Pewnego pięknego popołudnia, całkiem niedawno temu, zadzwonił telefon. Dzwonił sąsiad, uprzejmie informując, że "przyjechała już
ta łuska i mogę sobie ją już zabrać". WTF ?!? Owszem, gdy bywała taka możliwość, to w przeszłości dodawaliśmy koniom do owsa
łuskę słonecznikową. Konie za nią przepadały, kosztowała grosze (jest to odpad po produkcji oleju słonecznikowego), a choć jej
wartości odżywcze silnie dążą do zera , to jednocześnie ostre łuskwiny pełnią pożyteczną
rolę. Lekko bowiem drażnią ścianki żołądka, pobudzając wydzielanie się soków trawiennych, poprawiają trawienie i zmniejszają ryzyko
kolek. Czyli: jest to alternatywa dla sieczki, którą dawniej po wsiach zawsze mieszano z owsem m.in. po to, żeby koń nie jadł
za łapczywie. No ale co to znowu za łuska, do przenajcięższej cholery ?!... Szybko jednak wyszło na jaw, że zamówiła ją Gosia,
o czym zapomniała mnie poinformować. Problem zaś kolejny pojawił się szybko: tej nieszczęsnej łuski było ni mniej, ni więcej,
tylko... 20 dużych worków, czyli circa-about 350-400 kilo. W porze, gdy stajnia pęka w szwach od zimowych zapasów siana, słomy
i ziarna (że o koniach nie wspomnę ) znalezienie miejsca do przechowania pod dachem takiej
niespodzianki graniczyło z cudem. Od czegóż jednak inwencja "tfurcza" ?
W stajni nie ma miejsca, zatem trzeba poza stajnią. Kupno silosu odpada - raz, że drogie (od 3.500 zł plus koszty transportu oraz
fundamentu), dwa: nawet najmniejsze silosy sa za duże i nie pasują do naszych realnych portrzeb (najmniejsze mają 4 m3 pojemności,
a to dużo za dużo na naszą łuskę), trzy: wymagają użerania się z urzędami. A skoro kupno odpada, trzeba zrobić samemu. Na rynku
wtórnym jest sporo ofert sprzedaży zbiorników. Najtańsze są 1000-litrowe "paleciaki", daje się kupic już od 100 zł - tyle tylko,
że 1 m3 to za mało. Poza tym 90% z nich służyło kiedyś jako pojemnik na olej opałowy lub tym podobną ciężką chemię, a więc już
nigdy nie będa się nadawać do przechowywania pasz (domycie od środka graniczy z niemożliwością). Na szczęście niedaleko Dobrodzienia
znalazłem pana, który sprzedawał coś takiego:...
Są to zbiorniki o pojemności 2 m3 (pan ma też takie 4-, 6- i 10-metrowe), a więc idealne pod ta ilość łuski, jaką mamy. Zbiorniki są
z włókna szklanego, zatem są odporne na warunki atmosferyczne w o wiele większym stopniu, niż silosy blaszane. Są w miare lekkie
no i niedrogie (sam zbiornik bez pokazanych na zdjęciu nóżek to około 500 zł). No i były używane nie do przechowywania całej
tablicy Mendelejewa, lecz do produkcji wina, o czym świadczyły mile pobudzające wyobraźnię resztki osadów fermentacyjnych w środku
. Wreszcie: mają one spłaszczony nieco kształt, przez co łatwiej znależć dla nich miejsce
docelowe nawet na zatłoczonym podwórzu, choćby gdzieś pod jakąś ścianą. Nie ma jednak róży bez kolców: zbiorniki są przystosowane
do ułożenia "na boku" i w tej pozycji leżą jakieś zaledwie pół metra nad ziemią; a przecież w silosie cała idea polega na tym, że
pod niego podjeżdża się taczkami lub podstawia beczkę i zawartość sama do podstawionego pojemnika spada. cóż, trzeba było zatem
przekonstruować...
Pomysł polegał na pospawaniu z profila 30*40 mm stelaża jak na rysunku, po czym wstawienia zbiornika w pozyci pionowej otworem
wsadowym do góry (30*40 mm to niewiele, ale łuska jest lekka). W dolnej części, na środku, został wycięty szlifierką kątową otwór
średnicy 160 mm. W otwór została wklejona krótka "pomarańczowa" rura kanalizacyjna (w moim przypadku było to lekkie kolanko,
lepsza będzie całkiem prosta). Od razu uprzedzam: samo wklejenie to za mało, więc boki rury oraz dno zbiornika zostały połączone
ze sobą paskami płaskownika 2 mm i śrubkami fi 5 mm. Do płaskowników została dospawana ramka z kątownika 15*15*1,5 mm, po której
przesuwa się płyta zamykająca zsyp, umieszczona pomiędzy tą ramką a brzegiem rury. Płytę zrobiłem z kawałka pleksigrasu, ale
równie dobrze można ją zrobić z blachy lub sklejki wodoodpornej. Ramka ogranicza zakres ruchu płyty, a podkładki pomiędzy
płaskownikami a dnem zbiornika regulują odległość płyty od brzegu rury tak, by płyta dawała się przesuwać, ale jednoczesnie
nie była zbyt luźna.
Sporą sztuką było wstawienie "obłego", nieco (jednak) przyciężkiego, a przy tym pozbawionego uchwytów zbiornika z góry do stelaża.
Na szczęście pomysł Gosi, by odciąć górny fragment jednego z pionowych profili, wstawić zbiornik i zaspawac profil na nowo okazał
się strzałem w 10-kę ! Nie trzeba było zbiornika tak wysoko dżwigać, a i manewrować nim było o niebo łatwiej. Efekt ? Proszę
bardzo:...
Końcowe uwagi: po ustawieniu wszystkie miejsca klejenia zostały "dla świętego spokoju" uszczelnione silikonem sanitarnym, a inne
otwory - zaślepione. Ponieważ zamknięcie zbiornika w formie zakręcanego dekla (patrz: zdjęcie poniżej) jest tak pomyślane, że
znajduje się od wewnątrz, więc by ustrzec się wody deszczowej w przypadku jakiejś nieszczelności, całość zostanie nakryta plastikową
pokrywą. Docelowo też w górnej części stelaża będzie dospawana opaska z blachy "bednarki", obejmujšca całość i dobrze dopasowana do
obłego kształtu zbiornika.
Zródła:
inwencja własna ;)