Pensjonat kontra pensjonariusze




czyli: o stosunkach na linii właściciel stajni - właściciele koni

30.03.3011


Do napisania tego tekstu skłoniła mnie – a jakże ! – internetowa dyskusja na Re-Volcie pod tytułem: „Wmagania względem właścicieli stajni” (http://re-volta.pl/forum/index.php/topic,52476.0.html). Punktem wyjścia do dyskusji były dość często i dośc licznie przytaczane przykłady zaniedbań w opiece nad końmi pensjonatowymi. Cóż, prawdą jest, że wielu właścicieli stajni nie wywiązuje się z należytą starannością ze swoich obowiązków. Piętnując takich ludzi chcę jednak z premedytacją tu być trochę "adwokatem diabła" i zwrócić tym artykłuem uwagę na drugą stronę medalu. W kilku forumowych wątkach, traktujących o relacjach na linii stajnia-pensjonariusz, pojawiły się bowiem także dość licznie takie wypowiedzi, w których od stajni oczekuje się nie tylko należytego karmienia i pojenia, czystości w boksach, ogólnego nadzoru i generalnie dobrego podejścia do zwierząt przy codziennej obsłudze, ale też – tu cytat - „odpowiedniego podłoża na ujeżdżalni, hali, kompletu bezpiecznych przeszkód, możliwości wyjazdu w teren, wewnętrznej myjki z ciepłą i zimną wodą, ogrzewania w zimie, zaplecza socjalnego z wc, właścicieli (...) dążących do kompromisu jeśli jest jakiś problem”, tudzież paru innych rzeczy. Zastanawiające jest dla mnie, skąd sie biorą takie roszczeniowe postawy – czyżby w chwili wstawiania konia do pensjonatu osoby piszące tego typu słowa nie zdawały sobie sprawy, gdzie swe wierzchowce lokują ? Co to jest podłoże „odpowiednie” ? Dla jednych będzie to zwykły piasek, dla innych – koniecznie prefabrykowany miks z trocin, gumy i kto wie, czego jeszcze... Brak zaplecza socjalnego – to znaczy czego ? Umywalki, kuchenki, prysznica, a może pokoju wypoczynkowego z kominkiem i barkiem ? I czy np. jeśli stajnia mieści się przy autostradzie, a amazonka chce pojechac w teren do leżącego po jej drugiej stronie lasu, to właściciel stajni ma wstrzymać ruch, czy może wybudowac dla niej wiadukt ?

Powyższą listę wymagań można by uznać za – łagodnie mówiąc – nieprzemyślaną, gdyby nie to, że jest to jeden z wielu przykładów postawy roszczeniowej, która w ekstremalnych przypadkach zmienia się wręcz w arogancję – oto przykład od innej wypowiedzi (zachowałem oryginalną, niezbyt gramatyczną formę wypowiedzi): „Wstawiając konia i płacąc niemałe pieniądze co miesiąc to obowiązkiem osoby u której stoi mój koń jest opieka i poinformowanie mnie o zbliżającym się terminie kucia czy szczepienia (...) Wstawiając konia za prawie 2.000 PLN wymagam tego, by właściciel / pracownicy sprawdzali w jakim stanie jest mój koń, czy jest skaleczony po padoku, czy ma zęby ok, wspomniane kopyta itp. to nie wymaga wielu godzin sprawdzania i miesięcy przygotowania. (..) Kiedy przychodzi mi do zapłaty 2.000 to mam prawo wymagać i żądać tego żeby stajnia zapewniła wszystko dla mojego konia !!” Otóż nie, drogi pensjonariuszu, może się zdziwisz, ale nie masz takiego prawa ! Znając życie podejrzewam, że nie masz pisemnej umowy z wyszczególnionym zakresem usług, za które płacisz, a zapewne nie uszczegóławiałeś też ich w momencie zawierania umowy ustnej. Tymczasem to, co jest w środowisku koniarzy przyjęte powszechnie za standard obsługi w ramach typowej umowy pensjonatowej, sprowadza się do karmienia, pojenia, wypuszczania i nadzoru nad koniem ogólnego, a nie tak szczegółowego, jak żądasz. Tego standardu wymagać masz święte prawo. Ale jeśli Twoja umowa (pisemna lub ustna) nie zobowiązywała właściciela stajni do rzeczy „ekstra”: sprawdzania na bieżąco stanu zębów, czyszczenia kopyt, prowadzenia za Ciebie kalendarza szczepień i odrobaczeń itp., to tymi sprawami masz się zająć sam lub próbować negocjować rozszerzenie zakresu umowy na odrębnych zasadach. Może zdziwisz się jeszcze bardziej, ale nie ma przy tym znaczenia, ile dotąd płaciłeś miesięcznie pieniędzy. Zgodziłeś się na określone warunki i za nie płacisz – a sądzę, że w chwili ustalania szczegółów współpracy nie było ani słowa o tym, że właściciel stajni ma Twoje zwierzę czyścić, leczyć itd. itp. Twoje „widzimisię” wykracza poza powszechnie przyjęte normy obsługi pensjonatowej. Czy meldując się w luksusowym hotelu też zakładasz, to co rano odwiedzi Cię pan doktor, zmierzy temperaturę, ciśnienie, skontroluje stan uzębienia i przeprowadzi wywiad odnośnie regularności stolca ?

W toku internetowej dyskusji dowiedziałem się m.in., że w pensjonacie oczekuje się:
- zakładania pieniędzy za pralnię, weta, kowala,
- usług transportowania konia,
- zapewnienie stojaków i drągów broń Boże nie za ciężkich dla żadnego z pensjonariuszy,
- wymiany podłoża na placu do jazdy na lepsze na żądanie pensjonariusza,
- wymiany stajennego na innego na żądanie pensjonariusza,
- ponoszenia kosztów leczenia ewentualnych kolek.
I tak dalej... Przeczytałem też, że wielkim problemem dla pensjonariuszy były wymogi właścicieli stajni typu:
- odkładanie drągów i stojaków po użyciu na miejsce (a nie tolerowanie przeszkód nie sprzątniętych to "jęczenie świetej krowy"),
- nie pozostawianie kup na myjce,
- nie pozostawianie po jeździe drągów na ziemi, żeby nie zgniły,
- nie lonżowania na ujeżdżalni, tylko na lonżowniku,
- zwrócenie uwagi, że właściciel konia zapomniał posprzątać (zamieść) po sobie w stajni,
- zwrócenie uwagi, że ustawiając konia w pewien sposób blokuje się swobodę poruszania się po stajni.



Cóż, najwyraźniej niektórzy nie chcą dopuścić do siebie rzeczy oczywistej: w stajni rządzi właściciel, a nie pensjonariusze. Pensjonariusz ma po sobie zostawiać porządek w stajni i porządek na placu do jazdy. Dlaczego ? Bo właściciel stajni tak powiedział, a on ma prawo tego żądać - w końcu to jego teren ! I czytając takie wypowiedzi utwierdzam się w przekonaniu, że właściciele stajni wiedzą, co robią, gdy nie podpisują umów - dzięki temu w razie czego w każdej chwili mogą zrezygnować ze współpracy z niesfornym klientem. Zapewnienie sobie takiej furtki dobrze świadczy o ich instynkcie samozachowawczym.

Zapewne miło by było, gdyby konie były w stajni przez obsługę codziennie czyszczone, miały myte nogi oraz rano i wieczorem wyczyszczone kopytka, wszystkie dostawały w cenie pensjonatu witaminy, czy mesz w okresie zimowym, a najlepiej zamiast zwykłego siana i owsa drogie pasze, dostosowane do ich kondycji i indywidualnego sposobu użytkowania. Ale o ile jedzenie, padokowanie i czystość w boksach to sprawy leżące w gestii stajni, o tyle zajmowanie sie koniem jest (i powinno być) po stronie właściciela zwierzęcia. Oczywiście obie strony powinny się uzupełniać i w razie potrzeby wspomagać oraz obowiązkami wymieniać, ale w ramach wspólnej odpowiedzialności i dobrej współpracy, a nie w wyniku jednostronnych żądań pensjonariusza. Wymagać pensjonariusz może tylko tego, co zostało uzgodnione (lub zwyczajowo przyjęte za domyślne i oczywiste) w momencie zawierania umowy pensjonatowej, wszystko jedno: pisemnej, czy ustnej. Załatwiania innych spraw pensjonariusz nie może wymagać, może o to co najwyżej prosić. I trzeba przy tym pamiętać, że w sprawach wcześniej nie uzgodnionych nie ma podstaw, by oczekiwać od drugiej strony postawy kompromisowej. Kompromis to z definicji układ osiągnięty na drodze wzajemnych ustępstw - właściciel stajni na ustępstwa pójść może, ale nie musi. Natomiast w drugą stronę jest nieco inaczej: stajnia należy do jej właściciela i na swoim terenie to on ustala wszelki inne zasady nie objęte umową, czy zwyczajem. Pensjonariusz może albo się dostosować, albo proponować zmiany (ale nie żądać ich !), albo po prostu zmienić stajnię.

Każdy właściciel pensjonatu wie, że wymagania klientów czasem stoją w sprzeczności z organizacją działalności stajni. Właściciele koni nie będąc zainteresowanymi całą logistyką związaną z utrzymywaniem koni i ośrodka nie potrafią zrozumieć pewnych decyzji właściciela obiektu. Tymczasem warto pamiętać, że to jest jego miejsce, jego praca i to on jedynie ma prawo finalnie decydować, co jest robione, jak i kiedy. Nie ma się co dziwić, że każdy będzie kręcił nosem np. na zakaz przychodzenia do stajni po 21-szej, czy zakaz korzystania z maneżu lub hali w jakiś dzień tygodnia. Trzeba jednak pamiętać, że właściciel stajni też całowiek i po całym dniu ma ochotę na sokojny wieczór, a wspomniany jeden dzień służy do zadbania o podłoże na hali, czy na ogólnostajenne prace porządkowe (przy okazji zapewnia się wtedy zwierzętom odpoczynek w tym „dniu konia”). Zaś podejście: „ja płacę, więc właściciel stajni ma robić, co ja chcę !” jest podejściem aroganckim i jak najgorzej świadczy o osobie mającej takie podejście do życia.



Osobną sprawą jest, że nie każdy jest konikową alfą i omegą, a wymagania właścicieli koni są czasem sprzeczne ze sobą oraz z dobrostanem zwierząt. Nie wyobrażam sobie np. trzymania u nas czyjegoś zdrowego i pełnosprawnego konia, którego właściciel jest – przepraszam - debilem zakazującym dla swojego świętego spokoju wypuszczania zwierzęcia na wybieg. Gorzej, że bywają i przegięcia w drugą stronę – mówię tu o nadopiekuńczości, przekładającej się na zlecanie obsłudze stajni różnych dziwnych rzeczy. Właściciele koni wymagając indywidualnego podejścia często „przeginają pałę” i żądają spełniania takich cudności, że oczy stają w słup. Znałem kogoś, kto widząc jabłka w żłobach zażądał usuwania z nich pestek, bo wyczytał, że zawierają strasznie szkodliwe cyjanki... Tacy ludzie uważają, że to oni najlepiej wiedzą, co ich zwierzętom potrzeba i podejmują błędne decyzje nt. żywienia, padokowania, derkowania, czy podawania preparatów - naprawdę nie wyobrażam sobie spełniania każdego "widzimisię" takich nadgorliwców i np. derkowania zdrowego i nie strzyżonego konia na wybiegu nie dlatego, że jest taka potrzeba, lecz tylko dlatego, że właściciel tak chce, bo konisiowi ładnie w różowiusim kolorku świeżo kupionej pod fioletowy kolor owijek dereczki. Oczywiście nie znaczy to absolutnie, że obsługa stajni ma totalnie lekceważyć prośby pensjonariuszy ! Jednak prawda leży pośrodku i nie ma co się dziwić, gdy właściciel stajni zwraca uwagę właścicielowi konia na fakt podejmowania decyzji nie służących dobrostanowi zwierzęcia. Z drugiej jednak strony nie można decydować za pensjonariusza, czy (poza wypadkami nagłymi) podejmować działań w jego imieniu (przykład: "wezwałam weta a później dołączyłam do rachunku za pensjonat"). Jako właściciel stajni bałbym się nie zwrócenia pieniędzy (i to w majestacie prawa, bo to nie pensjonariusz zlecał wetowi usługę), a jako pensjonariusz bałbym się, że właściciel stajni będzie ode mnie ciągnął w ten sposób ekstra kasę za rzeczy zbędne.

Wielu pensjonariuszom nie podoba się, że obsługa stajni może zanegować ich decyzje związane z chowem ich koni. W dyskusji dawało się słyszeć oburzone: „To, co robię ze swoim koniem i jakie suplementy mu podaję, nie powinno interesować i być oceniane przez właściciela pensjonatu.” Cóż, z jednej strony jest: "niech się odp... od mojego konia", z drugiej jednak ileż jest na forach ujadania na właścicieli stajni za wszelkie uchybienia (te rzeczywiste i te wyimaginowane) ? Ile jest pretensji o to, że obsługa stajni nie zareagowała na jakieś zaburzenia stanu zwierzęcia ? No to jak to jest ? Gdzie jest granica między wyłącznymi sprawami właściciela konia a zdrowym zainteresowaniem właściciela stajni ? Jeśli w ocenie obsługi stajni preparaty zarządzone przez pensjonariusza będą w oczywisty sposób zwierzęciu szkodzić, to czy właściciel stajni ma dalej siedzieć cicho, czy reagować ? W innym wątku na forum pokazano przykład amazonki, która bez istotnej przyczyny nakazała przetrzymywać swojego konia przez kilka tygodni w boksie, w dodatku przez 3 tygodnie non-stop w owijkach. Czy w takim przypadku też nie powinno się to spotkać ze sprzeciwem ? A jeżeli jakiś nawiedzony neofita po weekendowym praniu mózgu u akolitów dr Strasser będzie niszczył swojemu koniowi kopyta i okulawiał go, ślepo wierząc w swoją genialniość w dziedzinie rozczyszczania, to też właściciel stajni ma siedzieć cicho ? Ja uważam, że nie. Z dwóch powodów. Pierwszym jest dobrostan zwierząt (i nieważne, że cudzych). Drugim jest negatywny wizerunek czyjejś stajni, jaki mogą wykreować nieodpowiedzialni posiadacze koni swoimi nieprzemyślanymi działaniami. Dlaczego stajnia ma się cieszyć złą sławą tej, do której codziennie trzeba wzywać weterynarzy, skoro powodem tych wezwań jest niefrasobliwość lub wręcz głupota pensajonariuszy ?

Jak więc zapewnić sobie do stosunki na linii stajnia-pensjonariusz ? Prostym i najrozsądniejszym rozwiązaniem jest zastosowanie zdrowego rozsądku. Jak to zgrabnie ujęła jedna z re-voltowiczek:

”Dobre relacje z właścicielem stajni udaje mi się utrzymać, jeżeli:
1) w terminie reguluję należności (bo wiem, że liczy on na moje pieniądze w określonym czasie, bo ma ustawione plany wydatkowe). Jeżeli nie zapłacę w ustalonym terminie - zawsze go o tym informuję i przepraszam,
2) szanuję jego prywatność, tzn nie wpraszam się z moimi znajomymi do stajni, jeżeli chcę zrobić "imprezę" - informuję go wcześniej o tym i oczekuję zgody ...
3) wymagam tego, na co się wzajemnie umówiliśmy - o resztę "ponad" proszę i staram się zaproponować sposób w jaki mógłby mi pomóc aby moje oczekiwania "ponad" zaspokoić,
4) szanuję pracę i czas właściciela/ jego pracowników. Zawsze staram się pozostawić po sobie miejsce w takim stanie, w jakim chciałabym go zastać. Dotyczy to sprzętu, kup, wszelakich innych "śmieci". Oczywiście że są różne sytuacje i niekiedy nie mam czasu posprzątać lub coś mi się zapomni .... ale to zawsze są wyjątki, i nie mam wtedy żadnych problemów z poproszeniem pracownika/ właściciela o sprzątniecie,
5) jeżeli cokolwiek stawiam na ujeżdżalni dla siebie samej - zawsze po sobie sprzątam.”

I właśnie o to chodzi: o rozsądek i kulturę (z obu stron !). Wtedy wszystko da się załatwić i generalnie nigdy problemów ani konfliktów nie ma - w przeciwieństwie do sytuacji, gdy którakolwiek ze stron wykazuje postawy roszczeniowe wykraczające poza ustalenia umowy.