W tym tekście będzie coś o naszych maneżowych ścinkach "post factum". Najwyższy czas, bo położyliśmy je na nasz plac jużnieco ponad 2 lata temu
(czas leci...), a relacja z tych prac oraz szczegółowy opis ich przeprowadzenia wzbudził zainteresowanie paru osób. Dośc powiedzieć, że przez
ten czas odebraliśmy parę telefonów z wieloma pytaniami, z których oczywiście najpopularniejszym było: "No i jak wam się to sprawdza ?". Z tego
też powodu uzupełniam wcześniejszy artykuł, robiąc to z perspektywy nie neofity-eksperymentatora, ale już nieco bardziej doświadczonego użytkownika.
Przede wszystkim muszę potwierdzić cytowany przed laty opis z ogłoszenia firmy "Anatex". Tak, ścinki stabilizują sypkie podłoże o słabych parametrach
mechanicznych, szczególnie to piaskowe. Szybko pochłaniają wilgoć i wolno ją oddają, dzięki czemu placu do jazdy nie trzeba tak często podlewać, żeby
się nie kurzył. Podłoże jest miękkie, sprężyste, przyjemnie się po nim chodzi i z pewnością ta cecha dobrze wpływa na nogi konia. Zimą nie ma szans
na ślizganie się na ścinkach (co może zdarzyć się na zwykłej ubitej ziemi). Zatem warto je zastosować i ten "patent" wszystkim polecamy z czystym
sumieniem.
Jak to jest z tym wchłanianiem wody ? Ano jest nieźle. Faktycznie materiał potrafi przyjąć jej sporo, do pewnego stopnia działa jak gąbka i ogranicza
tworzenie się kałuż i błota. Uwaga jednak: cudów nie ma. Po kilku dniach deszczu, w czasie którego spłynęły hektolitry wody na metr kwadratowy, kałuże
na placu do jazdy tak, czy siak będą. Żeby jednak uświadomić skalę użyteczności ścinków pokażę zrobione 3 dni temu u nas zdjęcia dwóch sąsiadujących
bezpośrednio ze sobą miejsc po takich właśnie kilkudniowych wiosennych opadach. Na pierwszym widać plac do jazdy ze ścinkami, na drugim - wybieg dla
koni. Na obu ten sam rodzaj gruntu rodzimego. Widać różnicę ? No widać.
Czy zatem ścinki mają... no, może nie że jakieś duże mankamenty, co po prostu pewne lekkie niedogodności ? Owszem, mają. Zacznijmy od tego, że trzeba
je dosypywać. One po prostu "znikają", są wbijane w ziemię kopytami, częściowo się też rozkładają. Po pierwszym razie dokupywaliśmy ścinki jeszcze
dwukrotnie, choć w znacznie mniejszych ilościach - 8 big-bagów (4 tony) po pierwszym roku i 4 big bagi (2 tony) po drugim. Mimo relatywnie niskiej
ceny ten towar tak całkiem tani to nie jest, a cenę podnosi jeszcze koszt dostawy samochodem ciężarowym... Każde dosypanie musi kończyć się dokładnym
przeoraniem całego placu tak, by materiał zmieszać z gruntem - po czym przychodzi nieuchronna faza wielokrotnego równania. Miejscowe (nie na całej
powierzchni) dosypywanie ścinków z kolei sprawia, że ciężko jest utrzymać jednorodną nawierzchnię na całym placu. Podczas mechanicznego równania takiego
niejednorodnego maneżu może łatwo zdarzyć się, że uda się nam zrobić górki i dołki, albo wygrabić ścinki tak, że zostanie łysawy "placek". To wynika
z tego, że ciągnik z lemieszem jadąc po nie całkiem równej nawierzchni buja się na tylnych kołach do przodu i do tyłu. A jak się buja, to lemiesz też
unosi się i opada, niejednokrotnie nadsypując górki i pogłębiając dołki. Przy narzędziu wiszącym z tyłu ten ruch nie jest aż tak wyraźnie widoczny,
widoczne są natomiast jego efekty... Jeszcze gorsze (i to o wiele) są one wtedy, gdy spróbujemy równać plac łyżką od "tura", gdyż umieszczona na długich
ramionach i wysunięta mocno do przodu buja się znacznie bardziej - nie polecam ! Nie bez powodu nie robi się spychaczy na kołach. A jak sobie poradzić
w takiej sytuacji ? Tylko jedno się sprawdzi: robótki ręczne grabiami - tylko miejscowo, tam, gdzie trzeba.
Nie należy też zakładać, że podczas jazdy nie będa powstawały koleiny. Typowy koń waży 600 kilo i nie ma siły, rozkopie każdą, nawet bardzo solidnie
ubitą nawierzchnię. Jednak nawet "skopane" podłoże ze ścinkami będzie zdecydowanie lepsze od tego bez ścinków. Okresowe równanie i wałowanie placu jest
więc bardzo wskazane.
Kolejna rzecz: nie jest tak do końca prawdą twierdzenie dostawcy, że "ścinki mają optymalną granulację (do 35 mm)". Dośc daleko im do tego ideału.
Materiał powstaje poprzez mechaniczne mielenie odpadów poprodukcyjnych i odzieży, wskutek tego trafiały się nam nie tylko zrdecydowanie większe (nawet
kilkunastocentymetrowe) pojedyncze fragmenty, jak również takie "skarby", jak np. guziki, czy fragmenty zamka błyskawicznego - na szczęście w ilościach
szczątkowych. W żaden sposób nie były to elementy szkodliwe dla konia ani źle wpływające na komfort jazdy; nam takie drobiazgi akurat nie przeszkadzają
w najmniejszym stopniu, ale komuś innemu mogą.
No i "last, but not least"... Jakoś tak na przełomie lutego i marca zadzwoniła do mnie pewna pani, która również zastosowała ścinki - tyle tylko, że
nie na otwartej przestrzeni, lecz na krytej ujeżdżalni w swoim ośrodku. Co do zalet materiału - nie miała żadnych zastrzeżeń, jednakże miała inny
problem: zapach. Nie da się ukryć, że ścinki są składowane w big bagach "pod chmurką" i mogą ulec zawilgoceniu, a że nie są niezniszczalne (są tam
domieszki włókien naturalnych), więc po prostu zaczynają sie w niewielkim stopniu rozkładać. Na otwartej przestrzeni nie stanowi to absolutnie żadnego
problemu - sami rozsypując worki czuliśmy "zapaszek", który jednak zniknął całkowicie i samoistnie już po 2-3 dniach pod wpływem wiatru, deszczu i
słońca. Natomiast w krytej ujeżdżalni owej pani ów zapach nie znikał przez dłuższy czas (choć z czasem powoli słabł). Właścicielce ośrodka to w sumie
nie przeszkadzało, jednakże miała u siebie kilku pensjonariuszy klasy "francuski piesek", wedle których podłoże do jazdy winno wonieć perfumą conajmniej
klasy Chanel N°5. Cóż, wiadomo, biznes to biznes, a "nasz klient - nasz pan" - do tego stopnia te wrażenia olfaktoryczne były powodem komentarzy i
nacisków ze strony owych wrażliwców, że pani zdecydowała się oddać próbkę ścinków do badań na okoliczność szkodliwości, obecności pleśni, alergenów itp.
Nie wiem, jak się sprawa skończyła, niemniej jednak dla porządku uprzedzam wszystkich, że może się i u was zdarzyć to, co tu opisałem.
I to by było na tyle...