Czego naprawdę potrzeba koniom ?...




czyli: o nieporozumieniach i przegięciach...

11.07.2011


Z czasów, kiedy byłem paroletnim dzieciakiem (była to pierwsza połowa lat 70-tych ubiegłego wieku, czyli jakieś 40 lat temu) pamiętam doskonale zajeżdżające na podwórko domu babci konne wozy z węglem na opał. Zaprzężone konie dało się też na co dzień widywać na ulicach, a końskie "pączki" na asfalcie nikogo ani nie dziwiły, ani nie bulwersowały. Doskonale też z tamtych czasów pamiętam wizyty na miejscowym targowisku, na które czasem babcia mnie zabierała bardzo wczesnym rankiem. Pośród mnóstwa mało interesujących mnie rzeczy takich, jak ziemniaki, czy marchewka, mogłem pooglądać, a czasem też i dotknąć królików, kurczaków, a nawet prosiaków. A cały ten kram był oczywiście przywożony na wozach. Konie stały koło siebie spokojnie, cierpliwie, korzystając w najlepsze z możliwości odpoczynku. Wszystkie miały do uździenic dopięte jutowe worki z porcyjką owsa, które co chwila podrzucały łbami, próbując złapać w zęby kryjące się w rogach worków ziarna. Takie widoki były udziałem każdego ówczesnego dzieciaka, a pewna podstawowa wiedza na temat zwierząt była "wchłaniana" w sposób naturalny. Każdy wiedział, że koń bywa płochliwy, że nie jest mądrym podchodzenie do niego z tyłu itd. Choć coraz częściej na ulicach dawało się słychać charakterystyczny warkot traktorów, na czele z popularnymi wówczas Ursusami 328 o charakterystycznych owalnych maskach, to nadal koń był czymś zwyczajnym, codziennym i dobrze znanym.

Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Liczba koni w Polsce drastycznie spadła. W czasach, o których piszę, było ich ponad 2,5 miliona sztuk, dziś jest to zaledwie 300 tysięcy. Są to też całkiem inne konie - głównie gorącokrwiste, rekreacyjne, wierzchowe, rzadko pracujące w zaprzęgu i praktycznie nigdy na roli. Także zmieniają się standardy chowu koni. Koń codziennie pracujący mógł spędzać noc na stanowisku, dziś jednak przetrzymywanie (niestety powszechne) konia w stajni wymusza, by miejscem pobytu dla konia był możliwie jak największy boks. Podłogę w boksie zamiast słomą, coraz częściej ścieli się odpylonymi trocinami. Zmieniają się też standardy żywieniowe - przez miliony lat ewolucji konie z liściożerców powoli stawały się trawożercami, przez ostatnie tysiące były żywione zbożami, a od ostatnich 10-ciu coraz częściej karmione są gotowymi premiksami paszowymi. Niegdyś wolny czas spędzały swobodnie na pastwisku, zaspokajając równocześnie potrzeby jedzenia ruchu i socjalizowania się z innymi końmi - dziś trawę zastępują mieszanki odżywcze, a pastwisko jest czymś ekstra, czymś nie we wszystkich stajniach dostępnym. Gdy już koń wychodzi na trawę, to coraz częściej w derce: siatkowej latem, ortalionowej jesienią, czy polarowej zimą. Jest to trend ogólnoświatowy, za którym stoi ogromny przemysł konikowych akcesoriów i wielkie pieniądze. Trend niezwykły, dziwny i z punktu widzenia ludzi, dla których koń niegdyś był codziennością, wręcz niezrozumiały...

Nowe, współcześnie wymyślane praktyki chowu koni są dość radykalne w swym nowatorstwie. Niewątpliwie pewne zmiany sa bardzo pożyteczne - np. coraz dokładniej są diagnozowane i coraz skuteczniej leczone choroby koni. Jednak czy warto wdrażać na siłę wszystkie nowinki wiedząc, że koń był, jest i przez kolejne tysiąclecia będzie przede wszystkim trawożercą, dla którego naturalnym środowiskiem są łąki, a który do takiego życia na łące, "pod chmurką" 365 dni w roku jest biologicznie doskonale przystosowany ? Koń ma układ pokarmowy przystosowany głównie do trawy, a nie do premiksów. Koń ma metabolizm pozwalający mu spędzać cały czas pod gołym niebem, który pozwala zwierzciu wytworzyć sobie ciepło w największe mrozy. Konie bardzo łatwo potrafiły przystosować się i do piasków pustyni Namib, i do śniegu Jakucji. To na uwadze powinni mieć szczególnie Ci, którym wydaje się, że można konia przez cały dzień trzymać zamkniętego w stajni ze żłobem pełnym kupnej paszy, bez dania możliwości swobodnego ruchu, naturalnego wypasu i jedzenia siana do woli. Żadne kupne pasze nie zastąpią trawy i siana, do których organizm konia jest najlepiej przystosowany. Żaden boks, nawet najlepszy i najczystszy, nie zastąpi wybiegu i pastwiska. Żaden spacerniak typu "paradise paddock" nie zastąpi zwierzęciu pracy, nie rozwiąże w pełni problemów ze słabymi od przymusowego bezruchu ścięgnami, czy kopytami. Zamiast dać koniom to, co dla nich najnaturalniejsze, a więc i najlepsze, ludzie szukają nowinek i wdrażają je w życie podchodząc do nich bezkrytycznie. Robiąc to mają poczucie dobrze spełnionego obowiązku, bo przecież robią dosłownie wszystko, żeby w ramach opieki dać zwierzęciu wszystko, co jest ich zdaniem najlepsze. No właśnie, słowo-klucz: "ich zdaniem". To zdanie kształtowane jest często nie przez rzetelną wiedze i praktykę, lecz przez Internet. To właśnie dlatego takim powodzeniem cieszą się tak szeroko prezentowane w sieci końskie tekstylia - im bardziej "odlotowe" z wyglądu, tym większym. Dla współczesnego miłośnika koni ważniejsze od widoku konia na pastwisku wydaje się nabycie (tak naprawdę nie wiadomo po co) kompletu śliczniutkich derek, które obowiązkowo muszą współgrać kolorystycznie z równie śliczniusimi ochraniaczami, obowiązkowo (czy tego trzeba, czy nie) zakładanymi na wybieg. W sumie nie dziwne to, jeżeli brac pod uwagę, że na ogół dziś ten miłośnik to nie ułan, lecz amazonka... Owies jest "be", kupne pasze są "cacy", zwłaszcza doprawione drogimi witaminami i probiotykami i suto zakropione jakimś dodatkiem typu sok z noni, absurdalnie drogim, ale za to modnym. Przypomina mi to wszystko widok matki dumnie paradującej po ulicy ze śliczniusio ubranym, "wychuchanym" dzieciątkiem. Dzieciątkiem, które do szału doprowadza owo różowe ubranko, niewygodne, za gorące, no i najważniejsze: ubranko, w którym nie może się bawić z innymi dziećmi. W przypadku "kochanych konisiów" jest tak samo: przerost formy nad treścią i nadmiar ludzkich uczuć bez uwzględnienia realnych zwierzęcych potrzeb powoduje, że wiele koni żyje w sposób - nie waham się powiedzieć - wynaturzony.



Wiele jest osób z miłości do koni traktujących je - to paradoks - przedmiotowo, niczym lalkę Barbie. W tym kontekście znane hasło "Zwierzę nie jest rzeczą" zaczyna jakby nabierać nowego wymiaru. Jeszcze gorzej jednak jest, gdy takie niezrozumienie prawdziwych potrzeb koni przybiera formę zorganizowaną lub wręcz formę zbiorowej histerii. Niestety rozrastające się lobby światopoglądowych fundamentalistów wiedzących lepiej od reszty świata, co dla koni rzekomo najlepsze ma to do siebie, że przy totalnym zobojętnieniu tzw. społeczeństwa jest w stanie przeforsować dowolną bzdurę i sprawić, że ta histeria przełoży się na przepisy. Doskonałym przykładem jest tzw. obywatelski projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, który niedawno oficjalnie został złożony w Sejmie. Prócz w oczywisty sposób słusznych postulatów (np. zaostrzenia kar za znęcanie się nad zwierzętami) są w nim też postulaty dyskusyjne (zakaz handlu zwierzętami domowymi poza miejscami ich chowu), postulaty dziwaczne (zakaz uniemożliwiania schronienia kotom wolno żyjącym) oraz takie, które mogą uderzyć bezpośrednio w każdego posiadacza zwierzęcia: obiwiązkowe opodatkowanie hodowli zwierząt domowych. Opodatkowanie po to, by móc co roku "wyciągac" z kieszeni hodowców kilka milionów złotych na dalszą działalność zmierzającą do "zbawiania świata na siłę".

Projekt zawiera kilka zapisów, które w założeniu mają polepszyć los zwierząt gospodarskich. Nie będzie można wystawiać ich "na działanie warunków atmosferycznych, które zagrażają ich zdrowiu lub życiu", co w praktyce oznacza zakaz całorocznego trzymania koni pod gołym niebem. Będący orędownikiem nowelizacji poseł Suski tak komentuje: "Słyszałem argumenty, że są rasy, które są do tego przystosowane. Ale jeśli jakąś rasę można trzymać pod gołym niebem w Holandii, to nie znaczy, że także w Polsce, gdzie są przecież surowsze warunki klimatyczne." A przecież każdy normalny koniarz wie, że właśnie chów bezstajenny jest uważany za najlepszy przez całą fachową literaturę i że znakomita większość ras do takiego trybu życia jest bardzo dobrze przystosowana pod względem biologicznym ! Ale nie, ktoś sobie wymyślił, że koniom najlepiej będzie w stajni, a trzeźwo myślący właściciele koni, którzy wiedzą że dla zdrowia konia nie ma to jak wybieg i pastwisko bez zbytniego oglądania się na warunki pogodowe, będą karani... Nawet już nie chodzi tu o chów bezstajenny - zabrania się "wystawiania zwierzęcia domowego lub gospodarskiego na działanie warunków atmosferycznych, które zagrażają jego zdrowiu". A przecież pod ten nonsensowny zapis podpada każe wypuszczenie konia na wybieg w deszcz, mróz, upał, wiatr - w zasadzie w niemal każdą pogodę... Takie przepisy nie muszą być zagrożeniem dla właścicieli mających zdrowe podejście do swoich koni, ale w każdej chwili zagrożeniem stać się mogą. Widząc postawy niektórych gorliwych aktywistów łatwo potrafię sobie wyobrazić, że jakiś oszołom zobaczywszy zimą nasze konie na wybiegu doniesie o tym jakiejś nawiedzonej fundacji, a ta za pomocą policji i w oparciu o znowelizowane przepisy (a więc w majestacie prawa), odbierze nam je. Mimo tego zagrożenia jednak nadal będę zwolennikiem nie pieszczenia się nadmiernie - ani z końmi, ani z oszołomami. Kto wie, może jakby tych drugich potrzymać na śniegu i mrozie, to by im głupie pomysły z głowy wywietrzały ?...

Idźmy dalej: ma być zabronione m.in: "zmuszanie [zwierząt] do czynności, których wykonywanie może spowodować ból" - czyli skoki i WKKW pójdą do lamusa, ujeżdżenie zresztą też, bo przecież wędzidło, ostrogi... Bo w sumie każde użytkowanie konia przecież MOŻE spowodować ból... Albo zakaz używania do sportu zwierząt "zbyt młodych lub zbyt starych" - i kto niby miałby orzekać, czy dwudziestoparoletni koń-profesor (np. pamiętany z naszych zawodów dziarski staruszek Aryman) jest, czy nie jest "zbyt stary" do ujeżdżenia ?... Czyżby dążono do tego, że jeździec miałby obowiązek przed każdym startem poddawać swojego wierzchowca "przeglądowi technicznemu" ? To może od razu zacznijmy poddawać konie obowiązkowi okresowej rejestracji, a do ogonów przypnijmy homologowane tablice rejestracyjne ? Kolejne kuriozum: wg projektu trzymanie dużej liczby zwierząt domowych jest automatycznie tożsame z prowadzeniem schroniska (w myśl zapisu schronisko to miejsce opieki dla więcej niż 30 zwierząt domowych). Co ciekawe, schroniskiem absolutnie nie będzie słynna Tara. Dlaczego ? Bo koń to nie zwierzę domowe, tylko gospodarskie ! Najlepszy jest jednak art. 6 ust. 1: "Zabrania się zabijania zwierząt za wyjątkiem: uboju zwierząt gospodarskich, (...)" A skoro konie są zwierzętami gospodarskimi, to jak to jest: wolno będzie dokonywać ich uboju, czy nie ? Jak to się ma do hasła: "Zwierzę nie jest rzeczą" ?

Nie tylko konie są przedmiorem regulacji zawartych w tym nieszczęsnym projekcie. Zakazuje on także np. podnoszenia ryb za skrzela - gdyby to kretyństwo egzekwować, to 100% wędkarzy powinno z marszu iść za kraty, co zresztą pewnie byłoby po myśli rozmaitych "zoolubów", bo łowienie ryb to dla nich pewnie strrraszna zbrodnia ! Dalej: rady gmin mają obowiązek uchwalenia "dorocznego programu opieki nad zwierzętami bezdomnymi i zapobiegania bezdomności zwierząt, w którym m.in. zapewnią odławianie bezdomnych zwierząt, miejsca dla nich w schronisku, sfinansują ich sterylizację, przeznaczą środki na dokarmianie wolnożyjących kotów." - a ja nie bardo rozumiem, dlaczego ogół społeczeństwa (czyli także osoby nie zainteresowane posiadaniem jakiegokolwiek zwierzęcia ) ma żywić bezdomne koty - bo przeciez ta akcja będzie finansowana równo z podatków każdego z nas. I co to w ogóle są koty wolno żyjące ? Przecież każdy stajenny kot de facto jest takim ! Prawie wszystkie koty na wsi są wolno żyjące, także nasze dwa stajenne - no, kto chce dołożyć się do ich utrzymania ? Na koniec najlepsze: "Odławianie zwierząt bez zapewnienia im miejsca w schronisku stałoby się wykroczeniem." - czyż to kuriozum-gigant ? Gmina nie mająca dotąd schroniska ani środków na jego założenie ma realizować program odławiania bezdomnych zwierząt jednocześnie nie mogąc tego robić !...

Podobno pod projektem podpisało się 220 tysięcy osób. Ciekawe, ile z tych 220 tysięcy przed podpisaniem dokładnie zapoznało sie z jego treścią... Ta fatalnej jakości nowelizacja trafiła do sejmu i wystarczy głośne porykiwanie "nawiedzonych", połączone z często oglądaną szczątkową frekwencją ugrupowań na sali sejmowej, by stała się prawem. Prawem, które w takiej nieprzemyślanej postaci spowoduje, że zaczną częściej się pojawiać przypadki porzucania zwierząt. A równocześnie niejedna osoba chcąca i mogąca dać dobre warunki zwierzęciu nie zdecyduje się na kupno lub wzięcie psa, czy kota ze schroniska, albo konia do adopcji, bo już sam fakt posiadania będzie oznaczał zwiększone ryzyko narażenia się na w istocie bezpodstawne oskarżenia o rzekomo złe traktowanie zwierząt i rozmaite restrykcje. A wszystko w majestacie prawnie usankcjonowanej głupoty...

I na koniec jeszcze jeden przykład uczuć do koni nie idących w parze z nadmiarem zdrowego rozsądku: niedawno ktoś ogłosił, że powstaje ponoć projekt obowiązkowego ubezpieczenia emerytalnego dla koni pracujących. Szczytny w zamierzeniu pomysł ponoć powstał przy okazji sprawy konia policyjnego o imieniu Artel, który po złamaniu nogi podczas służby miał być sprzedany na rzeź. W pomyśle chodziło o to, by każdy koń posiadał własne konto ubezpieczeniowe, na które mają spływać co miesiąc składki. Po osiągnięciu wieku uniemożliwiającego koniowi pracę zwierzę byłoby utrzymywane ze zgromadzonego na jego koncie funduszu. Każdy właściciel konia miałby być ustawowo zmuszony (sic !) do zawarcia umowy takiego ubezpieczenia go na wypadek utraty zdolności zwierzęcia do wykonywania pracy, czy to czasowej czy stałej, a składka miałaby być tak wyliczona, żeby środki pokryły w takim przypadku koszty utrzymania konia do końca jego życia.

Pomysłodawcy za konia pracującego uważają każdego takiego, którego koszty utrzymania są wliczane w koszty firmy czy instytucji. Dlaczego ? Aaa, tego akurat zupełnie nie rozumiem ! Pracujące miałyby być nie tylko te należące policji, ale też do klubów jeździeckich, gospodarstw agroturystycznych, zakopiańskich dorożkaży, a także te nieliczne prywatne, które gdzieniegdzie jeszcze dziś pracują na roli, czy ciągną wozy ? Zapewne pod to pojęcie podpadają także te, które nie pracując są po prostu na utrzymaniu jakiejś firmy (np. w ramach sponsoringu konia uratowanego, czy będąc elementem mini zoo), a może nawet... na utrzymaniu schroniska dla zwierząt, bo przecież schronisko to firma, a zwierzę to koszty jej prowadzenia. Projekt zakłada zakaz sprzedaży takich koni do rzeźni, natomiast mogłyby być przekazywane (oczywiście za friko) do fundacji - i tu fundacje zapewne zacierają ręce, bo to oznacza dla nich pozyskiwanie kolejnych "narzędzi" zapewniających dochody ze zbiórek i wirtualnych adopcji. Hmm... "Zwierzę nie jest rzeczą" ?

Jak często mawiał jeden z naszych znanych komentatorów sportowych podczas meczów naszej prześwietnej reprezentacji piłkarskiej: "Pomysł dobry, gorzej z wykonaniem". Projekt prawie gotowy, przesłanki szlachetne, pomyślunku jednak jakby zabrakło. Jak określić kwotę potrzebną na utrzymania konia ? Komu będzie wypłacana ? Czy bedzie określony standard utrzymania takiego emeryta/rencisty ? Czy będą pokrywane koszty leczenia ? Czy jeśli koń z powodu choroby musi zostać wycofany z ciężkiej służby i znajdzie się "na zasiłku", ale weterynarz zaleci mu lekki ruch w ramach dochodzenia do zdrowia, to znów stanie się pracującym ? Z czego ma opłacić składkę właściciel szkółki jeździeckiej - czy z dodatkowych lekcji, czyli ze zmuszania koni do cięższej pracy ? Czy koń kilka razy dziennie ciągnący pod górę ciężki wóz z 20 leniwymi turystami do Morskiego Oka ma być tak samo ubezpieczony jak koń szkółkowy, w tygodniu pracujący 2-3 razy w weekend ? Co z końmi hodowlanymi, które po wybrakowaniu często trafiają na rzeź ? Czy mają być obowiązkowo ubezpieczane i przekazywane fundacjom ? Celnie ripostował jeden z dyskutantów: "Może jeszcze obowiązkowe OC dla koni, obowiązkowe badania lekarskie, podatek od posiadania, opłatę od emisji CO2, środowiskową (podatek gnojowy) ? Proponuję też wprowadzenie certyfikatów na sprzęt jeździecki - każde siodło powinno mieć certyfikat, czy nie szkodzi koniowi - celem sporządzenia certyfikatu importerzy powinni dostarczyć po 10 egzemplarzy siodeł celem badań niszczących, a testy powinny odbyć się na koniach klasy GP nabytych w przetargu. Każda derka powinna mieć oznaczenie CE, że nie szkodzi koniowi, każde wędzidło powinno przejść testy i mieć certyfikat, że jest bezpieczne. Należy oczywiście utworzyć Narodowe Centrum Certyfikacji, np. na bazie jakiegoś podupadającego stada ogierów." Inny tak podsumował sprawę: "Ja gdybym miał własnego konia i było by mnie stać na przeznaczenie na niego jakiejś dodatkowej kwoty, to wolałbym założyć mu konto oszczędnosciowe i w razie czego mieć pieniądze na leczenie czy emeryturę." Tylko ze strony "naprawiaczy świata" zamiast takiego rozsądnego spojrzenia prędzej spodziewam się kolejnego projektu - ubezpieczenia dla kur i krów, które właściciel ustawowo musiałby ubezpieczać, a po utracie przez nie "możliwości pracy" (nieśności albo mleczności) oddawać fundacjom, które będą je utrzymywać. Za co ? Za pieniądze z funduszy emerytalnych i ze wspomnianego wcześniej opodatkowania hodowców. Tylko, na litość boską, jak wysokie będą musiały być te opłaty, żeby za kilka lat fundacje dały finansowo radę utrzymać miliony "nieprodukcyjnych" zwierząt ?... "Zwierzę nie jest rzeczą", więc osobiście nigdy nie oddałbym swojego konia do ubojni tylko dlatego, że mam taki kaprys, że mi się znudził, że jest chory itp. Nie podoba mi się też, gdy ktoś z takich powodów swoje zwierzę pozbawia życia lub pozbywa się go oddając w nieznane ręce. Ja ze swej strony będę się zawsze starał zapewnić naszym zwierzętom byt aż do końca ich dni. Ale jestem też świadomy tego, że nie ma różnicy między ubojem konia, krowy, czy świni. Jeśli ktoś chce funduszy emerytalnych tylko dla koni, to jest to wg mnie hipokryzja. Jeśli z kolei ktoś zażąda obowiązkowych funduszy emerytalnych dla wszystkich zwierząt (a założę się, że będą i tacy !), to będzie to jest to arcykretyństwo.

Warto dążyć i trzeba dążyć do poprawy bytu zwierząt tam, gdzie ich warunki życia są złe. Podpiszę się chętnie pod każdą ustawą zaostrzającą kary dla tych, którzy się nad zwierzętami znęcają, bo faktycznie: "Zwierzę nie jest rzeczą". Ale jest też pewna granica, po której przekroczenu zaczyna się przysłowiowe "wylewanie dziecka z kąpielą". A jeśli nawet ktoś chce nieco tę granicę przekroczyć, to powinien robić to z głową, a nie produkować prawnych bubli, oderwanych od zdrowego rozsądku, a przede wszystkim od tego, co naprawdę jest w dobrostanie zwierząt ważne i potrzebne. Tymczasem słysząc o inicjatywach takich, jak tu opisane, coraz częściej chciałoby się powtórzyć znane słowa: "Ludzie, myślcie ! To nie boli !"

P.S. Re-voltowicz JKobus znalazł taki oto dokument - notatkę z Gazety Częstochowskiej z dnia - uwaga, uwaga ! - 25 lutego 1910 roku !



Jak widać pomysł emerytury dla koni pracujących nie jest nowy, a zjawisko aferzystów źle traktujących biedne szkapy, żeby je jakiemuś stowarzyszeniu jak najkorzystniej odsprzedać, ma wieloletnią tradycję. Ciekawy komentarz "odkrywcy" do sprawy możecie znaleźc tutaj: http://boskawola.blogspot.com/2011/08/stulecie-gupstwa.html - polecam. Tu zacytuję tylko fragment, pod którym się obiema rękami podpisuję:

"Problem w tym, że dobrzy skądiną i - w co nie wątpię - moralnymi kierujący się intencjami ludzie nie potrafią się powstrzymać przed czynieniem z własnych, prywatnie zapewne słusznych i godnych pochwały postaw życiowych, politycznego programu. I niezmiennie od stuleci, jeśli nie od tysiącleci dziwią się potem, dlaczego w praktyce wyszło całkiem coś przeciwnego niż oczekiwali ? A bo dlatego, jak już wielokrotnie Państwu tu pisałem, że dobrze można robić tylko osobiście, prywatnie i bezpośrednio - cokolwiek się bowiem robi poprzez struktury państwa, pod przymusem, powszechnie i obowiązkowo - skutek tego tylko i wyłącznie może być albo "złem", albo "mniejszym złem" (jak "mniejszym złem" jest istnienie policji, wojska czy sądów - w stosunku do "zła" anarchii i hobbesowskiej "wojny każdego z każdym"). Dobrze pod przymusem jeszcze nigdy nikomu nie udało się uczynić. No, może pomijając dziewicze rozterki typu 'chciałabym, a boję się...'"



Zródła:

http://re-volta.pl/forum/index.php/topic,63066.0.html
http://wyborcza.pl/1,75248,10013501,Walka_o_nowelizacje_ustawy_o_ochronie_zwierzat.html
http://orka.sejm.gov.pl/Druki6ka.nsf/0/08D26EF6B5358A78C125789D00381AF6/$file/4257.pdf
http://wyborcza.pl/1,75248,10025106,Psy_jednak_uratuja_swoje_uszy_.html
http://wadowice24.pl/wydarzenia/wieci-z-regionu/1164-krucjata-animals-kon-i-krowy-na-mrozie