Pierwsza wersja tego tekstu powstała w połowie 2008 roku w oparciu o doniesienia internetowe na wielu
portalach informacyjnych (także linkowanych przeze mnie na forum "Stajenka"). Niestety "zdematerializowała
się" z naszej strony i dopiero teraz udało się ją odtworzyć , a przy okazji także uzupełnić. Przywracam ją
"ku pamięci" - myślę, że chyba warto.
Jak podają rozmaite ródła danych, w Europie najwięcej koni w roku 2007 było w Rumunii (około 850 tys.
sztuk), na Ukrainie (ok. 675 tys. sztuk) i w Niemczech (ok. 520 tys. sztuk). O ile dość wysoka (i przy
tym mniej więcej stała) liczba koni w Niemczech wynika z silnych tradycji jedzieckich i hodowlanych, o tyle
w Rumunii i na Ukrainie konie do dziś są dość powszechnie na co dzień używane do pracy. Są one tam faktycznie
potrzebne, szczególnie w Rumunii, gdzie większość obszaru to góry i pagórki Karpat i Wyżyny Transylwańskiej.
W takim krajobrazie konie mogą być znaczącą pomocą w pracy zwłaszcza dla małych, słabo rozwiniętych
i niezmechanizowanych dospodarstw. Bo niestety z całym szacunkiem dla mieszkańców, Rumunia, Ukraina, czy
Białoruś za czasów dominacji Związku Radzieckiego nie należały w XX wieku do najbogatszych i najnowocześniejszych.
O ile Polska wieś intensywnie się mechanizowała w latach 60- i 70-tych, o tyle w tamtych krajach zaległości
do nadrobienia są większe.
Polska też przez dziesięciolecia była swoistym "końskim potentatem", jednak (co już nieraz pisałem) liczba
zwierząt systematycznie spadała i spada do dziś. 70 lat temu było u nas 20 milionów koni. Jak podaje "Rocznik
Statystyczny rolnictwa 2011" w roku 2000 było u nas tylko ok. 550.000 koni. Natomiast roku 2010 - zaledwie
264.000. Czyli: przez jedynie ostatnie 10 lat "zniknęła" prawie połowa polskich koni, około 240 tysięcy zwierząt.
Chów koni rzenych w tym czasie spadł z ok. 90.000 to ok. 60.000 sztuk to zrozumiałe, do Unii weszła
w międzyczasie Rumunia, dla Włochów stanowiąca łatwiej dostępne i atrakcyjniejsze finansowo ródło pozyskiwania
zwierząt, sprowadzaniekoni z Polski stało się mniej opłacalne. Ale gdzie się podziało pozostałe 210 tysięcy ?
Fora internetowe pełne są młodych jeżdżących, chcących jedzić lub marzących o własnym rumaku. Mimo kryzysu
wiele osób ucieka z miast i buduje lub kupuje domy na wsiach, w miejscach wydawałoby się wymarzonych do realizacji
tych marzeń. Miesięczne koszty utrzymania przeciętnego konia w przydomowej stajence są w praktyce niemal takie
same, jak koszty utrzymania psa. Co zatem się dzieje ? A w porównaniu do wspomnianych na początku czasów
powojennych ten spadek wygląda jeszcze gorzej: tak, jakby ustawić w rzędzie aż 75 koni i następnie zlikwidować
74, pozostawiając tylko jednego...
W innych krajach ten trend jest niestety taki sam. Z tą tylko różnicą, że oprócz oczywistych korzyści wynikających
z mechanizacji mają tam swój udział i inne czynniki, potrafiące zmienić ten stan nieledwie z dnia na dzień. W 2008
roku media alarmowały, że w ramach dokonanego "bez głowy" rok wcześniej dostosowania rumuńskiego prawodawstwa do
praw "kochanej" Unii Europejskiej wprowadzono powszechny zakazu poruszania się pojazdów konnych po większości dróg,
w tym: po wszystkich drogach głównych. Jak podawał William Blacker, autor artykułu opublikowanego w "The Ecologist":
w kraju, gdzie było 750 000 zaewidencjonowanych furmanek, właścicielom zaprzęgów zaczęła nagle w razie przyłapania na
głównej drodze grozić grzywna do (w przeliczeniu) 100 funtów i konfiskata całego pojazdu razem ze zwierzęciem.
Na skraju Galati, miasteczka we wschodniej Rumunii, ogrodzono teren, gdzie miano gromadzić skonfiskowane zwierzęta.
Stamtąd miały być kierowane do uboju.
Przez jakiś czas wszyscy nowe prawo lekceważyli, ale w końcu policja zaczęła je egzekwować, co w sumie uczyniła
tym chętniej, że wg statystyk aż 10 % poważnych wypadków drogowych, jakie zdarzały się w Rumunii wynikało
z poruszania się zaprzęgów po drogach publicznych. W sumie to nie powinno dziwić, furmanek na drogach było dużo,
zaprzęgi były na wsiach jednym z podstawowych środków lokomocji. Tyle tylko, że te 10% wypadków wynikało w znakomitej
większości ze zbyt szybkiej jazdy kierowców samochodów, a tylko w niewielu przypadkach z nieoświetlenia wozów, czy
nietrzewości
powożących...
Kiedyś konie ciągnęły furmanki po ulicach miasta lub pracowały w polu, teraz zakazano posługiwania się nimi. Stały
się więc niemal całkowicie niepotrzebne. Dla wielu ludzi, dla których konie dotąd były niejako narzędziem codziennej
pracy, zwierzęta nagle stały się kosztownym balastem. Jak policzono na wspomnianym portalu: karmienie konia
kosztowało wówczas równowartość około 80 funtów miesięcznie, a wielu mieszkańców wsi zarabiało w przeliczeniu
zaledwie 50 funtów. Sprawę pogarszało to, że zakaz wprowadzono po cichu, za plecami obywateli, bez żadnych
konsultacji społecznych (czyli tak, jak się to coraz częściej robi także w naszym kraju...) i nagle okazało się,
że w niektórych wioskach rolnicy po prostu nie mają jak dojechać do swoich pól zgodnie z prawem !
W efekcie nagle w wielu miejscach kraju pojawiły się całe stada zwierząt porzuconych przez dotychczasowych
właścicieli. Grupami włóczyły się nawet po ulicach i parkach największych miast Rumunii. W samej stolicy,
Bukareszcie, co miesiąc znajdowano kilkanaście porzuconych zwierząt. Konie często były zdezorientowane,
przestraszone, wpadały pod samochody. Jedna z polskich turystek po powrocie tak to opisywała na blogu:
"Sporo
się pisze i mówi o psach w Rumunii. Według mnie stanowią poważny problem. Ale są i inne czworonożne kłopoty... Np.
wczoraj na Piperze (Bukareszt) cudem uniknęłam czołowego zderzenia z... koniem. Galopował środkiem ulicy pomiędzy
domkami. Nie wiem, czy był dziki czy oswojony. Ale kilka miesięcy temu w tej samej okolicy galopujący koń omal nie
staranował mojej koleżanki. W każdym razie konie pasące się wzdłuż drogi to w Rumunii częsty widok." Częsty
i w dodatku nierzadko przykry, bo niestety brak opieki i właściwego pożywienia odbił się na stanie zwierząt. Wiele
miało rany, było niedożywionych, zdarzały się przypadki padnięcia zwłaszcza w zimie.
Wałęsające się bezpańskie konie były często ofiarami wypadków drogowych. Nie można było zidentyfikować zwierząt ani
odnaleć ich właścicieli. Zresztą rząd nie interesował się zbytnio tym problemem, podobnie jak innym: masowm "chałupniczym"
ubojem koni z tych samych powodów. Zdarzało się, że w przydrożnych rowach znajdowano konie, które zostały przez swych
właścicieli nie tylko porzucone, ale po prostu zabite, zazwyczaj w bardzo niehumanitarny sposób. Po pewnym czasie pod
presją coraz liczniejszych głosów sprzeciwu rząd ustanowił surowe grzywny, a nawet kary więzienia dla posiadaczy koni
postępujących w ten sposób, co jednak nie przyniosło większej zmiany na lepsze. Rzeczywistość była bezlitosna: i tak
bardziej opłacało się ludziom porzucić zwierzę i zapłacić karę, niż utrzymywać latami "darmozjada". Do akcji ratowania
koni w Rumunii włączyły się więc rozmaite organizacje nie tylko z samej Rumunii, ale i z całej Europy. I nie tylko
typowo konikowe fundacje, jak Vier Pfoten, lecz także inne, powiązane z innymi zwierzętami, np. Save The Dogs.
Dziś mimo całej opisanej tu sprawy pogłowie koni w Rumunii jest nadal największe w Europie. Nie wszyscy rolnicy pozbyli
się swoich zwierząt, gdyż (na szczęście) wiele gospodarstw rolnych "przekwalifikowało się" na agroturystyczne - można
się o tym przekonać zaraz po przyjechaniu na prowincję, gdzie bywa, że nadal jeden samochód przypada na kilka zaprzęgów
konnych. Istnieje możliwość wynajęcia konia na godziny lub na całe dnie. A wczasy w siodle i podróże w górskich
sceneriach naprawdę mogą być niezapomnianym przeżyciem.
P.S. Rumunia nie była w tym czasie jedynym krajem, w którym doszło do takiego absurdu. Innym były... Stany Zjednoczone.
Tam przeciwnicy uboju doprowadzili do tego, że w 2007 roku zamknięto ostatnie trzy ubojnie koni. Nawiedzeni ratownicy
odnieśli sukces, który w trybie natyhmiastowym zmienił się w spektakularną porażkę i zwierzęcą tragedię: właściciele
koni chorych i starych, a także ci, którzy popadli w finansowe tarapaty, nie mogąc legalnie pozbyć się zwierząt w sposób
humanitarny zaczęli masowo je porzucać. Efekt był ten sam, choć pobudki inne: w Rumunii chodziło o zmianę wizerunku
kraju na nowocześniejszy pod przykrywką dostosowania prawa do wymogów unijnych, w stanach nowe prawo wymusili obrońcy
zwierząt, którzy działając ponoć w imię zasad moralmych wykazali się całkowitą nieumiejętnością przewidywania skutków
takiego rewolucyjnego "zbawienia świata na siłę". Jeszcze innym przykładem urzędniczej bezmyślności była... Polska,
gdzie przez pewien czas w myśl prawa koń pochodzący z tzw. "nielegalnego" krycia (czyli krycia bez błogosławiństwa
nadętych działaczy Polskiego Związku Hodowców Własnych Tyłków Na Ciepłych Posadkach) powinien był obowiązkowo zostać
poddany eutanazji. Na szczęście Polacy mają jeszcze swój narodowy charakterek i takie głupie przepisy tam, gdzie
faktycznie jest należne im miejsce...
Zródła:
http://transylvanianhorseman.typepad.com/transylvanian_horseman/2008/01/horse-carts-ban.html
http://news.bbc.co.uk/2/hi/programmes/from_our_own_correspondent/7098896.stm
http://www.savethedogs.eu/2009/05/cavalli-due-casi-drammatici-in-pochi-giorni/lang-pref/en/
http://www.savethedogs.eu/2008/06/cavallo-investito-a-cernavoda-il-povero-animale-muore-dissanguato/lang-pref/en/
http://elawolny.com/2009/04/15/tylko-koni-koni-zal/
http://www.youtube.com/watch?v=guY0zAtiKMQ
http://www.youtube.com/watch?v=M0Cw9iX5mig
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/swiat/wyrok-na-konie,1,3344786,wiadomosc.html
http://emigracyjny.blog.polityka.pl/2008/11/17/jak-to-w-rumunii-odslona-siodma/
http://www.telegraph.co.uk/news/worldnews/1578965/Horses-left-to-starve-after-Romania-bans-carts.html
http://pracownia.org.pl/dzikie-zycie-numery-archiwalne,2100,article,2173
http://sarahinromania.canalblog.com/archives/2011/05/24/21215999.html