Pogotowie dla Zwierząt w Trzciance zostało załoźone w grudniu 2001 roku; miało być organizacją propagującą działania sprzyjające ochronie zwierząt,
ich dobrostanowi i właściwemu traktowaniu oraz ochronie środowiska. W ramach tej organizacji działała także sekcja pod nazwą Pogotowie dla Koni
(http://konie.pogotowiedlazwierzat.pl/). Przez kilka lat jego działalność nie budziła źadnych kontrowersji. W tym czasie stowarzyszenie organizowało
np. akcje wyprowadzania psów na spacery, czy akcje edukacyjne dla dzieci i młodzieźy. Jednak juź od końca 2003 roku PdZ zaczęło przeprowadzać w całej
Polsce głównie akcje odbioru zwierząt, które miały przebywać w niewłaściwych warunkach. Akcje te bywały bardzo medialne, niekiedy słyszano o odebraniu
naprawdę duźej liczby zwierząt ze złych warunków. Były one w sumie przeprowadzane w uzasadnionych sytuacjach, zgodnie z "zasadami sztuki" i były przez
władze lokalne oceniane pozytywnie. Pan Wiesław Maszewski, ówczesny starosta czarnkowsko-trzcianecki w roku 2009 chwalił organizację i zwracał uwagę,
że jak dotąd nie odnotowano źadnej skargi na PdZ.
Jednak w mniej więcej tym samym czasie pojawiły się pierwsze kontrowersje, a zbiegło się to w czasie, gdy prezesem Pogotowia został "Grzegorz B."
Tu mała uwaga: w ostatnich artykułach dotyczących stowarzyszenia nazwisko zostało skrócone do inicjału, ale to "pic na wodę, fotomontaź", wystarczy
zerknąć na treść pod tym linkiem, gdzie przedstawiany jest
prezes Pogotowia dla Zwierząt. Zaczęły pojawiać się róźne negatywne opinie, z czasem coraz bardziej liczne. Został nawet załoźony profil na
Facebooku dla osób pokrzywdzonych przez stowarzyszenie. W efekcie
w lutym 2014 roku minister pracy i polityki społecznej złoźył do sądu wniosek o cofnięcie PdZ statusu organizacji poźytku publicznego, uzyskanego
w roku 2010. Minister uzasadniał wniosek tym, źe od sierpnia 2013 roku stowarzyszenie prowadziło zbiórki na rzecz ratowania koni w sposób niezgodny
z ustawą o zbiórkach publicznych, tj. bez pozwolenia na przeprowadzenie takiej zbiórki publicznej. Minister wezwał stowarzyszenie do przesłania
kopii dokumentów zezwalających na zbiórki. W odpowiedzi PdZ poinformowało, źe "nie występowało o zgodę na zbiórkę publiczną, poniewaź zgodnie
z prawem nie było takiej potrzeby". Trick miał polegac na tym, źe w opinii PdZ zbiórka pieniędzy w formie elektronicznej, a nie w gotówce, nie
jest zbiórką publiczną w rozumieniu przepisów. Oczywiście nie było to prawdą, wpłata pieniędzy na konto bankowe jest formą przekazania pieniędzy
w rozumieniu ustawy o zbiórkach publicznych. Sprawa znalazłą finał w sądzie, w maju 2014 roku cofnięto stowarzyszeniu status organizacji poźytku
publicznego.
Nie była to jednak jedyna sprawa sądowa. W sierpniu 2015 roku "Grzegorz B." został skazany przez Sąd Rejonowy w Wołominie za przywłaszczenie psów
Anety i Dariusza K. Chodziło tu o sprawę odbioru przez PdZ psów pomimo prawomocnej decyzji prezydenta Poznania, zakazującej takiego odebrania. Tak
to było opisane: "Pewnego dnia do mojego domu zapukały dwie osoby ze stowarzyszenia, które miały otrzymać zgłoszenie, źe moje psy przebywały
w skrajnych warunkach. Pokazałam im, źe psy są zadbane. Chciałam im teź pokazać badania zwierząt, ale to ich nie interesowało. Jedna kobieta zaczęła
zabierać mi psa. Od razu wezwałam policję. Niedługo później przyjechali funkcjonariusze i lekarz weterynarii, który stwierdził, źe nie ma źadnego
zagroźenia dla zwierząt i mają one zostać u mnie. Dzień później kobieta pojechała do Poznania do weterynarza po zaświadczenie, źe psy są w dobrym
stanie. W tym czasie do jej domu, w którym przebywała jednie matka pani Ewy, mieli przyjechać inspektorzy Pogotowia dla Zwierząt. Powiedzieli jej,
źe zabierają psy tylko na badania do śremu. Od tego czasu juź do mnie nie wróciły. Nikt mi nie powiedział, gdzie trafiły." Po tym zdarzeniu
przedstawiciele stowarzyszenia wystąpili do burmistrza Kórnika z wnioskiem o decyzję o tymczasowym odbiorze psów oraz zgłosili do prokuratury
zawiadomienie o moźliwości popełnienia przestępstwa znęcania się nad zwierzętami przez właścicielkę. Właścicielka odwołała się do Samorządowego
Kolegium Odwoławczego, które prawomocną decyzhją uchyliło postanowienie burmistrza. W tej "psiej" sprawie przeciwko stowarzyszeniu podnoszono zarzuty
prowadzenia zbiórki publicznej wbrew ustawie, odebrania psów mimo braku odpowiednich decyzji, nie poinformowanie właścicieli o tym, co dzieje się
z ich zwierzętami, niezwrócnie im zwierząt właścicielom mimo decyzji organów administracyjnych, a wreszcie najwaźniejsze: przetrzymywanie zwierząt
w niewłaściwych warunkach - były to zarzuty naprawdę cięzkiego kalibru. Mimo źe stowarzyszenie było dwukrotnie wzywane do złoźenia wniosków w tej
sprawie, nie zrobiło tego.
Po niekorzystnym dla siebie wyroku "Grzegorz B." zrezygnował z funkcji prezesa Pogotowia dla Zwierząt. Tu trzeba dodać, źe było teź wydanych kilka
innych, niekorzystnych dla niego wyroków, które jednak w tamtym momencie nie były jeszcze prawomocne (np. sprawa kobiety, której przedstawiciele PdZ
odebrali w 2008 roku 31 psów i 12 papug; ostatecznie Wojewódzki Sąd Administracyjny nakazał oddanie zwierząt właścicielce uzasadniając, źe nagrania
z interwencji oraz zeznania członków stowarzyszenia nie są rzetelne ani wiarygodne). "Grzegorz B." pozostawał członkiem organizacji, miał równieź
upowaźnienie do reprezentowania zarządu w sprawie składania wniosków o odbiór zwierząt oraz reprezentowania PdZ w sprawach administracyjnych, przed
SKO i w sprawach dotyczących adopcji lub przepadku zwierząt. Dalej prowadził interwencje, odbierając rozmaite zwierzęta (nawet źółwie), ponoć czasem
nawet mimo tego, źe towarzyszący mu policjanci uwaźali, źe zwierzęta te wcale nie wyglądają źle. Zwykle informował właścicieli, źe zabiera je tylko
na badaniach a po nich je odda. Oczywiście nie była to prawda.
Bardzo niedługo po rezygnacji prezesa, w październiku 2015 roku, pan Tadeusz Teterus, starosta czarnkowsko-trzcianecki, złoźył do sądu w Poznaniu
wniosek o rozwiązanie Pogotowia dla Zwierząt.
Stowarzyszeniu postawiono liczne zarzuty działania w sposób niezgodny z obowiązującymi przepisami prawa oraz bezpodstawnego odbierania zwierząt.
Starosta domagał się rozwiązania organizacji. Pani mecenas Aldona Kujawska-Rakowicz, pełnomocnik starosty, przedstawiła dokumenty dotyczące spraw,
w których stowarzyszenie było podejrzane dopuszczenia się działań wbrew zapisom ustawiy o ochronie zwierząt. A w związku z tym, źe było ich wiele,
pan Teterus wykazywał, źe PdZ dopuściło się naruszania prawa nie tylko w sposób raźący, ale teź uporczywy, nagminnie i z premedytacją. Głównym
zarzutem było naruszanie przepisów ustępów 1 i 3 artykułu 7 ustawy o ochronie zwierząt, które pozwalają na tymczasowy odbiór źle traktowanych
zwierząt na podstawie decyzji wójta, burmistrza lub prezydenta miasta, a w przypadkach zagroźenia zdrowia lub źycia zwierzęcia umoźliwiają odbiór
zwierzęcia jeszcze przed wydaniem takiej decyzji - nakładają jednakźe przy tym na organizację odbierającą obowiązek natychmiastowego powiadomienia
o tym fakcie odpowiednich organów (j.w.). Pogotowie dla Zwierząt do tego zapisu się nie stosowało, odbierając zwierzęta bez decyzji władz, w dodatku
w sytuacjach, w których nie było źadnego zagroźenia źycia zwierzęcia. Starosta twierdził, źe "Przedstawiciele stowarzyszenia dokonują zaboru bez
zbadania jego sytuacji faktycznej, nie wysłuchując właścicieli, bez zachowania jakichkolwiek procedur, kłamiąc, źe zwierzę zabierają na badania
weterynaryjne, po których zostanie ono niezwłocznie zwrócone właścicielowi. Właścicielom zwierząt stowarzyszenie nie udziela informacji na temat
miejsca umieszczenia zwierzęcia." Informował takźe, źe PdZ nie mą odpowiednich warunków do przechowywania odebranych zwierząt, za to przekazuje je
wolontariuszom, którzy działając w imieniu stowarzyszenia utrzymują je w niewłaściwych warunkach, w szczególnych przypadkach "w stanie raźącego
zaniedbania lub niechlujstwa oraz w pomieszczeniach albo klatkach uniemoźliwiających im zachowanie naturalnej pozycji". Kolejnym zarzutem było nie
prowadzenie przez stowarzyszenie "statutowych działań profilaktycznych i prewencyjnych" - PdZ miało wyłacznie prowadzić interwencje (w sposób
opisany wyźej), a nie starało się takim zagroźeniom zapobiegać i usuwać ich przyczyn. Nie uświadamiało osób, co do których miało zastrzeźenia, co
jest źródłem zagroźeń i źe dalsze naruszanie zasad opieki będzie karalne, a jedynie "idąc po najmniejszej linii oporu" zabierało zwierzęta - "bo
tak !" Wniosek starosty poparty był pismami otrzymanymi z Urzędu Miasta Poznania, od Rzecznika Praw Obywatelskich i Łódzkiego Towarzystwa Opieki
nad Zwierzętami, w których równieź opinie były krytyczne.
Członkowie PdZ oczywiście nie zgadzali się z wszystkimi tymi zarzutami, a broniąc się obwiniali starostę o nieznajomość przepisów, na które się
powoływał. Twierdzili, źe starostwo działa pod naciskiem internetowych hejterów i ludzi, którym PdZ zwierzęta odebrało. W kwietniu 2016 tego roku
odbyła się pierwsza rozprawa - została jednak odroczona, gdyź "postawione pod ścianą" PdZ zaledwie dzień wcześniej odpowiedziało na piśmie na
wniosek starosty sprzed... dwóch lat. Starosta czarnkowsko-trzcianecki z kolei podtrzymał swe stanowisko w całości. Ciąg dalszy miał miejsce w
czerwcu 2017 roku. Pod koniec lutego 2018 roku Sąd Rejonowy Poznań Nowe Miasto i Wilda wydał wyrok nakazujący rozwiązanie stowarzyszenia i
wyznaczył radcę prawnego, który ma przeprowadzić likwidację organizacji. Przedstawiciele PdZ zamierzają odwołać się od wyroku twierdząc, źe sąd
nie wziął pod uwagę wszystkich dokumentów oraz nie przesłuchał wszystkich świadków, o których PdZ wnioskowało. Obecna prezes, Krystyna Kukawska
uwaźa, źe "dziesięć złoźonych skarg przez osoby pokrzywdzone nie jest zatrwaźającą liczbą." oraz źe wszyscy skarźący się na PdZ albo została
skazana prawomocnymi wyrokami za znęcanie się nad zwierzętami, albo ma status oskarźonych "i to kwestia czasu, gdy zostaną skazane". Cóź, trochę
to stoi w sprzeczności z np. opisanym wyźej "psim" przypadkiem...
Wiele mówiące materiały zamieszczone są na serwisie YouTube. Pani Aneta Kalicka opublikowała w kwietniu 2014 roku materiał, w którym informuje, źe
Pogotowie dla Zwierząt
robiło przeszukanie nieruchomości w Ząbkach bez
nakazu prokuratorskiego, choć w asyście policji, dodając, źe "Grzegorz B." odebrał wyłącznie cenne psy rasowe, natomiast 2 kundelki go ponoć nie
interesowały w ogóle. Psy wg pani Anety były zdrowe i zadbane, a zostały odebrane z powodu - jak to okreslono w protokole - nie obciętych pazurków,
brudnych uszu i kamienia nazębnego u starszych psów. "Grzegorz B. grzebał po szafach , a nawet w lodówce i robił rewizję w domu ! Grzegorz B.
zachowywał się jak urzędnik państwowy i legitymował ludzi jak policjant !". Takźe Telewizja Polsat interweniowała całkiem niedawno temu (luty 2017)
w sprawie
odebrania owczarka o imieniu Kora". Przy tej okazji przypomnę
ważną rzecz: Aret. 3 ustawy o ochronie zwierząt mówi, że "w celu realizacji przepisów ustawy Inspekcja Weterynaryjna oraz inne właściwe organy
administracji rządowej i samorządu terytorialnego współdziałają z samorządem lekarsko-weterynaryjnym oraz z innymi instytucjami i organizacjami
społecznymi, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt. Ale jednocześnie mówi w Art. 34a, że to Inspekcja Weterynaryjna sprawuje
nadzór nad przestrzeganiem przepisów o ochronie zwierząt. W zakresie wykonywania tego nadzoru pracownicy Inspekcji Weterynaryjnej oraz osoby
wyznaczone przez organy tej Inspekcji posiadają uprawnienia określone w ustawie z dnia 29.01.2004 r. o Inspekcji Weterynaryjnej (Dz. U. z 2016 r.
poz. 1077, 1948 i 1961). Art. 5 ustawy mówi, że organami Inspekcji są lekarze weterynarii: główny, wojewódzki, powiatowy i graniczny - wyłącznie.
Organizacje społeczne, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, mogą z Inspekcją współdziałać. Ale to nie oznacza, że mają takie
same prawa. Mogą być co najwyżej podwykonawcami pewnych "czynności o charakterze pomocniczym", zleconych przez Inspekcję. Nie jest to tożsame z
nabyciem praw należnych Inspekcji, takie osoby nie stają się też funkcjonariuszami publicznymi i nie podlegają ochronie prawnej przewidzianej dla
takich funkcjonariuszy. Czynności kontrolne mogą być podejmowane tylko po okazaniu legitymacji służbowej i upoważnienia do przeprowadzenia kontroli
(Art. 19). Art. 7. ustawy o ochronie zwierząt głosi, że zwierzę źle traktowane może być czasowo odebrane właścicielowi lub opiekunowi na podstawie
decyzji wójta (burmistrza, prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce pobytu zwierzęcia i przekazane schronisku, wskazanemu gospodarstwu
rolnemu lub ogrodowi zoologicznemu - za zgodą takiego podmiotu. Decyzja o odebraniu podejmowana jest z urzędu po uzyskaniu informacji od Policji,
straży gminnej, lekarza weterynarii lub upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona
zwierząt (zwracam uwagę na słowa upoważniony przedstawiciel" - czyli nie każdy !) Wprawdzie ustawa w przypadkach niecierpiących zwłoki, gdy dalsze
pozostawanie zwierzęcia u dotychczasowego właściciela lub opiekuna zagraża jego życiu lub zdrowiu, dopuszcza odbiór w trybie natychmiastowym (bez
"odgórnej" decyzji urzędowej) przez policjanta, strażnika gminnego lub upoważnionego (znowu słowo-klucz !) przedstawiciela organizacji społecznej,
której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, ale też nakłada wspomniany obowiązek niezwłocznego zawiadomienia o tym wójta, burmistrza
lub prezydenta miasta. Odebrane zwierzę podlega jednak zwrotowi, jeżeli sąd nie orzeknie odpowiedzialności karnej za znęcanie się nad zwierzęciem
lub lub przepadku zwierzęcia, a także jeżeli postępowanie karne w tej sprawie zostanie umorzone.
Przedstawiciel organizacji zajmującej się ochrona zwierząt nie ma prawa ot, tak sobie wejść na naszą posesję, a tym bardziej grzebać w szafkach,
domagać się zaświadczeń, czy zabierac cokolwiek. Zgodnie z artykułem 50. Konstytucji obywatel ma zapewnioną nienaruszalność mieszkania i nie musi
wpuszczać każdego, kto pokaże nam jakąkolwiek legitymację służbową (na tej samej podstawie nie mamy obowiązku wpuszczenia np. listonosza, który
chce sprawdzić, czy mamy telewizor i płacimy abonament). Taki obowiązek wpuszczenia za okazaniem tylko legitymacji służbowej powstaje tylko w
wyjątkowych przypadkach, tzn. gdy istnieje uzasadnione podejrzenie ukrywania się na posesji przestępcy lub przedmiotów pochodzących z przestępstwa.
Tylko i wyłącznie wtedy na nasz teren może wejść policjant - ale nie pierwszy lepszy cywil, nawet ten uprawniony przez Inspekcję Weterynaryjną.
W przypadku ochrony zwierząt takie przesłanki wejścia "na legitymację" jednak "z definicji" nie zachodzą, więc nawet policjanta wpuszczać nie
trzeba. Zdarza się, że policjanci nie mając nakazu, powołują się na "uzasadnione podejrzenie, że został popełniony czyn zabroniony pod groźbą
kary" - ale nawet wtedy muszą przedstawić nam na piśmie potwierdzenie swojego podejrzenia przez prokuratora. Jeżeli więc np. nawiedzone oszołomy
z fundacji podpuszczone przez złośliwego sąsiada chcą skontrolować naszą stajnię i przychodzą z policjantami, to żadna z tych osób nie ma prawa
ot, tak sobie wejść. Jeśli nie mamy sobie nic do zarzucenia w kwestii opieki nad swoimi zwierzętami, to jednak warto tak "po ludzku" zaprosić do
środka policjantów, pokazać im, jak się sprawy mają, udzielić wszelkich wyjaśnień i generalnie nie utrudniać im pracy. Zanim to jednak zrobimy
złóżmy w ich obecności słowne oświadczenie, że zapraszamy ich, ale nie osoby z fundacji, którym wstępu zakazujemy oraz że nie stosowanie się tego
zakazu będzie naruszeniem art. 193 kk ("Kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu albo wbrew
żądaniu osoby uprawnionej miejsca takiego nie opuszcza, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.)
Wracając do interwencji PdZ: osobliwą rzeczą jest, że pokrzywdzeni przez PdZ juź w marcu 2016 roku pokazywali, źe odebrane zwierzęta trafiają do
miejsca niekoniecznie lepszego w stosunku do "oryginalnych" warunków chowu, z których są zabierane:...
Właścicielem tego miejsca we wsi Sekłak jest prywatna firma Wet-Media "Grzegorza B." - nie ma źadnego schroniska, ani hotelu dla zwierząt. Podczas
podjętej "kontrinterwencji" pan "Grzegorz B." twierdził, źe przebywające tam 110 psów to jego prywatna własność. Miał jednak dla nich tylko trzy
ksiązeczki zdrowia (na okres interwencji), źadnych zaświadczeń o szczepieniach przeciw wściekliźnie. Bez komentarza.
Na górze kojec w Sekłaku, na dole - kojec z miejsca, gdzie była interwencja.
Moim zdaniem mała róznica...
Pod jednym z artykułów poświęconych PdZ pani Marta Danielewicz celnie komentuje:
"Kary są coraz bardziej surowe za znęcanie się nad zwierzętami.
I dobrze. Niedobrze jednak, gdy pośród tych którym naprawdę zaleźy na losie czworonogów, czarny PR robią ci, którzy wyczuwają, źe moźe być z tego
niezły biznes i chcą się w ten sposób dorobić. (...) Niesmak po jego [tj. PdZ] działalności pozostanie. Zwłaszcza, gdy wiele grup prozwierzęcych
boryka się z problemami finansowymi, licząc na pomoc osób z zewnątrz, chociaźby na 1 procent. Działalność takich szemranych stowarzyszeń jak
Pogotowie dla Zwierząt burzy pozytywny obraz prawdziwych obrońców zwierząt. A zaufanie społeczne bardzo trudno odbudować." Uwaźam, źe jest to
bardzo dobry komentarz. Od siebie dodam teź w sensie ogólniejszym: przypadki bezprawnego i nieuzasadnionego odbierania zwierząt zdarzają się od lat
i niestety coraz częściej. Rzućcie okiem na
film o
takich organizacjach". Nie twierdzę, źe idealnie oddaje on sytuację, ale tak, czy siak daje wiele do myślenia. O nielegalnym odbieraniu ludziom
ich zwierząt mówi teź
materiał ITV4 autorstwa pani Marii
Sowińskiej. Wszystko to jest m.in. pochodną tego, źe coraz więcej jest osób nie rozumiejących elementarnych potrzeb zwierząt. Liczne były np.
przypadki, gdy próbowano odebrać konie dlatego, źe wypuszczone na wybieg radośnie wytarzały się w błocie, czy źe pozostają na wybiegu zimą (mając
tam wyłoźoną paszę). Temu zjawisku niestety sprzyja internet, w którym nadzwyczaj łatwo jest krzyczeć (im głupiej, tym głośniej) i rozpętywać
kampanie nienawiści, co w połączeniu z postępującym ogłupieniem tzw. społeczeństwa daje często fatalne skutki. Nie jest to jednak (moim zdaniem)
główny powód takiej aktywności. Głównym powodem są pieniądze: 1-procentowe odpisy podatkowe, darowizny od ludzi o wielkich sercach i małym rozsądku,
rozmaite dotacje - które nie zawsze są wykorzystywane tylko i wyłącznie w ramach działalności statutowej.
Patrząc na całokształ działań trzeba powiedzieć, źe PdZ podjęło przez lata szereg potrzebnych interwencji. Jedną z najgłośniejszych w kręgach
konikowych była sprawa
głodujących koni w Posadowie. Ale cóź
z tego, skoro w kilku przypadkach wyrządził ludziom i ich zwierzętom wielką krzywdę ? A wszystko dlatego, źe komuś się wydaje, iź stoi ponad
innymi i ponad prawem. źe w imię swoich celów i idei wolno mu wszystko. Efekt ? Stowarzenie przestanie istnieć na własne źyczenie. I w moim
odczuciu będzie przez to w jakiejś części współwinne tym przypadkom naduźyć wobec zwierząt, których dałoby się uniknąć, gdyby istniało dalej
działając zgodnie z prawem.
Zdjęcia z niektórych udanych interwencji PdZ w jak najbardziej uzasadnionych przypadkach.
Tym bardziej szkoda, że nie wszystkie ich interwencje były uzasadnione...
Wśród ludzi głoszących potrzebę dbania o zwierzęta są ludzie warci zaufania i wsparcia. Myślę jednak, źe stanowią oni w tej grupie zdecydowaną
mniejszość, a większość to - nazywając rzecz po imieniu - albo oszołomy, albo oszuści. "Boźe, chroń mnie od przyjaciół - przed wrogami obronię
się sam." A spośród tych przyjaciół szczególnie mocno chroń mnie od takich przyjaciół zwierząt... ..
Zródła:
https://plus.gloswielkopolski.pl/wiadomosci/a/sad-nakazal-rozwiazac-pogotowie-dla-zwierzat-stowarzyszenie-lamalo-prawo,13027548
http://www.gloswielkopolski.pl/wiadomosci/wielkopolska/a/pogotowie-dla-zwierzat-w-sadzie-zostanie-rozwiazane,12193877/#!
https://plus.gloswielkopolski.pl/magazyn/a/maja-pomagac-zwierzetom-a-sa-oskarzani-o-akcje-wbrew-prawu,12181888
http://www.sercedlazwierzat.pl/2014/05/grzegorz-bielawski/
https://mega.nz/#!ZUtx0Qwb!aSeMjdYz1ZaXrVmYGKNh-HiZzER_Td5SP_oOCOeefE8
https://www.facebook.com/stop.bezprawiu.grzegorza/