Jakieś dwa tygodnie temu na Facebooku wybuchła afera związana z postem, zamieszczonym tam przez stajnię "Dakota" ze Zgierza. Post pokazywał konia,
którego dano dzieciom do... pomalowania. "Mali artyści" - jak radośnie nazwali dzieciaki przedstawiciele stajni - wykonali zadanie perfekcyjnie,
pokrywając ciało zwierzęcia tęczowymi obrazkami i napisami. Na ten widok facebookowa społeczność oczywiście podzieliła się na dwie części. Mnóstwo
osób oburzyło się tym zdarzeniem, zarzucając właścicielom znęcanie się nad zwierzęciem. Przytaczano argumenty: koń to nie kartka papieru, farba
może zwierzęciu zaszkodzić, konie nie lubią zapachu takiej chemii i stresują się, dziecko mogło dźgnąć konia takim kolorowym flamastrem, a co by
było gdyby koń kopnął takiego "małego artystę" itd. itp. Na organizatorów nasłano nawet kontrolę powiatowego lekarza weterynarii. Oczywiście zarzuty
formułowane były w formie tradycyjnego hejtu. Organizatorzy bronili się wytykając adwersarzom brak kultury wypowiedzi, podkreślali, że całość zabawy
odbyła się pod nadzorem dorosłych, kredki dane dzieciom były zmywalne i bezpieczne, koń był spokojny i wyluzowany. Tłumaczyli, że to było działanie
celowe jako forma zapoznania się i przyzwyczajenia się do dużego zwierzęcia w sposób inny, niż zwykle. I takie też były komentarze obrońców: bo dla
dzieciaków to frajda, wiele dzieciaków boi się koni i w ten sposób przełamują lęk, takie rzeczy robi się też w innych miejscach, konikowi nic się nie
stało, a jak weterynarz maluje konie na szkoleniach z biomechaniki, czy anatomii konia, to nikt "larum" nie podnosi.
Internetowa "gównoburza" w wielu momentach sięgała absurdu i to dzięki wypowiedziom z obu stron barykady. Jestem w stanie uwierzyć na słowo, że
malując konia nikt się nad nim nie znęcał i że generalnie w stajni dobrze dba się o konie (co zresztą potwierdziła wspomniana kontrola). Wierzę, że
cała akcja odbyła się pod nadzorem dorosłych i że wybrano do niej odpowiedniego, bezpiecznego konia. Pomijam kwestię estetyczną takiego malowania,
na marginesie: moim zdaniem dość wątpliwą. Nie biorę w ogóle pod uwagę tekstów typu "a co by było, gdyby maluch wsadził koniowi kredkę w oko ?"
i nie sądzę, by takie malowanie wypaczyło psychikę młodych gości stajni do tego stopnia, że od tego dnia zaczęły się rzucać z pędzlem w ręku na
wszystko, co ma cztery nogi i przed nimi na drzewo nie ucieka. Nie przyjmuję jednak argumentu, że była to metoda oswajania dzieci z koniem. Czy
dziecko bojące się psa też ma go pomalować ? Czy komuś bojącemu się latać wolno smarować kredkami po samolocie ? No chyba nie bardzo...
Zaś w tej sprawie moim zdaniem rzecz jest raczej w czymś innym.
Zwierzęta są własnością właścicieli i dopóki nie dzieje im się krzywda, człowiek może zrobić z nimi tak naprawdę wszystko to, co zechce. Skoro konia
można używać do jazdy wierzchem, do zaprzęgu, pracy w transporcie i rolnictwie, sporcie, hipoterapii, to czemu nie zabawy ? No i tu właśnie zaczynają
się przysłowiowe schody... Pytanie: JAK chcemy się bawić oraz czy chcemy bawić się ZWIERZĘCIEM, czy ZE ZWIERZĘCIEM ?
W opisanej sytuacji koniowi z całą pewnością nie stała się żadna krzywda, a oskarżanie o to organizatorów jest absurdem. Natomiast ta sytuacja jest
też objawem bezmyślności i bezrefleksyjnego podejścia do zwierząt. Malowanie konia z cała pewnością nie jest typowym sposobem użytkowania, jednak
usprawiedliwione może być w paru przypadkach. Indianie malowali swoje wierzchowce, gdyż święcie wierzyli, że malowane symbole zapewnią im powodzenie
na wyprawie wojennej. Współcześnie pomalowanie może ułatwić badania lub szkolenia związane z anatomią albo biomechaniką ruchu. I owszem, może także
służyć rozrywce - konie na różne sposoby "przyozdabia się" do pokazów, defilad, czy do filmów (na czele ot, choćby z koniem Pippi Langstrumpf).
Malowane konie można zobaczyć także przy okazji Dia de los Muertos, czuli Dnia Zmarłych, ale to akurat jest coś szczególnego, to jest bowiem najstarsze
religijno-etniczne święto meksykańskie, czczące pozagrobowe życie zmarłych i więzy rodzinne. To święto wywodzące się z epoki prekolumbijskiej, mające
około zostało wpisane na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Ma więc większą głębię, niż nieprzemyślana zabawa.
Ale czemu służyło malowanie konia przez dzieci poza czczą zabawą ? Przecież istnieje wiele lepszych metod oswojenia dziecka z koniem. Kiedyś dzieci
malowały na kartkach lub kartonie, a z końmi oswajały się głaszcząc je i ucząc się jeździectwa. Odwiedziny dzieci w stajni powinny się wiązać - tak
przynajmniej sądzę - z poznaniem, dowiedzeniem się czegoś o nich, a nie z robieniem ze zwierząt blejtram malarskich.
To ma się nijak do jakiejkolwiek edukacji. Malowanie nie uczy dzieci niczego o koniach poza tym, że można z nimi robić wszystko wedle swego "widzimisię"
i że to "wszystko" jest normalne, właściwe, dobre - a tak nie jest. Dziwię się, że nie rozumieją tego ani organizatorzy, których obowiązkiem było
przecież wytłumaczenie dzieciom podstawowych zachowań, ani rodzice, którzy pozwolili swym pociechom na udział w takiej zabawie. Czy nie lepiej w piłkę
pograć, a nie konia malować ?
Choć naszła mnie też taka refleksja w sam raz na dzisiejsze czasy: czy nie lepiej w stajni konia pomalować, niż tracić czas i rozum godzinami wgapiając
się w ekranik smartfona ?...
No właśnie, sam już nie wiem, co gorsze...
P.S. A tak przy okazji z innej beczki: skoro padło zdanie o malowaniu koni przez Indian: czy wiecie, jak i dlaczego Indianie je malowali ? Otóż
każdy symbol miał swoje znaczenie. Strzała na szyi skierowana ku przodowi była symbolem zwycięstwa, a umieszczona na bokach w tylnej części kłody
miała sprowadzić pecha na przeciwnika. Kółka wokół oczu i nozdrzy miały wzmacniać zmysły. Koło na piersi oznaczało mocne (dzielne) serce.
Kropki na klatce piersiowej lub pysku to modlitwa o wsparcie w walce i jej korzystny wynik w starciu z wrogiem. Zygzaki wzdłuż przednich nóg miały
ucieszyć bogów, na tylnych dodawać szybkości i zwinności. Z kolei symbole na zadzie oznaczały: dłoń - zwycięsko zakończona walka lub misja, łuk w
kształcie kopyta/podkowy - udana wyprawa w celu kradzieży koni, krzyż - udana ucieczka z zasadzki. A poprzeczne paski na wierzchniej części pyska
oznaczają udane ataki na wioski i osady.
Potomkowie dawnych Indian malują konie także przed wyścigami na oklep, będącymi w Stanach formą "powrotu do korzeni", czy też utrzymywania dawnych
zwyczajów. Choć raczej nie używają już symbolu ataku na osadę, czy "podwędzenia" komuś konia.
Zródła:
https://lodz.wyborcza.pl/lodz/7,35136,27538603,dzieci-pomalowaly-konia-w-stadninie-w-zgierzu-dorota-zawadzka.html?disableRedirects=true
https://www.edziecko.pl/rodzice/7,79361,27541645,dzieci-pomalowaly-konia-kredkami.html
https://globalnews.ca/news/4352906/camp-painted-horse-brazil/
https://thenewsglory.com/maneka-gandhis-ngo-complains-about-party-flag-painted-horse-during-bjps-peoples-blessing-pilgrimage/
https://horsesinmoviesandtv.weebly.com/blog/dances-with-wolves-indian-horse-paint
https://www.reuters.com/lifestyle/sports/native-american-tribes-revive-horse-heritage-with-bareback-races-oklahoma-2021-06-01/