Pedanteria,czy konieczność ?




czyli: "Jaki porządek masz w stajni i na koniu, taki masz w głowie"

02.12.2020



Ten tekst zacznę tradycyjnie po swojemu - od małej, wspominkowej odskoczni od zasadniczego tematu. Otóż niedawno, jesienią, miałem okazję uczestniczyć w rejsie po Bałtyku. Kapitan, człowiek dojrzały i doświadczony, posiadał własny jacht, którego kadłub (samą gołą stalową skorupę) kiedyś w przeszłości zakupił, a następnie w pocie czoła własnoręcznie zabudował, oporządził i wyposażył. Było to dzieło jego rąk, jego "dziecko", które przez kolejne lata hołubił i które służyło mu do własnych rejsów po całym świecie. Pandemia jednak sprawiła, że aby utrzymać jacht, kapitan musiał zacząć wozić ludzi zarobkowo. Pod koniec sezonu miał więc już, jak sądzę, serdecznie dość "szarańczy" nawiedzającej jego pływający dom i chcąc nie chcąc zakłócających feng shui owego. Choć starał się tego nie okazywać, irytowało go strasznie, gdy cokolwiek na łódce działo się nie tak, jak on to zawsze robił i co dla niego było "jedynym słusznym" sposobem. Mimo, że my, członkowie załogi staraliśmy się, to jednak obrywało się nam dosłownie co chwilę (oczywiście we względnie uprzejmy sposób): za odbijacze ułożone w bakiście w niewłaściwej jego zdaniem kolejności, za linę zwiniętą za ciasno/za luźno (niepotrzebne skreślić), ba, nawet za schowany w niewłaściwą szufladę nóż w kambuzie, za źle przygotowany do posiłku stół w mesie, czy za papier do du...żej potrzeby wiszący w kingstonie luźnym końcem w nie tą stronę. Domyślając się powodów i w jakimś sensie rozumiejśc je, znosiliśmy cierpliwie i z "uśmiechem numer 5" te humory naszego pedantycznego kapitana.

Jednak była i druga strona medalu: owa pedanteria w znakomitej większości przypadków z czegoś wynikała, miała swoje uzasadnienie. Dobrze jest przecież mieć najczęściej używane odbijacze na wierzchu, nóż zawsze pod ręką, stół zastawiony tak, żeby rzeczy na nim leżące nie utrudniały za bardzo przejścia w bardzo ciasnej przecież kabinie, a linę w każdej chwili gotową do użycia bez zbędnego użerania się z plątaniną zwojów na podobieństwo "Grupy Laokona".

I dokładnie tak samo jest w stajni !

Sądzę, że w Stajni Trot nieraz ten i ów pomyślał o mnie tak, jak ja parę razy o naszym kapitanie. Nasza stajenka jest dla mnie jednym z tych ważnych życiowych celów, które udało mi się osiągnąć sporym wysiłkiem, więc uprzejmie proszę się nie dziwić, że chciałbym mieć tam wszystko "poukładane". Jest też tego aspekt czysto użytkowy: wszystko, co w stajni zrobić trzeba, da się zawsze zrobić łatwiej i szybciej, jeżeli każde narzędzie jest zawsze pod ręką, sprawne i gotowe do użytku. Wreszcie: sprzątania nikt nie lubi, a odkładanie rzeczy po użyciu na swoje miejsce zdecydowanie redukuje ilość tego sprzątania. Czy takie podejście jest objawem pedanterii ? Uważam, że zdecydowanie nie. Poniekąd utwierdziła mnie w tym niegdysiejsza rozmowa z jedną z zaprzyjaźnionych właścicielek stajni. W rozmowie ze mną w pewnym momencie zaczęła ona narzekać, że jej pensjonariusze nie są w stanie zrozumieć, iż odłożenie takiej np. miotły na przewidziane dla niej miejsce ułatwi życie innym - więc tym bardziej nie ma co oczekiwać, że będą pamiętali iż tak naprawdę to trzeba ją nie tyle odstawić, co odwiesić albo przynajmniej ustawić szczotką do góry. Nikt bowiem nie myśli o tym, że stawianie miotły na włosi deformuje je w takim stopniu, że trzeba potem miotłę często wymieniać. Tak samo nikt nie pomyśli o tym, że trzymanie miotły w jednej pozycji podczas zamiatania stajni powoduje wykrzywienia i wycieranie się szczotki z jednej strony, co z każdym tygodniem utrudnia pracę coraz bardziej. Przecież w takim przypadku właściciel stajni najwyżej kupi nową miotłę, no nie ?...

Może to i śmieszny przykład, w końcu co tam miotła za dwie dychy - ale chyba właśnie tak myśli większość. Tymczasem to jest codzienny problem i jeden z wydatków składających się na całość funkcjonowania stajni. A przecież za te śmieszne dwie dychy lepiej przecież byłoby koniom kupić ze dwa duże wory marchwi, nieprawdaż ? Albo paczkę jakichś witamin.

A teraz przykład z własnego podwórka: jeszcze do niedawna bazowaliśmy wyłącznie na sianie w małych kostkach, a moim obowiązkiem porannym było napełnienie paśników. I jakże często miała miejsce sytuacja w deszczowe, jesienne dni: przebijam się powoli, krok za krokiem przez wszcechobecne bagienko do paśnika Ganimedesa z "przydziałową" poranną połówką kostki w rękach. Błoto łapie mnie za nogi i usiłuje zdjąć gumiaki, chwilami ledwo łapię równowagę, więc klnę pod nosem. W końcu dochodzę do bramki wybiegu, która... powinna być zawsze otwarta, a okazuje się zamknięta. Zamknięta po raz n-ty, mimo wcześniejszych próśb o pozostawianie jej otartej po tym, jak konie idą na noc do stajni. I co w takim momencie powinienem zrobić ? Przecież nie mam trzeciej ręki, żeby bramkę otworzyć. Siana w błoto nie odłożę, a tulić go do siebie nie mam ochoty, bo potem zmarnuję kwadrans na "obieranie się" z kawałków źdźbeł i czyszczenie z kurzu...

Inne przykłady z różnych miejsc i czasów wzięte: dlaczego już po nalaniu sobie wody do wiadra nie można pod ujęcie wody: kran, czy wąż podsunąć stojącego tuż obok drugiego, pustego "kibelka" ? Zawsze przecież coś z tego węża może jeszcze polecieć, albo kran może nie być idealnie szczelny, więc po co ryzykować kałużę, a może i większe szkody ? Dalej: sznurki sizalowe to prawdziwa zmora w większości stajni - wisi toto zawsze na pęczki w różnych miejscach, ani nie wyrzucone do śmieci, ani nie spożytkowane w inny spośób, często spada na podłogę a może zdarzyć się, że owinie się wokół nogi konia i... Sprzątanie: zdarza się, że koń narobi w korytarzy stajennym i wiadomo, że ową "niecnotliwą substancję" (jak to nazwał pan Zagłoba) zebrać trzeba. Ale jeśli już zbierzemy na szuflę, to wynieśmy toto potem na zewnątrz, na płytę obornikową, nie zostawiajmy pełnej szufli, czy taczek by... No właśnie, by tak naprawdę sprzątnął za nas ktoś inny ? Kolejna rzecz: przy czyszczeniu konia co chwila trzeba trzepnąć o coś zgrzebłem, żeby je oczyścić z kurzu i brudu. Ale dlaczego tym czymś ma być ściana ? Czy nie mogłaby to być podłoga, jakby nie patrzeć parę razy w ciągu dnia zamiatana ? Doskonale rozumiem, że komuś nie chce się schylić - ale dlaczego nie podjąć strrrraszliwego wysiłku i nie ugiąć szanownej nóżki w kolanie, a następie nie trzepnąć zgrzebłem w podeszwę własnego buta ? Albo: czy latem glinki z nogi konia nie dałoby się zmywać na zewnątrz, przy uwiązie ? Czy trzeba to robić w korytarzu stajennym, brudząc podłogę substancją niełatwą potem do usunięcia ? Już nawet nie wspominam o takich z pozoru drobiazgach, jak np. zamykanie drzwi do stajni (zwaszcza, kiedy zapowiadają się opady i jest szansa na to, że deszcz będzie zacinał do środka), albo najzwyklejsze odkładanie narzędzi po użyciu na ich zwyczajowe miejsce...

W celu zapewnienia szeroko rozumianego porządku oraz bezpieczestwa wiele stajni wprowadza u siebie groźnie brzmiące regulaminy, których poszczególne punkty zaczynają się od słów: "zabrania się..." Brzmi to zawsze nieprzyjemnie, robi dość niemiłe wrażenie, a prawda jest taka, że i tak nie da się walczyć z wiatrakami. No i nie chodzi przecież o to, by każda, nawet najdrobniejsza czynność była regulowana jakimiś przepisami. Kwestia porządku nie rozbija się też, bynajmniej, o kulturę osobistą osób, bo każdy przecież ją w większym, czy też mniejszym stopniu przecież ma. Rzeczywistm problemem tak naprawdę jest tylko i wyłącznie "tumiwisizm" i brak myślenia o innych.

"Jaki porządek masz w stajni i na koniu, taki masz w głowie - a z bałaganem w głowie nie da się profesjonalnie trenować." - niech ta myśl zawsze wszystkim przyświeca, a nasze stajnie niech nigdy nie wyglądają tak: