"Czego uczy nas Monty ?" - kontrowersje poniedzielne




czyli: "Słowacki wielkim poetą był !"

23.11.2019



W minioną sobotę mieliśmy okazję i przyjemnośc oglądać Monty Robertsa przy pracy. Podziwialiśmy jego metody, a na równi z nimi jego dziarskość i to, że w wieku lat 84 mimo oczywistych ograniczeń z wieku wynikających potrafi z wielką energią zajmowac się końmi. Było dla nas rzeczą jasną, że 4 konie, z którymi podczas pokazu pracował, choć mogły właścicielom sprawiać kłopoty, nie były wcale żadnymi hadcore'owo trudnymi przypadkami. Nikt przy zdrowych zmysłach przecież nie zaproponowałby żadnemu trenerowi w tym wieku "użerania się" z prawdziwymi dzikusami, które będąc potencjalnie niebezpieczne dla człowieka byłyby tym bardziej niebezpieczne dla (z całym szacunkiem) starszego pana. No i pokaz to nie trening - pokaz jest przede wszystkim po to, by zaprezentować widzom pewne podejście i techniki pracy, pokazać możliwości w tych technikach tkwiące. I w tym rozumieniu sobotnie widowisko bardzo dobrze spełniło nasze oczekiwania. Dostaliśmy pokaz joun up-u z objaśnieniami, prezentację tego jak można nauczyć "opornego" konia zmiany jego nastawienia, czy odczulić go na "zagrożenia". Dostaliśmy też inną dużą rzecz: możliwość bezpośredniego spotkania się z człowiekiem-legendą, który dla znakomitej większości ludzi zajmujących się końmi jest tym samym, czym dla zagorzałego fana rocka Mick Jagger.

Pokazy sobotnie przebiegały w pełni zgodnie z najlepszymi oczekiwaniami. Było może kilka takich momentów, gdzie Monty działał trochę zbyt rutynowo i był ciut za bardzo pewny siebie, ale po prostu był to element jego show. W zupełności zgadzam się z jedną z internetowych opinii, że po prostu "Miło było obserwować człowieka, który jest jednym z Wielkich całego nurtu naturalsowego. Jego spokój w pracy z koniem, całkowitą kontrolę energii, oddechu przeponowego i napędzającą go do działania misję promowania pracy z końmi bez przemocy. Jedno jest pewne - aktualnie dzięki takim ludziom jesteśmy całe lata świetlne od tego świata, w którym MR musiał przebijać się ze swoim podejściem." Bo trzeba pamiętać, że swoją szkołę pracy z koniem Monty zaczynał tworzyć jako młody człowiek, grubo ponad pół wieku temu i wtedy była to jedyna metoda, w której zwracano uwagę na to, by osiągać trwałe partnerstwo ze zwierzęciem w łagodny sposób, bez przemocy i siły.

Pierwotnie Monty miał dac tylko jeden pokaz, ale zainteresowanie było na tyle duże, że organizatorzy doprowadzili do tego, że odbył się także drugi pokaz, w niedzielę. Jak się okazało miał on już momentami zdecydowanie inny przebieg. Ponoć (nie widziałem, zdaję się na relację innych) w niedzielę jeden z koni popchnął i wywrócił Monty'ego, inny zaś okazał się wyjątkowym "opornikiem" i całym swoim końskim jestestwem pokazywał swoje ogromne niezadowolenie z sytuacji, w której się znalazł. Pokaz nie przebiegał więc w sposób idealny, co spotkało się z krytyką paru osób, osobliwym trafem powiązanych mocno ze środowiskiem JNBT (program "Jeździectwo Naturalne Bez Tajemnic"). Pisano m.in. tak:

"Pokaz pracy metodami naturalnymi to jednoznaczne oczekiwania. Zdecydowanie miałam za duże, może pod hasłem legenda wyobrażałam sobie subtelna pracę, świetne wyczucie i czytanie koni, kwintesencję tego o czym Pan Monty pisze i z czego słynie. Niestety jego praca z końmi wspomagana presją tworzoną przez asystentkę, czy bramki przy załadunku zupełnie nie odzwierciedlały tego. Jak komuś wystarczył widok Legendy to zapewne był zadowolony. Bo tego nie brakowało. Był czas na zdjęcia, autografy. Ja liczyłam na nieco inny widok. (...) Zobaczyłam, zdobyłam nowe doświadczenie, ale ta lekcja kosztowała mnie prawie 700 zł z pozostałymi kosztami i mimo, że lubię szukać i czerpać wiedzę od różnych mądrych osób, ten pokaz nie zachęcił mnie na pewno do wydania kolejnych pieniędzy na tą akurat szkołę."

"Konie ciagle pokazywały brak szacunku, wpychały się łopatką na Montiego, on sam zreszta wchodząc ciagle w mało bezpieczne strefy konia, prosił się o kopniaka (którego raz nieomalże dostał). Byłam szczerze mówiąc przerażona lekceważeniem z jego strony wielu negatywnych sygnałów ze strony konia, niedopracowanego join up’u etc. Poważne potrącenie, które miało miejsce na pokazie nie zaskoczyło mnie. Było konsekwencją powyższych zachowań prowadzącego. Ponadto pokaz z przechodzeniem przez jezioro czy strumień był zdecydowanie nauczaniem konia żeby nigdy tego nie robił. Metoda zalewania zdecydowanie nie skutkowała i zabrakło mi po prostu odpuszczenia i zostawienia na później tematu tego konia zdecydowanie wcześniej."

"Trzęsłyśmy się razem zakrywając oczy i czasem z przejęciem się ściskając za ręce... komentowałyśmy to sobie i najpierw ludzie obok nas napominali, że "jak się nam nie podoba to możemy wyjść" a potem zobaczyli na własne oczy, że miałyśmy rację... po upadku Montyego pod koniem, który go staranował już nikt nie zwrócił nam uwagi.. a później przez emocje komentowałyśmy zdecydowanie głośniej niż szeptem..."




Brzmi to już dość nieciekawie... Tak różnie od naszych własnych, sobotnich obserwacji, że aż... dziwnie. Ale cóż, każdy ma prawo do swojej opinii, a przecież wiadomo: "Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził". Skoro sam drugiego pokazu nie widziałem, to nie zamierzam tu w żaden sposób oceniać postępowania Monty'ego. Nie podoba mi się natomiast komentowanie w taki sposób, jak powyżej z conajmniej kilku względów:
1) Szkoły Monty Robertsa, Parellego, czy Silversand opierają się na wspólnych podstawach, jednak wyraźnie różnią się od siebie w technikach pracy oraz całą teoretyczną otoczką, zbudowaną wokół nich. Pan Roberts sprawił że inni zaczęli się interesować metodami naturalnymi, szukać, pokazywać nowe rodzaje komunikacji, nie zawsze zgodne z pierwotnymi założeniami metody Monty'ego. On sam zaś nie musi postępować zgodnie z zasadami głoszonymi przez środowisko JNBT. Takie np. strefy, które wg komentujących były niewłaściwie naruszane przez Monty'ego to teoria JNBT, która wszakże nie jest Jedyną Słuszną Prawdą Objawioną. Opinie typu "konie wpychały się na niego" świadczą raczej o niezrozumieniu "technikaliów" metody Monty'ego. I tak dalej, i tak dalej... Po prostu - tu zacytuję celną wypowiedź - "Nie można oceniać, co jest lepsze a co gorsze. Jest inne, choć ma zbliżony format."
2) Komentujący najwyraźniej spodziewali się szkolenia, a zobaczyli pokaz. Zamiast szczegółowych instrukcji na zaawansowanym poziomie mogli co najwyżej obejrzeć szereg scen, owszem, wytłumaczonych, ale tak, by ten komentarz trafił do wszystkich, a nie tylko do osób silnie "osadzonych" w temacie metod naturalnych. Być może stąd niezadowolenie i poczucie pewnego "zmarnowania" swoich pieniędzy (cudzysłów celowy, bo kto chciał, ten różne wartościowe rzeczy mógł dla siebie sporo z całej imprezy wynieść).
3) Kobiet o wiek pytać nie wypada, ale Monty to nie kobieta, więc raz jeszcze zwrócę uwagę na jego wiek i ograniczenia związane zarówno z latami, jak i poważnymi urazami, jakich doznał w przeszłości. Życzę wszystkim krytykom, aby mając tyle samo lat, co pan Roberts, byli w stanie w ogóle podejść do konia o własnych siłach. O żwawym tempie takiego podejścia nawet tu nie myślę...
I druga rzecz: doskonale widać, że dało znac o sobie tzw. "polskie piekiełko". Wiele osób krytykowało pokaz instruując wszystkich jak ich zdaniem należało takie, czy inne ćwiczenie wykonać, jak trzeba było w tej, czy innej sytuacji zareagować. Jak nam wiadomo każdy Polak to nie tylko doskonały polityk, ale też wybitny skoczek narciarski, kierowca Formuły 1 i czy trener polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Teraz okazuje się, że też "urodzony naturals"... Ech... A komentarze kilku nawiedzonych idiotek w rodzaju: "Monty prawie przypłacił [upadek] śmiercią" są tak bezdennie głupie, że nie zasługują na jakąkolwiek reakcję. Nawet na splunięcie. Szkoda śliny.

Jeśli interesujemy się historią, to idąc na spotkanie z byłym powstańcem warszawskim idziemy z szacunku dla bohatera, ale nie spodziewamy się żołnierza typu Rambo z pistoletem w jednej ręce i "koktajlem Mołotowa" w drugiej. Idąc na pokaz człowieka-legendy, bez którego zapewne nikt dziś nie wiedzałby nic o metodach naturalnych, nie spodziewamy się ani młodego kowboja, który zdecydował sprzeciwić się układającemu brutalnie konie ojcu, ani nawet pana w średnim wieku, który był niegdyś w stanie gnać konno za Shy Boyem przez 4 dni po prerii. A z tego samego szacunku dla osoby oraz z szacunku dla innych widzów zdecydowanie nie wypada podczas spotkania krytykancko komentować tego, co się dzieje - zwłaszcza w taki sposób, że efektem są sprzeciwy osób siedzących najbliżej. Paplanina i głośne komentarze w trakcie pokazu, który z założenia powinien odbywac się w spokoju i skupieniu, przeszkadzają innym. Zapewne są też zauważane przez osobę występującą, a ponad wszelką wątpliwość pokazują dobitnie brak kultury u komentujących.

Wrócę jeszcze raz do tego, że krytykę uprawiali głównie przedstawiciele JNBT, firmowanego przez pana Andrzeja Makacewicza. Sam pan Makacewicz wprawdzie tonował nastroje, podkreślając swój szacunek dla Monty Robertsa, jednak równoczesnie podkreślał, że jego techniki i osiągane cele są o klasę lepsze, a techniki Monty'ego "ślepo naśladowane mogą być niebezpieczne i nie budują wcale relacji, a w dużej mierze warunkowania." Pyta: "Czy ktoś widział konia leżącego przy Montym lub na jego kolanach ? Bo ja nie. (...) A dzisiaj moje wszystkie konie przymykały oczy leżąc przy mnie na słoneczku." Rozumiem twarde reguły reklamy i potrzebę robienie sobie pozytywnego PR-u, jednak po przebiegu dyskusji odnoszę wrażenie, że nazbyt sprawne budowanie swojego pozytywnego wizerunku spowodowało efekt uboczny w postaci powstania Towarzystwa Wzajemnej Adoracji, działającego przeciwko innym szkołom równie zdecydowanie, jak przeciw heretykom działała niegdysiejsza święta Inkwizycja. Natomiast w kwestii słoneczka i głowy na kolanach: cóż, osobiście nigdy nie oczekiwałem tego ani od Fuksa, ani od żadnego innego naszego zwierzęcia (nie tyko konia). Nasze psy, koty i konie potrafią, jeśli mają ochotę, przyjść się "pomiziać",a gdy przyjdą, porcyjkę czułości zawsze dostają; żeby jednak głowa konia na kolanach miała byc wyznacznikiem czegokolwiek ? To chyba jakieś nieporozumienie. Oczywiście trzeba się w dużej mierze zgodzić z podkreślonym przez pana Makacewicza rozróżnieniem pojęć "relacji" i "warunkowania", ale z drugiej strony nie można zapominać, że i u Monty'ego, i u Parellego, i u innych za pomocą zrozumiałych dla konia sygnałów przez to warunkowanie buduje się właśnie... relacje ! Zaś leżenie koło konia to miłe doświadczenie - o ile wstający znienacka (np. spłoszony) koń nie uszkodzi człowieka; jakoś mi się to leżenie kłóci z najbardziej elementarnymi zasadami bezpieczeństwa... "W JNBT wierzymy w siłę relacji" - pisze pan Makacewicz, ja zaś życzę wszystkim "naturalsom" (bez względu na to, spod jakiego znaku są), by ta wiara (która jak wiadomo może czynić cuda) nigdy ich nie zawiodła. Bo ukochany koń, z którym będziemy w najbardziej modelowych relacjach, samą swoja masą przez nieuwagę może zrobić krzywdę... Nie wspominając o tym, że pozornie nie zdradzający żadnych szczególnych złych intencji koń może znienacka zachować się tak, jak to jest pokazane w pierwszej minucie tego filmu.

Być może (powtórzę: osobiście nie widziałem) Monty Roberts popełnił w niedzielę jakiś błąd lub błędy. Nie neguję tego. Ale wyobraźmy sobie scenkę: światowej sławy matematyk w obecności wielkiego audytorium udowadnia swoje nowe, niezwykłe, genialne i odkrywcze twierdzenie, idealnie i bezbłędnie przeprowadzając kolejne długie i wielce skomplikowane obliczenia. Dowód przeprowadza perfekcyjnie i błyskotliwie, obserwującym go innym naukowcom z podziwu wręcz szczęki opadają. I już kończąc obliczenia, w ostatniej linijce, przy dodawaniu "2+2" jako wynik napisze "5". Czy to oznacza, że ów matematyk w jednej chwili przestał być genialny, że można go potraktować "z buta" ?... No zdecydowanie nie ! I tak samo nie powinno się traktować Monty Robertsa z powodu jakiejś "wpadki" (zwłaszcza ukrywając niechęć pod płaszczykiem nieszczerej troski o bezpieczeństwo). Rozumiem, że ktoś może uważać, iż sam potrafi coś lepiej, pracując w inny sposób. Rozumiem również, gdy ktoś nazbyt troskliwy obawia się, że osoby zasiadające na trybunach próbując ślepo naśladować to, co widziały, stworzą sobie samym zagrożenie - choć jednocześnie zawsze przy takich okazjach powtarzam: "Boże, chroń mnie od przyjaciół - przed wrogami obronię się sam." Lecz nie rozumiem jednocześnie jak będąc określonego "wyznania" mozna nie mieć głowy choć troszkę otwartej na nieco inne idee. I żeby było jasne: to samo dotyczy "akolitów" Monty'ego. Bo jest i druga strona medalu: dwie osoby zasygnalizowały, że potraktowane zostały jak agresorzy znęcający się nad zwierzętami, gdy zapytały o użycie bata i "carrot sticka" - nie jako narzędzia przymusu, lecz jako narzędzia komunikacji z koniem. To także jest zachowanie pozbawione sensu i logiki totalne negowanie "z góry" innych metod (tu: Parellego). Więc jako żywo staje mi przed oczyma "Dzień świra" Marka Koterskiego: "Moja racja jest mojsza niż twojsza, bo moja racja jest najmojsza !" Szkoda, że tak wiele osób reprezentujących różne szkoły "naturalne" zamiast uzupełniac się nawzajem marnują energię na wzajemne podgryzanie się przy każdej sposobności. Ja jednak bez względu na wszystkie te niesympatyczne przegaduchy zachowam w pamięci wspomnienie dobrego, udanego sobotniego pokazu wykonanego przez człowieka, którego mądre myśli towarzyszyły przed laty moim pierwszym krokom w konikowym świecie. "Człowieka, który pokazywał, że można trenować z koniem spokojnie, z uśmiechem, ze zrozumieniem i cierpliwością, ciesząc się tym, co się robi. A w razie upadku podnieść się z uśmiechem i dalej być pasjonatem tego, co się robi." To ostatnie to nie moje słowa - ale pod nimi się całym sercem i "obiema ręcami" podpisuję.

"Słowacki wielkim poetą był !" - to znany (przynajmniej niektórym) cytat z "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza. Nie każdy potrafi uzasadnić, dlaczego, ale jednak każdy, kto o Słowackim cokolwiek słyszał, "z definicji" uzna tę rację. Uzna, choć utwory autorstwa Słowackiego, wzbudzające niegdyś zachwyt, dla przeciętnego współczesnego człowieka na ogół bywają nudne, a niekiedy wręcz niezrozumiałe. Każdy bowiem czas ma swoje realia i to przede wszystkim przez tych realiów pryzmat trzeba oceniać czyjeś dokonania. Monty Roberts kilka dziesięcioleci temu pokazał drogę szkolenia koni bez przemocy i jako pierwszy po tej drodze przeszedł sam - ładnych parę mil pod górkę i pod wiatr. Wytyczył kierunek, który współcześni mogą udoskonalać. Dziś można czepiać się szczegółów i pokazywać, że są lepsze drogi - ale nie zmienia to w niczym faktu, że "Monty wielkim trenerem był", jest nadal i oby był jak najdłużej.

P.S. A tak na marginesie i z nieco innej beczki:... Kilka dni po pokazach na Partynicach zaanonsowano, że w podwrocławskich Bukowicach odbędzie się trzydniowy "Certyfikowany Kurs Monty Roberts Join Up w Polsce", który prowadzić będzie Denise Heinlein. Wydarzenie jest tak opisywane: "Przez 3 dni nauczysz się podstaw języka koni Equus - języka mowy ciała koni, nauczysz się, jak używać go, aby zbudować efektywne, bazujące na zaufaniu i bez przemocy partnerstwo z twoim koniem poprzez Join Up." To, co zwróciło moją uwagę, to "dysonans poznawczy": Monty w swojej książce opisał technikę joun up-u szczegółowo, wręcz "łopatologicznie" , a to pozwoliło każdej zainteresowanej osobie nauczyć się jej i skutecznie ją stosować w relacjach ze swoim koniem. Tu z tego robi się 3-dniowe wydarzenie. No to jak to jest: czy jest to wiedza tajemna, do której stosowania trzeba mieć "maturę i kursa niektóre", czy wręcz przeciwnie, każdy może spróbować ? Sam przed laty spróbowałem mając w głowie tylko informacje z książki - udało się i przez kolejne dwie dekady byłem przekonany, że każdy może. Okazuje się jednak, że aby poznać i zrozumieć podstawy (i tylko podstawy !) języka mowy ciała koni i metody join up trzeba zapłacić... 600 USD, czyli prawie 2,5 tysiąca złotych. Dziękuję, nie skorzystam.



Zródła:

https://m.facebook.com/groups/223561044477954?view=permalink&id=1387472318086815
http://www.pdmpromocja.pl/jnbt/portal/osoba/12,--andrzej-makacewicz.html