Na co ośrodkom certyfikaty ?




czyli: czyżby pełzająca "dobra zmiana" ?

Wyrażone tu poglądy są wyłącznie moją prywatną opinią - Tomek_J
20.06.2016


1 stycznia 2004 roku Polski Związek Jeździecki wprowadził trzystopniowy system odznak jeździeckich. Celem tego działania miało być "podniesienie jakości szkolenia w klubach i sekcjach jeździeckich, poprawa bezpieczeństwa osób uczących się jeździć konno jak i już potrafiących siedzieć w siodle, a także zwrócenie uwagi całego środowiska „koniarzy” na prawidłowe, zgodne z zasadami wiedzy użytkowanie koni". Zaraz potem, 9 marca 2004 r. uchwałą zarządu wprowadził certyfikację ośrodków jeździeckich. Jej celem miała być weryfikacja ośrodków co do możliwości szkolenia podstawowego, kwalifikacji osób prowadzących zajęcia oraz jakości świadczonych usług. Ośrodek, który uzyskał certyfikat, może ubiegać się o prawo przeprowadzania egzaminów na Odznaki Jeździeckie oraz ma pierwszeństwo w organizacji innych akcji szkoleniowych zleconych przez PZJ.

Co ośrodki miały z całego tego certyfikowania ? Ano w zasadzie to... nic. Głównie musiały ponosić opłaty. Certyfikat dla klubu niezrzeszonego w PZJ kosztuje 1000 zł. Dla zrzeszonego to wprawdzie mniej, bo 500 zł, ale za to wpisowe dla członka zwyczajnego PZJ (czyli dla klubu jeździeckiego) oznacza dziś wydatek 900 zł, opłaty roczne takiego klubu to 600 zł. Wbrew pozorom to sporo jak za to, że ktoś w dane miejsce przyjedzie (albo i nie), popatrzy, sprawdzi papiery i powie: "Dobrze !". To są oczywiście tylko koszty dla klubu, nie zwalniające od opłat rejestracyjnych zawodników i koni. A rejestracja każdego zawodnika to kolejne 6 stów ode łba... Co przy tym ciekawe, sama tylko zmiana nazwy klubu traktowana jest do dziś przez PZJ jako rejestracja nowego klubu (czytaj: płać, frajerze, 9 stów jeszcze raz), a zmiana imienia konia w stosunku do wpisu w paszporcie to 1000 zł. Itd. itp. ... "Marchewką" na zachętę ma w zamyśle twórców tych zasad być zapewne fakt, że opłata rejestracyjna roczna klubu niezrzeszonego w PZJ, uprawniająca do udziału zawodników reprezentujących ten klub w zawodach szczebla centralnego jest jeszcze wyższa, dwukrotnie (1200 zł), podobnie jak inne opłaty, np. dla zawodników. Znaczy się: płać sporo albo jeszcze więcej.



Jak wspomniałem korzyści z certyfikacji są raczej wątpliwe. Ośrodek certyfikowany może przeprowadzać egzaminy na odznaki. Zwykle zdający wpłacali za samą czynność egzaminowania około 100 zł, z czego PZJ brał cennikowo 30 zł, a ośrodkowi po odliczeniu podatku i kosztów własnych zapewne pozostawało góra drugie tyle... Znany, wielki ośrodek, SK Kierzbuń, na swojej stronie chwali się (i słusznie !), że do 2016 r. u nich Brązową Odznakę zdobyło łącznie ok. 400 osób. Ale to zaledwie kilkadziesiąt (30-40 ?) osób rocznie, więc odznaki to żadne źródło dochodów. Duży ośrodek może sobie na organizowanie egzaminów pozwolić, bo zarabia na czymś innym, ale dla małych ośrodków bywa to impreza "po kosztach" lub rzecz wręcz całkowicie nieopłacalna. A sformułowanie o "pierwszeństwie w organizacji innych akcji szkoleniowych zleconych przez PZJ" to w tej sytuacji kuriozum, bo oznacza: prawo do pierwszeństwa w ponoszeniu kosztów imprezy NAKAZANEJ przez Związek... Każdy ośrodek zobowiązany jest bowiem do przeprowadzenia (oczywiście na własny koszt) w okresie ważności swego certyfikatu minimum czterech akcji szkoleniowych, zaakceptowanych przez CKE i ogłoszonych na stronie internetowej PZJ (np. egzaminy na odznaki, kursy i szkolenia instruktorsko-trenerskie, kursy i seminaria sędziowskie, itp); niespełnienie tego warunku skutkuje nie wydaniem zgody na przedłużenie ważności certyfikatu. Czyli: PZJ z jednej strony ściąga pieniądze od ośrodków i jeźdźców na swoją działalnośc statutową, jaką jest popularyzacja jeździectwa, z drugiej - popularyzuje to jeździectwo sięgając do kont ośrodków ponownie. "Jak żyć, panie premierze ?..."

Problem braku opłacalności dotyczy też zawodów regionalnych pod patronatem PZJ: koszty przewyższają zyski, chętnych mało bo i czemu mieliby płacić PZJ-owi za sport niewysokich lotów ? Co rusz czytamy ogłoszenia o odwołaniu kolejnych ZR z powodu zbyt małej ilości zgłoszeń. Oczywiście to można tylko ocenić "na czuja", bo "wspaniała" wyszukiwarka na stronie Związku nie pozwala na wyszukanie ZR, za to kalendarz imprez jest opatrzony dziwacznym zastrzeżeniem: "Kalendarz zawodów Polskiego Związku Jeździeckiego jest jego wyłączną własnością i nie może być powielany lub rozpowszechniany w żadnej formie i w żaden sposób bez uprzedniej zgody PZJ wyrażonej na piśmie pod rygorem nieważności." Niemniej jednak jest niezaprzeczalnym faktem, że uczestników takich np. mistrzostw ujeżdżeniowych rangi wojewódzkiej w klasach wyższych można zwykle policzyć na przysłowiowych palcach jednej ręki stolarza i to pokazuje, że dotychczasowy system nie tylko nie zdał egzaminu, ale że może i wręcz zaszkodził polskiemu jeździectwu na "normalnym", ogólnoludzkim szczeblu. Związek uszczęśliwił też środowisko sportowe i rekreacyjne prezentem. W łaskawości swej raczył a priori "zatwierdzać" tzw. konkursy towarzyskie, o ile zorganizowane one będą zgodnie z rozmaitymi tegoż Związku warunkami. Takim warunkiem jest np. z pozoru niewinnie wyglądający obowiązek wpisania zawodów do kalendarza Związku i opłacenie się mu zgodnie z cennikiem. I jak się zapłaci, zawody zostaną uznane za autoryzowane. Co z tej autoryzacji wynika ? Sam związek informuje, że zawody towarzyskie z założenia nie wchodzą w system współzawodnictwa sportowego, więc nie są podstawą do ubiegania się o jakiekolwiek klasy sportowe, kwalifikacje, czy licencje - zatem ta autoryzacja nie służy niczemu i nie ma żadnego powodu, by organizator ma płacić za ten wpis, skoro takowy nie daje mu absolutnie NIC. Jednocześnie pogroził paluszkiem sędziom i sportowcom - przypomnijmy, że obecnie za sędziowanie w imprezach nie pobłogosławionych (czyli: podwórkowych amatorkach) grozi im odebranie uprawnień na pół roku.

Statystyka mówi sama za siebie i jest w tym bezlitosna: certyfikat w zasadzie był dotąd potrzebny tylko tym ośrodkom, które z różnych względów chciały ze Związkiem współpracować, robić zawody, czy nawet egzaminy na odznaki. A ile jest takowych ? Obecnie (20.06.2016), po AŻ dwunastu latach praktyki certyfikowania jest ich w Polsce TYLKO 82. Ciekawy jest przy tym ich rozkład:

województwo mazowieckie - 16 ośrodków certyfikowanych PZJ przy 53.950 zarejestrowanych w PZHK koni
woj. pomorskie - 11 ośrodków / 16.274 koni
woj. wielkopolskie - 8 ośrodków / 31.026 koni
woj. małopolskie - 7 ośrodków / 20.508 koni
woj. śląskie - 5 ośrodków / 15.703 konie
woj. warmnińsko-mazurskie - 5 ośrodków / 15.937 koni
woj. dolnośląskie - 4 ośrodków / 15.002 koni
woj. kujawsko-pomorskie - 4 ośrodków / 18.031 koni
woj. podlaskie - 4 ośrodków / 19.591 konie
woj. podkarpackie - 4 ośrodków / 15.540 koni
woj. lubuskie - 3 ośrodków / 8.311 koni
woj. lubelskie - 2 ośrodków / 30.235 konie
woj. łódzkie - 2 ośrodków / 23.984 koni
woj. opolskie - 3 ośrodków / 5.310 koni
woj. świętokrzyskie - 2 ośrodków / 9.236 koni
woj. zachodniopomorskie - 2 ośrodków / 10.216 koni
Jak widać pomijając ludne i bogatsze od reszty kraju okolice Warszawy, Gdańska, czy Poznania, reszta Polski jest niemalże "hippiczną czarną dziurą". Zwróćmy też uwagę na rażącą dysproporcję: w opolskiem na 5,3 tys. koni są 3 ośrodki certyfikowane, w lubelskiem na 30 tys. koni - tylko 2 ośrodki. Popularyzacja jeździectwa jakoś więc dziwnie wychodzi Związkowi, trudno to nazwać "harmonijnym rozwojem"... A jeśli przyjrzymy się dokładniej danym adresowym, to widać, że znanych ośrodków na liście tych certyfikowanych jest kilka lub ewentuanie kilkanaście, pozostałe to małe, lokalne ośrodki, czy nawet niekiedy gospodarstwa agroturystyczne, miejsca czasem wręcz mi nieznane aż do chwili pisania niniejszego tekstu. Takie ośrodki zapewne poddawały się certyfikacji chyba albo tylko dla zaspokojenia ambicji właścicieli, albo z niewiedzy tychże, że prowadzenie szkółki jeździeckiej żadnego pozwoleństwa Związku absolutnie nie wymaga.

W sumie obiektywnie trzeba przyznać, że obie idee: odznak i certyfikatów w założeniach miały swój sens. No bo faktycznie weryfikacja umiejętności jeźdźców oraz poziomu usług w ośrodkach powinna sprzyjać podniesieniu poziomu wiedzy i bezpieczeństwa. Jednak, jak to w naszej "Polandii" zwykle bywa, temat załatwiono "od d... strony". Zamiast skupić się na zachęcaniu koniarzy do powiększania wiedzy i doświadczenia, powiedziano im, że bez odznak nie wolno startować w zawodach. Zamiast organizować lub zachęcać (nie metodą nakazową !) do organizowania większej liczby zawodów z niskich półek oraz nagłaśniać takie imprezy (vide: to, co doskonale robi np. portal DRESSAGE.PL) i w ten sposób propagować "jeździectwo u podstaw", usiłuje się wtłaczać wszystko w ziązkowe ramki i schematy, zwłaszcza schematy płatnicze. Słowem: zamiast dawać ludziom marchewkę, coraz wyżej zaczęto podnosić kij. Podnosi go się tym wyżej, im oczywistsze staje się, że dotychczsowe działania są nieskuteczne, to jest: nie przynoszą oczekiwanych zysków, bo tysiące ludzi mają cała tą związkowość w nosie. Kij istnieje już u samego zarania tego systemu: cofnięcie certyfikatu może nastąpić nie tylko wskutek prowadzenia zajęć jeździeckich przez osoby bez wymaganych prawem (ale czy regulaminy PZJ są prawem ?...) kwalifikacji, wskutek naruszania zasad bezpieczeństwa, czy w wyniku naruszenia Ustawy o Ochronie Zwierząt, ale może to nastąpić także z tak niesamowicie arcyważnego powodu jak... "nie zgłoszone przez Ośrodek zmiany dotyczące zatrudnionych szkoleniowców, infrastruktury lub w działalności Ośrodka." Infrastruktura to wszelkie zasoby instytucjonalne i materialne (np. podstawowe urządzenia i budynki) niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Jeśli zatem ośrodek postawi sobie wiatę, kupi ciągnik, czy nowego konia, a nie poinformuje o tym PZJ, to z formalnego punktu widzenia może stracić tegos PZJ-u błogosławieństwo. Głupie ? Pozornie tak, ale jak pokazuje życie, jak się zechce jakiegoś niepokornego pieska uderzyć, to zawsze się i kijek znajdzie. Można ten certyfikat stracić także wtedy, gdy - uwaga, uwaga ! - "działalność Ośrodka szkodzi dobremu wizerunkowi jeździectwa". Czy trzeba dodawać, że za szkodliwy zostanie zapewne uznany każdy spór między ośrodkiem a Związkiem, każde "postawienie się" działaczom, skoro Związek - parafrazując króla Ludwika XIV Burbona – stoi na stanowisku: "Jeździectwo - to ja !" ?

Dziś mamy kolejny krok w ramach związkowej "dobrej zmiany": tak, jak niegdyś natrętnie wciskano megaciemnotę o rzekomej konieczności zdobywania przez posiadaczy koni na płatnych kursach specjalnych uprawnień do przewozu swoich zwierząt (w rzeczywistości dotyczyło to tylko pracowników firm przewozowych), tak teraz popularyzuje się, oczywiście półoficjalnie, informację o rzekomej konieczności posiadania opisywanych tu certyfikatów przez KAŻDY ośrodek jeździecki. Miało to miejsce chociażby ostatnio, podczas spotkania przedstawiciela regionalnego ze śląskimi ośrodkami i to właśnie popchnęło mnie do popełnienia tego tekstu. PZJ zdaje się dąży do tego, żeby nadzorować WSZYSTKIE ośrodki "z koniem w tle", także te totalnie amatorskie, przydomowe. A jak już złapie - nie puści. Bo taki złapany na certyfikat ośrodek będzie musiał zgłaszać grzecznie do Związku wszystkie organizowane przez siebie imprezy i wnosić stosowne opłaty. Jak tego nie będzie robił - straci certyfikat i wyłożone na to pieniądze. To tak jakby PZPN przyszedł na osiedlowe boisko i kazał dzieciakom robić ściepę na prawo kopania piłki...

W statucie Związku czytamy: "Związek obejmuje zakresem działania wszystkie formy uprawiania jeździectwa, w tym profesjonalną I AMATORSKą". Pytam: ale na jakiejż niby podstawie amatorską ? Zaś w publikowanej na stronie www "Misji i zadaniach" czytajmy: "PZJ jest synonimem pojęcia ‘polskie jeździectwo’, integratorem polskiej hippiki, platformą wymiany korzyści i wartości. Buduje sukcesy sportowe, inspiruje rozwój przemysłu jeździeckiego i ruchu społecznego. Jest jednorodną organizacją z jasną koncepcją na przyszłość. PZJ daje jeździectwo Polakom – dzieli się emocjami, pięknem, pokazuje jego bogactwo i różnorodność, by na nowo ich w nim rozkochać." Znów pytanie: na jakiej podstawie używa się w tym zdaniu trybu oznajmiającego ? "Chce budować", "chce dać" - zrozumiałbym. "Jest jednorodną organizacją" ? Owszem, być może wewnętrznie, w swoich ramach organizacyjnych, ale przecież nie dla wszystkich jeżdżących na koniach ! "Z jasną koncepcją na przyszłość" ? Ehm... "Daje jeździectwo Polakom ?" Porażająca skromność !... Nie ma to jak przekonanie o własnej wielkości i swojej zbawczej, dziejowej roli ! To może ustanówmy jeszcze dzień 17 grudnia (dzień założenia PZJ) świętem państwowym, a przy okazji i kościelnym, oczywiście z obowiązkowym wieszaniem flag ?

Cóż, Polski Związek Jeździecki jest faktycznie jedyną oficjalną polską organizacją jeździecką, uznaną przez PKOL i MKOL oraz resztę FEI. Jednak to jeźdźcy, a nie Związek, są jeździectwa podmiotem, zatem nie powinni być traktowani przedmotowo, ale po partnersku. Bo to dzięki jeźdźcom PZJ istnieje, a działacze maja pensje. To nie Związek wzorem Pana Boga chuchnął na ulepioną z gliny figurkę jeźdźca i tchnął w niego życie, to środowisko przed laty powołało do życia Związek. Związek ma w stosunku do jeźdźców i reszty społeczeństwa ważną rolę reprezentacyjną, ale i pod pewnymi względami także równie ważną rolę służebną. Zgodnie ze statutem podstawowymi celami jego działalności PZJ są: organizacja współzawodnictwa sportowego i popularyzacja i rozwój jeździectwa. Jak Związkowi to wychodzi - cóż, każdy widzi... O wiele lepiej wychodzi mu inny cel statutowy: "reprezentowanie, ochrona praw i interesów oraz koordynacja działań wszystkich członków Związku w kraju i za granicą", czyli: ochrona siebie.

Z całą pewnością PZJ nie jest synonimem polskiego jeździectwa. Ma znaczenie, ale nie jest z nim tożsamy - i jeśli dalej tak to ma wyglądać, to lepiej, żeby nigdy nie był. Obserwowane od kilkunastu lat działania nie integrują polskiej hippiki, a korzyści i wartości wymieniane moim zdaniem są raczej jednostronne. Nie wiem, w jaki sposób Związek niby "buduje sukcesy sportowe", skoro nie jest właścicielem konia żadnego z naszych czołowych zawodników, a i ich trenerom pensji nie płaci. Pisanie, że "inspiruje rozwój przemysłu jeździeckiego i ruchu społecznego" to moim zdaniem najczystsza kpina, a co do rozkochania to powiem, że wszelkie Polskie Związki Czegokolwiek lubię tak, jak niejaka Karolina Veklev Szwejka - kto czytał, ten wie, kto nie czytał, ten wygoogla. Wszystkie bowiem związki mają z tego, co widzę, jeden cel główny: własny zysk. Tak samo działał zresztą "naście" lat temu pewien inny znany mi związek - dopóki grupa zawodników i amatorów rozwjającego się w latach nowego sportu nie stanęła w opozycji i nie zorganizowała alternatywnego stowarzyszenia, do którego wstąpiły szybko setki zainteresowanych i które przez to stało się partnerem do negocjacji oraz siłą, z którą ów związek chcąc nie chcąc musiało zacząć się liczyć. Takiego alternatywnego stowarzyszenia koniarzom, zwłaszcza amatorom, z całego serca życzę.

P.S. A propos nadętego tonu "Misji" PZJ: jakoś tak przypommniał mi się stary żart kabareciarza Jana Pietrzaka z czasów komuny, gdy ów pan potrafił naprawdę rozbawiać. Otóż głosił gromko z estrady znane wówczas propagandowe hasło PZPR: "Program Partii - programem narodu !", po czym retorycznie pytał: "A czy to nie mogłoby być na odwrót ?..." Jakoś tak to mi do jeździectwa pasuje jak ulał !...





Zródła:

http://cbdk.pl/liczba-koniowatych-2013/
http://pzj.pl/o-pzj/misja-i-zadania
http://pzj.pl/node/796