Gdy tworząc wcześniejszy tekst o końskich pomnikach przegrzebywałem przepastne czeluście
Internetu, z pewnym zaskoczeniem stwierdziłem, że sporo poświęconych wojskowym rumakom
pomników mają... Australijczycy. Ale to w sumie nie powinno dziwić - Australia do dziś
związana jest unią personalną z Wielką Brytanią, a jeszcze do lat 30-tych XX wieku była
wraz z paroma innymi krajami tzw. dominium brytyjskim (już nie kolonią, ale jeszcze nie
całkiem niepodległym państwem). Australijczycy uczestniczyli więc wspólnie z siłami
brytyjskimi w walkach na frontach obu wojen światowych i mogą miec powody do dumy z udziału
w bojach. Jednym z upamiętniających walki konikowych pomników jest rzeźba dłuta Tanyi
Bartlett z Newcastle. Pomnik odsłonił w październiki 2005 roku generał-major W. B. Digger
James w asyście 47 kawalerzystów.
Brązowa statua przedstawia bardzo wiernie w szczegółach kawalerzystę, żegnającego się ze
swoim koniem rasy Waler. Ta stworzona w połowie XIX wieku australijska rasa koni wierzchowych,
była bardzo cenioną rasą wierzchowców dla kawalerii. Australia sama formowała swą kawalerię
w oparciu o nie, ale także zaopatrywała w nie armię brytyjską w Indiach, Południowej Afryce
i Egipcie. Od czasu Wojen Burskich (1861) aż do roku 1931 wyeksportowano aż 500.000 koni.
Podczas I wojny światowej australijska kawaleria na walerach brała bezpośredni udział
w walkach na Bliskim Wschodzie. Konie odegrały tam wielką rolę, przez wiele dni nosząc
na swych grzbietach w ciężkich warunkach pustynnych żołnierzy, broń, amunicję i inne
wyposażenie - całość niejednokrotnie ważyła ponad 130 kilogramów.
Przy tej okazji warto chyba przytoczyć pewną "pierwszowojenną" historię z walerami w tle.
Otóż jednym z mało dziś znanych w świecie wydarzeń I wojny światowej była bitwa, która
rozegrała się 31 października 1917 roku w Beer Szewa (miasto leżące dziś na terytorium
Izraela). Ta niewielka wówczas miejscowość była ważnym lokalnym ośrodkiem administracyjnym.
Tam też mieścił się garnizon armii tureckiej oraz duża grupa oficerów niemieckich, na czele
z dowodzącym generałem Friedrichem Freiherr Kress von Kressenstein. Egipskie Siły Ekspedycyjne
(czyli po prostu Brytyjczycy) wcześniej kilkakrotnie bezskutecznie próbowały przełamać turecką
obronę w Gazie i zdobyć miasto. Turecka obrona, wspierana przez Niemców, była jednak bardzo
silna, ataki 60 Londyńskiej Dywizji były skutecznie odpierane za pomoca dział, niewiele
pomogło wsparcie 74 Dywizji. Turcy i Niemcy byli przekonani o swojej militarnej dominacji
w tym rejonie, a zdobycie miasta uważali za po prostu niemożliwe. Jednakże Brytyjczycy nie
rezygnowali. Niestety wszystkie ich oddziały zajęte były walkami o obiekty w dalszej okolicy,
przy Beer Szewa pozostały tylko dwie jednostki australijskie w liczbie zaledwie 800 żołnierzy
z 4 i 12 Regimentu Australijskiego 4 lekkiej Brygady Kawalerii pod dowództwem generała Allenby.
Problem polegał na tym, że konie potrzebowały ogromnych ilości paszy i wody, których w
pobliskich oazach po prostu nie było. Atak musiał się więc odbyć szybko, każdy dzień zwłoki
mógłby spowodować śmierć wielu zwierząt.
Mimo pośpiechu atak był dość szczegółowo przygotowany: miał odbyć się z zaskoczenia, późnym
popołudniem. Żołnierze otrzymali instrukcję, gdzie sugerowano atak bagnetami jako bronią tylko
do kłucia. Bagnety nie miały być osadzone na karabinach, lecz trzymane w ręku, dzięki czemu
możliwe było używanie obu rąk do trzymania wodzy i lepsze było panowanie nad końmi. Zbrojmistrze
otrzymali rozkaz naostrzenia wszystkich bagnetów. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że walka
i zdobycie miasta da wojsku zapasy żywności i wody, niezbędne do przeżycia.
Bitwa zaczęła się od przygotowania artyleryjskiego i zdobycia siłami piechoty jednego ze
wzgórz, z którego Turcy mogliby ogniem zatrzymać szarżę. Sama szarża odbyła się na dystansie
prawie 4 kilometrów, przy czym kawalerzyści kilkakrotnie znaleźli się w ogniu karabinów, dział
i ciężkich karabinów maszynowych. Dzięki galopowi straty były jednak nie tak wielkie, niż gdyby
atak odbywać się miał innymi metodami. Turcy zresztą się tego spodziewali, oczekując, że
zbliżające się wojsko zsiądzie z koni i zacznie walczyć pieszo. Tak się jednak nie stało.
Morale Turków zostało złamane widokiem błyskawicznego, frontalnego konnego ataku wprost na ich
pozycje, widzane były wśród nich objawy paniki i niezdyscyplinowania. Po przeskoczeniu
zasieków i trzymetrowej głębokości okopów kawalerzyści zaatakowali namioty przeciwnika,
rozpoczęły się pojedyncze walki wręcz. Miasto zostało zdobyte, przy czym Turkom nie udało się
w odwrocie zniszczyć wszystkich studni.
Była to, jak dziś się nazywa, ostatnia uwieńczona sukcesem konna szarża w wojennej historii
Wielkiej Brytanii. Szarża desperacka, pod względem bohaterstwa podobna do tej pod Samosierrą:
żołnierze dosiadali swych koni uzbrojeni wyłącznie w bagnety, przeciw sobie mając 4000 Turków
uzbrojonych nie tylko w karabiny, ale i artylerię. Dotarcie na miejsce i szarża była rajdem
przez przez łącznie 4 kilometry rozpalonego piasku. Był to rajd na koniach, które będąc na
pustyni od ponad dwóch dni pozostawały bez wody...
Dziś wprawdzie na obrzeżach miasta istnieje nadal cmentarz z grobami ponad 31 brytyjskich
i australijskich kawalerzystów, którzy padli w tej bitwie, ale tak naprawdę mało kto
pamiętał o tym wydarzeniu, nawet w Australii i Izraelu. Tymczasem ten zwycięski atak miał
ogromne znaczenie strategiczne - otworzył Brytyjczykom drogę do Jeruzalem i Damaszku,
pozwolił im zająć i utrzymać pod kontrolą przez kolejne lata tereny dzisiejszego Izraela
i stał się początkiem końca Imperium Otomańskiego. Po I wojnie światowej Liga Narodów
zgodziła się na stworzenie Mandatu Palestyny pod brytyjskim protektoratem, a w roku 1948,
po podziale Palestyny, państwo Izrael mogło proklamować niepodległość. Gdyby więc nie ta
szarza, to być może te tereny pozostałyby do dziś pod władaniem Turków, a założenie Izraela
byłoby niemożliwe. Dlatego też w 2008 roku prezydent Izraela Szimon Peres dokonał odsłonięcia
pomnika dłuta Petera Corlett, przedstawiającego australijskiego kawalerzystę w szarży.
Rzecz jasna wiele australijskich walerów podczas walk zginęło. Niestety te, które przeżyły,
nie wróciły do kraju - wrócił tylko jeden, należący do generała-majora Williama Bridgesa
wałach Sandy. Zwierzęta w lepszym stanie były sprzedawane do innych armii, pozostałe jednakże
miały być po prostu porzucone, gdyż ich transport do Australii statkami przez ocean był zbyt
kosztowny. Jaki los czekałby ich w trudnym, suchym i upalnym środowisku ? Prawdopodobnie nie
potrafiłyby się przystosować i przeżyć, padłyby z głodu i pragnienia, stały się karmą dla
dzikich zwierząt, a nieliczne trafiłyby w ręce miejscowych i były używane jako zwierzęta
juczne (a kto widział jak tragicznie wyglądają konie w Egipcie, ten rozumie, o co chodzi...)
Dlatego bardzo wielu żołnierzy postanowiło oszczędzić swoim wierzchowcom takiego dogorywania,
zabijając je strzałem z pistoletu. Czy takie pożegnanie chciała pokazać Tanya Bartlett ?...
Skoro już mowa o Australijczykach, to warto przytoczyć jeszcze taką historię: zwierzęta w
australijskiej armii zawsze były dość liczne. Były nie tylko środkiem transportu (konie),
ale też np. środkiem przekazywania wiadomości (gołębie), czy po prostu maskotkami, towarzyszami
żołnierzy. Były też systemem wczesnego ostrzegania (psy). Jedną z najbardziej znanych jest
historia kota o imieniu Red Lead, który przez wiele lat, aż po II wojnę światową, był maskotką
na lekkim krążowniku HMAS Perth. Zawsze był obecny na pokładzie, jednak w 1942 roku, tuż
przed wyjściem okrętu z portu Fremantle, ku zdziwieniu marynarzy próbował kilkakrotnie, acz
bezskutecznie uciec z okrętu na ląd. Kilka dni później Perth został zatopiony przez Japończyków
w bitwie w Cieśninie Sundajskiej. Czyżby instynkt ?... Zaś wracając do głównego tematu: aby
upamiętnić "wojenne" zwierzęta, stworzono im pomnik. Jest to brązowy odlew głowy konia,
wzorowany na głowie wsponmianego wałacha Sandy z I wojny światowej. Pomnik znajduje się
w mieście Canberra, stolicy Australii, a autorem instalacji jest Steven Holland, już wcześniej
znany z prac pokazujących relacje między zwierzętami i ludźmi. Instalacji, a nie samej rzeźby,
bowiem głowa konia była w przeszłości częścią pomnika autorstwa Charlesa Webb Gilberta. Pomnik
stał od 1932 roku w Port Said w Egipcie, a poświęcony był australijskiej Lekkiej Brygadzie
Konnej i nowozelandzkim Strzelcom Konnym. Podczas wojny sueskiej w 1956 roku pomnik został
zniszczony przez uczestników zamieszek, a jego szczątki wróciły do Australii i zostały użyte
do budowy nowego pomnika.
A swoją drogą: tak egzotyczna dla nas nacja, jak Australijczycy, potrafiła upamiętnić swoje
konie. A naród husarzy, szwoleżerów i ułanów-malowanych dzieci ?...
Zródła:
http://en.wikipedia.org/wiki/Australian_Light_Horse
http://www.haaretz.com/jewish-world/jewish-world-news/battle-of-be-er-sheva-the-last-great-cavalry-charge-1.473181
http://www.abc.net.au/news/stories/2009/05/21/2577061.htm?site=canberra
http://www.lighthorseart.com.au/Resources/Articles-About-AustralianThe-Light-Horse/Memorial-to-the-Australian-Light-Horse-%28Tamworth-Waler-Memorial%29.html
http://blog.mymichaeljamesmartin.com/2013/05/20/post-world-war-i-reflections-of-lieutenant-colonel-richard-mp-preston-former-commander-of-the-australian-mounted-divisions-artillery-on-challenges-that-the-desert-mounted-corps-horses-faced-during-the-campaign-in-the-sinai-and-palestine.aspx