Konie na nietypowych biegunach - odsłona 2




czyli: o innych konikowych wyprawach polarnych

01.12.2018



Zima nadeszła, coś tam białego z nieba poprószyło, koty stajenne przy każdej okazji pchają się do domu - trzeba by zatem coś w zimowych klimatach napisać. Tym razem będzie to ciąg dalszy tematu zimowych ekspedycji geograficznych, o których pisałem jakieś 2-3 lata... 5 lat ?... O żesz... Prawie 10 lat temu ! Wtedy opisywałem próby zdobycia bieguna południowego przez dwie brytyjskie wyprawy: Ernesta Shackletona (1907–1909) oraz kapitana Roberta Scotta (1910-1912). Obie ekspedycje wykorzystały kuce, obie niestety poniosły porażkę. Powodem były przede wszystkim błędy w doborze wyposażenia oraz polarne warunki: ekstremalnie mroźny klimat oraz śnieg i lód bardzo utrudniające koniom marsz. Shackleton musiał przerwać wyprawę około 180 km przed celem, z kolei Scott owszem, dotarł na biegun tylko po to, by zastać tam... namiot zostawiony w grudniu 1911 roku przez Roalda Amundsena, który równolegle do niego prowadził własną wyprawę. Amundsen zrezygnował z koni, a mając najlepsze psy posuwał się od Scotta szybciej i wyprzedził go o miesiąc; Załamany i wyczerpany Scott w drodze powrotnej zamarzł 29 marca 1912 roku. Można by na podstawie tej historii odnieść wrażenie, że wykorzystanie koni w warunkach polarnych w zasadzie całkowicie mija się z celem. Nic jednak bardziej mylnego !



Aż do przełomu XIX i XX wieku Antarktyda i Arktyka były miejscami całkowicie wówczas nieznanymi. Już samo to działało na ludzką wyobraźnię, pobudzało ją do snucia najfantastyczniejszych wizji na temat tego, co tam może się znajdować. Pisarze tacy, jak Arthur Conan Doyle, Mary Shelley, and Edgar Allan Poe często wiązali swą twórczość z tymi miejscami. Ówczesne autorytety naukowe całkiem poważnie rozważały teorię głoszącą, że w Arktyce żyje zapomniana rasa gigantów. Podejmowane około 1890 roku próby eksploracji okolic Bieguna Północnego pieszo, parowcem, czy nawet balonem, były nieudane. Zdobycie któregoś z biegunów stało się dla wielu ludzi i państw sprawą prestiżu - tak, jak kilkadziesiąt lat później stało się z wyścigiem do Księżyca.

Koni po raz pierwszy użył do polarnych wypraw Norweg, Fridtjof Nansen, pionier takich ekspedycji. Pierwszą z nich było przejście Grenlandii w 1888 roku. W tej wyprawie towarzyszył mu koń ciągnący sanie. Później, w roku 1893 kawalerzysta Frederick Jackson przejechał konno zimą 3000 mil przez Syberię. Również jego sanie ciągneły przyzwyczajone do zimna kuce syberyjskie. Rok później Jackson poprowadził wyprawę do Ziemi Franciszka Józefa - podczas niej 4 konie ciągnęły na saniach prawie 350 kg ładunku przy temperaturach rzędu -35 stopni Celsjusza. Jackson był bardzo z nich zadowolony - zarówno z siły i odporności, jak i z tego, że gdy zabrakło siana i kukurydzy, bez problemu "przestawiły się" na suchą karmę dla psów oraz... mięso niedźwiedzie.



W 1903 roku inni podróżnicy, William Ziegler i Anthony Fiala poprowadzili kolejną ekspedycję za północny krąg polarny. Zaczęła się źle - statek zatonął, członkowie wyprawy spędzili 2 lata w niegościnnym terenie. W skład zespołu wchodzili zawodowi kawalerzyści USA, których zadaniem była opieka nad zabranymi kucami syberyjskimi. Fiala pisał, że koniki sprawiały mniej kłopotów od psów no i były oczywiście znacznie od nich znacznie silniejsze. Przy okazji ciekawostka: po jego wyprawie pozostał 23-minutowy film, najstarszy film w zbiorach National Geographics.



W kolejnych latach miały miejsce wspomniane na początku nieudane wyprawy: najpierw Shackletona, później Scotta. Co ciekawe, Shackleton przed wyprawą zwrócił się do dowództwa British Army z prośbą o pomoc. Wojskowi eksperci wymyślili dla niego m.in. specjalną, opartą na mięsie mieszankę paszową dla koni, którymi miał posługiwać się w podróży. Shackleton pisał, że składała się ona z suszonej wołowiny, marchwi, mleka, jagód i cukru i została tak sprytnie skomponowana, by dostarczać koniom możliwie jak największą dawkę energii i białka przy jak najmniejszej masie własnej. Z kolei Scott, któremu trafiało się czasem pogodne niebo, nie parł w takich chwilach naprzód, lecz rozbijał obóz i dawał koniom odpocząć przez cały dzień w maksymalnie wysokiej (jak na ten region) temperaturze. Na niewiele się te wszystkie zabiegi jednak zdały. Wyprawy zakończyły się niepowodzeniem, a wszystkie konie musiały zostać zabite. O ile jednak kuce Shackletona skończyły marnie, gdyż nie mając "butów" nie były w stanie szybko iść po lodzie, o tyle konie Scotta padły ofiarą jego odmiennego podejścia do kwestii żywienia. Nie bacząc na rady Shackletona Scott karmił konie nie ową "wojskową" mieszanką, lecz pszenicą, kukurydzą, meszem z otrąb owsianych i makuchów. W tak trudnych warunkach konie na takiej paszy szybko opadły z sił.



Ale jeszcze gdy Scott wracał z bieguna, w Cape Evans, położonej na wybrzeżu głównej bazie ekipy, oczekiwał na jego powrót jego zastępca, porucznik Edward Atkinson. Do tej bazy na początku lutego 1912 roku przypłynął okręt Terra Nova, przywożąc m.in. tybetańskie muły, zwierzęta dobrze przyzwyczajone do himalajskich zim i lodów, a więc mogące dobrze sprawdzić się i na Antarktydzie. Gdy czas płynął, a kolejne ekipy wychodząc na spotkanie Scotta wracały same, robiło się jasne, że stało sie coś złego. 29 października Atkinson poprowadził wyprawę poszukiwawczą, w której wykorzystał psy i wspomniane muły. 12 listopada natknął się na namiot Scotta z ciałami jego i jego dwóch towarzyszy: Wilsona i Bowersa. Z dzienników Scotta dowiedział się o wcześniejszej śmierci innego z polarników, Oatesa, więc odszukał i jego ciało. Do bazy wrócił 25 listopada. Ten fragment historii pokazuje, że po pierwsze możliwe było utrzymanie w dobrej kondycji stadka (wg różnych źródeł: 7 lub 9 sztuk, dar rządu Indii) mułów w bardzo niesprzyjających warunkach przez 10 miesięcy. Pokazuje też, że nie było problemem użycie ich w trwającej miesiąc wyprawie poszukiwawczej. Muły podczas poszukiwań przeszły 400 mil i po znalezieniu ciał podróżników powróciły do bazy w doskonałej kondycji. Co się zatem zmieniło ? Otóż muły były pod stałą opieką weterynarza wchodzącego w skład ekipy, a na wyprawę poszukiwawczą zostały wyposażone w końską wersję "butów" w typie "rakiet śnieżnych" na nogi oraz w klapki na oczy. No i generalnie były silniejsze od kucy, a żyjąc w Himalajach były też "od zawsze" lepiej wytrenowane.

Niestety muły przed opuszczeniem Antarktydy zostały zabite, stając się pożywieniem ludzi i psów...



O tych dwóch wyprawach zapewne większość z Was coś słyszała, mało kto jednak (włącznie ze mną do tej pory) zapewne słyszał o wyprawie Wilhelma Filchnera niemieckiego kawalerzysty cesarza Wilhelma II. Była to trzecia wyprawa na Antarktydę, która odbyła się w tym samym czasie, co próby Amundsena i Scotta. Filchner wcześniej już brał udział (konno) w różnych wyprawach w Azji, m.in. w latach 1903–1905 dowodził własną ekspedycją do Tybetu, po powrocie z której otrzymał zadanie stworzenia niemieckiej misji antarktycznej. Ponieważ wcześniej nigdy nie brał udziału w wyprawie polarnej, odbył trening na Spitsbergenie. Konsultował się także z Shackletonem. To samo zresztą zrobił i Scott i to właśnie idąc za radą Shackletona obaj panowie zabrali mandżurskie kuce. I choć obaj panowie reprezentowali różne kraje, zaprzyjaźnili się. A chociaż startowali z dwóch przeciwnych stron Antarktydy, mieli w planach połączyć swoje wyprawy w ich trakcie. Jak to ujął Scott, żegnając się z Filchnerem: "See you at the Pole !" Filchner 4 maja 1911 roku wyruszył na statku Deutschland w stronę Antarktydy, odkrywając m.in. Lodowiec Szelfowy Wilhelma II, dziś: Filchnera. Podczas rejsu w kierunku Antarktydy statek Filchnera w lutym 1912 roku utknął w lodzie i nie mógł kontynuować misji. Doszło też do zniszczenia części ekwipunku, gdy ogromny kawał lodowca oberwał się i runął do morza, tworząc wielką, niszczycielską falę.



Czekając na warunki pogodowe, które umożliwiłyby uwolnienie statku. Filchner założył obóz na szelfie lodowym, gdzie prowadził badania oraz organizował prace i rozmaite zajęcia swojej ekipie, by zwalczyć monotonię kolejnych dni. W ramach zajęć sportowych organizował też pomniejsze wyprawy konne. Bardzo chętnie brał w nich udział jeden z cżłonków ekipy, Alfred Kling, dosiadając kuca mandżurskiego o imieniu Moritz. Z uwagi na m.in. niebezpiecznie spękany lód nie udawało się wprawdzie przejechać zbyt daleko w głąb lądu, natomiast próbując tego poczyniono wiele ciekawych obserwacji. Filchner zauważył na przykład, że psy podczas podróży morskiej zaczęły traktować statek jak dom i po dotarciu do Białego Kontynentu bardzo niechętnie schodziły na ląd; wręcz trzeba je było siłą ściągać z pokładu. Konie natomiast - wręcz przeciwnie, w oczekiwaniu na rozładunek okazywały zniecierpliwienie, a gdy już dotknęły kopytami stałego lądu, zaczęły radośnie biegać, kopać, wierzgać, stawać dęba i tarzać się. Opisywał też, że konie chętnie jadły suszone ryby i mięso focze. Zwracał uwagę, że małe kuce mogą bez większego problemu ciągnąć sanie z 600 kilogramami ładunku, czyli tyle, co typowy koń pociągowy. "Jako zwierzęta pociągowe, te kuce okazały się cudem !" - pisał.

Ponieważ jednak wyprawa się nie udała, Filchner musiał wracać. Udało mu się uwolnic statek dopiero we wrześniu. W przeciwieństwie do Atkinsona zdecydował się pozostawić swoje koniki przy życiu. Wypuścił je na wyspie Georgia Południowa - miejscu, które rajem zdecydowanie nie jest, ale miejscami rośnie tam trawa, dają też radę przeżyć introdukowane w 1911 roku renifery. Konie w miarę łatwo się zaadaptowały do też niełatwych warunków, żyjąc dziko przez wiele kolejnych pokoleń. To by więc oznaczało, że konie potrafią dawać sobie radę nawet w najgorszych warunkach.



Potwierdziła to kolejna wyprawa, zorganizowana w tamtym czasie przez Duńczyka Johanna Kocha, który już wcześniej brał udział w wyprawie kartograficznej na Grenlandię, prowadzonej przez Ludviga Mylius-Erichsena (brał w niej udział także niemiecki naukowiec Alfred Wegener, o którym więcej za chwilę). Koch tym razem chciał też pójść w ślady Nansena i przebyć wpoprzek całą Grenlandię zimą. On także zamierzał do tego celu wykorzystać kuca, którego miał wyposażyć we wcześniej wspomniane "buty". Ekipa Kocha (w której był też Wegener) przybyła na Grenlandię latem 1912 roku, po czym... Koch złamał nogę, co oznacząło koniecznośc przezimowania. Zimowe temperatury rzędu -50 stopni kiników w żaden sposób nie "wzruszały", wygladało więc na to, że grupa wyruszy zgodnie z planem wiosną, gdy się "ociepli" do -40 stopni. I tak tez się stało. Ekspedycja przebyła około 750 km ze wschodniego wybrzeża wyspu na zachód. Udało im się "rzutem na taśmę" - gdy zaledwie kilka kilometrów od punktu docelowego, osady Kangersuatsiaq, pozbawieni żywności po zjedzeniu ostatniego psa i ostatniego konia wędrowcy całkiem opadli z sił, zostali przypadkiem odnalezieni przez wikarego z miasta Upernavik, jadącego z wizytą do pobliskiego klasztoru.



Ostatnia głośna w owym czasie wyprawa polarna odbyła się równiez na Grenlandii, w 1930 roku. Odbył ją wspomniany Alfred Wegener. Ekspedycja była doskonale zorganizowana, z wykorzystaniem wszystkich doświadczeń dotychczasowych wypraw jego poprzedników oraz wielu konikowych "patentów" i wynalazków (z "butami" na czele). Prócz tego wziął w niej udział także Vigfus Sigurdsson, specjalista od koni, który kilkanaście lat wcześniej towarzyszył Kochowi. Sigurdsson opracował m.in. niezwykłą metodę skutecznego zabezpieczania koni przed zimnym wiatrem:



Wegner miał do dyspozycji aż 25 kucy islandzkich, sam jechał wierzchem na jednym z nich o imieniu Little Fox. Prócz nich dysponował nowinką: dwoma egzemplarzami sań motorowych, które jednak szybko okazały się mało użyteczne i strasznie paliwożerne. To spowodowało konieczność ich porzucenia, fiasko wyprawy i dramatyczny powrót, zakończony śmiercią samego Wegnera i kilku innych czonków ekipy. To był wówczas koniec epoki głośnych wypraw polarnych - choć podobno zimą 1951 roku Anglik Donald Brown i Duńczyk Gorm Skifter przebyli konno trasę z norweskiego Hammerfest, jednej z najbardziej na świecie wysuniętych na północ miast, do Kopenhagi. Ale prócz kilku wzmianek i zamieszczonego niżej zdjęcia nie ma po tym wydarzeniu żadnych większych śladów...







Zródła:

http://www.lrgaf.org/polar-ponies.htm
https://www.horsetalk.co.nz/2012/12/29/ponies-at-the-poles-proud-history/
https://www.bbc.co.uk/news/uk-northern-ireland-16614457
https://www.bbc.com/news/uk-england-cambridgeshire-26754504
https://www.awi.de/en/about-us/service/archive-for-german-polar-research.html
http://www.south-pole.com/p0000103.htm
https://www.explorersweb.com/polar/news.php?id=20324
https://antarctic-logistics.com/2010/08/28/wilhelm-filchner/
https://www.nationalgeographic.com.au/history/115-years-ago-this-arctic-expedition-ended-in-disaster.aspx