Mirimi Riding Club




czyli: o jeździectwie w... Korei Północnej

19.07.2016


Korea Północna to kraj "jedynej słusznej" ideologii, totalnego "zamordyzmu" i kultu jednostki w osobie „Niezłomnego Przywódcy Partii, państwa i armii”, Kim Dzong Una. Kim rządząc równie twardą ręką, co jego dziadek i tatuś, usiłuje jednocześnie sprawiać wrażenie bardziej otwartego na kraje reszty świata. Sam będąc gościem młodym, w Europie wychowanym, zna i potrzebuje różnych rzeczy, które u nas nikogo nie dziwią, a które w Korei dotąd były objawem burżujstwa, zas korzystanie z nich - cechą wrogów ludu. Ma więc Kim jeden z największych stadionów na świece - Rungrado May Day ze 150 tysiącami miejsc siedzących, ma ośrodek narciarski Masikryong, pole golfowe, park wodny Munsu, a od 25 października 2013 roku - także klub jeździecki Mirim.



Ośrodek Mirim zlokalizowany jest w stolicy kraju, Phongjangu. Powstał w wyniku rozbudowy i unowocześnienia dawnego ośrodka jeździeckiego armii koreańskiej. Dotąd w tym miejscu oddział konny ćwiczył defilady, teraz ćwiczenia przeniosły się na położone po sąsiedzku tereny (do tego celu wybudowano tam "ściśle tajną" replikę placu Kim Ir Sena, centralnego miejsca Phongjangu, gdzie te defilady się odbywają). Dawny ośrodek przestał służyć wyłącznie wojsku. Przebudowano i rozbudowano go zaledwie w pół roku, co jest rzeczą niezwykłą. Według rządowej agencji informacyjnej "Klub jest kompleksowym i nowoczesnym centrum serwisowym świadczącym usługi jeździeckie, związane z treningiem fizycznym ludności, w tym młodzieży szkolnej i dzieci" i jest "wyposażony we wszystkie warunki i środowisko niezbędne do jazdy i edukacji, takie jak: kursy jazdy konnej, halę, 7 placów do jazdy, salę szkoleniową do rozpowszechniania wiedzy jeździeckiej, pokój do odpoczynku, szpital weterynaryjny i instytut badań hodowlanych". Otwarto go z wielką pompą, a wstęgę osobiście przecinał Kim Dzong Un.



Ośrodek jest naprawdę spory, z mnóstwem budynków. Prócz zaplecza socjalnego i sal wykładowych jest tu też muzeum, poświęcone nie tyle jeździectwu, co głównie dotychczasowym "osiągnięciom" wodzów reżimu. Goście wizytują muzeum obowiązkowo. Z ciekawostek są tu zdjęcia zdjęcia Kim Ir Sena na koniu, pochodzące z czasów Wojny Koreańskiej oraz fotografie Kim Dzong Una, także na koniu, klasycznie i westernowo, z okresu dziecięcego i obecnie. Zdjęcia te były dotąd utajnione, więc dla Koreańczyków stanowią sporą atrakcję, pokazując bardziej swojskie, "ludzkie" oblicze obecnego Najwyższego. A ponieważ zakazane jest reprodukowanie tych zdjęć, więc oto jedno z nich:



Hala do jazdy jest ogromna, na zewnątrz niej są też dodatkowe maneże. Na monumentalnej hali prowadzone są głównie zajęcia dla początkujących. Na zewnątrz znajduja się także dwa tory: zewnętrzny, trawiasty, o obwidzie 1850 metrów oraz wewnętrzny, piaskowy, o długości 1750 metrów. Przy torach jest oczywiście widownia, a latem obok rozstawiany jest klimatyzowany namiot barowy. W ośrodku jest ok. 120 koni, z czego znakomita większość (ok. 70) to kłusaki orłowskie, w dużej części podarowane przez Władimira Putina lub kupione w Rosji. Pozostałe (ok. 50) to konie rasy miejscowej Gwan Gok. Są też kuce dla dzieci.



Cóż, Koreańczykom nie wolno posiadać własnych samochodów, więc trudno było oczekiwać, że reżim pozwoli im na takie kapitalistyczne zabawy, jak jazda konna. Zresztą jak mieliby dotrzeć do położonego na wschodnich obrzeżach miasta ośrodka ? Rowerami ? Jednak szybko uruchomiono linię autobusową do tego miejsca, a liczba gości jest spora - nie tyle są to chętni do samej jazdy, co do popatrzenia na sensację jaką jest samo miejsce i konie widziane z bliska. Dla widzów wstęp to wydatek tylko 2 euro. Jazda jest dla wybranych w postaci nieco zasobniejszej tamtejszej "klasy średniej" (o ile tak to można nazwać)...



Ośrodek - wiadomo, zaistniał głównie dla kaprysu Wodza, choć oficjalna propaganda od początku głosiła, że klub ma przede wszystkim stanowić atrakcję turystyczną - i o dziwo tak się też stało. Jest on prezentowany wycieczkom z zagranicy, niektórzy nawet mieli okazję dosiąść tamtejszych koni. Wytyczono też trasy po okolicach, pozwalające w ramach propagandy pokazać turystom kilka sztandarowych miejsc i budowli. Pół dnia zajęć w klubie początkowo miało stanowić równowartość 30 euro, jednak obecnie stawka dla obcokrajowców wynosi 35 dolarów za godzinę. Za tą kwotę turysta otrzymuje prócz prawa pokonikowania także kask, kamizelkę, rękawiczki, czapsy oraz opcjonalnie... jednego z ochroniarzy, którego głównym zadaniem jest oprowadzanie mniej wprawnych w jeździectwie gości. Bilet pozwala też na skorzystanie po jeździe z prysznica lub sauny. Do tego w dobrym tonie jest doliczyć 2 euro na 2 worki marchewek. Zwyczajem jest nakarmienie konia zawartością jednego worka przed jazdą, drugiego - po. Bo konie prawdzie wyglądają nieźle, ale zapasione, bynajmniej, nie są...



Podczas samej jazdy na hali uczestnikom wyświetlane są na wielkim, ściennym ekranie fragmenty koreańskich filmów wojennych na przemian z wersjami karaoke miejscowych przebojów, śpiewanych przez utworzony w 2012 roku wojskowy girlsband zgrabnych pań, zwany Moranbong. Czas miło mija przy dźwięku takich hiciorów, jak "Uczmy się dla przyszłości narodu", czy "Mój kraj jest najlepszy"... Zresztą popatrzcie sami:

- film 1

- film 2

- film 3





Zródła:

https://nkleadershipwatch.wordpress.com/2013/10/27/mirim-riding-club-opened/
http://koryogroup.com/newblog/?p=2624
http://uritours.com/blog/new-dprk-site-spotted-mirim-equestrian-riding-club