Opracowania naszego autorstwa




Poniżej:

O nawiedzonych pseudoratownikach koni - odsłona 3




UWAGA NA "RATOWNIKÓW" ! - część 3
"Tomek_J, na podstawie kolejnej afery internetowej,
czyli: jak to się robi z Vivą!




Oto zaczerpnięty ze strony www.ratujkonie.pl (i lekko skrócony) opis życia pewnej lekko kulejącej klaczy, na rzecz której prowadzona była zbiórka pieniężna (5.000 złotych na wykup i leczenie):

"(...) Nie próbował jej leczyć. Mijały lata. Klacz, ponieważ jej Pan nie miał już czasu się nią opiekować, wegetowała w maleńkiej klitce na półmetrowym gnoju, wraz z towarzyszkami niedoli - siwą koleżanką, oraz swą córką. Dnie spędzały tam, bądź na małym, piaszczystym placyku, z widokiem na drogę i pola uprawne. (...) Pewnego dnia przyjechała dziewczyna. Chciała pomóc. Wzywała weterynarzy, gdy w końcu okazało się, że leczenie w tych warunkach nie da rezultatów. Koń bowiem regularnie uderzał o stalowy próg swego boksu, a w okresie zimowym, gdy warstwa gnoju rosła i rosła, musiał z niego wyskakiwać. Wciąż nadwyrężała ścięgno, które już i tak było nad wyraz eksploatowane - w efekcie pojawił się na nim nakostniak. W tym czasie, w ciągu pół roku, w stajni padły dwa konie. Rzekomo nie z winy gospodarza. My jednak dobrze wiemy, że nie starał się on zapewnić im w krytycznym momencie odpowiedniej opieki. Nigdy o to nie dbał. Obie klacze odchodziły w męczarniach, patrząc zrezygnowanym wzrokiem na brudne ściany swego "domu", samotnie. Konie w tej "stajni" nie są karmione tak jak powinny, często brakuje siana, jedzą zatem ziemniaki, kapustę. Wszystkie są otyłe, szczególnie niebezpieczne jest to jednak dla kulawej klaczy, która tyle już wycierpiała wskutek zaniedbania. Nie pozwólmy odejść jej w takich warunkach, podarujmy jej nowe życie..." Wzruszające, prawda ?

Szkoda tylko, że opis nie oddaje pełnej prawdy i tym samym jest manipulacją, nb. dość infantylną.



Na zamieszczonym na zdjęciu Vivy stronie widać klacz w boksie. Boks spory, ściany białe, ale przykurzone. Nie widać półmetrowego gnoju, co najwyżej nie pościelony od 2-3 dni boks. Klacz siwa, wygląda nie najgorzej, nie sterczą jej żebra. Nie "szczurzy się", nie kładzi e uszu, jest więc w miarę ufna. Więc o co chodzi ?...

Wątpliwości poskutkowały ognistymi dysputami. Tradycyjne w takich sytuacjach osoby (zwykle starsze wiekiem i doświadczeniem) negujące rzetelność opowieści były mieszane z błotem przez gorącogłową młódź. Uwagi o tym, że koń ze zdjęcia ma całkiem spory, choć owszem, nieco zaniedbany boks, że ten i inne pokazane stamtąd konie są dobrze odżywione i mają zdrowe kopyta, że warstwie ściółki trochę do owego pół metra brakuje oraz że warunki chowu (np. wypuszczanie na wybieg, zaopatrzony w wiatę i wannę z wodą), są nawet nieco powyżej "średniej krajowej" nie trafiały do młodych umysłów. Posypały się kolejne oskarżenia pod adresem właściciela: że nieczuły bo jest winien obu kolek, a nie wezwał weta, że "piep*** wieśniak" itd. Że konie "siana nie mają, jedynie zgniłą slomę, jedzą splesniałą marchew w nadmiernych ilościach, kapustę, brudne, surowe ziemniaki i owies". I znów: uwagi, że konie mogą się wybiegać, że wyglądają na zdrowe i energiczne, bez ran, otarć, deformacji czegokolwiek, łysych fragmentów skóry itd. nie trafiły do młodych rozumków. Podobnie zresztą, jak cytowane z najbardziej fachowej literatury informacje o możliwości skarmiania marchwi i ziemniaków w nawet dużych ilościach. Okrucieństwem właściciela okazywało się także nie leczenie "cierpiącego" konia (który - przypomnę - chodził i biegał swobodnie bez większych problemów i przed pojawieniem się "ratowników" nie był użytkowany pod siodłem ani w zaprzęgu). Mało kto zastanawiał się jednak nad tym, że zaawansowane leczenie to duże koszty i marne szanse pełnego sukcesu. Czy trzeba dodawać, że jak zwykle pojawił się też "silny" argument o woli skierowania konia na rzeź ? Oraz sprytne zagranie na uczyuciach: córka wspomnianej kobyły, stojąc z matką całe życie, "nie wiadomo, jak zniesie rozstanie".



Najgorzej było z dwoma przypadkami kolki, które przytrafiły się w tamtej stajni na przestrzeni kilku miesięcy. Oskarżono właściciela o nie udzielenie pomocy koniom, nie wezwanie weterynarza. Tu pojawiły się jednak sprzeczności, gdyż jak się potem okazało, jeden z przypadków miał miejsce w nocy, a do drugego tak naprawdę został wezwany weterynarz, który po prostu nie dojechał na czas... Nic to - winny i tak był właściciel, "bo karmił konie ziemniakami". Brak było dowodów, że to na pewno pasza była przyczyną kolki zwłaszcza, że sami "ratownicy" mówili, iż po sąsiedzku są bar, sklep i plac zabaw, a przebywające tam osoby czasem podtykają pod końskie pyski świeży chleb, frytki itp. To jednak dla "ratowników" nie miało znaczenia - wg nich psim obowiązkiem właściciela było w tych okolicznościach... przeniesienie wybiegu dla koni w inne miejsce ! Gdy ktoś wskazał rozsądnie na wiele innych teoretycznych przyczyn kolek, np. na zapiaszczenie układu pokarmowego, "ratownicy" od razu wbili kolejną szpilę właścicielowi - przecież to jego wina, że wybieg jest piaszczysty, powinien zapobiegawczo podawać koniom środki usuwające piasek z jelit ! I nieważne, że stosowanie takich środków potrafi... wywołać kolkę właśnie. Dyskusja się zaogniała, epitety "ratowników" były coraz bardziej "smakowite", a Viva - milczała, dopiero później i tylko dwukrotnie, szczątkowo "dając głos".



Najzabawniejsze w tym wszystkim było, że "ratownicy" powoływali się na świadectwo neutralnych osób trzecich, które po cichu i poza internetową dysputą nie potwierdzali wielu "rewelacji" i zwracajli uwagę, że choć można by i warto by koniowi zapewnić lepsze warunki, to:
- jest gnój w boksach, ale słoma też, choć nie za dużo,
- konie są całe dnie na padoku,
- dostają pełno jedzenia - nie tylko marchwi, buraków i owsa, ale i siana,
- konie mają oddzielne, niemal "przepisowe" boksy,
- a kowal zaglada tam wprawdzie rzadko, ale jednak zagląda.

Słowem: i te poufne wiadomości, i pokazane zdjęcia nie wskazywały, że w owej stajni miał miejsce jakiś horror. "Oni chyba złych warunków nie widzieli !". "Własciciel zwierzaków jest nieokrzesany ale to wszystko jest wyolbrzymione." A wreszcie: "Chciałbym zeby wszystkie konie zabierane podczas interwencji od handlarzy i rolników żyły w takich warunkach !" - to chyba była najcelniejsza uwaga pod adresem autorów apelu.



W toku dalszych rozmów (czy raczej bezpardonowego pałowania się na słowa) pojawiły się dalsze pytania. Dlaczego ktoś, kto związany był z tą stajnią przez ponad 3 lata, dopiero teraz decyduje się na nagłośnienie sprawy ? Czemu nie powiadomiono Straży dla Zwierząt ? Swoistej pikanterii dodawał fakt, że niepełnoletnia dziewczyna, będąca inicjatorką akcji Vivy, miała zostać oficjalnie posiadaczką wykupywanego zwierzęcia. W związku z wieloma wątpliwościami kilka osób zadeklarowało udanie się i osobiste sprawdzenie, jakie faktycznie są warunki życia koni. Mieli udać się do rzeczonej stajni jako swego rodzaju bezstronna obserwatorzy. Summa summarum tylko jedna tak uczyniła. I co ? I nic. Stajnia była zamknięta na głucho, inicjatorka akcji nie pojawiła się, nie poinformowała (a wiedziała !), że właściciel wyjechał i że na czas jego nieobecności opiekę nad końmi sprawowała inna, obca osoba. Reakcja "ratowników" na informację o niemożności wejścia na teren gospodarstwa była zatrważająca: "Nie pisz, że nikt nie chciał cię wpuścić. Mogłaś otworzyć bramkę własnorecznie, wystarczyło ją przesunać i normalnie dostałabyś się do koni." Dla tych "młodych wilków" normalne jest wejście na cudzy teren bez wyraźnego pozwolenia właściciela posesji - coś, czego nie może nawet zrobić policjant bez nakazu prokuratorskiego ! Niewątpliwie żyję w baaardzo ciekawych czasach...

***


Takie sprawy pojawiają się nierzadko - wcześniej np. była podobna, rozdmuchana sprawa zbiórki na wykup "koników co to w rajdach chodzą a po sezonie wredny właściciel na rzeź je sprzedaje" (inicjatorka prosząc o datki nie chciała nawet ujawnić stajni, w której te konie stoją, ponoć dla ich dobra). Wszystkie mają jednak pewne cechy wspólne. Nie mówię tu o częstej postawie "ratowników", celnie, zgrabnie i niecenzuralnie określonej przez kogoś słowami: "Dajesz pieniążki - jestes cacy. Nie dajesz ? O, ty ch... !", lecz o innych kwestiach.

MŁODZI

Cieszy mnie naprawdę szczerze, że młodzi ludzie nie są obojętni na los zwierząt. I - choć zapewne czytający te słowa moi byli internetowi oponenci nie uwierzą - przykro mi było odgrywać rolę adwokata diabła. Zdaję sobie sprawę, że wychowani na książkowej teorii i w idealistycznym duchu młodzi rodem z miasta nie wiedzą, że konia karmi się nie tylko sianem i owsem. Potrafię zrozumieć oburzenie na właściciela, który pewnie i mógł się bardziej angażować w chów swoich zwierząt oraz traktować je mniej przedmiotowo i z większa empatią. Jednak myślę, że "ratownicy" nie zdają sobie sprawy, jak potrafią wyglądać NAPRAWDĘ ZŁE warunki bytowe koni. Koni, które latami nie wychodzą z boksów, jeść dostają tyle, że wyglądają jak szkielety, albo są eksploatowane ponad wszelką przyzwoitość. Atakując w bezpardonowy sposób właściciela, czyniąc mu po części bezzasadne, a w większości nie udowodnione zarzuty, wysuwając zakrawające na absurd żądania, a wreszcie - i to najważniejsze - manipulując faktami i "jaskrawo podrasowując" opisy, w istocie zniechęcają ludzi do pomocy zwierzętom i fundacjom. Za dużo w tym wszystkim emocji, a za mało trzeźwej oceny faktów. Zaś "prawdziwa prawda" zawsze w końcu wyjdzie na jaw. Nie dziwota zatem, że słysząc kolejne łzawe i już "na dzień dobry" podejrzane opowieści, ludzie bardziej są skłonni uznać, że "ratownik" po prostu chce mieć konia ale tak, żeby inni ludzie mu za niego zapłacili a potem jeszcze sfinansowali leczenie zwierzęcia. Zwłaszcza, że życie pokazuje, iż w bardzo wielu przypadkach niestety właśnie tak jest... Jednak jeśli młodzi mają faktycznie wyłącznie najczystsze intencje, to powinni działać z większą rozwagą. Biorąc konia, zwłaszcza chorego, bierze się na siebie ogromną odpowiedzialność za jego dalszy los. Warto by wtedy zastanowić się dobrze i nie działać pod wpływem emocji - bo potem być może i zwierzę, i wykupujący wcale nie będą szczęśliwi.

W opisanym przypadku inicjatorka akcji dostała doskonałą lekcję: jeśli prosi się kogoś o wsparcie finansowe, to trzeba być przygotowanym na trudne pytania, a przede wszystkim być całkowicie szczerym i do bólu prawdomównym, umieć rzetelnie udokumentować to, co się pisze i brać pełną odpowiedzialność za własne słowa. Mam nadzieję, że przebieg internetowej dysputy/awantury (niepotrzebne skreślić) czegoś nauczył ją i potencjalnych innych ratowników...

NIEODPOWIEDZIALNOśĆ

Bardzo źle, że nieprzemyślanym ruchom nie towarzyszy rozsądek i elementarna fachowość. W opisanym tu przypadku inicjatorka akcji przez wcześniejsze lata miała chodzić z klaczą na spacery w ręku - odmówiła z powodu nadpobudliwosci konia. Pewna fundacja zapłaciła (rachunki do wglądu) za wizytę weterynarza, a dziewczyna miała robić koniowi wcierki - marudziła wówczas, że koń wyrywa nogę i że na pewno jest to spowodowane zlymi lekami, a w ogóle to wet też zły. Narzekając na brak kompetencji weterynarza twierdziła, że kobyła ma nakostniaka na... stawie pęcinowym. W ramach odpracowania kosztów weterynaryjnych miała pojawić się na wakacje w prowadzonym przez wspomnianą fundację gospodarstwie, żeby pomoc przy koniach - nie pojawiła sie, za to naskoczyła na kierownictwo: "jak w ogole można od niej wymagać czegoś takiego, skoro nie zna się jej sytuacji, ktora jest ciężka" i że "jak rodzice nagle zmieniają zdanie to nie ma na to żadnego wpływu". A na forum za to twierdziła: "sama zapłacilam za badania", co (patrz wyżej) też nie było prawdą. Zaś poproszona o podanie "historii choroby" kandydatka na dożywotnią opiekunkę klaczy informowała: "zima 2005 bodajże (...)", "lato 2006 (nie jestem pewna...)". Nikt mnie nie przekona, że takim osobom należy powierzać jakiekolwiek zwierzę.

VIVA

Zastanawia mnie też, czy wszystkie firmowane przez Vivę akcje są tego rodzaju ? Viva, jak się okazało, wiedziała, w jakich naprawdę warunkach żyje ten koń. Niestety prowegetariańskie "skrzywienie" zdaje się powoduje, że po raz kolejny ta organizacja firmowała swoją nazwą historię dla wielu odbiorców dwuznaczną. Czy więc "Viva broni życia koni" ? Czy też jest to po prostu kolejne działanie, wymierzone w zwykłego człowieka, który po prostu prowadzi chów zwierząt w typowych dla wsi warunkach, a nawet jak na obecne wiejskie standardy - w warunkach ponad normę, a który (być może) ośmielił się wspomnieć, że jego zwierzę może trafić do ubojni ?... Dlaczego Viva chciała, odstępując od głoszonych przez siebie reguł, przekazać klacz osobie nieletniej, nie pracującej i nie mającej stałych dochodów (a jedynie drobne, z pracy dorywczej), o której wiedziała, że nie ma ona żadnego wsparcia finansowego rodziców, a jedynie pewną pomoc życzliwej osoby trzeciej, obcej, takiego czasowego "współopiekuna" ? Viva tłumaczyła się w toku sprawy, że chciała formalnie przekazać konia owemu współopiekunowi, który przekazałby go dziewczynie w chwili osiągnięcia przez ną pełnoletniości - tyle tylko, że na ten pomysł wpadł dopiero tenże współopiekun, zaniepokojony rozwojem dysputy. Zapewne zdał sobie sprawę, że pewne rzeczy jednak od początku powinny były zostać załatwione "nieco" inaczej... Nieprawdziwa okazało się też usprawiedliwienie Vivy, że poza dziewczyną nie było innych chętnych do kupna konia bez pochodzenia, za to z kulawizną. Po ujawnieniu tego Viva zdecydowała sie wystawic klacz na adopcję w normalnym trybie. Bez odpowiedzi natomiast pozostała kwestia, dlaczego Viva zajęła się jednym koniem, a pozostawiała inne w tych samych, niby rzekomo fatalnych warunkach oraz dlaczego działa metodą wykupienia zamiast współpracując z TOZ lub SdZ odebrać wpierw zwierzęta na drodze prawnej.

I uwaga ogólniejszej natury: na stronie www.ratujkonie.pl znajduje się 17 zdjęć i opisów koni. Moim zdaniem zamieszczanie tam tych zdjęć to oczywista chęć zasugerowania ogromu działań czynionych przez Vivę dla ratowania zwierząt. Tymczasem okazało się, że te konie, to konie z jednej z filii Vivy, w stajni w Grójcu. I bynajmniej nie wszystkie z nich zostały uratowane z ciężkich warunków, nie wszystkie są przeznaczone do adopcji. Przebywają tam również konie niegdyś chodzące w sporcie, których poprzedni właściciele chcieli zapewnić im nowy dom, znaleźć spokojną emeryturę w jak najlepszych warunkach. Na chwilę pisania tego tekstu z 17 zaprezentowanych zwierząt tylko przy 4 z nich była mowa o zabraniu ze złych warunków bytowych. A pewnie warto by tez wziąć poprawkę na specyficzne normy, jakimi kieruje się Viva uważając te warunki za złe... Faktem zapewne jest, że konie z tej strony naprawdę szukają nowych właścicieli lub sponsorów, a i organizacja pewnie potrzebuje pomocy finansowej - tylko co to ma wspólnego z RATOWANIEM koni ?...

Najbardziej jednak denerwuje mnie jawne naciąganie rzeczywistości. "Nie pozwólmy odejść jej w takich warunkach !" - apeluje Viva pisząc o opisanym tu koniu. Koniu, który ma co jeść, ma wybieg, ma towarzystwo, a jak ma chęć, to i pobiega sobie całkiem swobodnie. To ma być "odchodzący" koń ? To ściema, łeż, bezczelne kłamstwo, drenowanie cudzych portfeli ! Jeden wielki skandal ! Nieprawda, która mogłaby być wybaczona poruszonej i zdesperowanej nastolatce jest absolutnie niedopuszczalna u organizacji statutowo mającej być wzorem pewnych zasad moralnych. Zamieszczanie takich nieprawd to nie tylko "chwyt poniżej pasa", ale także brak profesjonalizmu w działaniu. Przecież nikt się nie wzruszy historią, jeśli nie będzie przekonany o tym, że jest ona prawdziwa ! Jak to ktoś skomentował: "Grajmy w otwarte karty, a nie na emocjach !" No nic do tego dodać, nic ująć... Sugerowanie, że opisany tu koń "odchodzi" to mijanie się z faktami. Sugerowanie wyobraźni czytelnika, że jest dużo gorzej, niż faktycznie jest, to także mijanie się z faktami. źle, bardzo źle się dzieje, gdy dobrostanem zwierząt zajmuje się ktoś, kto z uwagi na wyznawaną ideologię nie potrafi obiektywnie ocenić warunków chowu i kto kierując się ślepo tą ideologią potrafi sięgnąć do metod moralnie niejednoznacznych.

KOŃ

Tak się zastanawiam... Jeśli plan "ratowników" doszedłby do skutku, co stałoby się z koniem, gdyby nieletnia inicjatorka akcji po staniu się osoba pełnoletnią nie znalazła pracy (a przecież dziś to aż nazbyt częsta sytuacja !) i nie była w stanie przejąć pełnej odpowiedzialności za zwierzę ? Jak wpłynęłoby to na warunki życia konia ? A może wykorzystano by życzliwość i dobroć owego współopiekuna, może by koń po prostu zostałby poprzez "politykę faktów dokonanych" radośnie pozostawiony w jego rękach ? To ostatnie moim zdaniem mogłoby być całkiem prawdopodobne...

W opisanym tu przypadku nieletni "ratownik" nie mając pieniędzy na wykup konia tym bardziej nie był w stanie podczas dysputy odpowiedzieć, skąd ma zamiar wziąć jeszcze większe pieniądze na jego leczenie. Leczenie, którego nie podjęcie było paradoksalnie dla "ratowników" przestępstwem... godnym rozpoczęcia akcji ratowania ! A przecież wiadomo, że w bardzo wielu wypadkach koszty takiego leczenia mogą przekroczyć (i to wielokrotnie) wartość samego zwierzęcia... Oto temat do przemyśleń dla przysżłych młodych-gniewnych.

RODZICE

W całej sprawie dziwi mnie bardzo postawa rodziców głównej "ratowniczki". To oni ponoszą prawną odpowiedzialność za poczynania swojej nieletniej latorośli. To oni musieliby podpisać umowę kupna lub umowę adopcyjną. W obu przypadkach to oni właśnie byliby w majestacie prawa w 100% odpowiedzialni za zwierzę. To ich obowiązkiem byłoby łożenie na utrzymanie tego zwierzęcia. A że podobno matka dziewczyny na koniach zna się, powinni byli być świadomi ryzyka utrzymywania przez kolejne kilka(naście) lat konia, który w każdej chwili może np. ciężko zachorować itp. (ile potrafi zainkasować koński wet - wszyscy koniarze wiedzą). Podobno byli też świadomi istnienia całej akcji "ratowania" - czy zatem akceptowali fakt istnienia nie w pełni prawdziwych opisów w Internecie ? A czy byli świadomi ryzyka, że ich jeszcze nastoletnia córka, będąc w przyszłości dorosłą, może nie być w stanie utrzymać konia i że wówczas najprawdopodobniej może dojść do małego dramatu, który zapewne i na koniu, i na nich się odbije ? A jeśli byli - dlaczego pozwolili córce na takie działanie w takiej formie ? Zwłaszcza, że powiedziane zostało, iż sami mieli pewne problemy finansowe. Ppowiedziane też zostało, że mają zwyczaj uczenia córki samodzielności finansowej. Ale nie sądze (mam nadzieję, że się nie mylę), by byli zadowoleni wiedząc, że latorośl poszła po najmniejszej linii oporu prosząc internautów o taki dość drogi prezent: konia. Mnie w życiu do głowy by nie przyszło wypraszać od obcych ludzi pieniądze ! Ale ja starej daty jestem, a dziś ? Dziś zapewne całkiem inne standardy obowiązują...

WSPÓŁOPIEKUN

Klacz po kupnie miała stać w stajni wspomnianego już "współopiekuna", koszty utrzymania konia "ratowniczka" miała odpracowywać w jego stajni. Jak chciała dziewczyna połączyć pracę przy kilku cudzych koniach z zarabianiem pieniędzy, nauką i przyszłymi przygotowaniami do matury - nie wiem, ale zakładam, że zacisnęłaby zęby i kosztem istotnych wyrzeczeń dałaby radę. A "współopiekun" ? Jest znany: "Filantrop, złota osoba, która juz niejednego konia wzięła na swoje utrzymanie, bo właściciel nie miał srodków". "Niejednego pomaga leczyć, finansuje badania i diagnozy lekarskie, choć koń nie do niego należy. Jest to osoba bardzo zaangażowana w pomoc tej klaczy. I jak ją znam, będzie płaciła dziewczynie choćby i za wyczyszczenie jej własnych koni i na pewno jej pracą nie przeciaży." I tak dalej, takich głosów było wiele - aż miło się robi słysząc, że istnieje ktoś taki. Osoba ta posiada już jednak pod swoją opieką 7 koni, w tym jednego należącego stricte do niej. Ja - cóż, w tej sytuacji nie miałbym serca żerując na jej dobroci wciskać jej kolejnego zwierzęcia nawet będąc pewnym, że posiada ona środki niezbędne do utrzymania kolejnego członka dość już licznego stadka. No, ale jak powiedziałem, ja starej daty jestem...

Cóż się jednak okazało ? Zabrał głos samwspółopiekun, pisząc publicznie do inicjatorki akcji: "[Za leczenie] Ty miałaś płacić ! Ja - dac tylko pensjonat, tzn. dach nad głową i wyżywienie. A teraz ode mnie żądają aby zobowiazać się do pokrycia wszystkiego, łącznie z leczeniem nóżki ! (...) Na takie rozwiązanie przystac nie mogę. Tłumaczę to prosto: Twoi rodzice nie zgadzają się na pokrycie takich kosztów, a Ty nie masz stałego zródła finansowania." I dalej: "Nie chcę aby wyglądało to tak: ja będę płacić za jej leczenie, hospitalizacje, dziewczynki będą od czasu do czasu przyjeżdzały, a potem powiedzą, że klacz jest ich i dziękujemy. (...) Tym bardziej, że nawet podkuwacz, odrobaczenia, szczepienia ochronne - to wszystko byłoby na mój koszt. A tu miało byc ciutkę inaczej (rozmowa była tylko o pensjonacie) !"

Komentarz mam tylko jeden, krótki: cieszę się, że "współopiekunka" w odpowiednim momencie przejrzała na oczy.

Można by całą dysertacje napisać, analizując na podstawie opisanych tu wydarzeń postawy ludzkie.Ale najważniejszy wniosek z tego wszystkiego jest taki: tak długo, jak długo "ratownicy" zamiast interweniować u odpowiednich i uprawnionych służb będą samodzielnie i w niezbyt szczery sposób organizować akcje zbiórek, nie doczekamy się odpowiedniego uświadomienia ludzi, sprawniej działających organów oraz właściwego traktowania przez sądy i sędziów przypadków faktycznego złego traktowania zwierząt przez. Za to coraz więcej będzie słusznych wątpliwości co do intencji, coraz więcej dzialań lekkomyślnych, a u odbiorców wołań o pomoc - niesmak i negowanie a priori sensowności podejmowanych działań oraz narastająca niechęć do podejmowania wszelkiej współpracy z fundacjami i prawdziwymi ratownikami, ludźmi dobrej woli.

Manipulacja to oszustwo. A ludzi oszukiwać nie wolno.

P.S. W mniej więcej tym samym czasie Tara przygarnęła Bolka, konia NAPRAWDĘ w potrzebie. W porównaniu z opisaną i pokazaną tu klaczą wyglądął tak, że nikt nie miał wątpliwości co do jego stanu:



P.S.2

W mniej więcej 3 tygodnie po napisaniu tego tekstu wspomniany "współopiekun" podał następującą informację:

Sprawą póki co zajmuje się Policja, obecny własciciel oskarżył dziewczyny o pomówienie. Na miejscu była Viva - narazie nie stwierdzono aby konikowi cokolwiek zagrażało. Nie chcę mieszac sie w szczególy i szczerze nie chcę być wplątana w następną sprawę prokuratorską. Myslę, że nikt z nas tego nie chce. Poczekajmy spokojnie na wynik dochodzenia Policji.

Oby ta informacja uspokoiła w przyszłości niektóre nazbyt gorące głowy...