"Na druga nóżkę !"




czyli: po raz drugi o piciu i poidłach

02.01.2012


Kilka dni temu, wczesnym popołudniem, zadzwonił mój telefon. Patrzę: numer nieznany. Odbieram i...

- Czy rozmawiam z panem Tomkiem ?
- Tak, słucham...
- Dzień dobry, nazywam się X...
- ?...
- Ja dzwonię do pana z Warmii...
- ??...
- I chciałem się zapytać, na jakiej wysokości powinno się montować poidła dla koni ?
- ?!?!...
- Bo pan ma tak wszystko fajnie na stronie poopisywane...

Myślałem, że nic mnie już nie zdziwi po tym, jak niedawno ja, facet, mie mający pojęcia o robótkach ręcznych, otrzymałem maila z prośbą o przepis na to, jak zrobić na szydełku konikowe "uszy". Jednak myliłem się ! Z jednej strony bardzo mnie cieszy, że wiele osób zna naszą stronkę i ceni sobie materiały na niej publikowane. Z drugiej - świadomość tego, że bywają one "wyrocznią" dla niejednego czytającego, przyprawia mnie o małe "hercklekoty". Bo przecież chęć dzielenia się swoimi doświadczeniami z prowadzenia przydomowej stajenki oraz hobbystyczne wertowanie wielu źródeł i zgłębianie różnych tematów niekoniecznie musi oznaczać, że na dany temat wie się wszystko, jest się alfą i omegą i że zawsze ma się "jedyną słuszną" rację w jakiejś kwestii. Mój rozmówca podjął właśnie jeden z tych tematów, w którym mogę być tylko teoretykiem i z takiej właśnie pozycji pisać ten artykuł. Dlaczego ? Ano dlatego, że po wielu przemyśleniach nie zastosowaliśmy u nas żadnej automatycznej instalacji do pojenia. Po prostu nie była potrzebna: mamy tylko kilka koni oraz studnię z pompą tuż przy wejściu do stajni, więc nalanie wody do wiader nie stanowi większych problemów - zwłaszcza, że robi się to tylko raz dziennie, na wieczór, bowiem nasze zwierzaki od bladego świtu do ciemnej nocy czas spędzają na wybiegu, gdzie są wanny, regularnie napełniane świeżą wodą. Nie mając takiej instalacji nie mamy też kłopotów wynikających z potrzeby jej napraw, nie martwimy się o zamarzanie wody i wynikające z tego uszkodzenia, zalania. Zrozumiała jest jednak potrzeba używania automatycznych poideł, jeśli ktoś ceni sobie wygodę lub ma wiele koni, których "osobiste" pojenie byłoby zbyt uciążliwe i czasochłonne. Zgłębiwszy nieco temat pozwalam sobie więc przedstawić rzecz całą z tym zastrzeżeniem, że - powtórzę - jest to wyłącznie teoretyzowanie.

A zatem załóżmy, że chcemy w naszej stajni wprowadzić "nową jakość". Jak "ugryźć" taki temat ?...

1) UJĘCIE WODY

Możliwe jest doprowadzenie wody do stajni z dwóch źródeł: ze studni i z sieci wodociągowej. Woda z wodociągu ma wiele zalet: zawsze powinna być czysta i mieć wysoką jakość tak, by nadawała się zawsze do spożycia dla ludzi - a zatem będzie dobra także dla zwierząt. Niestety ma też wadę: cenę. W przypadku gospodarstw podłączonych do sieci kanalizacyjnej cena ta dodatkowo wyraźnie rośnie, gdyż do ceny każdego metra sześciennego pobranej wody dolicza się automatycznie cenę jej odprowadzenia - nawet, jeśli zadeklarowalibyśmy, że używamy jej do pojenia, czy podlewania ogródka. Dla naszej stajni przy 4 koniach i średnim dobowym spożyciu 50 litrów na zwierzę dawałoby to conajmniej 6 m3 miesięcznie. Przy cenie dostarczanej wody 5 zł/m3 oraz cenie jej odprowadzenia 6,10 zł/m3 oznaczałoby to na dziś koszt 800 (słownie: osiemset !) złotych rocznie - tylko na samo pojenie koni. To sporo...

My byliśmy w tej dobrej sytuacji, że na w 2003 roku na potrzeby budowy domu i stajni zleciliśmy wykopanie studni głębokości ok. 10 m i teraz wykorzystujemy ją dla potrzeb koni. Obecnie sytuacja bardzo się zmieniła, już mało kto studnie kopie, za to wiele jest firm, które je wiercą, a ceny takiej usługi są o wiele niższe, niż jeszcze kilka lat temu. Dziś wywiercenie studni o średnicy 110 mm to zaledwie 100 zł za metr, a w tą kwotę są też wliczone rury ciśnieniowe. Zatem zrobienie wierconego odpowiednika naszej studni to byłby koszt około 1.000 zł. Do tego trzeba by doliczyć zestaw hydroforowy: pompę plus zbiornik. Taki zestaw na Allegro można dostać za ok. 400-800 złotych, w zależności od mocy i wydajności pompy (0,7 - 1,5 kW) i wielkości zbiornika (25-100 litrów). W wersji największej łączne koszty przy samodzielnym montażu zamkną się więc w 1800 zł. Biorąc pod uwagę zużycie prądu wygląda na to, że w porównaniu do wody z wodociągów inwestycja w studnię wierconą powinna się zwrócić po 3 latach. Czyli: warto.



Ważna uwaga: Art. 29 punkt 2.10 Prawa Budowlanego mówi, że wykonywanie ujęć wód podziemnych nie wymaga pozwolenia na budowę, natomiast Art. 30 mówi, że wymaga to zgłoszenia właściwemu organowi (którym zazwyczaj jest Wydział Architektury Starostwa Powiatowego. Studnie o głębokości większej niż 30 metrów, lub wydajności powyżej 5 m3/h wymagają też projektu i dokumentacji. Jednak bądźmy szczerzy: 99% studni na polskich wsiach po prostu zostało wykopanych lub wywierconych bez żarnej "papierkologii". Wniosek z tego proszę uprzejmie wykombinowac sobie we własnym zakresie !

2) DOPROWADZENIE WODY DO STAJNI

Bez względu na to, czy stajenną instalację chcemy podłączyć do sieci domowej, czy do studni z hydroforem, przesłanie wody do stajni to sprawa typu "MediaMarkt" - czyli: "nie dla idiotów". Nie chodzi o samo położenie rur, bo to dość prosta sprawa, obecnie instalację można wykonać na wiele róznych sposobów: z metalowych rur ocynkowanych, z rur plastikowych klejonych, z przewodów elastycznych itp, a wszelkie elementy do montażu i instrukcje ich użycia są łatwo dostępne w każdym sklepie typu Castorama. Chodzi raczej o logistykę i projekt tego wykonania. Cała instalacja powinna być bowiem zabezpieczona przed zamarzaniem. I nie chodzi tylko o to, by lód nie zatkał rur - problem w tym, że woda zmienia swą objętość pod wpływem temperatury. Najmniejszą objętość ma przy ok. +4 stopniach Celsjusza, natomiast woda chłodniejsza i lód mają objętość większą. Zamarzajaca woda potrafi więc rozsadzić rury od środka, co może poskutkiwać silnymi przeciekami i koniecznością napraw, nierzadko w miejscach trudno dostępnych.



Aby tego uniknąć wszystkie rury powinny być prowadzone w ziemi poniżej punktu przemarzania, to jest: miejsca, w którym nawet w lutym ziemia na zawsze temperaturę powyżej zera. Ta głębokość zależy od lokalnych warunków klimatycznych i jest różna w różnych rejonach kraju, waha się od 0.8 m w Polsce zachodniej do 1,2 metra w górach, a nawet 1,4 metra w okolicach Suwałk. Do tej głębokości warto dodać pewien zapas na wypadek ekstremalnych mrozów - przykładowo nasze przyłącze wodociągowe przebiega na głębokości 1,75m i być może właśnie dzięki czemu przetrwało nienaruszone, gdy w roku 2005 był okres silnych mrozów, a przed 2 dni było nawet -30 stopni.


Niestety zrobienie tak głębokiego wykopu to dość ciężka praca, więc raczej nie obędzie się tu bez zaangażowania koparki - zwłaszcza w kamienistym terenie. No, chyba, że ktoś masochistyczne lubi pasjami uprawiać "głębinową łopatologię stosowaną"... To samo dotyczy hydrofora - powinien on znajdować się wewnątrz budynku, w którym będzie zawsze panowała temperatura dodatnia. Takiej temperatury nie zawsze jest w stanie zapewnić stajnia - zwłaszcza, że to nie chlewnia i zasadą właściwego chowu koni jest nie docieplanie stajni. Można więc montaż hydrofora zaplanowac np. w garażu, o ile odległość od studni nie będzie duża. Sensowne zaplanowanie tego przesyłu na trasie studnia-dom-stajnia może okazać się niełatwe. A trzeba też pamiętać, że nie powinno się rur do przesyłu wody kłaść bezpośrednio przy biegnących w ziemi kablach elektrycznych, czy rurach gazowych. Koparka tez nie wszędzie wjedzie...

3) WPROWADZENIE WODY DO STAJNI

Rura doprowadzająca wodę do stajni powinna przechodzić pod fundamentem i być wyprowadzona nad ziemię już wewnątrz budynku stajni. Jeśli nie jest to możliwe, trzeba będzie tą część rury, która jest płytko położona, zabezpieczyć kablem grzewczym (patrz: opis dalej).

Bardzo ważnym elementem w stajni będzie zawór, zamontowany tuż przy wyjściu rury z ziemi i umożliwiający odcięcie instalacji w całości np. w razie generalnej awarii lub potrzeby przeprowadzenia jakiejś większej modyfikacji. Zawór powinien znajdowac się w miejscu łatwo dostępnym. W tym samym miejscu warto też tuż za tym zaworem zrobić odgałęzienie, zamontować trójnik i drugi zawór. Powinien on pozostawać zamknięty; będzie używany tylko wtedy, gdy po odcięciu całej instalacji wewnątrz stajni będziemy chcieli spuścić z niej (tj. z części wewnętrznej) wodę celem wykonania większej naprawy lub czyszczenia rur.

4) INSTALACJA WEWNĘTRZNA

Powinna przebiegać tak, aby nie kolidowała z innym wyposażeniem stajni, nie była narażona na uszkodzenia mechaniczne oraz była w maksymalnym stopniu niedostępna dla koni (rzecz jasna poza poidłami). Jeśli jest taka możliwość, warto ją pociągnąć w kątach między ścianami lub między ścianą i sufitem. Nie powinna przebiegać tuż przy elementach instalacji elektrycznej. Jeśli to możliwe, dla bezpieczeństwa można ją poprowadzić w bruzdach w ścianach, co jednak łączy się z większym nakładem pracy. Należy też unikać prowadzenia jej w boksach, najlepiej rozprowadzać wodę na korytarzu tak, by w boksach były w zasadzie tylko poidła. Przed tym ostatnim "boksowym" odcinkiem warto zamontować (także na korytarzu) indywidualne zawory tak, by w razie awarii jednego poidła można było odciąć je od instalacji i naprawić bez pozbawiania pozostałych koni dostępu do wody.

Niegdyś instalacje wodociągowe wewnętrzne wykonywało się w zasadzie tylko ze skręcanych ze sobą rur żelaznych ocynkowanych. Od 20-30 lat upowszechniają się też różne inne technologie ich wykonania; robi się je także z plastiku i z miedzi, które to materiały skleja się, zgrzewa lub po prostu zaciska. Jednak w przypadku zwierząt pozostanę nieugiętym tradycjonalistą. Jestem za żelazem z jednego zasadniczego powodu: miedź i plastik wytrzymają wysokie ciśnienie wody, nie wytrzymają jednak kopnięcia kopytem czy zgryzienia końskimi zębami. Dodatkowo w razie awarii uszkodzony fragment nałatwiej jest wymienić na nowy w instalacji żelaznej - wystarczy "żabka" do rur i pasemko konopii lub kawałek taśmy silikonowej. Nie potrzeba do naprawy ani palnika, ani specjalnych klejów, nie ma też konieczności opróżnienia rurek z wody (co jest zawsze koniecznością przy lutowaniu).

Wcześniejsze uwagi związane z zamarzaniem dotyczą także tej części instalacji, która jest wewnątrz budynku inwentarskiego. Dodatnia temperatura panuje zimą tylko w stajniach ogrzewanych lub takich, gdzie duża liczba koni stłoczona jest na małej powierzchni (małe boksy), budynek jest niski (o małej kubaturze) i słabo wentylowany. Wszystko to obecnie jest coraz powszechniej uważane za błąd w sztuce chowu koni; w przyzwoitej przydomowej stajni takie elementy nie powinny występować. Ale nawet w ciepłych stajniach nie możemy mieć pewności, że zawsze będzie "na plusie" i że w wyniku mrozów nigdy nie dojdzie do awarii. Warto zatem na rurach zamontować przewody grzewcze - od wyprowadzenia głównej rury z ziemi aż do samych poideł. Przewód o mocy 15 W/mb rozgrzewając się do maksimum 60 stopni Celsjusza skutecznie ogrzeje rurę i znajdująca się w nim wodę. Prawidłowo poprowadzone przewody powinny biec wzdłuż rur lub nawet je owijać i dobrze przylegać do nich oraz do zaworów (patrz: rysunek poniżej). Przydatna tu będzie taśma montażowa aluminiowa, warto też całość otulić pianką, która zmniejszy straty ciepła do otoczenia. Można zastosować zwykły przewód grzewczy, ewentualnie dodając do niego termostat. Przykładowa cena 10 mb przewodu o mocy 15 W/mb wraz z termostatem to ok. 200 zł. Można też zastosować przewód samoregulujący, który podłącza się wprost do 230 V. Taki przewód grzeje cały czas, jednak po nagrzaniu się i rozgrzaniu otoczenia jego moc maleje. Cena - od 35 zł za metr, czyli: wyraźnie drożej, ale układ w praktyce jest bezawaryjny, tam się nie ma co zepsuć. Przewody tej mocy, położone na typowej rurze 0,5 cala i przy zastosowaniu otuliny piankowej grubości 1 cm powinny bardzo dobrze zabezpieczyć całą instalację przed zamarzaniem. 10 metrów takiego przewodu to odpowiednik świecących się stale dwóch klasycznych żarówek o mocy 75 W. Oznacza to miesięczne zużycie energii rzędu 110 kWh, co przy obecnej (2011) uśrednionej cenie 35 gr/kWh podniesie rachunek za prąd w miesiącach zimowych o niespełna 40 złotych.



Tu trzeba zwrócić uwagę na pewną rzecz: zaskakująco wiele osób uważa, że wystarczy sama piankowa otulina (bez kabli), by zagwarantować sobie niezamarzanie rur. Nic bardziej błędnego ! W dużych budynkach mieszkalnych woda płynie w rurach niemal cały czas, niosąc ze sobą stale niewielką ilośc ciepła, dlatego tam w pomieszczeniach nieogrzewanch (niektóre piwnice, czy garaże) rury zamarzają trudniej. Jednak w nie ogrzewanej stajni temperatura jest zwykle tylko o kilka stopni wyższa, niż na zewnątrz, u nas przez większość zimy waha się pomiędzy -5 a -10 stopni, zaś woda w rurach przez większy czas będzie stała, nieustannie oddając ciepło do otoczenia i po kilku lub kilkunastu godzinach może zacząć zamarzać.

5) POIDŁA

Są dwojakiego rodzaju: naciskowe z zaworem otwieranym pod naciskiem pyska na język zaworu oraz pływakowe ze stałym poziomem wody. Zaletą tych pierwszych jest dostęp w miarę potrzeby do świeżej wody wprost z ujęcia. Wadą - szum wody, niekiedy płoszący zwierzęta. Zaletą tych drugich jest bardziej ciche napełnianie się wodą, wadą zaś to, że raz nalana woda (np. rano) może długo stać nie ruszana (np. cały dzień, jeśli konie są na wybiegu). Taka woda w zbiorniku otwartym wchłania z powietrza rozmaite niepożądane substancje (np. amoniak), rozwijają się też w niej rozmaite bakterie. Latem także dość silnie się nagrzewa, przez co staje się mniej smaczna.



Poidło naciskowe
O tym, jaki poidła typ wybrać, powinny też zadecydować nawyki koni, ale o tym za chwilę. Jakikolwiek jednak nie byłby wybór, najlepsze będą zawsze solidne, żeliwne (60-80 zł). Te ze stali nierdzewnej są nieco gorsze, natomiast chyba nie ma co inwestować w mniej trwałe, choć nieco tańsze (poniżej 50 zł) poidła plastikowe. Wprawdzie producenci "plastików" zapewniają, że ich wyrób to "produkt niezwykle trwały i odporny, wykonany z tworzywa wysokiej jakości !", ale... Mając zaś do wyboru kilka podobnych modeli wybierzmy ten, którego miska jest w miarę możliwości pojemna, głęboka. Robiąc zakupy warto także od razu nabyć zapasowy zawór.



Poidło pływakowe
O tym, że mocowanie poidła powinno być "przeciwpancerne", nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Dlatego mniej podoba mi się pomysł mocowania ich skręcaną na 2 śruby obejmą, zaciskaną na rurze (patrz: zdjęcie niebieskiego poidła wyżej). Bardziej przemawia do mnie mocowanie 4 wkrętami lub kołkami rozporowymi (patrz: zdjęcie poniżej). Grubość i rodzaj wkrętów lub kołków oczywiście zależeć będzie od materiału, z którego zrobione są ściany. A na jakiej wysokości mocować ? Oj, myślę, że gdyby mi dawano dychę za każde "wygooglane" na forach i portalach pytanie o tą wysokość, szybko kupiłbym sobie nowy samochód ! To jest zresztą bardzo ciekawe, że ludzi tak bardzo interesuje ten akurat parametr, którego jednoznacznie określić się... nie da ! Jedyna prawidłowa odpowiedź na pytanie o wysokośc montażu poidła brzmi: powinna być taka, aby koniowi było wygodnie ! A ten "punkt wygody" wypada przecież na innej wysokości u kucyka, na innej u poniaka, czy hucuła, na innej u klasycznego konia; inaczej to też wygląda u odsadka, inaczej u trzylatka. Do tego jeszcze dochodzi zmieniająca się grubość ściółki... Jak widać jednoznacznej recepty być nie może. Generalnie wysokość ta będzie się na ogół wahać w okolicach 100-120 cm, dla kucy - do 80 cm. Nieco za wysokie zamocowanie nie zaszkodzi koniowi za bardzo, natomiast zmniejszy prawdopodobieństwo zanieczyszczenia odchodami (żeby tego całkiem uniknąć chyba trzeba by montować poidła na wysokości powyżej linii grzbietu...).



Poidło z 4 otworami montażowymi
Mówiąc o automatyzacji pojenia warto też przypomnieć cytowaną już w innym miejscu uwagę pana Sarnowskiego: "Automatyczne poidła są bardzo pożyteczne, lecz coraz więcej specjalistów hipologii uważa, że należy nieco utrudniać koniom do nich dostęp, gdyż zbytnie i stałe rozcieńczanie pobranej paszy wodą nie jest właściwe. Dlatego w boksach powinno się umieszczać je przy ścianie przeciwległej do tej, przy której znajduje się żłób, a w stanowiskach zaleca się oddzielać je od niego pionową ścianką." Szczególnie ważne jest to też w przypadku koni, które lubią sobie moczyć siano, zanieczyszczając przy tym i wodę, i poidło.

Podła automatyczne nie są wieczne, a najwrażliwszą ich częścią jest oczywiście zawór z językiem. Niestety wiele osób skarży się, że zawór często nawala i zaczyna przepuszczać wodę już nierzadko po kilku miesiącach od instalacji, co bywa przyczyną mocnego zalania stajni. Trzeba więc zawory na bieżąco sprawdzać: czy są szczelne i czy lekko chodzą (zdarza się, że po przyciśnięciu i puszczeniu języka zawór nie wraca do pozycji "zamknięte", a wtedy woda leje się bez przeszkód).

6) GŁÓWNI UŻYTKOWNICY

Instalacja zrobiona "na wysoki połysk", wszystko gotowe, konie przychodzą z wybiegu, wchodzą do boksów i... No właśnie, wiele koni sama z siebie uczy się błyskawicznie korzystać z automatycznego poidła, ale bywa i tak, jak to opisuje się na rozmaitych forach jeździeckich:...

"Na początku koń odskakiwał, jak zaczynało syczeć, potem się oswoił, ale spragniony to on był bardzo przez pierwsze dwa dni. W końcu sie nauczył, ale to chyba na drugi czy na trzeci dzień dopiero sam sobie naciskał."

"Polubił poidła automatyczne aż do przesady, bo zaczął sie bawić i rozlewać wodę."

"Inne 'małe cholerstwo' z tej samej stajni tak się nauczyło, że trzeba było zakręcić dopływ wody i podawać ją w wiadrze, bo całymi godzinami naciskała, woda się lała, a ona jęzorem rozchlapywała. Breja z tego straszliwa w boksie..."

"Jak tą klapkę podkręcaliśmy mocniej - to nie chciał jej wciskać i nie pił wcale... Skończyło się na nieśmiertelnym wiaderku."

"Kupiłam samopoziomujące, bo moja kobyła piekielnie bała się tego szumu napływającej wody. Kilka miesięcy się męczyliśmy, ale ona była uparta. Jak jej się nalało, to wypiła wszystko, ale o naciśnięciu języka mowy nie było. Nawet jak ja nacisnęłam w czasie, kiedy piła, to zaraz odskakiwała. A z tego samonapełniającego się pije sobie i szum wody jej nie przeszkadza."


Faktycznie, syk wody może się instynktownie źle wielu koniom kojarzyć. Aby nauka korzystania z poidła przeszła bardziej bezboleśnie, zaleca się do pustego poidła też wrzucić np. kilka plasterków marchewki. Wyciąganie przysmaku raczej się nie uda bez choćby lekkiego naciskania języka, ale koń skupiony na jedzeniu raczej nie zareaguje aż tak panicznie, a zawsze coś tam się mu w głowie "zaiskrzy", że przy grzebaniu w poidle dało się i coś łyknąć, i zakąsić. Osobną sprawą są konie nadużywające poideł - tu niestety nie da się nic poradzić, można tylko zmniejszyć ciśnienie, przykręcając lekko indywidualny zawór. Wreszcie trzeba wspomniec o koniach-demolkach, które potrafią np. złapać zębami za poidło i zerwać je. W takim przypadku pomocne może okazać się zamontowanie wokół brzegu poidła solidnej metalowej obejmy.





Zródła:

przemyślenia własne