"To, co jest na zawodach, często zachwyca. Lecz jeżeli poznamy od kuchni pewne mechanizmy, możemy się rozczarować..."
To zdanie nadaje się, jak sądzę, na motto tego tekstu, który będzie poświęcony metodzie treningowej zwanej
rollkurem.
Rollkur najoględniej mówiąc polega na specyficznym ustawieniu konia podczas treningu: bardzo silnym zgięciu szyi w dół
(połączonym niekiedy z pracą na boki) i mocnym jechaniu konia "od zadu". Stosowany jest głównie w treningu koni najwyższej
klasy - oczywiście po to, by osiągnąć perfekcję ruchu i spektakularne wyniki na zawodach wysokiej rangi. O metodzie
zrobiło się głośno przede wszystkim dzięki jej "sztandarowej" propagatorce, mistrzyni świata oraz wielokrotnej mistrzyni
olimpijskiej i Europy w ujeżdżeniu, Holenderce Anky van Grunsven. Anky jest więc klasą samą w sobie i nie dziwota, że
w związku z tym każdy chcąc osiągnąć w ujeżdżeniu jak najwięcej próbuje kopiować jej metody treningowe, widząc w nich
całkiem słusznie podstawę sukcesów. Tymczasem...
Tymczasem rollkur może bardzo pomóc, a może i jeszcze bardziej zaszkodzić. Koń w rollkurze jest (jak widać) ekstremalnie
"przeganaszowany" i co gorsza w tej niewygodnej pozycji jeździec utrzymuje go przez długi czas. Dodatkowo część ćwiczeń
polega na wyginaniu konia w tej postawie na boki. Tu konieczna jest uwaga: za przeganaszowanie zwykle uznaje się "złamanie"
konia w szyi na odcinku potylicznym, zaś zwolennicy rollkuru zwracają uwagę, że tu ma miejsce nie "złamanie", lecz
równomierne, silne jej zaokrągnenie. Niewielka to jednak różnica z punktu widzenia konia, w obu przypadkach zgięcie
może być tak mocne, że koń będzie niemal przyciskał pysk do klatki piersiowe. Z punktu widzenia tego tekstu śmiało można
zatem postawić znak równości między mocnym przeganaszowaniem i rollkurem. Oczywiście w tej pozycji koń pozstaje cały czas
"na kontakcie", bo sam z siebie taką postawę mógłby przyjąć sporadycznie i na moment, z pewnością jednak nie przybierałby
jej w sposób długotrwały, jak to ma miejsce podczas treningów. Jak wspomniałem, równocześnie jego zad musi być bardzo mocno
zaangażowany. Ogółem przypomina to jakby "podstawienie aż do przesady" i stanowi dość ciężkie ćwiczenie dla kręgosłupa
i mięśni zadu, grzbietu i szyi. Jego prawidłowe wykonanie jest trudne i z pewnością nie każdy jeździec jest w stanie je
stosować.
Od samego pojawienia się metody Anky była przez bardzo wielu krytykowana za drastyczność i wręcz "niehumanitarne"
traktowanie swoich wierzchowców. Głównym kontrargumentem Anky było to, że metoda summa summarum miała doprowadzać do
rozluźnienia zwierzęcia przy uzyskaniu jednocześnie wysokiego jego wygimnastykowania, pełniejszego wykorzystania
jego potencjału i przez to uzyskaniu doskonałych wyników na zawodach. Wokół sprawy zrobiło się głośno do tego stopnia,
że w końcu stycznia 2006 roku odbyło się posiedzenie Komisji Ujeżdżeniowej i Weterynaryjnej FEI z udziałem wielu trenerów
i zawodników "najwyższych lotów". Po analizie zaprezentowanych specjalistycznych raportów, omawiających wpływ treningu
typu rollkur na organizm konia komisja oświadczyła, że stosowanie tej techniki nie prowadzi do żadnych negatywnych skutków
dla zwierzęcia, o ile jest ona stosowana prawidłowo. Przy okazji nadano ćwiczeniu "mądrzejszą" nazwę hiperfleksji
(nadmiernego zgięcia) szyi. Oficjalna definicja określa ją jako
"technikę treningu i pracy z koniem w celu zapewnienia
odpowiedniego stopnia wzdłużnego zgięcia środkowego odcinka szyi" z zastrzeżeniem, że hiperfleksja nie może być
utrzymywana zbyt długo, nie definiując wszakże, co owo "zbyt długo" ma tak naprawdę znaczyć... Cóż, w tym jest sporo
racji: to jest nowa metoda, która stosowana prawidłowo i z umiarem daje większe możliwości na wygraną. Wymagania stawiane
koniom w dzisiejszych czasach są zdecydowanie inne niż 20, czy 50 lat temu. Metoda ta jest więc potrzebna, gdyż jak
w każdym sporcie, tak i w ujeżdżeniu poprzeczka stawiana jest coraz wyżej i bez nowych metod treningowych nie dawałoby
się tej poprzeczki pokonać.
Sukcesy mistrzów (a metodę rollkuru stosuje obecnie niemal cała "wierchuszka" świata ujeżdżeniowego) są dowodem na dużą
wartość treningową rollkuru. Jakie zatem są jego zalety ? Przede wszystkim wspomniane walory jako z jednej strony ćwiczenia
rozciągającego, z drugiej - budującego mięśnie zadu, grzbietu i szyi. Przy tym czołowi zawodnicy podkreślają, że w każdej
chwili koń może głowę podnieść, a według badań weterynaryjnych nie jest to metoda dla konia bolesna, ani szkodliwa dla
zdrowia. Z kolei przeciwnicy metody mówią, że kłóci się ona z zasadami klasycznego ujeżdżenia, zakładającego pewne
wydłużenie i rozlużnienie szyi, wskazują też sprzeczności z przepisami FEI. Zwracają ponadto uwagę, że rollkur jest
zmuszaniem zwierzęcia do przyjmowania nienaturalnej i niewygodnej pozycji ciała. Negują słowa o możliwości podniesienia
głowy przez konia w każdej chwili (co zrozumiałe, biorąc pod uwagę działanie wodzy i wędzidła). Wskazują na utratę w tej
pozyji impulsu oraz zakłócanie równowagi. Poza zadawaniem bólu przez wędzidło dostrzegane są też np. problemy z oddychaniem
w wyniku powstania ucisku na tchawicę, czy niemożność przełykania śliny. Postępowanie jeźdźca względem zwierzęcia nazywane
jest wręcz znęcaniem się fizycznym i psychicznym. Jednym z zdeklarowanych przeciwników jest niemiecki wetetynarz, dr Gerd
Heuschmann, autor znanej książki pt. "Gdyby konie mogły krzyczeć...". Wprawdzie brak oficjalnych statystyk, pokazujących
w liczbach negatywne skutki zdrowotne metody, lecz na podstawie własnych obserwacji twierdzi, że stosowanie rollkuru
prowadzi do kontuzji w okolicach potylicy i do przeciążeń aparatu ruchu (kulawizny, nadwyrężenia mięśni, zmiany chorobowe
w stawach).
A jaka jest prawda ?
Prawdą jest, że "im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju" - tak się powtarza żołnierzom, jak się im na
poligonie mocno w tyłek daje. Jeździectwo najwyższej klasy to wielki prestiż i wielkie pieniądze, a więc i wielkie
oczekiwania ze strony trenerów, organizacji i sponsorów względem zawodnika i jego konia. Rollkur daje efekty, jest coraz
chętniej stosowany przez najlepszych i stosowany będzie bez względu na to, w jakiej postaci będzie oficjalnie dozwolony.
Nawet, jeśli zostałby zakazany, będzie stosowany "po cichu", podczas treningów zamkniętych dla osób postronnych. Więc
rollkur nie zniknie tak długo, jak długo ujeżdżenie będzie dążyło w kierunku eksponowania - powiedzmy to sobie jasno - coraz
bardziej nienaturalnych ruchów i postaw konia. Zapewne nieraz jeszcze będzie można obejrzeć takie sceny, jak np. na filmie,
na którym Patrik Kittel w nazbyt sposób trenuje konia Watermill Scandic HBC, a który to film stał się powodem kolejnego
posiedzenia FEI w listopadzie 2009 roku. Zatem nie ma uzasadnienia zakazywanie rollkuru choćby dlatego, że nie ma możliwości
jednoznacznego określenia, gdzie kończy się podstawienie, zebranie, zganaszowanie, a zaczyna rollkur. Znacznie więcej
sensu ma moim zdaniem uświadamianie, jak trudna jest ta technika i jaką krzywdę może wyrządzić koniowi rollkur w wykonaniu
kogoś, kto o prawidłowym jego stosowaniu nie ma pojęcia.
Prawdą jest, że dążenie do perfekcji musi w każdym sporcie być okupione ciężkimi treningami, którym niejednokrotnie
towarzyszy ogromny wysiłek i ból. Tylko inną rzeczą jest poddawanie takiemu reżimowi treningowemu człowieka, który na ów
reżim się zgadza, a inną - konia, który przecież z własnej woli nie trenuje. Prawdą też jest, że rollkur to "brzytwa
w rękach małpy" i niewielki błąd trenującego jeźdźca może przekładac się na cierpienie zwierzęcia. Więc tylko bardzo
doświadczeni powinni tą technikę stosować; aczkolwiek inna sprawa, że niejeden był już nagłaśniany przykład wybitnego
zawodnika bez skrupułów zachowującego sie podczas treningów w sposób bardzo brutalny względem konia.
Nawet obrońcy rollkuru przyznają, że jej nadużywanie lub nieumiejętne stosowanie mogą powodować u konia ból. Więc skoro
za powszechne można uznać przekonanie, że technika jest trudna i dla najlepszych, to trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedno
niebezpieczeństwo: jej nadmierną popularyzację. Jeździec-amator nie zawsze zdaje sobie sprawę ze swoich niedoskonałości.
Mało kto potrafi poprawnie zebrać konia i jechać go "od zadu". Większość amatorów powoduje koniem działając głównie nie
dosiadem, lecz rękami, przy tym sprawiając wodzami i zwykłym wędzidłem ból równie dotkliwy, co przy rollkurze. Co więc
będzie, jeśli taki ktoś jeszcze mocniej zadziała wędzidłem, chcąc siłą zmusić konia do zganaszowania ? Co będzie, jeśli
za rollkur weźmie się ktoś, kto nie zauważa, że przed przystąpieniem do rollkuru najpierw warto by zadbać o to, by zwierzę
było wcześniej odpowiednio przygotowane fizycznie ? Kto nie wie, że rollkur nie jest cudownym środkiem, że najpierw trzeba
by popracować nad sobą, bo nieumiejętnie używanymi wodzami, tłuczeniem własnym tyłkiem koniowi po grzbiecie, czy wreszcie
złym stosowaniem jakże popularnbej czarnej wodzy już można wyrządzić zwierzęciu krzywdę. Wypadałoby najpierw te rzeczy
poprawić, zanim spróbuje się techniki wymagającej umiejętności z "wyższej szkoły jazdy".
I wreszcie: czy ktokolwiek z takich amatorów-naśladowców Anky przed przystąpieniem do ćwiczenia zada sobie pytanie: "A tak
naprawdę to po co mi w ogóle rollkur ? Co chcę nim osiągnąć i czy nie dałoby się inaczej ?" Chyba raczej nie, raczej trzeba
się spodziewać, że dla takich osób będzie to kolejna droga na skróty, cudowny środek rzekomo gwarantujący wielkie sukcesy.
Tymczasem prawda wygląda tak, że 99% jeźdźców to amatorzy, kórzy nie mają ani potrzeby, ani ambicji ujeżdżeniowo wyjść poza
klasę L i ewentualnie P. Takim osobom rollkur poprostu potrzebny nie jest. Owszem, mogą oni (i może wręcz powinni) nauczyć
się stosowania ćwiczeń rozciągających, które m.in. mogą być związane z proszeniem konia o chwilowe (!) mocne zgięcie w szyi
do klatki piersiowej lub na boki, ale nie powinni brać się za długotrwały trening w tym zgięciu ani nawet o zbyt częste
powtarzanie takich krótkotrwałych zgięć podczas jazdy. Dobrą analogią może być proste ćwiczenie gimnastyczne: skłon. Co
innego jest porozciągać się, wykonując kilka głębokich skłonów, a co innego pozostać w skłonie na długo, w dodatku wbrew
swej woli, będąc dociskanym mocno przez drugą osobę. Choć ciało w obu przypadkach niby przybiera tą samą pozycję, to jednak
dyskomfort i ból w drugim przypadku mogą być duże. Zwłaszcza, jeśli wcześniej osoba ćwicząca nie była nazbyt sprawna
fizycznie.
Pluvinel na przełomie XVI i XVII w. pisał: "Uważajmy, byśmy naszych koni nie zniechęcili i nie odebrali im ich naturalnego
wdzięku, który, jak zapach kwiatów, gdy raz odleci nie wraca". Bez wątpienia rollkur zamienia ów naturalny wdzięk na
nienaturalne "wdzięczenie się" przed sędziami na czworoboku, ale takie są niestety wymogi współczesnego ujeżdżenia. Zatem:
rollkur fachowo i mądrze stosowany przez profesjonalistów - tak, stosowany w nadmiarze i niefachowo - nie. A stosowaniu go
przez laików trzeba powiedzieć "nie" w sposób bardzo zdecydowany.
Zródła:
http://www.sustainabledressage.net/rollkur/why_not.php
http://equimechana.wordpress.com/2009/12/10/rollkur-czyli-zmuszanie-konia-do-tanca/
http://www.gerdheuschmann.com/
http://rlv.zcache.com/