierciedlał swój pierwotny stan.



Oczywiście gdy śniegu było zdecydowanie za dużo, usuwano go także z ulic miejskich. Do odśnieżania zasypanych traktów stosowano pługi, ciągnione przez konie, a śnieg usuwano ręcznie przy pomocy łopat. Dopiero Po I wojnie światowej nastąpił rozwój specjalistycznych maszyn do usuwania śniegu, zaś sól do zimowego utrzymania dróg zastosowano po raz pierwszy w Polsce dopiero w latach trzydziestych XX wieku - czyli niespełna 100 lat temu ! Podobnie sytuacja wyglądała na całym świecie. W 1899 r. miała miejsce jedna z największych w historii Stanów Zjednoczonych zamieć. W Nowym Jorku spadło "tylko" 16 cali (40 cm) śniegu, ale w innych częściach wschodniego wybrzeża nawet do 4 stóp (125 cm) ! Więc zanim pojawiły się zamontowane na ciężarówkach pługi śnieżne, pracownicy miasta wrzucali śnieg na wozy konne, kórymi był transportowany i zrzucany do rzeki Hudson.



Pojawienie się dróg kolejowych oraz dalszy intensywny rozwój motoryzacji zmienił wymagania utrzymania zimowego dróg. Zaczęto stosować przy drogach wały ziemne, mury, zalesione pasy, parkany, płoty, żywopłoty i zasłony z wikliny. Gdy zwrócono uwagę, że nasypy kolejowe powyżej 0,7 metra oraz głębsze wykopy rzadko bywały zawiane, zaczęto budowac drogi na odpowiednim, podniesionym względem sąsiedniego terenu poziomie. A stare, już istniejące drogi, które biegły na poziomie "zero" ? Choć stanowiły większość, to dość często nie odśnieżano ich wcale, gdyż w ocenie ówczesnych drogowców była to daremna robota (i z tego miejsca chciałbym niniejszym uroczyście oświadczyć, że wszelkie podobieństwo do naszych dzisiejszych kochanych drogowców, których tradycyjnie co roku mocno zaskakuje zima, są absolutnienie przypadkiwe i niezamierzone).



Trzeba jednakże uczciwie wziąć tu pod uwagę, że co do odśnieżania, to bardzo kiepskie były wówczas możliwości sprzętowe. Odśnieżanie już zasypanych dróg przeprowadzano głównie właśnie przy pomocy pługów ciągnionych przez konie lub ręcznie przy pomocy odgarniaczy i łopat. A do wyrównywania zlodowaciałej nawierzchni używano koni i bron. Miejsca śliskie posypywano piaskiem, żwirkem lub popiołem. Naczelnicy oddziałów drogowych mieli za zadanie ewidencjonowanie sprzętu i wyznaczanie miejsc stacjonowania pługów odśnieżających - oczywiście głównie konnych, bo pługów motorowych ze względu na ich koszt i dostępność używano sporadycznie.



Co tu kryć, najprostszy sposób odśnieżania, polegający na przeciąganiu pługa za koniem i potem dalej rozrzucenie śniegu łopatami był zbyt wolny i nadawał się tylko do dróg lokalnych. Postawiono więc na pełna mechanizację. Pierwszy pług śnieżny napędzany silnikiem spalinowym opatentowano w 1913 roku. Potem już poszło szybko. W latach 30-tych zaczęto organizować w Europie konkursy maszyn do usuwania śniegu, co spowodowało szybki postęp techniki. Pierwszy taki konkurs w 1930 roku wygrała amerykańska maszyna Rotary Snow King C106, która mogła odgarnąć zbity śnieg o grubości aż 2.75 m i szerokości 3.6 m, w dodatku odrzucając go na dużą odległość. Miała przy tym duża wydajność, aż 5 m3 śniegu na minutę. Zaczęto też konstruować sprzęt lekki, pługi szybkobieżne, ciężkie pługi do przebijania zasp i wreszcie ciężkie pługi rotacyjne. Ale to już zupełnie inna historia na całkiem inną stronę internetową.

Lecz gdzieniegdzie nadal używa się koni do odśnieżania:




A każdemu, kto wątpiłby w to, że konie w śnieżną zimę mogą być bardzo pomocne życzę, by podrózując nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji:



P.S.: A na deser - galeryjka starych fotografii "w temacie".



















































Zródła:

https://smallfarmersjournal.com/horse-powered-snow-scoop/
https://wjbq.com/heres-how-mainers-removed-snow-in-the-early-1900s/
https://eaglesfieldpercheronsblog.blogspot.com/2015/02/horse-powered-snow-removal.html
https://www.horsenation.com/2015/01/24/snowed-in-get-your-horse-to-help-plow/
https://www.northcountryatwork.org/archive-items/breaking-out-the-road-after-a-snowstorm-in-canton/
https://99wfmk.com/snow-rollers-no-plow/
https://viewing.nyc/horse-drawn-snow-carts-at-the-river-after-a-blizzard-in-new-york-city-circa-1899/
https://www.foggieloan.co.uk/virtual-museum-2/transport-2/fire-snow/snow-clearances/
https://www.colemuseum.org/feature-of-the-week-february-18th-2022/
https://www.wikiwand.com/en/articles/Snowplow
https://www.ruralheritage.com