Girls Power




czyli: o jeździe w damskim siodle

25.11.2011


Zdając Wam niedawno relację z Trzeciej Parady Jeździeckiej w Łodzi nieco "pojechałem" po pokazach jazdy w damskim siodle, m.in. dałem wyraz niezrozumieniu wyników "konkursu miss". Jedna z zawodniczek w odpowiedzi zauważyła, że "niestety publiczność nie została poinformowana na czym polegały konkursy w damskim siodle, czyli Classic Pleasure Elegancji i Historyczny". Jej uwaga w sumie była słuszna, postanowiłem zagłębić się nieco w temat damskiego siodła, z którym jak dotądmy, "trotowicze" rzadko mieliśmy do czynienia. Przeszukując rozmaite źródła informacji znalazłem parę rzeczy na serio oraz parę takich, które ubawiły mnie nieźle - i jedne, i drugie chciałbym Wam tu przedstawić.



Zacznijmy od tego, skąd w ogóle wzięła się jazda "po damsku" ? Przecież każdy bez względu na płeć i doświadczenie wie, że jazda "po męsku" jest stabilniejsza, bezpieczniejsza, bardziej naturalna - słowem: ma same zalety. Niestety, patrzymy na jazdę po damsku z dzisiejszej perspektywy, a zapominamy, że tradycja ta powstała ładnych kilka wieków temu. Koń wierzchowy był jedynym szybkim środkiem transportu, a damy od czasu do czasu musiały z niego korzystać. Jednakże dla ówczesnych ludzi jazda niewiast okrakiem na grzbiecie wierzchowca, z szeroko rozwartymi kolanami, była rzeczą po prostu nieprzyzwoitą (to były takie czasy, że wszystko kojarzyło się z jednym nie tylko panom, ale paniom też, a były i czasy, gdy za np. użycie w niektórych kręgach słowa "kiełbasa" zrywało się z wypowiadającym to słowo wszelkie stosunki). Większość pań jeśli już musiała dosiadać konia, robiła to nie tyle na siodle, co raczej na czymś bardziej podobnym do krzesełka. Było ono ustawione całkowicie bokiem do kierunku jazdy, a to oczywiście umiemożliwiało jakiekolwiek skuteczne powodowanie wierzchowcem przez damę. Dlatego konia musiał prowadzić za wodze mężczyzna. Pomijając więc wyjątki typu Joanny d'Arc oraz panie nieco niższego pochodzenia, którym zdarzało się jeździć po męsku, prawdziwe damy były w stanie zażywać co najwyżej dostojnych i nie grzeszących dynamiką spacerów w ręku. Ale tak naprawdę jazda po damsku nie jest jednak żadnym średniowiecznym wynalazkiem - obrazy kobiet tak "jeżdżących" znane są już z czasów Starożytnej Grecji. Wówczas też siadywały bokiem na czymś w rodzaju padu, czy płaskiego siedziska, zwanego pillion, ale przed nimi zawsze siedział mężczyzna. Była to więc tylko jazda pasażerska we dwoje. Jeśli kobieta siedziała sama, koniem kierował niewolnik, porowadzący go z ziemi lub (rzadziej) z innego konia. Co ciekawe: panie przez stulecia nie miały żadnych elementów stabilizujących bądź podpierających nogi !



Pillion dla kobiet przetrwał aż do wieków średnich. Dopiero wtedy dodano do niego niskie oparcie pod dolną część pleców (to nawet za dużo powiedziane, bo w zasadzie przebiegało ono poniżej nasady kręgosłupa) oraz tzw. planchette - półeczkę pod nogi. Elementy te zwiększały wygodę, ale nadal nie dawały możlwości kontroli konia przez damę. Dodano też przedni uchwyt, któremu nadawano albo kształt ucha, albo rogu. Pierwszą znaną amazonką o której wiemy, że stosowała takie siodło, była żona angielskiego króla Ryszarda II, Anna Czeska w roku 1382. Trzeba powiedzieć, że arystokratyczna jazda bokiem przetrwała stulecia m.in. właśnie dlatego, że stosowano ją powszechnie na dworach królewskich i magnackich. W tamtych czasach uważano bowiem błędnie, że jazda konna może wyrządzić szkody uniemożliwiające kobiecie wydanie na świat potomka, a cóż dla celów politycznych znaczyłaby królowa lub księżniczka, która nie może przedłużyć dynastii ? Uważano też, że kobieta może w wyniku jazdy utracić dziewictwo, a wówczas jej wartość przy zawieraniu więzi między rodami poprzez aranżowanie małżeństw również spadłaby do zera (tak tak, drogie czytelniczki, były kiedyś takie dziwne czasy, gdy w cenie była cnota - oczywiście tylko kobieca). Tylko powolna jazda bokiem pozwalała uniknąć tych (oczywiście wydumanych) niebezpieczeństw.



Kolejna zmiana w budowie siodła miała miejsce prawie 200 lat później, czyli dopiero w wieku XVI. Wtedy to Katarzyna Medycejska, żona króla Francji Henryka II, kategoerycznie zażądała zmian w swoim osobistym siodle po tym, jak któryś już raz spadła z konia podczas polowania. Tak naprawdę to właśnie Katarzyna wymyśliła namiastkę pierwszego "nowożytnego" damskiego siodła zauważając, że gdy siedząc bokiem obróciła się częściowo ku przodowi i przełożyła jedno kolano przez róg (później zwany tzw. "kulą", jej dosiad był pewniejszy i nawet uzyskała pewną kontrolę nad wierzchowcem. To z jej inicjatywy dodano drugi uchwyt (kulę) nieco z tyłu, po lewej stronie przedniego, jako oparcie dla drugiej nogi, co jeszcze bardziej poprawiło równowagę. Jej pomysłem było również podniesienie wyżej oparcia pod plecy.



Katarzyna zrezygnowała też z planchette i zastąpiła je pojedynczym strzemieniem. Ten akurat wynalazek udał jej się średnio - wykoncypowała coś w rodzaju zamkniętego, metalowego "trzewika" krytego aksamitem, w który wkładało się nogę w bucie. Noga trzymała się w strzemieniu aż za dobrze - bywało, że spłoszony kon zrzuciwszy amazonkę powlókł ją trochę po ziemi za tą nogę - ku jej bólowi i rozpaczy, za to ku skrywanej radości widzących to rycerzy, giermków i wszelkiej męskiej służby (suknie w takiej sytuacji błyskawicznie podjeżdżały pod brodę damy, a pamiętajmy przy tym, że majtki to wynalazek dopiero XIX-wieczny...)



Wprawdzie dama na siodle pomysłu Katarzyny nadal siedziała bardziej bokiem, niż przodem do kierunku jazdy, ale wydawałoby się, że tylko krok dzielił od narodzin współczesnego damskiego siodła z prawdziwego zdarzenia. Tymczasem tak się stało dopiero kolejne dwa wieki później, w czasach, gdy w Anglii panował król Jerzy IV Hanowerski. Ten facet, choć w sumie inteligentny i wykształcony, był patentowym leniem, a jako król był zdecydowanie do bani. Jego życie w zasadzie sprowadzało się do jedzenia, ostrego picia, popalania opium i - uprzejmie proszę o wybaczenie - "zaliczania" kolejnych dam dworu oraz spoza dworu. Otaczał się nimi obficie, te zaś w ramach rozrywek pozałóżkowych pragnęły nie tylko uczt i balów, chciały czasem pojeździć sobie konno, a że "z definicji" były śmiałe i lubiące zabawę, zapragnęły jeździć samodzielnie. To one jeszcze bardziej obróciły się ku przodowi, to im zawdzięczamy dzisiejszą pozycję amazonek w damskim siodle. Wymusiło to później zmianę ustawienia uchwytów na nogi, kąta nachylenia siedziska ku tyłowi i podniesienie tylnego łęku, zapobiegającemu zsuwaniu się amazonek podczas szybszego biegu lub skoku. Jak widać nawet "damy do towarzystwa" miały pewien pozytywny wpływ na dzisiejsze jeździectwo !



Ewolucja siodła postępowała, jednak nadal samodzielna jazda konna była dostępna tylko dla pań obdarzonych doskonałą równowagą. Dlatego większość ówczesnych amazonek nie galopowała, ani nie brała udziału w konnych polowaniach, zazwyczaj wiążących się ze skakaniem przez różne przeszkody terenowe. Sama jazda konna w wykonaniu dam była uważana za niebezpieczną nie bez powodu. Ubierano wtedy długie suknie, których dolne brzegi zwieszały się nisko i uderzały konia po nogach, drażniąc, prowokując do biegu oraz przede wszystkim często pozostając w dużej sprzeczności z dawanymi koniowi pomocami jeździeckimi. Często suknie też zaplątywały się w krzaki. Problemem było także jednostronne działanie ostrogi (jednej) - a przecież bez ostróg w tamtych czasach nie wyobrażano sobie jazdy konnej w ogóle ! Wreszcie: ówczesne siodła dla dam były mocowane tak, jak i męskie, tylko jednym popręgiem, przez co bywały niestabilne. Panie przesuwały się po grzbiecie, obciążając konia nierównomiernie, przy tym ich postawa też stawała się daleka od ideału prostej sylwetki jeździeckiej. Amazonki częstu przesuwały się podczas jazdy na lewą stronę, a zdarzało się, że i zsuwały się nagle pod brzuch wierzchowca i to nierzadko wraz z siodłem ! Gdy już nawiązały bliski kontakt z Matką Ziemią, musiały się zmierzyć z kolejnym dużym problemem: ponownym wsiadaniem. Już sam ciężar i obfitość długich sukien były kłopotliwe. W dodatku wypadało po poprawieniu ułożenia siodła dociągnąć popręg jeszcze mocniej, niż poprzednio, a to z braku sił u arystokratycznych dam było po prostu niemożliwe. Było bardzo prawdopodobne, że próba samodzielnego wsiadania skończy się ponownym odgłosem "klap !", po którym nastąpiłby zapewne odgłos "ałaaa !". Nawet jeśli udałoby się po strzemieniu wdrapać na mocno zapięte siodło, przekrzywiłoby się ono jednak nieco na grzbiecie tak, jak to dzieje się i dziś przy wsiadaniu w zwykłw siodła. W "męskim" siodle rada na to jest prosta - wystarczy na chwilę mocniej stanąć w przeciwległym strzemieniu. Jednak w siodle damskim takiego strzemienia nie ma - i co wtedy ?... Dlatego też jeszcze w XIX wieku Maria Wodzińska, nasza polska instruktorka i propagatorka kobiecej jazdy konnej dla dam, tak pisała w wydanym w 1893 roku "Podręczniku jazdy konnej dla dam" (pisownia oryginalna, nie stosujcie jej w szkolnych wypracowaniach ani w podaniach urzędowych): "Zdaniem moim - dama nie powinna jeździć sama; nawet kilka amazonek razem bez towarzystwa męzkiego, obejść się nie mogą. Trudno, rade nie rade, wyznać musimy, iż stanowimy słabszą połowę rodzaju ludzkiego, i że w tym wypadku (co prawda wyjątkowym) towarzystwo męzkie jest nam niezbędne. To też amazonka nie mająca towarzysza do spaceru konnego, powinna jechać z groom'em, który w odległości kilkunastu kroków ma za swą panią podążać. (...) Każda z pań przyzna mi chyba, iż utrudnione, prawie do niemożebności wdrapywanie się amazonki na siodło, estetycznem nie jest."



Wszystkie te niedogodności spowodowały, że pojawiły się pierwsze odważne panie, które zaczęły "nieobyczajnie" jeździć konno sposobem męskim, to jest: okrakiem. Jednymi z pierwszych bardziej znanych były: słynna Caryca Katarzyna I, Imperatorowa Rosji oraz arcyksiężniczka austriacka, a późniejsza królowa Francji Maria Antonina (niestety Marii Antoninie po koronacji w 1774 roku nie wypadało już gorszyć wszystkich męskim stylem jazdy, musiała powrócić do jazdy po damsku). Jednak co wolno królowym - to nie zwykłym ludziom. Jazda dam po męsku spotkała się ze zdecydowany sprzeciwem ogółu. Wymyślano rozmaite "argumenty" w celu niedopuszczenia do szerzenia się tego zwyczaju. Np. w wydanym w roku 1805 podręczniku jeździectwa "Scuola equestre" znany mediolański mistrz i trener Federico Mazzuchelli zniechęcał panie pisząc, że męski styl jazdy jest dla nich bardzo trudny, gdyż mają bardziej zaokrąglone uda od męskich. Jeszcze pod koniec XIX wieku mocno się trzymano tego poglądu - np. wspomniana Maria Wodzińska, pisała: "Nie mogę nie wspomnieć tu o jeździe dam po męzku, która od lat kilku na zachodzie zaczyna być w użyciu. Wszędzie, a tem bardziej u nas, gdzie każda nowość przychodzi spóźnioną, jazda ta dla pań uważaną jest dotąd za wielką ekscentryczność. Być może, iż z czasem znajdzie większe zastosowanie, nie można bowiem odmówić jej racyi bytu tak pod względem hygieny, wygody, jak i możności opanowania konia przez płeć słabą. Jakkolwiek przed trzema laty, pierwsza wprowadziłam u nas ten nowy sposób jazdy dla pań - nie zachęcam bynajmniej naszych amazonek do naśladowania mnie. Jazda po męzku, jedyna wprawdzie dozwalająca kobiecie zażycia surowego konia, a nawet ujeżdżenia go, powinnaby pozostać tylko dla specyalistek. (...) Jeżeli zaś wolno mi udzielić wam, łaskawe czytelniczki, życzliwej rady, powiem: pozostańcie przy waszych amazonkach i jeździe damskiej, z którą każdej z was z pewnością bez porównania więcej... do twarzy." A pułkownik Stanisław Breza w 1926 roku pisał: "Cześć moja i uwielbienie dla płci pięknej nie pozwalają mi przemilczeć o amazonce. Nie jestem zwolennikiem jazdy po męsku dla kobiety, która w niej cały wdzięk wrodzony traci, nic w zamian nie zyskując; nie wierzę, aby po męsku siedząc mocniej się w siodle trzymała, gdyż nogi jej mają okrąglejszą budowę, przy wiele mniejszej sile, aniżeli męskie. Najbardziej podziwiam kształtną amazonki postawę, gdy obydwie nogi po lewej stronie rumaka spuściwszy, prawą o kulę nieco ponad lewą zahaczyła, podczas gdy lewa jej noga spoczywa stopą w strzemieniu (...)" Wreszcie sam James Fillis w swoich "Zasadach ujeżdżania i jazdy konnej" stwierdził: "Od pewnego czasu wchodzi w modę u pań t.zw. jazda po męsku. Pomijając to, źe amazonka traci przez to cały swój wdzięk kobiecy, jest to bardzo niepraktyczne. Czego brak zawsze jeźdźcowi ? Przylegu, to jest pewnego dosiadu. Tem bardziej będzie brakowało przylegu kobiecie, bo ma uda okrągłe i o wiele słabsze niż mężczyzna. Dysputę na ten temat uważam za zbyteczną, konie krnąbrne będą robiły paniom, które zechcą jeździć nowy sposobem, takie "hopki", że go prędko zaniechają." Ech, jak widać niektóre raz wygłoszone bzdurki (o krągłych udach) potrafią w powszechnej świadomości przetrwać wieki całe ! Pani Wodzińska wręcz dalej "pojechała po bandzie" mówiąc: "Dama jeżdżąca na męzkiem siodle, rzecz prosta, przestaje już być amazonką, i jako jeździec rodzaju żeńskiego, może wprawdzie dorównać mężczyznom, zawsze jednak do pewnego tylko stopnia; wątpię bowiem czy znajdują się niewiasty z siłą fizyczną równającą się męzkiej,(...) aby w danym wypadku z młodym, silnym i narowistym koniem poradzić sobie mogły." Ciekawe, co by powiedziała cała ta czwórka, gdyby widzieli dzisiejsze jeździectwo, tak zdominowane przez kobiety, w dodatku wszystkie bez wyjątku jeźdżące okrakiem i nierzadko dające sobie świetnie radę z najdzikszymi ogierami...

Wróćmy jednak do wieku XIX. Wyobraźcie sobie, że nie tylko panie jeździły po damsku - panowie również ! Byli to przede wszystkim młodzi berajtrzy i chłopcy stajenni, pracujący nad przygotowaniem koni do roli wierzchowców dla dam. Najpierw bowiem szkolono konia do jazdy klasycznej (męskiej), ucząc go reagowania na pomoce, a dopiero potem przyzwyczajano do niesymetrycznego siodła, dosiadu, nietypowego działania łydki oraz do szpicruty jako prawej "łydki zastępczej". Jednak dla tych "prawdziwych macho" nawet taka treningowa jazda po damsku była - jak powiedzielibyśmy dziś - prawdziwym obciachem, ujmą na honorze. Dlatego zwykli byli trenować konie dla pań bardzo wczesnym rankiem, najlepiej w jakimś ustronnym miejscu tak, by nie podglądało ich oko kogoś z "loży szyderców".



Panowie towarzyszyli też zawsze damom w przejażdżkach, ale nie mieli łatwego życia. Do ich obowiązków należało udzielanie paniom wszelkiej pomocy i świadczenie usług przez cały czas. Zaczynało się od wsiadania: "Dama (...) staje tuż przy siodle cokolwiek plecami doń odwrócona, odpina pętelkę podtrzymująca amazonkę z prawej strony, opiera na szczycie 2-ej kuli, lewą ręką, na prawem ramieniu mającego jej pomódz mężczyzny. Wtedy, tenże stając przy lewej łopatce konia, podaje damie obie dłonie, opierając je na swem lewem kolanie, na których amazonka stawia lewą nogę. (...) Usiadłszy najpierw prosto na siodle, t. j. naprzeciw pomagającego jej do wsiadania, czeka dama, by obciągnął spódnicę amazonkową ku dołowi, wyrównywając fałdy - następnie przekręca się w prawo na siodle (...) Pomagający przy wsiadaniu tymczasem, obciągnąwszy jeszcze raz spódnicę, zakłada pętelki gumowe; pierwsza, która się znajduje pod prawa stopa, za obcas jej bucika, druga pod lewą na palce; następnie podaje strzemię, uważając by puślisko nie było przekręcone, a przez to nie ugniatało piszczeli lewej nogi - to jest aby noga wkładana była w strzemię z zewnętrznej strony." Panowie z czasów Wokulskiego byli też "na cenzurowanym" - żaden nie powinien by nawet myśleć o swobodnej galopadzie po polach i łąkach u boku wybranki swego serca. Znów oddajmy głos pani Wodińskiej: "W ciągu mej kilkoletniej praktyki, tak często niestety, spotykałam jeźdźców, nawet bardzo dobrych kawalerzystów, którzy byli jak najgorszymi towarzyszami amazonek, iż, uważam za niezbędne wskazanie pewnych prawideł jazdy w towarzystwie damskiem. Każdy z panów, chcący dać dowód kompletnej znajomości jazdy konnej, a przytem dobrego wychowania - jadąc z damą na spacer powinien starać się być w każdej chwili pomocą, a nie przeszkoda lub złym przykładem. Każdy koń, ma do pewnego stopnia dar naśladownictwa, tak, iż zbytnią wesołość lub krnąbrność łatwo jeden od drugiego przejmuje. Wszelkie więc popisy zręczności lub junakieryi, jak nagłe wyruszanie z miejsca galopem, umyślne drażnienie koni i t.p. zdradzają w towarzystwie amazonek, brak taktu i umiejętności jeźdźca. Mężczyzna towarzyszący damie konno, jedzie po prawej jej stronie, by w razie zbytecznego zbliżenia się koni, nie zawadzał jej a miał przytem możność dania pomocy, gdyby zaszła potrzeba schwytania cugli lub t.p. Tylko w miejscach tłumnych, jak np. na ulicach, jeździec przejeżdża na lewą stronę, by uchronić nogi amazonki, od przejeżdżających zbyt blizko powozów lub t.p. Jeździec powinien ciągłą zwracać uwagę, by koń jego, zwłaszcza w szybszym chodzie, ani o pół głowy nie wyprzedał wierzchowca damskiego, szczególniej gdy tenże należy do koni ambitnych, nie zezwalających na ustąpienie pierwszeństwa. Wywiązać się bowiem mogą nadprogramowe wyścigi, zakończone często wypadkiem; lub co najmniej nadmiernem zmęczeniem damy. To umiarkowanie tempa chodu, jest bezwątpienia rzeczą nudna, a nieraz trudną dla panów, którzy najczęściej jeżdżą na koniach bystrzejszych od wierzchowców damskich: lecz od czegóż znajomość jazdy konnej i uprzejmość dla pań ?"

Niech się nikt jednak nie łudzi, że panie chciały tylko apatycznych przejażdżek w całkowitym uzależnieniu od facetów ! Dokonujący się "postęp technologiczny" coraz lepiej zapewniał im bezpieczństwo i samodzielność. W wieku XIX dokonały się kolejne ważne przemiany damskiego siodła. Dolna jego strona zaczęła być wyściełana, by było lepiej dopasowane do kształtu grzbietu, nie powodowało otarć, czy odparzeń i oczywiście lepiej się na koniu trzymało. Również bardziej zaczęto dbać o ukształtowanie powierzchni górnej i jej indywidualne dopasowanie do kształtów amazonki. Siodła damskie stały się przez to towarem na zamówienie, drogim i luksusowym. Jeżeli dama miała kilka koni, to albo była bogata i miała kilka siodeł, po jednym dla każdego konia, albo stosowała zestaw podkładek, takich swoistych "interfejsów", z których każda dołem przeznaczona była dla innego wierzchowca, a górą pasowała do posiadanego przez nią jednego siodła. Suknie amazonek były długie, siodła wyposażano więc w rozmaite zapięcia, pozwalające upiąć je tak, by nie przeszkadzały koniowi w ruchu, a amazonce - w dawaniu mu sygnałów. Ponieważ suknie z lżejszych materiałów miały czasem brzydki(panowie zapewne uważali, że miły !) zwyczaj unoszenia się w górę na wietrze podczas galopu, więc zapięcia te oraz gumowe zapięcia przy butach choniły także przed takimi wydarzeniami. Te rozwiązania zastąpiły wcześniejszą praktykę wiązania sukni do strzemienia, co w razie upadku z konia czasem skutkowało nie tylko porwaniem sukni, czy pokazaniem światu bielizny, lecz także poważnymi urazami. Wreszcie w roku 1830 francuski trener i jeździec Jules Charles Pellier zastosował "trzecią kulę", czyli dodatkowy uchwyt na lewą nogę , którą wsuwało się pod niego. Ten patent bardzo znacząco poprawił bezpieczeństwo pań poddczas jazdy oraz umożliwił im poważniejsze skoki na koniu. Stopniowo wyeliminowano natomiast centralną "pierwszą kulę" jako po prostu zbędną. Długaśne suknie zaczęto zastępować krótszymi, bardziej praktycznymi. W roku 1850 zaczęto stosować bezpieczne strzemiona, a od roku 1880 zaczęto stosować "popręg Seftona" - dodatkowy pas, stabilizujący siodło na grzbiecie konia. Panie nadal nie mogąc otwarcie jeździć po męsku, sztukę jazdy po damsku opanowały do perfrekcji i wtedy się dopiero zaczęło ! Nie chcąc być gorszymi od panów zaczęły czynnie uczestniczyć w polowaniach, wyścigach, zawodach. Efekt widać np. na poniższym zdjęciu. Od spacerków w ręku bokiem do takich samodzielnych skoków w jeździe dam jak widać zmieniło się wszystko. No, może tylko z jednym wyjątkiem: panie nadal z ochotą korzystają z silnej męskiej ręki przy wsiadaniu.



Tyle na razie opowiadań z czasów zamierzchłych. Jeśli kogoś temat zainteresował, zapraszam serdecznie zwłaszcza do lektury dzieła pani Wodzińskiej, które w całości zamieszczone jest na stronie http://www.lucznictwokonne.pl. To bardzo ciekawa lektura, świetny obraz dawnych czasów, pisany niespotykaną dziś (niestety) polszczyzną. Można się z niego dowiedzieć w najdrobniejszych szczegółach nie tylko jak dawniej "po damsku" wykonywano chody boczne, piruety, pasaże i lotne zmiany nogi w galopie, ale też co to jest stępo, szenkiel, zajeżdżanie (uwaga: nie ma to nic wspólnego z pracą z młodymi końmi !), "dublowanie ze zmianą dyrekcyi", "pół-przestanki", czy na czym polega prawidłowe przejechanie "węgłów maneżowych". Dzisiejsze amazonki zapewne zainteresują się bardzo szczegółowymi opisami ubiorów zalecanych wówczas do jazdy konnej. Mnóstwo jest tam także uwag słusznych do dziś, a związanych z potrzebą stosowania prawidłowych technik jazdy i postępowania z koniem z uwzględnieniem zarówno samych zasad uprawiania jeździectwa, jak i dobra konia. A wszystko to pod hasłem, pod którym każdy powinien podpisać się obiema rękami: "W jeździe konnej, teorya bez praktyki, lub odwrotnie, więcej niż w czem innem, dobrych rezultatów wydać nie może." Co prawda, to prawda !

[c.d.n. ...]




Zródła:

http://www.horsetalk.co.nz/features/sidesaddle-159.shtml
http://thesidesaddlemuseum.com/
http://regencyredingote.wordpress.com/2010/04/16/the-regency-side-saddle-a-ladys-death-trap/
http://www.lucznictwokonne.pl/zurawiejki/kawaleryjskie/amazonka/amazr.html
"Dama w siodle" oprac. Hanna Polańska,
http://www.damskajizda.blackriders.info/historie.htm
http://hipologia.pl/news/show/id/276
http://www.wdamskimsiodle.org/