Opracowania naszego autorstwa




Poniżej:

O "ratownikach" koni - "i jeszcze jeden, i jeszcze raz"




"Jak grzyby po deszczu..."


Ostatnie pół roku w środowiskach zajmujących się udzielaniem pomocy koniom "w potrzebie" obfitowało w wydarzenia osobliwe, dziwne, kuriozalne, czasem wręcz niesmaczne, a nawet bulwersujące.

Oto we wrześniu rozpętała się burza, której pierwsze, ciche pomruki dawało się słyszeć już 2 miesiące wczesniej: burza wokół pewnej fundacji z zachodniopomorskiego. Fundacja ta działając przez niemal 3 lata nielegalnie, pozyskiwała od osób trzecich darowizny, posługując się prywatnym kontem założycielki. Darowizny te, często w sumie sięgające kwot pięciocyfrowych, nie zawsze były wyorzystywane zgodnie z wolą darczyńców. Nie były też ani nigdzie rejestrowane, ani rozliczane. Najprawdopodobniej nie były również zgłaszane w Urzędzie Skarbowym. Przy okazji okazało się, że fundacja ta przez cały długi czas swojej działalności mimo licznych darowizn i wsparcia wolontariuszy nie była w stanie dorobić się normalnego zaplecza gospodarskiego dla swoich zwierząt - straszyła nie wyremontowana, częściowo pozbawiona dachu stajnia bez drzwi i okien. Konie, licznie wykupywane za zbierane "po ludziach" pieniądze, trafiały w ręce osób trzecich (adoptujących je często bez podpisywania jakichkolwiek umów) lub były trzymane na zasadzie pensjonatu okolicznych rolników (także bez umów). Przysłowiowym gwoździem do trumny tej fundacji było zniknięcie jej trzech koni z gospodarstwa jednego z takich rolników. Twierdził on, że fundacja nie pokrywała w pełni uzgodnionych ustnie kosztów utrzymania koni ani nie interesowała się należycie swoimi podopiecznymi. Gdy chciał zrezygnowac ze współpracy, fundacja nie kwapiła się zbyt do odbioru zwierząt. Gospodarz w desperacji zaprosił nawet telewizję regionalną, by nagłośnić sposób działania organizacji. Gdy i to nic nie dało, oddał zwierzęta osobom, które ponoć przedstawiły się jako reprezentanci fundacji (powszechnie zaś mówi się, że pozbył się kłopotu, sprzedając je). W tym samym czasie także niektórzy wolontariusze wystąpili przeciw szefostwu, ujawniając coraz więcej niezwykłych szczegółów. W dwóch przypadkach założono nawet sprawy sądowe przeciwko pani Prezes. Coraz badziej nagłaśniana sprawa i liczne pytania osób poznających jej szczegóły napotykały na mur milczenia... Po pewnym czasie wszystko nieco ucichło. A organizacja ? Działa dalej w najlepsze. W ramach swojej dalszej działalności m.in. oskarżyła o złe traktowanie zwierząt dyrekcję pewnej stadniny, którego jeden (i tylko jeden) z koni w wyniku nieszczęśliwego przypadku (wybicie kopytem dziury w ścianie boksu) pokaleczył nogi. Koń w stadninie był leczony, w innych kwestiach też niczego mu nie brakowało, nie przeszkodziło to jednak zorganizować zbiórki pieniędzy na konia w rzekomej potrzebie, a dyrektora oczerniać na forach, przyrównując go do rzeźnika.

Uaktywniła się ponownie także inna organizacja, tym razem z Wielkopolski, której działalnośc od lat budził wiele wątpliwości, a która rok wcześniej zbierała (także za pośrednictwem mediów) pieniądze na konia, prezentując przy tym przez długi, długi czas zdjęcia całkiem innego zwierzęcia. A przecież "Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8."... Dość mętne tłumaczenia osób powiązanych z tą instytucją wprowadziły jeszcze większe zamieszanie i jeszcze wyraźniejszą atmosferę podejrzliwości wokół niej. Przy okazji wrócono do wcześniejszych wątpliwych przypadków, także opisywanych w magazynach jeździeckich. Jedna z osób wręcz zapytała wprost i publicznie założycielkę fundacji: "Poprosiłam o pomoc w kupnie konia - nie był on zagrożony żadną rzezią. Zgodziłaś sie od razu zorganziowałaś zbiórkę pieniędzy, aukcje na allegro na jakiegoś siwego K., całą historię zmyśliłaś, cenę konia też, bo rzekomo miał kosztować 3,5 tysiąca, a kosztował 2, w tym 1 tysiąc juz był (...) Wyjasnij, dlaczego robilas fikcyjne aukcje na fikcyjne konie ? Co z S., którego nikt nigdy nie widział, a parę tysięcy złotych przepadło i nawet nie raczyłaś oddać osobie, ktora dała na konkretnego konia ? (...) Dlaczego konie kupione od hodowcy, z dobrymi papierami, też miały wymyślone historie, imiona, nie wspominajac o tym ze nic im nie groziło ?"

A skoro może organizacja, to czemu nie zwykły człowiek ? Pewna amazonka, której koń rozstał się z życiem w bardzo dramatycznych warunkach (pożar stajni) umyśliła sobie, że kupi sobie brata swojego ś.p. wierzchowca. Właściciel wyznaczył zań wysoką cenę: 10.000 złotych. Dziewczyna zaczęła więc żebrać po forach internetowych. Prosiła o pomoc, kreując właściciela na rzeźnika (co ciekawe, cena konia conajmniej trzykrotnie przewyższała cenę, za jaką mógłby być sprzedany do ubojni). Pisała, że właściciel to "sk...", że koń trzymany w złych warunkach, chory (padały słowa o chipach w stawach i raku kopyta). Nie obyło się bez płaczliwego narzekania, obliczonego na ruszenie sumień potencjalnych darczyńców: "Tyle koni pomagałam im [fundacjom] wykupić, tyle koni mialam w adopcji wirtualnie, tyle zbiorek im robiłam... A teraz co... Jak ja potrzebuje ich pomocy to nici..." Gdy zaczęły wpływać pierwsze (na szczęście drobne) kwoty, dziewczyna rozpływała się w podziękowaniach i pisała, jak to jej tragicznie padły koń "z wysokości zielonych łąk rży radośnie patrząc na akcję ratowania braciszka". W końcu poinformowała radośnie, że koń został wykupiony ! Niedługo potem okazało się, że... nie został, bo właściciel ponoc wycofał się ze sprzedaży (dziwne: chory koń z chipami nie został sprzedany za tak atrakcyjną cenę ?) Jeszcze później okazało się, że koń o podanym przez dziewczynę imieniu... nigdy nie był wykupywany. Okazał się też nieprawdą brak wsparcia ze strony fundacji podczas zbiórki. Słowem: jadąc na ludzkiej dobroci ktoś sobie konika chciał kupić i dorobił do tego historyjkę równie łzawą, co nieprawdziwą. I pewnie kupiłby, gdyby nie zrobiło się wokół tego zbyt dużo szumu i wątpliwości.

W śląskim pewna znana fundacja zorganizowała zbiórkę nie na jakiegoś biednego konia, ale po to, żeby sobie kupić ziemię. W łódzkiem z kolei powstała kolejna fundacja "rodzinna", dotąd szczycąca się m.in. pomaganiem... jeżom). Była to organizacja nie mająca nic, szukająca "gospodarstwa do dzierżawy" (a co, gdy będzie już zebrana kupa zwierząt, a właściciel gospodarstwa zerwie umowę dzierżawy ?) Założycielka po raz pierwszy określiła się mianem fundacji w marcu 2009 roku, ale po 9 miesiącach nadal była "w trakcie tworzenia" (czyli bez wpisu do KRS-u, a zatem bez np. prawa do zbierania pieniędzy). Biznes planu nie miała, tzn. "tworzyła, ale cieżko jest coś zaplanować jeśli jest się na samym początku i nie wiadomo jak będzie." A przeciez plan po to się robi, żeby było wiadomo, jak ma być i do czego dążyć !... W toku dyskusji wyszło zaś na jaw, że uprzednio wzięła do adopcji konie z innej, istniejącej od lat fundacji, mającej swe gospodarstwo w świętokrzyskiem. Jakiś czas później chciała je... zwrócić ! Okazało się wówczas, że stan jednego z nich budził poważne zastrzeżenia (koń wychudzony). Szefowa świętokrzyskiej fundacji o owej łodziance pisała: "Po [jej] pomocy mam rachunek 4.000 zł za transport i leczenie konia (nie zauwazyła, ze u źrebaka jest zanik mięśni, w tej chwili koń walczy o życie (...) - kolezanka do pomocy w jego [rachunku] spłacie w ogóle się nie poczuwa. Nie poczuwa sie tez do pomocy (finansowej czy 'samochodowej') w transporcie pozostałych 3 koni, które u niej się znajdują, a które musimy [jej] odebrac."

Jakiż jednak paradoks powstał zaraz potem ! Owa "świętokrzyska" Szefowa sama zaczęła zbierać w Internercie pieniądze na kupno konia od zaprzyjaźnionego z nią handlarza. Konia, którego tenże handlarz nie chciał, gdyż jak się okazało kupił go zdecydowanie powyżej jego realnej (znikomej) wartości. Ów handlarz jest znany jako osoba dobrze traktująca zwierzęta, wspomnianego konika leczył i karmił na własny koszt. Mimo to ogłoszona w mediach zbiórka odbywała się pod hasłem ratowania konia w potrzebie. W jakiej potrzebie, skoro koń miał dobre warunki bytowe i opiekę weterynaryjną ? To wydarzenie było dla mnie szczególnie przykre. Wprawdzie przez lata obserwowałem poczynania Szefowej i choć nie zawsze zgadzałem się z zasadnością jej działań, to sporadycznie tylko i delikatnie dawałem w takich przypadkach swój wyraz. Byłem bowiem stale pełen sympatii i dużego uznania dla jej hartu ducha i uporu, wykazywanego przez nią przez lata podczas mnóstwa wcześniejszych akcji, faktycznie związanych z udzielaniem zwierzętom pomocy. Jeżeli jednak komuś mało, to proszę: po nagłośnieniu tej sprawy otrzymałem prywatynie taką oto informację o tymże handlarzu: "On nawet nie ma stajni ! Zwykle stajnię, w której stoi na hotelu z swoją kobyłą nazywa 'swoją'. Jakiś czase temu namówił też pewnego rolnika z okolic Płocka, by ten przerobił nieużywaną oborę na stajnię [tzn. pensjonat]. Ponieważ wizja pensjonatu 150 km od Warszawy nie wypaliła to (...) namówił działaczkę [pewnej organizacji działającej na rzecz koni] na trzymanie tam koni. Wszystko szłoby dobrze, gdyby nie chciał zarobić na tym więcej niż utrzymanie swojego konia za free i zaczął handlować końmi fundacji. Przyjmował wszystkie końskie bidy 'do oddania', czasem lekko podtuczył, zrobił kopyta i sprzedawał w 'okazyjnych cenach'. Znajomej sprzedał konia po sporcie jako 17-latkę. Ponieważ klacz chodziła w sporcie doszła, że w kobyła miała 23 lata. (...) Wszystko mu się ładnie toczyło przez ponad rok, aż rozpętała się afera, że [organizacja] sprzedaje konie. A. [działaczka] się wypięła, że nic nie wiedziała, a on - że [organizacja] jeszcze z tego czerpała kasę. Każdy się próbował wywinąć. Była nawet sprawa w TV. (...) Jak faktycznie ma więcej niż 1-go konia to chętnie go odwiedzę, bo mi też wisi trochę kasy."

Być może zamieszanie wokół tej ostatniej sprawy po prostu wypadło w złym momencie, w natłoku niejasności, półprawd i afer związanych z innymi, wspomnianymi tu przypadkami. Stało się jednak kroplą przelewająca kielich goryczy. Już naprawdę nie wiem, komu można ufać, a komu nie warto. Zawsze wielce sobie ceniłem ludzi pragnących poprawy losu zwierząt będących w potrzebie. Ceniłem tym bardziej, że przecież moje zainteresowanie końmi przed laty wzięło się nie z chęci jazdy, ale właśnie z chęci czynnego włączenia się do akcji pomocowych właśnie. Jednakże "Tempora mutantur et nos mutamur in illis" - czasy się zmieniają, a my razem z nimi. Okazało się, że w zbyt wielu przypadkach "ideały sięgnęły bruku". Po tych wszystkich aferach, o których tu wspomniałem, po prostu nie wierzę już nikomu. A wszystkich fundacji mam po prostu serdecznie dość.



Zródła informacji (m.in.):

http://re-volta.pl/forum/index.php/topic,13722.0.html
http://re-volta.pl/forum/index.php/topic,9547.0.html
http://swiatkoni.pl/forum/viewtopic.php?t=15607
http://re-volta.pl/forum/index.php/topic,2776.0.html
http://www.voltahorse.pl/forum/viewtopic.php?f=1&t=13526&st=0&sk=t&sd=a