Czy można jeździć "po cudzym" ?




czyli: parę słów ku rozwadze

21.06.2019



Wyobraź sobie taki oto sielankowy obrazek: pewnego słonecznego popołudnia leżysz sobie wygodnie na leżaczku w swoim ogródku z zimnym piwem w ręku (oczywiście bezalkoholowym !), wyluzowany po całym dniu pracy odpoczywasz, wdychając woń kwiatów, słuchając radosnego świergotu ptasząt i brzęczenia miodnych pszczół... Życie wydaje się być prawdziwie arkadyjską sielanką... I nagle zauważasz, że przez Twój śliczny ogródek przetacza się grupa osób, nie zwracając na ciebie żadnej uwagi. What the fuck ?!... Zanim zdążyłeś opanować zaskoczenie i wyjść z osłupienia, grupa już zdążyła w całości przetuptać i pomaszerowała dalej, niknąc za płotem. Mruczysz pod nosem coś ewidentnie wielce niecenzuralnego, ale powoli opadasz na leżaczek, przymykasz oczy... I znów słyszysz tupot ! To idzie inna ekipa, tym razem w drugą stronę !

Co w takiej sytuacji robisz ?



Jeśli ktoś z czytających te słowa ma bujną wyobraźnię i słabe nerwy, to zapewne w tym momencie oczyma duszy w kolejnym kroku zobaczył siebie rzucającego się na takich "tuptusiów" z kłonicą w ręku i bojowym okrzykiem na ustach. I wcale się temu nie dziwię. Co jednak ciekawe: zapewne niejeden/niejedna z takich osób sama ma na swoim koncie epizody związane z przejeżdżaniem konno przez "jakieś" "czyjeś" łąki, pola, czy ugory. W takiej np. Wielkiej Brytanii byłoby to praktycznie niemożliwe - tam wszystko jest pogrodzone; u nas natomiast brak ogrodzeń wielu zachęca do przejazdu, czy skrócenia sobie drogi. Czy tak można ? Jak się zaraz okaże - i tak, i nie. Z mocnym naciskiem na "raczej nie".

Wiadomo, że za przejechanie konno przez teren przez nikogo nie używany nikt nikomu raczej głowy nie urwie (że o innych częściach ciała nie wspomnę). Sprawa się jednak troche komplikuje, jeśli w stajni od lat było w nawyku przejeżdżanie przez cudzy ugór. Było to wtedy twz. bezumowne korzystanie z nieruchomości. Być może pierwotnie przejazd przez teren sąsiada był możliwy na zasadzie grzeczności, czy zwyczaju, ale nie oznacza to, że tak ma być wiecznie. Stan może się zmienić np. w związku ze sprzedażą terenu nowemu, mniej tolerancyjnemu właścicielowi. A i jakieś nieodpowiednie zachowanie jeźdźców może sprawić, że nagle wyrośnie tabliczka z napisem: "Przejścia nie ma". Wreszcie: właściciel może podjąć jakieś określone plany co do dalszego wykorzystania swojej działki, a przecież trudno od niego wymagać, by jakkolwiek ograniczał prawo swobodnego dysponowania swoją własnością.

Jeśli mimo zakazu dalej ktokolwiek zechce przez takie miejsce nadal przejeżdżać, może mieć problem. Art. 193 kodeksu karnego mówi: "Kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu, albo wbrew żądaniu osoby uprawnionej miejsca takiego nie opuszcza, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku. Zatem wjazd na cudzą ziemię sam w sobie nie jest jeszcze przestępstwem - chyba, że teren jest ogrodzony. Jeżeli nie jest, a my wjechaliśmy, musimy opuścić miejsce natychmast na żądanie osoby upowaznionej (czyli nie tylko właściciela, ale też np. dzierżawcy, zarządcy itp.) Uwaga: prawo nie decyduje o rodzaju ogrodzenia. Prawo tak samo kara za wjazd na teren ogrodzony sztachetami, czy murem, jak na teren ogrodzony siatka leśną, czy pastuchem elektrycznym. Nawet jednak, jeśli teren nie jest ogrodzony, niektóre interpretacje wskazują, że "ogrodzony teren" należy współcześnie rozumieć jako każdy teren (także NIEogrodzony), wchodzący w skład posesji i wtedy ma miejsce naruszenie miru domowego. Tu potrzebne jest troszkę szersze wyjaśnienie: aby to prawo egzekwować zgodnie z brzmieniem art. 193 kodeksu karnego musi dojść do wdarcia się do cudzego pomieszczenia albo ogrodzonego terenu. I teraz można powołać się na postanowienie Sądu Najwyższego (sygn. akt III KK 73/13) z 09.07.2013: "Warunkiem karalności na podstawie art. 193 k.k. jest ogrodzenie terenu (posiadłości, działki) - parkanem, murem, sztachetami, płotem, drutem kolczastym itp., nie zaś rowem - gdyż ogrodzenie wskazuje na to, że właściciel czy posiadacz nie życzy sobie wstępu osób trzecich. Ograniczenie się do "intencji grodzenia", bez odniesienia do faktycznie istniejącego ogrodzenia, oznaczałoby, że przestępstwo naruszenia miru domowego w tej postaci mogłoby zostać popełnione również w sytuacji, w której właściciel oznaczyłby teren znakami granicznymi i tablicami "zakaz wstępu", bez żadnego ogrodzenia, w ten sposób wyrażając swoją wolę". Proszę uprzejmie zauważyć, że w tym postanowieniu nie ma nic na temat tego, że ogrodzenie musi być "pancerne", trwałe. Jest natomiast powiedziane, że jakieś musi być. Ponad wszelką wątpliwość nie jest natomiast prawdą twierdzenia niektórych policjantów, że wtargnięcie to "forsowanie przy użyciu siły". Jeśli mam w ogrodzeniu nie zamkniętą na klucz furtkę, to zwyczajne wejście przez nią też może być wtargnięciem, jeśli chcącemu wejść powiem, że mu na to nie pozwalam. "Z użyciem siły" to jest włamanie, a nie wtargnięcie - taki policjant jest uprzejmy mylić pojęcia, które z racji pełnionej funkcji znać powinien. Pojęcie "wdarcia się", o którym mowa w przepisie o naruszeniu miru domowego, jest kluczowe. Decyduje ono o tym, czy popełniony czyn wejścia na cudzą posesję polega na naruszeniu miru, czy też jest to włamanie. W przepisach nie ma póki co definicji "wdarcia się", ale zostało ono opisane w wyroku SN z dnia 09.05.2018 (sygn. akt V KK 406/17). Jest tam wyjaśnione, że: "pod pojęciem "wdarcie się" użytym na gruncie art. 193 k.k. należy rozumieć przełamanie, przy wkroczeniu do miejsc określonych w tym przepisie, nie tyle przeszkody fizycznej, ile woli osoby uprawnionej. Wchodzą tu więc w grę wszelkie sposoby przedostania się do miejsca wymienionego w przepisie bez zgody osoby uprawnionej i to zgody chociażby domniemanej, a więc gwałtem, podstępem, pod fałszywym pozorem, czy też używając groźby." (proszę zauważyć, że nawet domniemanie zgody nie zmienia kwalifikacji). Uwaga: postanowienia z roku 2013 i 2018 wbrew pozorom są nieco ze sobą sprzeczne. Wprawdzie pierwsze mówi o konieczności istnienia ogrodzenia, a drugie - o przełamaniu woli właściciela, ale te pojęcia stosowane są do różnych pojęć: pierwsze - do naruszenia miru, drugie - do wtargnięcia jako tylko elementu naruszenia tego miru. Wtargnięcie może być "z płotem" lub bez, ale jesli jest "z płotem", to może być naruszeniem miru.

Kodeks cywilny, Dział V "Ochrona własności" (artykuły 222 i dalsze) zawiera szereg przepisów, które w tym przypadku mogą mieć zastosowanie. Kolejnym "batem" jest art. 157 kodeksu wykroczeń, który mówi, że "Kto wbrew żądaniu osoby uprawnionej nie opuszcza lasu, pola, ogrodu, pastwiska, łąki lub grobli, podlega karze grzywny do 500 złotych lub karze nagany", przy czym ściganie następuje na żądanie pokrzywdzonego. Takim żądaniem jest już choćby wspomniana tabliczka z napisem "przejścia nie ma". No i jeszcze jeden przepis, art. 51 kodeksu wykroczeń: "Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny." I dalej: "Jeżeli czyn określony w § 1 ma charakter chuligański lub sprawca dopuszcza się go, będąc pod wpływem alkoholu, środka odurzającego lub innej podobnie działającej substancji lub środka, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny." Oczywistym jest, że sama konna kawalkada może zostać uznana za zakłócenie spokoju właściciela terenu. A jeśli wezwana przez niego policja stwierdzi, że jeźdźcy wcześniej "walnęli sobie zdrowo" strzemiennego, to będą już mieli spory problem. Tym większy, że jazda konno lub prowadzenie i przepędzanie zwierząt podlega prawu o ruchu drogowym. A doprawdy głupio byłoby stracić swoje prawo jazdy za jazdę "w stanie wskazującym" na... koniu.

Tyle odnośnie przepisów. Moja ulubiona "kryminalistka", pani Irena Kuhn (alias Joanna Chmielewska) wprawdzie dość lekceważąco twierdziła, że "skłonność do pieniactwa sądowego jest jednym z objawów paranoi", lecz musimy zawsze liczyć się tym, że zawsze możemy takiego kogoś napotkać. Nie oznacza to, że każdy właściciel gruntu potraktuje nas "z buta", zdecydowana większość po prostu machnie na nas ręką, o ile swoim przejazdem nie wyrządzamy mu "szkód w ogródku". Tu jednak nieraz jeźdźcy różnią się w interpretacji pojęcia "szkoda". Dla większości ludzi przejazd konno przez łąkę nie niesie za sobą szkód - ale to niestety nieprawda. Dlatego proponowałbym wziąć sobie do serca kilka prostych zasad:

1) Jadąc w teren nie zakładajmy z góry, żebędziemy jeździć po cudzych gruntach. W miarę możliwości omijajmy je - nawet zimą. Po prosu: szanujmy cudzą własność tak, jakbyśmy chcieli, by szanowano naszą.
2) Jeśli już musimy przejechać ugorem lub łąką, bo nie ma innego wyjścia, róbmy to zawsze samym brzegiem łąki, nigdy przez środek.
4) Pod żadnym pozorem nie wjeżdżajmy na pola uprawne - nawet jeśli wydaje nam się, że tam nic nie rośnie. Bo zwykle tylko nam się wydaje.
3) Spotykając wkurzonego (słusznie) właściciela terenu należy:
-> a) grzecznie pozdrowić,
-> b) od razu przeprosić za zajście,
-> c) wytłumaczyć, że naprawdę nie było innego wyjścia,
-> d) zauważyć, że jadąc skrajem dołożyliśmy starań, by nie robić szkód,
-> e) obiecać, że to się już nie powtórzy,
-> f) i najważniejsze: dotrzymać słowa danego w punkcie "e".
W przypadku podeszłych wiekiem mieszkańców wsi cuda może zdziałać pozdrowienie słowami "Szczęść Boże !", w przypadku podeszłych wiekiem przedstawicieli płci męskiej - poczęstowanie papierosem. W przypadku osoby dorosłej z małymi dziećmi - zaproponowanie dzieciom kontaktu z koniem lub nawet króciuteńkiej przejażdżki w stępie. Oczywiście za zgodą rodzica.

Inny problem pojawia się także wtedy, gdy np. dysponujemy pastwiskiem, do którego jednak nie ma dostępu z drogi publicznej. Jeśli chcemy kupić lub wydzierżawić taki teren, musimy się liczyć z tym, że sąsiad, przez którego pole musielibyśmy przeprowadzać nasze konie, nie zgodzi się na to i będzie miał ku temu wszelkie prawa. Zakup/dzierżawa takiego pastwiska to niestety nasze ryzyko - wszystkim wiadomo, że takie działki są tzw. "nieruchomoścami o nieuregulowanym statusie prawnym" i jaki takie są tanie, bo np. nie można uzyskać tam pozwolenia na budowę. Z jednej strony - niska cena, z drugiej - ryzyko "szlabanu". Jednak uwaga: właściciel nieruchomości, przez którą chcemy mieć przejazd, nie może w nieograniczony sposób wykonywać swojego prawa i całkowicie odciąć nam dostępu do naszego pastwiska. Możemy żądać od właściciela gruntu sąsiedniego tzw. służebności czyli drogi koniecznej w oparciu o art. 145 § 1 kodeksu cywilnego:

Art. 145. § 1. Jeżeli nieruchomość nie ma odpowiedniego dostępu do drogi publicznej lub do należących do tej nieruchomości budynków gospodarskich, właściciel może żądać od właścicieli gruntów sąsiednich ustanowienia za wynagrodzeniem potrzebnej służebności drogowej (droga konieczna).
§ 2. Przeprowadzenie drogi koniecznej nastąpi z uwzględnieniem potrzeb nieruchomości niemającej dostępu do drogi publicznej oraz z najmniejszym obciążeniem gruntów, przez które droga ma prowadzić. Jeżeli potrzeba ustanowienia drogi jest następstwem sprzedaży gruntu lub innej czynności prawnej, a między interesowanymi nie dojdzie do porozumienia, sąd zarządzi, o ile to jest możliwe, przeprowadzenie drogi przez grunty, które były przedmiotem tej czynności prawnej.
§ 3. Przeprowadzenie drogi koniecznej powinno uwzględniać interes społeczno-gospodarczy.


O służebności decyduje sąd i na 99% ją ustanowi, o ile jest to jedyna działka, przez którą taka droga na nasze pastwisko może prowadzić. Uwolnić się od służebności można tylko wtedy, gdyby przeprowadzenie drogi nie uwzględniało interesu społeczno-gospodarczego. Sąsiad, właściciel terenu, od którego żądamy służebności może próbować to wykazać, np. wskazując niebezpieczeństwa i niedogodności wynikające z codziennego, wielokrotnego przepędzania naszych koni przez jego plac. Może też - i należy mu to się - żądać wynagrodzenie z tytułu ustanowienia służebności, a dodatkowo także odszkodowania, jeśli wykaże spadek wartości działki wynikający ze służebności (a taki spadek jest oczywisty). Wreszcie może domagać się ustanowienia określonej formy służebności - np. zastąpienia prawa swobodnego przeprowadzania koni na prawo do przejazdu przez dajmy na to 7 dni w roku nie w celu wypasu, lecz w celu zebrania z naszej łaki siana. Jak zostało powiedziane, służebność to także wynagrodzenie dla właściciela. Wysokość wynagrodzenia określa sąd biorąc pod uwagę korzyści, jakie sąsiad czerpałby, gdyby na jego działce nie ustanowiono drogi koniecznej oraz wzrost wartości naszego pastwiska, które poprzez służebność uzyskało większe możliwości dostępowe. Nadto za cały okres, w którym wcześniej korzystaliśmy bezumownie z przejścia przez działkę sąsiada, ów sąsiad może żądać wynagrodzenia - może to zrobić na podstawie zdjęć, zeznań świadków itd. (ale uwaga: roszczenie sąsiada z tytułu bezumownego korzystania z jego pola ulega przedawnieniu po 10 latach).

Takie sprawy toczą się przed sądem cywilnym zwykle latami. Na pytanie, czy w tym czasie właściciel działki może ją ogrodzić i w ten sposób uniemożliwić nam korzystanie z pastwiska, nie jest jasna. Sąsiad ma prawo korzystać ze swoich rzeczy zgodnie ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem swego prawa (art. 140 k.c.), czyli wolno mu ogrodzić swoją działkę i zagospodarować ją zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania. Z drugiej strony robiąc to jednocześnie powinien powstrzymywać się od działań, które "zakłócałyby korzystanie z nieruchomości sąsiednich ponad przeciętną miarę, wynikającą ze społeczno - gospodarczego przeznaczenia nieruchomości i stosunków miejscowych" - a całkowite zagrodzenie nam jedynego dojścia może być przez sąd uznane za takie właśnie zakłócenie. Ba, sąsiad może nawet uzyskać pozwolenie na budowę w miejscu, w którym miałaby docelowo iśc droga do naszego pastwiska !

Morał z tego taki, że o wiele lepsze jest dostosowanie swoich planów związanych z wykorzystaniem takiego gruntu i próba negocjacji tak, by "wilk był syty i owca cała". Wspomniana propozycja zmiany sposobu wykorzystania łąki z pastwiskowego na kośne to kompromis, który choć nie zadowoli nas w pełni, to w sumie i tak będzie lepszy niż wieloletnie spory i ogólne "pójście na noże".

P.S. Jako swoiste resume powyższego tekstu: trzeba przyznać, że my sami też święci nie jesteśmy...