Berlin 1936




czyli: o słynnym "polskim" olimpijskim konkursie WKKW

31.08.2012


Nie da się ukryć, że ostatnio jakieś takie nieco pesymistyczne opracowanka pisałem na naszą stronkę: o problemach parapowożenia w Polsce, o upadku naszego rodzimego ujeżdżenia... Żeby nie było tak pesymistycznie, przypomnijmy dawne czasy lat międzywojenych, gdy tzw. polska szkoła jazdy święciła triumfy, a polscy sportowcy-jeźdźcy, wówczas na ogół oficerowie Wojska Polskiego, mogli jak równy z równym stawać w szranki z najlepszymi z innych krajów. Cofnijmy się o 76 lat, do dnia 1 sierpnia 1936 roku, gdy rozpoczęły się XI-te letnie Igrzyska Olimpijskie w Berlinie. Wprawdzie sądzę, że wielu czytających tą historię zna, jednak jest ona warta przypomnienia.



Nie da się niestety obejśc bez nieco przydługiego wstępu: już w 1916 r. w Berlinie miały się odbyć Igrzyska Olimpijskie, jednak z powodu wybuchu I wojny światowej zostały odwołane. Decyzja o organizacji Igrzysk w Berlinie (została podjęta, co zresztą jest bardzo osobliwe, w głosowaniu korespondencyjnym) w roku 1931, czyli jeszcze zanim do władzy jako kanclerz (czyli premier) doszedł Adolf Hitler. Oddanie organizacji Igrzysk w roku 1936 początkowo nie wzbudziło więc większych sensacji, jednak z czasem, gdy państwo pod przywództwem Hitlera zaczęło stawać się zdecydowanie faszystowskie, zaczęły bardzo narastać protesty międzynarodowej opinii publicznej, w tym oczywiście sportowców i ówczesnych działaczy sportowych. Niemcy były już wówczas krajem nazistowskim i rasistowskim, a niemiecka propaganda robiła wszystko, by zrobić ze zbliżającej się imprezy pokaz wyższości rasy białej nad innymi rasami oraz wyższości narodu niemieckiego nad resztą świata. Dlatego duża część krajów poważnie rozważała zbojkotowanie imprezy. Próbowano nawet zorganizować konkurencyjną imprezę w Barcelonie, nazwaną Olimpiadą Ludową. Prawie się to udało, zgłosiło się do niej więcej sportowców (6 tys. z 22 krajów), niż na igrzyska berlińskie. Jednak w rozpoczęciu Olimpiady Ludowej przeszkodziła wojna domowa, która wybuchłą zaledwie na 2 dni przed jej otwarciem, a która wyniosła potem do władzy generała Franco. Niemcy skwapliwie skorzystały z niespodziewanej okazji. Odpowiadając na żądania MKOL, by ściśle przestrzegano Karty Olimpijskiej oraz nie dyskryminowano kogokolwiek z uczestników zawodów ogłosili, że owszem, zapewnią przestrzeganie olimpijskich reguł fair play i nie będą stosowały polityki rasistowskiej. To zapewnienie oraz wprowadzenie "na odczepnego" do niemieckiej kadry i olimpijskiego komitetu organizacyjnego kilku osób pochodzenia żydowskiego uspokoiło nieco nastroje ogółu. Wielu ludzi robiło wszystko, by nie widzieć narastającego zagrożenia i łudziło się, że wszystko będzie dobrze. Do nich zaliczali się ludzie na najwyższych szczeblach ruchu olimpijskiego, którzy uwierzyli w niemieckie zapewnienia. W owym czasie najważniejszym z nich był (i chyba nadal jest) ich wskrzesiciel i do roku 1925 przewodniczący Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, baron Pierre de Coubertin. Zawsze uważał sport za metodę wychowania człowieka w duchu pokoju. W owym czasie będąc już jak na owe czasy człowiekem starym (zmarł rok później) nie mógł stawić się osobiście na uroczystośc otwarcia. Wyemitowano jednak z głośników i jednocześnie wyświetlono na tablicy świetlnej jego przemówienie. Także i on w tym przemówieniu zwracał m.in, uwagę, że najważniejsze nie jest zwycięstwo, lecz rycerskie zachowanie się. Również sami zawodnicy przysięgali, że "podczas Igrzysk walczyć będą lojalnie i że będą przestrzegać reguł współzawodnictwa", że "biorą udział w zawodach przepojeni rycerskim duchem". Niestety ze strony Niemców niejednokrotnie okazywało się, że były to tylko czcze słowa, a rycerski duch gdzieś się zdematerializował. Np. do dziś "symbolem" tej olimpiady jest ucieczka Hitlera z trybun, by nie musiał ściskać dłoni czarnoskóremu skoczkowi wzwyż, Corneliusowi Cooperowi ("Corny") Johnsonowi, który wówczas wynikiem 2,03m zdobył złoty medal oraz ustanowił rekord olimpijski.

W Igrzyskach wzięło udział 49 krajów i 4095 sportowców. Najwięcej medali oczywiście zdobyły Niemcy - 38 złotych, 31 srebrnych i 31 brązowych. Jednak absolutnie nie powinien być to powód do dumy. Aby wykazać rzekomą wyższość narodu niemieckiego nad resztą świata organizatorzy wielokrotnie uciekali się do bardzo nieczystych zagrań. Rozmaite nieuczciwe "zabiegi" zastosowali m.in. podczas trzydniowego konkursu WKKW.

[Nooo, wreszcie będzie coś o koniach !]


Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach koń (zwłaszcza wierzchowy) ciągle był bardzo ceniony, a końskie zawody były równie popularne i prestiżowe, co dziś mecze Ligi Mistrzów. Dość powiedzieć, że podczas zawodów WKKW cross oglądało około 200.000 widzów, a ostatniego zmagania podczas konkursu skoków na stadionie - 90 tysięcy widzów (wśród nich sam Hitler) ! Wygrana Niemców w takich zawodach byłaby w całej III Rzeszy wielkim wydarzeniem, niesamowitym sukcesem no i powodem do dalszego dęcia w propagandowe tuby. WKKW było także prestiżowe dla Polaków, którzy w przeszłości zdobyli już sześć jeździeckich medali olimpijskich. W Paryżu (1924) Artur Królikiewicz zdobył brąz w skokach, natomiast w Amsterdamie (1928) drużyna: Michał Woysym-Antoniewicz, Kazimierz Gzowski i Kazimierz Szosland wywalczyła srebro w skokach, a w składzie: Michał Woysym-Antoniewicz, Józef Trenkwald i Karol Rómmel - brąz w WKKW. W kolejnej olimpiadzie w Los Angeles (1932) polskich jeźdźców zabrakło (zapewne spowodowane to było światowym kryzysem ekonomicznym i wysokimi kosztami podróży), więc apetyt był tym większy. W Berlinie polską drużynę jeździecką reprezentowali trzej świetni zawodnicy, wszyscy bardzo wysoko oceniani przez przełożonych, mający opinie dobrych wychowawców, instruktorów i dowódców oraz doskonałych, ambitnych i zaangażowanych jeźdźców.


Polska drużyna

Pierwszym był major Seweryn Kulesza (36 lat), jeden z najzdolniejszych jeźdźców lat trzydziestych, związany z Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu (później tamże instruktor i dowódca szwadronu 7 pułku), wychowanek Komendanta Szkoły Jazdy Konnej CWK, słynnego zawodnika Adama Królikiewicza. Był kilkakrotnym medalistą mistrzostw Polski w WKKW i ujeżdżeniu oraz uczestnikiem i 2-krotnym zwyciężcą konkursów o Puchar Narodów (w 1933 roku w Warszawie i w 1936 w Rydze). Miał startować na swoim Ben Hurze, który był wówczas uznawany za najlepszego w Polsce konia do WKKW, jednak wierzchowiec jeszcze przed wyjazdem doznał urazu piętki i mimo usilnych starań nie udało się go doprowadzić do zdrowia. Ben Hura zabrano wprawdzie do Berlina, ale już na miejscu podjęto decyzję, że Kulesza musi zadowolić się koniem rezerwowym. Była to służbowa klacz rotmistrza Władysława Zgorzelskiego o imieniu Tośka, po ojcu półkrwi angloarabskiej i nieznanej matce. Miała ponoć trudny i niemiły charakter, ale za to doskonałą wytrzymałość i niespożytą energię. W Grudziądzu przed olimpiadą trenowali ją rotmistrz Zgorzelski, a następnie major Kulesza i porucznik Jan Mickunas, ćwicząc ją głównie pod kątem jej najsłabszej strony - ujeżdżenia.


Major Kulesza i Tośka

Drugim zawodnikiem był rotmistrz kawalerii Wojska Polskiego Henryk Leliwa-Roycewicz (38 lat), jeździec 25 pułku, uczestnik kilku kursów oficerskich w grudziądzkim Centrum Szkolenia Kawalerii, później instruktor jazdy konnej. W mistrzostwach Polski zdobył złoto (w WKKW), oraz 6 razy srebro i 2 razy brąz w ujeżdżeniu, skokach i WKKW. Wygrał też 3-krotnie zawody w ramach Pucharu Narodów (1928 - Warszawa, 1931 i 1932 - Ryga). Na olimpiadzie startował na wałachu Arlekin III.


Rotmistrz Leliwa-Roycewicz i Arlekin III

Trzecim zawodnikiem był najmłodszy z nich (34 lata) porucznik Zdzisław Kawecki-Gozdawa - również wychowanek i instruktor CWK w Grudziądzu. Startował na koniu Bambino (wcześniej zwanym Narcyz) po 515 Nokturnie i Mimozie (oboje rodzice półkrwi angielskiej). Bambino był koniem o eleganckiej sylwetce, obszernych i płynnych ruchach, z dużym potencjałem skokowym. Był też jednak w tym czasie wierzchowcem młodym i niełatwym, nerwowym, wyrywnym, gwałtownie reagował na każde, nawet lekkie działanie wodzy. Był koniem dość wolno rozwijajacym się, jego pierwsze starty w zawodach miały miejsce zaledwie na rok przed olimpiadą.


Porucznik Kawecki-Gozdawa i Bambino

Pierwszego dnia rozegrano konkurencję ujeżdżenia. Polacy na 50 zawodników zajęli "środkowe" miejsca: Leliwa-Roycewicz - 13, Kawecki- Gozdawa - 15, a Kulesza na rezerwowej "Tośce" - 26. Jednakże ich dość wyrównane wyniki w klasyfikacji drużynowej dawały dobre, 4-te (niektórzy podają: 5-te) miejsce. A Niemcy ? Choć ujeżdżenie wygrał Ludwig Stubbendorf na Nurmi, a Rudolf Lippert na Fasan był 10-ty, to trzeci członek drużyny, Konrad Freiherr von Wangenheim na koniu Kurfürst zajął dopiero 46 pozycję, przez co drużyna była dopiero na miejscu 7. Wynikało to z tego, że Kurfürst miał niesamowitą kondycję i ogromny potencjał skokowy - jednak w ujeżdżeniu zawsze wypadał marnie. Sporo wysiłku i ćwiczeń włożono podczas przedolimpijskich treningów, by pod tym względem na tak ważnej imprezie zaprezentował się na choćby w miarę przyzwoitym poziomie.


Kapitan Lippert i Fasan
Drugiego natomiast dnia zawodnicy wystartowali do najcięższego konkursu - cross-country. Konkurs był niezwykły. Trasa składała się z:
- 7 km "rozgrzewkowego" odcinka biegu po okolicznych drogach z limitem czasu 29' 10",
- 4 kilometrów steeplechase’a z 12 przeszkodami (6' 40"),
- 15 kilometrów biegu po drogach (62' 30"),
- najgorszego odcinka: 8 kilometrów crossu z przeszkodami (17' 46"),
- 2 km biegu (6').


Bieg terenowy

Cross był wyjątkowo trudny. Ustawiono na nim 35 przeszkód. Wrażenie na ekipach zrobiła wielka staranność, z jaką przez aż 2 lata przygotowano tor: organizatorzy cała trasę posiali nową trawą, a że całość była non-stop zraszana wodą ze specjalnie wykopanego stawu, więc podłoże było grube i sprężyste. Cała trasa była ogrodzona i zaopatrzona we wszelkie odpowiednie urządzenia techniczne. Zaprojektowano wiele nowego rodzaju przeszkód, mających zapewnić nietypowe skoki i utrudnienia. Prócz barier były np. kopce, na które trzeba było w określony sposób wejść i z nich zejść, rowy z barierami przed nimi lub po nich itp. Organizatorzy "postarali się" jednak przy tym o to, by jak najbardziej ułatwić zwycięstwo ich własnym zawodnikom. Jedna z przeszkód pozornie była dośc prosta. Składała się z niezbyt wysoko umieszczonego drąga i tuż za nim płynącego strumienia, w kórym następowało lądowanie po skoku. Niemcy "twórczo" zmodyfikowali przeszkodę w ten sposób, że dno strumienia na wysokości środkowej części drąga (czyli tam, gdzie w naturalny sposób "celuje" przymierzając się do skoku większość jeźdźców) potajemnie rozkopali. Wiedzieli o tym tylko zawodnicy niemieccy, którzy brali tą przeszkodę po jej lewej stronie, tam, gdzie dno strumyka było wyższe, nienaruszone i twardsze. Większość pozostałych zawodników przeżywała tam prawdziwe dramaty: Z 46 koni na tej przeszkodzie upadło 18, a 10 zrzuciło swoich jeźdźców unhorsed their riders without falling themselves. Tylko 18 koni przeszło przez nią płynie, choć trzy z nich odmówiły skoku w pierwszej próbie; wszystkie te, które były naprowadzane do skoku powoli. Ze stawki 50 par aż 20 nie ukończyło crossu. Sklasyfikowanych zostało tylko 30 par, przy czym przedostatni z nich, Brytyjczyk Richard Fanshawe na Bowie Knife dostał aż 8.502 punkty ujemne, a ostatni, Czechosłowak Otomar Bures na Mirko - aż 17.950 ! A zdradliwą czwartą przeszkodę wzięto następnego dnia "pod lupę" - osuszono, stwierdzono różnice w poziomach wody i zabagnienie środkowej części, ale oficjalnie nie stwierdzono ludzkiej ingerencji w dno.


Rusaek-Nielsen i Sahara

Spadali niemal wszyscy jeźdźcy. Dwa konie złamały nogi i zostały dobite (Monaster poucznika Gustafa Nyblaeusa ze Szwecji i Slippery Slim amerykańskiego kapitana Johna Willemsa, który sam podczas tego upadku złamał nogę. Dwa konie: australijski Manada i rumuński Gasconi nabawiły się kulawizn i nie ukończyły wyścigu. Było wiele pomniejszych urazów. Zdyskwalifikowano aż dziesięć reprezentacji narodowych. Oczywiście po pierwszych kilku przejazdach zauważono trudność przeszkody, a po przejazdach Niemców stało się jasne dla wszystkich, gdzie tkwi pułapka, ale dla wielu zawodników już było za późno. Z naszej drużyny jako pierwszy rozpoczął przejazd Leliwa-Roycewicz i jechał znakomicie aż do owej pułapki. Wprawdzie jeden ze stojących w pobliżu polskich kibiców próbował go ostrzec i wołał, by Leliwa-Roycewicz skakał z lewej strony, jednak ostrzeżenie przyszło o sekundę za późno. Arlekin za przeszkodą upadł i choć szybko wstał, to rotmistrzowi wyjście z grząskiego miejsca i wejście z powrotem na grzbiet sewgo rumaka zajęło dłuższą chwilę. Tą sytuację skwapliwie wykorzystali niemieccy sędziowie, dając Roycewiczowi aż 80 punktów karnych za upadek z konia w sytuacji, gdy "należało się" mu tylko 40 za upadek razem z koniem.


Upadek Arlekina

To nie był jedyny "przekręt" sędziowski na trasie crossu. Przejazd Roycewicza przerwał w pewnym momencie obsługujący trasę niemiecki oficer, który grzecznie poinformował, że polski zawodnik ominął dwudziestą przeszkodę, więc musi powtórzyć kawałek trasy. Nasza para pogalopowała z powrotem tylko po to, by przy owej przeszkodzie usłyszeć grzeczne przeprosiny - okazało się, że "sędzia się pomylił". Dodatkowe kilometry (jedni mówią, że 2,5, a inni - że 4) odbiły się bardzo na i tak zmęczonym trudnym biegiem koniu. Wprawdzie Polacy wnieśli potem protest, który uwzględniono i odjęto Roycewiczowi 15 minut z czasu przejazdu, ale nie było to tyle, ile trwał niepotrzebny powrót i całe zamieszanie. Mimo nieczystych zagrań organizatorów Roycewicz zajął bardzo dobre w tych okolicznościach, 16 miejsce.

Innego rodzaju problemy miał porucznik Kawecki-Gozdawa - Bambino biegnąc skaleczył się w piętkę przedniej nogi i zaczął kuleć. To zapewne szybciutko wykorzystaliby sędziowie i wycofaliby zwierzę z biegu - gdyby tylko zauważyli tę kontuzję. Na szczęście tak się nie stało. Nie był to jednak koniec kłopotów -na 23 (niektróre źródła podają: 20) przeszkodzie zdenerwowany Bambino stanął, a Kawecki-Gozdawa spadł z konia, uderzył w drąg, złamał dwa żebra i doznał licznych skaleczeń. Jednak wstał, wsiadł i kontynuował przejazd. Ponownie upadł - tym razem z koniem na ostatniej, 35 przeszkodzie. Mimo to ukończył cross, zajmując 19 miejsce.


Porucznik Kawecki-Gozdawa i Bambino

A major Kulesza na Tośce zajął natomiast miejsce 23-cie. Spadł dwukrotnie: raz na wodnisto-bagnistej przedzkodzie numer 9, gubiąc w błocie czapkę i sygnet, a drugi raz na 23-ciej, również uszkadzając sobie żebra. Za to Tośka otrzymała dodatnie punkty za nadrobienie czasu w steeplu.


Porucznik Kawecki-Gozdawa i Bambino

Cross indywidualnie wygrał - a jakże ! - Ludwig Stubbendorf na Nurmi. Rudolf Lippert na Fasan był ósmy.


Kapitan Lippert

Pecha natomiast miał porucznik Konrad von Wangenheim - na czwartej przeszkodzie z rowem z wodą jego Kurfürst potknął się. Wprawdzie koń ustał na nogach i wyszedł na brzeg, ale wtedy jakiś nieoczekiwany ruch porucznika zakłócił mu równowagę do tego stopnia, że zwierzę zachwiało się, ponownie potknęło i upadło. Porucznik spadł, a Kurfürst przygniótł go i złamał mu prawe przedramię oraz obojczyk. Zdenerwowany koń wbiegł ponownie do dołu z wodą i nie dawał się złapać. Udało się to dopiero po dość długiej chwili. Mimo bólu para ukończyła cross, zajmując 25 miejsce. Co zadziwiające, pozostałe przeszkody pokonali bezbłędnie ! Von Wangenheim wykazał się, trzeba przyznać, ogromnym hartem ducha, dzięki czemu reprezentacja Niemiec wysunęła się ze sporą przewagą na prowadzenie w klasyfikacji drużynowej.


Von Wangenheim na trasie crossu

Drużyna polska zajmowała miejsce trzecie, co już było sukcesem. A strata do drugich w kolejności Bułgarów wynosiła tylko 40 punktów. Niewiele to jednak tak naprawdę oznaczało, bo trzeciego dnia miał być rozegrany konkurs skoków, podczas którego wszystko przecież mogło się zdarzyć ! Wszytkie konie były zmęczone dotychczasowymi występami, a wielu zawodników było poważnie kontuzjowanych. Wystarczyłby czyjś (jeźdźca lub konia) mały błąd, by para nie ukończyła przejazdu na parkurze, a przecież wypadnięcie z gry choćby jednej pary oznaczało usunięcie całej, w ten sposób "zdekompletowanej" drużyny z klasyfikacji ! Nawet prowadzenie drużynowe Niemców było póki co iluzoryczne, bo niby mieli pewną przewagę nad Polską, ale by zdobyć złoto, musieli ukończyć konkurs skoków w komplecie - a tymczasem von Wangenheim miał jechać ze złamaną ręką...

Parkur liczył 12 przeszkód, z których najwyższa miała 115 cm. Był tak zaprojektowany, że na 7-mej, podwójnej przeszkodzie zawodnicy musieli wykonać swoisty test posłuszeństwa: zatrzymać konia po pierwszej przeszkodzie szeregu, zawrócić go i nie skakać drugiej, po czym pokonać kilka wcześniejszych przeszkód w odwrotną stronę. Dla zmęczonych crossem koni ten konkurs to była istna droga krzyżowa. Jednym z pierwszych startujących był major Kulesza. Tu uzdolniona skokowo Tośka pokazała, na co ją stać - para pojechała bez zrzutki, zajmując z czasem 111,2 s drugie miejsce (finalnie spadli na 3 pozycję). Emocje jeszcze bardziej wzrosły, gdy jadący niedługo po Kuleszy major Todor Semow na koniu Lowak pomylił najpierw kolejność przeszkód, a potem raz i drugi zaliczył wyłamania. Jego dyskwalifikacja była dyskwalifikacją całej drużyny. W tym momencie Polacy wskoczyli automatycznie na drugie miejsce - ale póki co medal nadal nie był pewny.


Skacze major Kulesza

Jednym z kolejnych startujących był porucznik von Wangenheim. świadomy ciążącej na nim presji jechał bardzo powoli, cierpiąc bardzo z powodu złamania i towarzyszącego temu bólu. Gdy na owej siódmej "przeszkodzie posłuszeństwa" chcąc zapanowac nad rwącym do przodu koniem musiał mocno ściągnąć wodze, uszkodzona ręka odmówiła posłuszeństwa. Nierówne, siłowe działanie wodzami sprawiło, że koń stanął ostro dęba, stracił równowagę i poślizgnąwszy się upadł na ziemię, przygniatając porucznika. Porucznik szybko wyczołgał się spod zwierzęcia, ale wierzchowiec legł w całkowitym bezruchu. Sytuacja była po prostu beznadziejna. Gdy już wzywano samochód w celu wywiezienia zwierzęcia, gdy wydawało się, że sensacyjna dyskwalifikacja drużyny niemieckiej jest faktem i da ona Polakom wielką szansę na olimpijskie złoto, Kurfürst znienacka odzyskał przytomność jak gdyby nigdy nic... wstał. Von Wangenheim sam wgramolił się (jakim cudem ?!) na siodło, w mękach (choć bezbłędnie) skończył przejazd i tak z poświęceniem uratował swą drużynę od wydawałoby się nieuchronnej dyskwalifikacji. Od ponad 90-tysięcznej publiczności otrzymał niesamowite brawa.


Von Wangenheim na parkurze

Po nim startować miał Leliwa-Roycewicz. Zaczął cąłkiem dobrze, jednak umęczony po crossie Arkelin jechał z każdą chwilą coraz wolniej, a od połowy niedługiego przecież dystansu wręcz powłócząc nogami. Stało się jasne, że o tym, by koń oddał choć jeszcze jeden skok, nie mogło w ogóle być mowy. Widząc to Roycewicz zachował się w sposób niesamowity - przed przeszkodą z wodą zsiadł z Arlekina i złapawszy go za uzdę poprowadził w ręku na drągi tak, że wierzchowiec własną piersią zrzucił je wszystkie. Następnie przeprowadził go przez tak zdemolowaną przeszkodę. Wszyscy byli ogromnie zaskoczeni takim postępowaniem, jednak miało ono duży sens: wymogom regulaminowym konkursu skoków stało się zadość, koń przeszedł przez przeszkodę, trzeba było to zaliczyć ! Mimo 20 puktów karnych przejazd został uznany za odbyty, a polska drużyna nadal była klasyfikowana ! A co ciekawe, mimo zmęczenia konia i mimo tak niezwykłego sposobu przejazdu polska para zajęła 15-te miejsce (de facto 3-cie, ex aequo z 6 innymi parami; 1 miejsce zajęły 3 pary, 4 miejsce - 11 par).


Skacze rotmistrz Leliwa-Roycewicz

To jednak nie był koniec polskich kłopotów - po crossie porucznikowi Kaweckiemu-Gozdawie musiano zabandażować całkowicie tułów - o czym wówczas nie wiedział nikt spoza polskiej ekipy i co wyszło na jaw dopiero jakiś czas po olimpiadzie. Kulawizna Bambino pogorszyła się. By zamaskować ten fakt przed sędziami luzacy biegali z nim i masowali chorą nogę przez 7 godzin. Sędziowie na szczęście znów nie dostrzegli urazu, jednak bardzo przeszkadzał on zmęczonemu koniowi. Znowu dał też o sobie znać nerwowy charakter wierzchowca - odmówił skoku przed 9-tą przeszkodą (tak naprawdę jedną z łatwiejszych), co poskutkowało 40 punktami karnymi, choć na szczęście nie dyskwalifikacją. Podczas tego upadku porucznik Kawecki-Gozdawa potłukł się tak mocno, że nadwyrężył sobie żebra i krwawił z ust. Był półprzytomny i ledwo dotarł do mety. Podobno tracąc świadomośc, czy też orientację zatrzymał się przed nią i dopiero okrzyki polskich kibiców sprawiły, że nieco oprzytomniał i po pewnej chwili przekroczył linię mety. Zajął tym sposobem ostatnie, 26 miejsce tuż za von Wangenheimem. Dzięki temu Polacy drużynowo w skokach zajęli 3 miejsce, a w klasyfikacji generalnej WKKW wywalczyli drużynowe srebro - ze stosunkowo niewielką (ok. 300 punktów) stratą do Niemców, za to z ogromną (ponad 8.000 pkt) przewagą nad trzecią Wielką Brytanią i jeszcze bardziej gigantyczną (prawie 18.000 pkt) nad czwartą i zarazem ostatnią Czechosłowacją ! Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na jedną rzecz: wspomniane wcześniej gigantyczne straty punktowe wielkich przegranych crossu: Brytyjczyka Fanshawe'a i Czechosłowaka Buresa nabrały nowego wymiaru. Ci zawodnicy cross pojechali najsłabiej, ale pojechali i dojechali, dzięki czemu ich drużyny były klasyfikowane, a Wielka Brytania drużynowo zdobyła brąz. Morał: trzeba zawsze walczyć do końca nawet, jeśli sytuacja wydaje się beznadziejna.


Indywidualnie całe WKKW wygrał Ludwig Stubbendorf na Nurmi (w skokach był 4-ty) przed Amerykaninem Earlem Fosterem Thomsonem na Jenny Camp i Duńczykiem Hansem Lundingirmem na Jasonie.


Medaliści indywidualni


Thomson i Jenny Camp

Na następne Igrzyska trzeba było poczekać 12 lat. Wybuchła kolejna wojna, a po niej nastały czasy socjalistycznych "błędów i wypaczeń". Major Kulesza walczył w kampanii wrześniowej 1939 roku jako dowódca 1 Szwadronu 7 Pułku Ułanów Lubelskich. Trafił do niewoli i resztę wojny spędził w obozie w Murnau. Po wyzwoleniu znalazł się w armii Andersa, a później wyemigrował do Kanady i USA, gdzie szkolił jeźdźców - m. in. reprezentacji Irlandii i Belgii. Nigdy nie wrócił do Polski. Zmarł w 1983 r. w Los Angeles.

Henryk Leliwa-Roycewicz w 1939 r. walczył nadal jako rotmistrz, dowodził 2 szwadronem 25 Pułku Ułanów Wielkopolskich. 27 września został ranny w starciu z Rosjanami. Z pola bitwy trafił do szpitala w Stryju, skąd uciekł w kobiecym przebraniu do Krakowa (pozostali oficerowie tego pułku trafili do Katynia, gdzie zostali zamordowani). W czasie niemieckiej okupacji współtworzył Armię Krajową w Warszawie i został dowódcą jednego z jej batalionów. 8 września 1944 roku czasie Powstania Warszawskiego był bardzo ciężko ranny. Zaraz po wojnie został awansowany na majora, od 1945 roku pracował jako inspektor hodowli koni w Urzędzie Ziemskim w Warszawie. W 1949 roku został aresztowany przez UB i skazany przez sąd na sześć lat więzienia, po czym w 1956 roku został oczyszczony z zarzutów i zrehabilitowany. Wrócił do jeździectwa - był m.in. trenerem w warszawskiej "Legii" i rzeczoznawcą ds. koni w przedsiębiorstwie "Polcargo". Był odznaczony dwukrotnie orderem Virtuti Militari klasy 5 za kampanię wrześniową i klasy 4 za Powstanie Warszawskie oraz 3-krotnie Krzyżem Walecznych i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W 1990 roku został mianowany pułkownikiem Wojska Polskiego. Zmarł w Warszawie w 1990 roku, jest pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.

Zdzisław Kawecki-Gozdawa w roku 1938 został awansowany do stopnia rotmistrza. we wrześniu 1939 roku był zastępcą dowódcy tzw. szwadronu Pionierów Wielkopolskiej Brygady Kawalerii (była to niewielka formacja saperów). Szwadron walczył samodzielnie, nie mając kontaktu z Brygadą; Bambino poległ podczas walk. Jako jeniec wojenny w nieznanych okolicznościach trafił do obozu w Kozielsku, a nastęnie do Katynia, gdzie w kwietniu 1940 roku został zamordowany strzałem w tył głowy. Decyzją z dnia 5.10.2007 został pośmiertnie awansowany do stopnia majora.

Na następne olimpijskie sukcesy Polaków w jeździectwie trzeba było czekać aż 44 lata, do olimpiady w Moskwie (1980). Były to medale w skokach przez przeszkody: indywidualny złoty Jana Kowalczyka na Artemorze i srebrny drużyny (Marian Kozicki i Bremen, Jan Kowalczyk i Artemor, Wiesław Hartman na i Norton oraz Janusz Bobik i Szam). I choć złośliwi twierdzą, że udało się to tylko dlatego, że olimpiadę zbojkotowały aż 63 ekipy z zapowiadanych 144, to jednak medal zawsze pozostanie medalem, a sukces - sukcesem.


Polska srebrna drużyna



Zródła:

http://www.ogrodywspomnien.pl/index/showd/7573
http://www.sports-reference.com/olympics/summer/1936/EQU/mens-three-day-event-individual-2nd-phase-summary.html
http://www.sports-reference.com/olympics/athletes/le/henryk-leliwa-roycewicz-1.html
http://www.sports-reference.com/olympics/athletes/ka/zdzislaw-kawecki-1.html
http://www.sports-reference.com/olympics/athletes/ku/seweryn-kulesza-1.html
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,2231596.html
http://www.e-pomorze.eu/Je%C5%BAdziectwo_na_Letnich_Igrzyskach_Olimpijskich_1936.html
http://www.mielno.pl/public/files/377.pdf
http://www.konnoposlawewitolddunski.cba.pl/
http://www.fotosochi.ru/books/oly2_188.html i dalsze
http://www.cbc.ca/olympics/equestrian/story/2008/05/02/f-olympics-equestrian-history-eventing.html