Opracowania naszego autorstwa
Poniżej:
O nawiedzonych pseudoratownikach koni - większość tekstu ukazała się jako artykuł w "KP"
UWAGA NA "RATOWNIKÓW" !
"Tomek_J, Koń Polski 3/2008
Moje "koniarstwo" rozpoczęło się wiele lat temu od nawiązania współpracy z osobami, chcącymi pomagać koniom źle traktowanym.
Idea pomocy zwierzętom w potrzebie jest mi bliska i mimo, że zdarzyło mi się spotkać w życiu ludzi, których wielkie
i wzniosłe deklaracje czasem nie pokrywały się z rzeczywistością, to jednak zawsze szanuję ideę samą w sobie i te osoby,
które tą realną pomoc niosą w ten, czy inny sposób. Dlatego z tym większą przykrością muszę przyznać, że są ludzie,
których chęć działania nie idzie w parze ze zdrowym rozsądkiem. Do niedawna nie spodziewałem się, że kiedykolwiek tak
otwarcie wystąpię przeciwko osobom mającym zapewne mnóstwo dobrej woli - ale trudno zmilczeć, gdy ta dobra wola nie idzie
w parze z rozumem.
Pewnego dnia na jednym z "końskich" forów internetowych zamieściła wiadomość pewna osoba, będąca zdeklarowaną przeciwniczką
kierowania koni do uboju. Ujrzała ona na Allegro aukcję dotyczącą sprzedaży 3 koni rzeźnych. Cena podana była w opcji "kup
teraz" i opiewała na parę złotych, w opisie aukcji zaś widniało czarno na białym, że jest to cena za kilogram wagi konia.
Osoba ta niezwłocznie "zakupiła" te konie, po czym poprosiła na forum o wypowiedzi na temat, czy faktycznie może je
"uratować" (cudzysłów celowy) za te parę złotych (za wszystkie 3 sztuki łącznie, a nie za kilogram wagi), Jak bowiem
napisała: "te konie są szersze niż wyższe, przecież to już znęcanie się". Rozgorzała wielka dysputa o tym, czy moralne
jest użytkowanie rzeźne koni i zwierząt w ogólności. Ze strony wzruszonej forumowej młodzieży, zazwyczaj płci niewieściej,
padały rady, słowa poparcia, zachęcające do przejęcia tych koni za symboliczne parę złotych, analiza ważności aukcji,
a wreszcie ocena stanu i warunków bytowych koni na podstawie zamieszczonych w opisie aukcji zdjęć. Słowem: poklask
i zachęta do podjęcia kroków, zmierzających do przejęcia zwierząt za bezcen. Z kolei ze strony forumowych "geriavitów"
płci wszelakiej padały umiarkowane stwierdzenia o tym, że mięso końskie jadło się i jeść się będzie, a warunki chowu koni
widoczne na zdjęciach, choć nieciekawe, wcale nie są aż tak tragiczne, jak by to wyglądało z opisu wspomnianej osoby.
Faktem bowiem jest, że konie jako przeznaczone do uboju były dobrze odkarmione i wprawdzie stały uwiązane na stanowiskach,
co nie jest dobrą rzeczą, lecz nie było widać opisywanego w dramatycznych relacjach "gnoju po kolana", ani "wrzynających się
w ciało" uwiązów.
Nie chcę tu wnikać w dywagacje, czy faktycznie z prawnego punktu widzenia "ratownik" faktycznie kupił te konie za grosze,
czy transakcja jest ważna. Może tak, może nie, natomiast zgodnie z zasadą domniemania niewinności trzeba brać pod uwagę,
że żywiec jest sprzedawany i kupowany wg ceny za kilogram wagi i sprzedający (dla którego była to pierwsza transakcja na
Allegro) mógł po prostu popełnić błąd. Nawet jeśli wystawienie czegoś na Allegro w opisany na początku sposób jest (choć
w tym szczególnym przypadku wcale nie musi) drobnym oszustwem, polegającym na chęci zaoszczędzenia na prowizji Allegeo, to
skuteczna próba zagarnięcia koni za psie grosze moim zdaniem byłaby (uwaga, tryb warunkowy !) oszustwem znacznie większej wagi.
I to nawet wówczas, gdyby jakimś cudem ważność transakcji orzekł prawomocnym wyrokiem sąd. Taka próba dokonana przez osoby
teoretycznie działające w imię dobra i moralności, jest - łagodnie mówiąc - niemoralna. Konie, które zdarzyło mi się
w przeszłości wykupić, były opłacone z moich prywatnych, osobiście zapracowanych pieniędzy. Nigdy bym nie pomyślał, że można
się posłużyć półprawdami, czy manipulacją, oszustwem. To kwestia zasad, które co poniektórym ludziom powinni byli w odpowiednim
czasie wpoić do głów (lub wtłuc do tyłków) rodzice. Łatwo jest coś komuś zabrać i potem kreować się na bohatera; o wiele trudniej
jest na to zapracować.
Z uwagi na domniemaną przez wielu forumowiczów "niemoralność" sprzedającego konie na rzeż, tenże sprzedający został a priori
odsądzony od czci i wiary. Zarzucono mu wspomnianą próbę oszustwa. Wiele osób zaczęło wręcz stawac na głowie, wymyślając sposoby
przejęcia 3 zwierząt za grosze. Co ciekawe, te same osoby, które mówiły o nieważności aukcji gdy padało stwierdzenie
o potrzebie zapłacenia przez osobę kupującą wielu tysięcy złotych (cena razy waga koni), zaczęły uznawać ważność transakcji,
gdy była mowa o przejęciu zwierząt za "psie pieniądze". Zaciekłość i niechęć do osoby sprzedającego poskutkowała m.in. skierowaniem
sprawy do Policji z uwagi na - według opinii ratowników - złe warunki chowu zwierząt. Oczywiście z zamiarem odebrania właścicielowi
zwierząt, bo "ten Pan powinien być ukarany za to (...) jakie życie stworzył tym koniom i jak chciał je zakończyć czyli
sprzedażą na mięcho." Nie wiem, bo nie odwiedzałem posesji właściciela, czy faktycznie warunki tam były aż straszne (a
patrząc na zdjęcia z aukcji i inne zdjęcia, zrobione podstępem, mam co do tego pewne wątpliwości). To, co jednak przy
tym zdumiało, to półprawdy głoszone przez niektórych ratowników w imię uzasadniania poprawności swoich poczynań, a także powoływanie
się na przepisy prawa nieco przez nich... "podrasowane" na potrzeby tych działań. Można by z dyskusji odnieśc wrażenie,
że niemal każdy człowiek działając dla dobra zwierząt może wejść na cudzą posesję i ot, tak sobie, zabrac właścicielowi
konia, jeśli uzna, że koń ten przebywa w warunkach zagrażających jego zdrowiu lub życiu. Głoszenie takich tez przez osoby
mające ponoć praktykę w udzielaniu pomocy zwierzętom, jest zatrważające. Wypadałoby więc parę rzeczy wyjaśnić...
Ustawa o ochronie zwierząt (dostępna w Intwernecie na stronach Sejmu, TOZ, serwisu LEX itp.) w artykule 7 p. 1 mówi,
iż odebranie zwierzęcia może mieć charakter wyłącznie czasowy, a odebranie nakazuje przeprowadzić na podstawie decyzji
wójta lub burmistrza (prezydenta miasta). Taka decyzja podejmowana jest z urzędu lub na wniosek Policji, lekarza
weterynarii albo inspektora Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce lub upoważnionego przedstawiciela innej organizacji
społecznej o podobnym statutowym celu działania. Oznacza to, że najpierw musi powstać odpowiednio zainicjowany wniosek,
potem zapaść określona decyzja, a dopiero potem można podjąć działanie. Dodam, że powinno odbyc się ono w asyście policjanta
- choćby z tego powodu, że żadna nie będąca policjantem osoba, wymieniona w ustawie, nie może ot, tak sobie wejść na teren
cudzej posesji. Zresztą nawet sam policjant nie zawsze i nie w każdych okolicznościach ma prawo wstępu wbrew woli
właściciela. Rozumiem, że droga urzędowa potrafi być niestety czasochłonna, ale to nie powód, by lekceważyć prawo. Zresztą
zgodnie z ta ustawą (artykuł 7 punkt 3) w przypadkach nie cierpiących zwłoki, gdy dalsze pozostawanie zwierzęcia
u dotychczasowego właściciela lub opiekuna zagraża jego życiu, policjant, a także inspektor Towarzystwa Opieki nad
Zwierzętami w Polsce lub upoważniony przedstawiciel innej organizacji społecznej o podobnym statutowym celu działania
może odebrać mu zwierzę. Zauważmy: ustawa, wbrew temu, co się często twierdzi, nic nie mówi o zdrowiu zwierzęcia,
a jedynie o życiu, zaś mówienie, że każde zagrożenie zdrowia to zagrożenie życia jest grubą demagogią. To, że koń ma np.
skaleczoną nogę i stoi zamknięty w stajni w żadnym wypadku nie może być pretekstem do tak drastycznej interwencji. W przypadku
będącym przedmiotem internetowej dyskusji chodziło o konie rzeźne. Można było dywagować nt. zdrowia zwierząt, ale nie było
żadnego zagrożenia ich życia. Konie były karmione i pojone zapewne aż nazbyt obficie (tu też pojawiał się demagogoiczny
argument, że przekarmienie konia to zagrożenie dla jego zdrowia, a atem dla życia), a żadne nie było chore w stopniu
bliskim agonii. Żadna z wymienionych w ustawie osób nie mogła więc dokonywać prób zabrania zwierząt w trybie nagłym, a mimo to
wiele osób twierdziło coś innego (w tym jedna zdaje się reprezentująca taką organizację statutowo zajmującą się ochroną
zwierząt). Idźmy dalej: w takim szczególnym przypadku zagrożenia życia konia uprawniona osoba odbierająca go ma obowiązek
niezwłocznie zawiadomić o tym fakcie wójta (burmistrza, prezydenta miasta), celem podjęcia przez ten organ decyzji
w przedmiocie odebrania zwierzęcia. I może się okazać, że organ ten uzna podjęte działania za niewłaściwe. Nie chciałbym
byc wówczas w skórze osoby, która doprowadziła do bezzasadnego odebrania konia...
W opisanej tu sprawie "ratownicy" sięgnęli więc po dodatkowe "środki perswazji". Zainteresowali sprawą nie tylko Inspektorat
Weterynaryjny, telewizję i lokalną placówkę "Gazety Wyborczej". Jak zareagowały na taki apetyczny kąsek media - można sobie
wyobrazić. Inspektorat Weterynaryjny po kontroli gospodarstwa nie odebrał, bynajmniej, zwierząt właścicielowi, lecz wydał tylko
parę zaleceń, a sprawa - na chwilę pisania tego tekstu - nie znalazła finału w sądzie. Opinia inspektoratu była chyba też nie do końca
po myśli "ratowników", co zaskutkowało głosami typu: "I to jest właśnie najgorsze: brak obiektywizmu w ocenie sytuacji
przez pseudo poważne instytucje... Ręka rękę myje niestety. Moja opinia jest jak najbardziej obiektywna, natomiast opinia
weterynarza z Inspektoratu chyba niekoniecznie ...", "Uwaga uwaga !!! Okaz profesjonalizmu i rzetelności w wykonywaniu
swojej pracy ... Inspektorat Weterynaryjny podczas kontroli warunków bytowych zwierząt gospodarskich robił zdjęcia ...
TELEFONEM KOMÓRKOWYM !!! Nie wiem, jak z jakością zdjęć, ale sam fakt przyprawia mnie o gęsią skórkę ...", "Właścieciel
zwierząt jest jego (inspektowa) znajomym, a wg.mnie i ludzi obecnych na interwencji, te zażyłości między nimi są co
najmniej koleżeńskie." A skoro opinia okazała się niezbyt pomyślna, to zrobiono krok dalej: "Pan handluje ciągnikami,
maszynami rolniczymi, poza tym na budynkach widnieje napis SKUP ZWIERZąT RZEźNYCH, i ponoć ma sporo ziemi, na które pewnie
bierze nie małe dopłaty - co również zgłosiłam do ARiMR czy pobiera i jeśli tak to czy słusznie one mu się należą -
zobaczymy." Innymi słowy - jak za dawnych, komunistycznych czasów: "uprzejmie donoszę, że sąsiad jest niepoprawny
ideologicznie, nie wspiera jedynej słusznej linii naszej partii, a przy okazji: jego pies nasikał mi wczoraj na wycieraczkę"...
Wiele osób "z marszu" słysząc o koniach przeznaczonych na ubój jest gotowych ruszyć na właściciela z kijem, widłami,
kłonicą, pięściami i czym tylko kto dysponuje. Roztaczająca się przed ich oczyma wizja biednych, zabijanych zwierząt,
działa na wyobraźnię i podnosi poziom adrenaliny. Mało kto z obrońców potrafi uczciwie przyznać, że użytkowanie rzeźne
koni było, jest i będzie rzeczą normalną i oczywistą, tak samo, jak ma to miejsce w przypadku innych zwierząt gospodarskich.
Owszem, w przypadku koni nie jest to podstawowy sposób ich użytkowania, ale też nie jest to coś wyjątkowo niezwykłego, wybitnie
kuriozalnego. Koń z uwagi na użytkowanie w transporcie i jeździectwie wymaga od właściciela większego zaangażowania w chów
i wychowanie zwierzęcia. Rodzące się zwykle podczas tego procesu interakcje emocjonalne powodują, że w naszej kulturze
konia (podobnie zresztą, jak np. psa) bardzo często traktuje się jako zwierzę wyjątkowe, obdarzone głębszym charakterem,
osobowością, inteligencją. To zaś poniekąd uzasadnia i psychologicznie usprawiedliwia dość często spotykaną postawę, która
nakazuje traktowac ubój konia jako coś wręcz nie do końca moralnego. Takich więzi na ogół (choć nie zawsze) nie ma
w przypadku chowu krów, czy świń, traktowanych bardziej przedmiotowo. Łatwiej więc się pogodzić z rzeźnym użytkowaniem
prosiaków, ale ubój konia - to w odbiorze niektórych całkiem inna sprawa, bo "koń też człowiek". Tymczasem od lat wiadomo,
że np. poziom inteligencji świni ocenia się jako wyraźnie wyższy od poziomu inteligencji konia. Zatem logiczne jest,
że jeśli już bronimy życia koni, powinniśmy tym bardziej opowiadać się za zakazem zabijania wszelkich zwierząt
gospodarskich. Jeśli ratuje się konie, lekceważąc sprawe uboju innych zwierząt, jest to pseudomoralność, hipokryzja,
orwellowskie "dwójmyślenie". Czy jednak z kolei postulat totalnej ochrony wszystkich gatunków ma jakikolwiek sens ?
Czy znajdzie szersze poparcie ? Czy nie zahacza o ekstremistyczny fanatyzm ? Każdy zabierając głos w obronie koni powinien się
więc naprawdę głęboko zastanowić o co mu naprawdę chodzi i co chce osiągnąć.
Życie pokazuje, że odebranie komuś źle traktowanych zwierząt to rzecz trudna, lub wręcz niemożliwa. Całkiem niezłe przepisy
prawa rozbijają się głównie o mur obojętności rozmaitych urzędników. Potwierdzają to pokazywane jakiś czas temu przykłady
należącej do pewnego Anglika "hodowli", czy cieszącej się od wielu, wielu lat złą sławą jednej z podwarszawskich stajni.
Czy jednak niemoc prawa i nie zawsze egzekwowane przepisy moga być usprawiedliwieniem do prowadzenia samowolek i nagonki
na kogoś, kogo główną "winą" jest wola oddania konia do uboju ? Zastanawiam się, co naprawdę tacy nawiedzeni ratownicy osiągają
swoim postępowaniem. Czy jawne uzurpowanie sobie prawa interwencji, publiczne głoszenie półprawd, kierowanie się głównie emocjami,
a nie trzeźwą logiką, przysporzą tym osobom sympatyków ? Nie sądzę, takich działań zdecydowanie nie popieram. Bycie miłośnikiem
koni nie oznacza bowiem bycia miłośnikiem oszołomów, którzy uważają, że wszystko im wolno w imię idei. I bez znaczenia jest dla
mnie, jaka to jest idea: czy jest to idea pomocy zwierzętom, idee religijne, czy idea szczęścia powszechnego drogą do komunizmu.
Sama myśl, że ktoś uważa, iż może ot, tak sobie, według swego widzimisię próbować wejść do mojej stajni i w imię własnego "prawa
moralnego", określonego wydumanymi przez siebie regułami może zabrać mi konie, budzi mój stanowczy sprzeciw. Jak pokazuje
przebieg wspomianej dyskusji mogą trafić się osoby, dla których pajęczynka w oknie, czy błoto po deszczu na wybiegu to niełaściwe
warunki chowu i pretekst do podjęcia działań "ratowniczych"... Że co, że przesadzam ? Osoba będąca prowodyrem całej
akcji w innym wątku forum odnosi się do filmu z serwisu YouTube, na którym dwójka chłopaków podsuwa pod nos koniowi
puszkę z piwem. Czyn ten nazywa całkiem poważnie "znęcaniem się nad zwierzętami", fakt umieszczenia tego filmu w sieci -
"przestępstwem internetowym" i nawouje, by "dorwać skur****!!!!!!! I pociągnąć ich do odpowiedzialności. (...) Prawo
jako prawo nic im nie zrobi, ale są odpowiednie służby, które mogą im zaszkodzić i nauczyć szacunku do koni i zwierząt."
Komentarz chyba zbędny ?... Pogarsza tu sprawę fakt, że brak jest realnie i precyzyjnie określonego minimum, którego nie spełnienie
mogłoby być podstawą do interwencji. Zamiast zdroworozsądkowych kryteriów mamy bowiem ogólnikową i rozmaicie interpretowaną ustawę
i kilka rozporządzeń, które są słuszne wyłącznie w teorii. Bo jestem naprawdę bardzo ciekawy, ile w Polsce jest stajni, w których
otwarte są jak najczęściej drzwi wejściowe i jednocześnie zapewniony jest mechanizm zapobiegania przeciągom, a wiatromierz alarmuje
każde przekroczenie osławionej prędkości przeciągu równej zaledwie 0,3 m/s (to oznacza, że powietrze praktycznie stoi w miejscu).
Nie znam osobiście stajni, w której czujniki monitorują poziom amoniaku i dwutlenku węgla, a wymienniki zapewniają wilgotność nie
większą od 80%. W większości miejsc bytowania koni nie ma nawet mowy o codziennym wypasie na pastwisku o powierzchni 0,5 ha na każdy
koński łeb, zaopatrzonego w świeżą wodę non-stop.
O ile jeszcze potrafię zrozumieć (ale nie zaakceptowć) nadmiernie nasycone emocjami zachowania osób prywatnych, o tyle nie potrafię
tak nieprofesjonalnego zachowania pojąć w przypadku niektórych fundacji. W mniej więcej tym samym czasie pojawił się bowiem taki oto
anons: "Dostalismy telefon, z błaganiem o życie. 20 koni czeka - czeka na niewiadome. Stoją w gnoju, poprzywiązywane łańcuchami,
dzwonimy i pytamy ile za wszystkie słyszymy, ze to ponad 6 ton mięska na święta, ściska nam gardło. 6 zł za kilogram. (...)
Bijemy się z myślami.. przecież nie damy rady, to ok 60 tys zl. (...) To hodowla 3 braci, sprawdzamy sytuacje w środowisku,
jeden z nich skazany za znecanie się nad zwierzętami. Ma iść do aresztu. Drugi nie żyje, koń kopnął w trakcie szarpaniny. Trzeci chce
się pozbyć koni jak najszybciej. Przestał karmić i wypuszczac, ale do odebrania się nie kwalifikują... jeszcze. Czekac to niehumanitarne.
Mamy 2 tygodnie, nie wiemy czy się uda, nie wiemy, ile się uda.. ale będziemy walczyć. (...) Stoją same, w ciasnych boksach, na szyjach
wiszą łańcuchy i nikt nie słyszy ich wołania o pomoc, nikt nie słyszy jak płaczą.. Wzruszające, prawda ? Aż się łza w oku
kręci. Dalej oczywiście apel o pomoc: Błagamy, pomożcie.. moze z małych kwot uratujemy chociaz te w najcięższym stanie, moze jednego
więcej. A moze.. moze jakimś cudem...". Prośby o wsparcie finansowe: "Idą święta, czas Prezentów wielu z Was pytało, czy kupic
nowy kantar, czy szczotke, czy może witaminy. A my proponujemy ŻYCIE podarujmy z tych małych kwot, zamiast nowego kantara, czy witamin -
podarujmy własnie życie koniom, które nie mają nic. Dla których to najcenniejszy Prezent.. jedyny, jakiego mogą chcieć. Pamiętajcie,
liczy się najmniejsza kwota. Z takich kwot uratwaliscie za Naszym pośrednictwem juz ponad 40 koni. I siła małych złotówek jest naprawde
wielka.. " Pojawiły się aukcje na rzecz koni, akcja "wyślij SMS za 2 złote i uratuj" itd. itp. W zasadzie to super sprawa. I tylko
po pewnym czasie na całkiem innej stronie całkiem innej, powszechnie szanowanej fundacji, pojawiło się "maleńkie sprostowanie":
ˇhodowla 3 braci: (jeden nie żyje, drugi zajmuje się końmi i nigdy nie był sądzony za znęcanie się nad zwierzętami, trzeci biznesmen)
ˇu większości hodowców koni - zwierzęta, które nie nadają się do rozmnażanie są sprzedawane. Tak jest we wszystkich stadninach, stadach
koni oraz u prywatnych hodowców (eliminacja słabszych osobników)
ˇz tej hodowli (20 koni) sprzedane do rzeźni miały być tylko konie, których nikt nie chciał kupić np. chore (4-5 koni)
ˇreszta koni nigdy nie miała być sprzedana do rzeźni, są to piękne, zdrowe grube - przeważnie klacze hodowlane.
ˇkonie codziennie mają sprzątaną oraz pościeloną stajnię, karmione są bardzo dobrze - co widać po koniach.
ˇ[właściciel] stosuje chów stanowiskowy, jak w wielu innych stajniach
ˇwłaściciel posiada ogrodzone pastwiska (...)
Właściciel jest oburzony, że w mediach szkaluje się jego imię, mówi, że nie pozostawi tak tej sprawy
I co gorsza wygląda na to, że sporo prawdy w tym, co pisze właściciel. Wprawdzie konie przebywają w zaledwie drewnianej, starej szopie,
której daleko do doskonałości, ale na zdjęciach widać, że są odkarmione, w żłobach pasza, na podłodze zółta, a więc w miarę świeża ściółka.
Właściciel zgodził się sprzedać konie kierowane na rzeź fundacji, być może rezygnując z części przewidywanego zysku. Do tego pokazał gest
i dodał do tych koni 2 kozy, którym darował życie. A potem zmieszano go z błotem...
Dla mnie z całej opisanych tu spraw wynikają dwie rzeczy. Po pierwsze: sięganie po "siłowe" sposoby ratowania koni przed ubojem to
nonsens. Jeśli konie są źle traktowane, nie mam absolutnie nic przeciwko zabraniu ich koni właścicielowi zgodnie z opisaną powyżej
procedurą. Czyli: np. przez policję, a nie przez jakies tam osoby prywatne, uważające, że mają "prawo moralne" zabierać człowiekowi
jego własność w imię jakichkolwiek wyższych celów. Bowiem zdarzało się, że do policji trafiały donosy na rzekomo złe warunki chowu koni,
polegające wg donosiciela na tym, że koń jesienią zamiast stać w ciepłej stajni, stał "pod chmurką" na wybiegu. Przy tym wytarzał się
wybiegu w mokrej ziemi, przez co w dodatku był brudny, a właściciel świnia nie pospieszył natychmiast ze szczotką i zgrzebłem...
Po drugie: niektórym ratownikom przydałby się czasem zimny kompres na głowę, bo - parafrazując znaną anegdotkę o powstaniu człowieka zachowują
się tak, jakby Pan Bóg dał im dwa wspaniałe narządy, rozum i serce, ale wlał do żył tylko tyle krwi, że korzystanie z obu naraz bywa mocno
utrudnione. Samo serce nie wystarczy, bo gdy rozum śpi, budzą się upiory.
P.S. Dziękuję członkom forum Volta za ciekawą, choć momentami zdecydowanie nazbyt zajadłą dyskusję na powyższy temat.