"Się wkurzyłem"




czyli: temat poniekąd konikowy, ale nie tylko

27.07.2012


tekst pisany 20.07.2012


Żyjemy w świecie, w którym rządzi pieniądz, a firmy sprzedające dowolny towar stają na głowie, by wcisnąć tenże każdemu, bez względu na to, czy potencjalny odbiorca potrzebuje go, czy nie. Nie inaczej jest na rynku artykułów do chowu koni i do jazdy konnej. Jednak zbyt agresywny marketing powoduje efekt przeciwny do zamierzonego i może u owego odbiorcy skutkować ciężką - uczciwszy uszy - k...wicą. Nie ukrywam, że ta przypadłość właśnie dotknęła i mnie.



Dziś rano odebrałem mailem ofertę od firmy (nazwę litościwie pominę), zajmującą się dystrybucją pasz, "której misją [sic !] jest szerzenie dobrych praktyk żywienia koni". Mimo, że niegdyś prosiłem grzecznie tą firmę o nie kierowanie do mnie więcej ofert handlowych, po raz kolejny znalazłem w swojej skrzynce materiały reklamowe, a za czymś takim to już naprawdę nie przepadam. Pobieżna lektura maila zrodziła moje wątpliwości co do stosunku jakości produktów do ich ceny i zasadności kierowania tej oferty akurat do naszej stajni. Zacząłem się więc w nią bardziej wgłębiac z zamiarem napisania tegoż artykułu. Traf chciał, że niemal w tej samej chwili wydzwaniano już do mnie z pytaniem, czy aby na pewno tą ofertę otrzymałem i czy aby już zapoznałem się z jej treścią... Jak rozumiem, zdaniem nagabującej mnie pani handlowiec powinienem był jeszcze wczoraj, przeczuwając nadejście maila od niego, pirzgnąć w kąt wszystkimi swoimi obowiązkami i lecieć do komputera, by siedząc jak na szpilkach i przebierając szkitkami z niecierpliwości czekać na ów spam, by móc na końcu radować się wielce z faktu, iż firma raczyła zaszczycić mnie swą uwagą...

Zabawnym momentem w dalszym toku rozmowy było zachowanie pani po drugiej stronie: gdy odpowiedziałem jej zgodnie z prawdą, że owszem, już przeczytałem ofertę, najwyraźniej zaskoczona wygęgała: "Iiii... Eee... I coo ?..." Normalnie: pełen profesjonalizm ! Opanowawszy przemożną ochotę odpowiedzenia szczerze w krótkich, żołnierskich słowach: "I [tu wstaw właściwe słówko] !" zwróciłem jej uprzejmie uwagę, że raczej dziwne jest kierowanie takiej oferty do przydomowej stajenki o mało sportowym, niewyczynowym charakterze - zwłaszcza, że ceny ichnich pasz wydają mi się nadzwyczaj wysokie. Pani o dziwo... nie zaprzeczyła ! Gdy zauważyłem, że te pasze to tak naprawdę tylko cięte siano z dodatkami, usłyszałem: "Aaaale mamy też czystą lucernę !" Nie zdzierżyłem i z nieskrywaną satysfakcją panią poinformowałem, że lucerna to i owszem, rośnie sobie u nas, niedaleko, przy tej samej ulicy, więc nie potrzebuję jej kupować w paczkach. Pani nadal była odporna na moje bardzo czytelne sugestie, że chyba jednak nie trafiła najlepiej ze swą propozycją. Koniecznie chciała, bym jednak coś u niej kupił ("bo wie pan, my sprzedajemy także detalicznie !" - ależ łaska wielka na mnie spłynęła !), zdecydowałem się rozmowę zakończyć, a następnie jeszcze bliżej przyjrzeć się produktom z oferty i podzielić się z Wami swoimi uwagami na ich temat. I nie ma co kryć, że ciąg dalszy niniejszego artykułu będzie równie wredny, paskudny i złośliwy, jak dotychczas, gdyż powstał on z zamiarem napiętnowania nie tylko spamowania i zdzierstwa (zdzierstwem jest bowiem dla mnie sprzedaż czegokolwiek po kosztach nijak mających się do realnej wartości, wynikającej z koszów procesu produkcji oraz podatków), ale także, a może wręcz przede wszystkim napiętnowania braku profesjonalizmu.

Wszedłszy na stronę internetową firy znalazłem jej "Dekalog Żywienia" - zbiór w zasadzie słusznych niby informacji na temat tego, jak i dlaczego tak, a nie inaczej należy konie karmić. Pod płaszczykiem naukowego zadęcia kryje się jednak zbiór truizmów, które powinny być prawdą oczywistą dla każdego, kto ma konia. Znajdziemy tam "światłe" porady: "Należy żywić stosownie do indywidualnego zapotrzebowania na składniki pokarmowe", "Niewłaściwa podaż składników pokarmowych może prowadzić do niedożywienia lub przekarmienia.", "Niedostateczne żywienie powoduje zahamowanie i zaburzenia wzrostu i rozwoju, spadek wydolności i jakości pracy, niedobory pokarmowe, obniżenie odporności i choroby.", "Pasza nieodpowiedniej jakości może stanowić czynnik etiologiczny chorób zwierząt, ma negatywny wpływ na apetyt i na przyswajalność składników pokarmowych.", "Zagrożeniem dla zdrowia i życia staje się obecność naturalnych czynników szkodliwych zawartych w surowcach roślinnych." Et caetera, et caetera - tylko że tak naprawdę dla właściciela konia realnie nic zupełnie z tego nie wynika. Podobnie, jak np. z porady, by zapewnić właściwy stosunek "tłuszczu do podaży antyoksydantów, wapnia do fosforu, cynku do miedzi itd." Nie umniejszam wiedzy autorce tekstu, absolwentce Technikum Hodowli Koni w Chojnowie, jednak najwyraźniej brak w tym opracowaniu podstawy: przemyślenia tego, do kogo ma on w założeniu być skierowany. Natomiast stwierdzenia typu "Pasze treściwe wymieszać (...) najlepiej z dodatkiem tzw sieczki, dodatek sieczki wydłuża czas pobrania, ułatwia właściwe rozdrobnienie, naślinienie i przyczynia się do prawidłowego ścierania zębów." dość jednoznacznie wskazują na marketingową rolę "Dekalogu", gdyż nasza firma dystrybuuje owe sieczki właśnie.

Skoro o sieczkach mowa - poświęcony jest im osobny artykuł o podobnym charakterze. "Bardzo ważnym jest – szczególnie w dzisiejszych warunkach stajennego chowu by nasze konie otrzymywały posiłki z dużym udziałem komponentów wysokowłóknistych i miały stały dostęp do najwyższej jakości pasz objętościowych." - to żadna prawda objawiona, to prawda, którą znał na wsi każdy przyzwoity gospodarz. Dodawał koniom sieczkę słomianą do owsa, by skłonić zwierzę do wolniejszego pobierania pokarmu, do dokładniejszego jego przeżucia i i w ten sposób poprawić trawienie. Nie są zatem prawdą stwierdzenia ze strony internetowej firmy, że "praktyka dodawania sieczki z powodzeniem stosowana jest już od kilkunastu lat" zwłaszcza, że nieopodal widnieje zdanie: "W dawnych gospodarstwach, w których użytkowano konie do ciężkiej pracy sieczka obok wysokoenergetycznych składników była podstawowym elementem końskiej diety. Podawano ją zmieszaną z ziarnami zbóż w postaci tzw. obroku." Jednak autor (anonimowy) za sieczkę rozumie tu też cięte siano i lucernę, wykazując ich zalety pokarmowe. Owszem, zalety są, ale są przy tym niemal identyczne, co w przypadku siana. Pocięcie siana na sieczkę nie podwyższa przecież ilości składników odżywczych, witamin ani innych ważnych żywieniowo substancji. Nie zmienia wartości energrtycznej pokarmu, a jedynie... cenę. O ile bowiem 15-kilogramowy balik dobrego siana można u nas kupić dziś (2012) po 4-5 złotych, o tyle cena 20-kilogramowego worka ciętego siana z dodatkiem lucerny w "naszej" firmie zaczyna się od 75 złotych, a kończy na 109. Sensu w tym brak zwłaszcza, że nawet kupując tam sieczki "z dolnej półki" na samą paszę objętościową w firmowych workach przy dawkowaniu zalecanym przez producenta należałoby miesięcznie wydać tak na oko conajmniej 400 złotych ponad dotychczasowe koszty. W tym kontekście jeszcze mniej sensu jest w wysyłaniu przez firmę reklamowego spamu na stronę stajni takich, jak nasza - małych, przydomowych, absolutnie nie nastawiających się na wielki sport. W takich stajniach nie ma ekstremalnego wysiłku u koni, a tylko taki mógłby usprawiedliwiać stosowanie w miejsce siana i owsa rozmaitych paczkowanych cudności. Skład sieczek jest generalnie wyjątkowo podobny: lucerna, słoma (cięte lub granulowane), do smaku trochę melasy, ewentualnie sztuczne dodatki smakowo-zapachowe. Słowem: żadna rewelacja, nic, co usprawiedliwiałoby tak wysoką cenę. Trochę lepiej jest za to z tzw. paszami specjalnymi - to podprażane ziarna zbóż z dodatkiem melasy, oleju sojowego i drożdży. W przypadku tych ostatnich nie ma jednak co mówić o "żywych kulturach" w niekorzystnych warunkach paczki z paszą.

Pasze są opisane są równie wzniosłymi, naukowymi, starannie dobranymi marketingowo słowy, co wspomniany wyżej "Dekalog". To ma zapewne skłonić czytającego do podziwu nad fachowością firmy w taki sam sposób, co rozmaite "prowitaminy", "żywe kultury bakterii", "suplementy diety" i inne "mikrogranulki", którymi jesteśmy zarzucani z ekranów telewizorów i głośników radiowych - gdy tymczasem mało kto z kupujących (o ile w ogóle ktokolwiek) zastanawia się, co tak naprawdę te terminy oznaczają. "Mieszanka traw i lucerny specjalnej receptury pomagającej w budowie i remodelingu masy mięśniowej", "najlepszej jakości biologicznej białko, które wspiera tonus mięśniowy i rzeźbę mięśni", czy "bogata w szerokie spektrum witamin i minerałów" to tylko przykłady "poetyzujących" opisów. Tonus, remodeling, spektrum - cóż jednak dostajemy po odrzuceniu tych ozdobnych komunałów ? Niewiele. Takie ogólnie znane frazesy są pozbawione tak naprawdę jakiejś bardziej istotnej treści. Jest w opisach pasz niekiedy ich skład, a niekiedy informacja o dawkowaniu. Czemu niekiedy, skoro powinna być zawsze ?! Jest też parę kuriozów, np. stwierdzenie, że pasza X "zapewnia ten sam poziom energii co 1 kg dobrego pastwiska lub niskoenergetycznej paszy treściwej." Pomijając zabawny lapsus o koniu jedzącym 1 kilogram pastwiska (zawsze mi się wydawało, że koń to raczej je trawę, a nie grunt), należałoby zapytać: skoro to to samo, co siano, czy trawa, to po jaką cholerę płacić wyższe kilkadziesiąt złotych za coś, co jest tak naprawdę w postaci 'au naturel' 10 lub więcej razy tańsze ? Inna pasza to "niskocukrowa mieszanka lucerny i wysłodków buraczanych" - jest polecana dla... koni z tendencją do nadpobudliwości. Cóż, rzecz jest dyskusyjna, bowiem buraki cukrowe, czy półcukrowe nie są codziennością w diecie przeciętnego konia, zatem o niskocukrowości można by mówić tylko wtedy, gdyby ktoś takie buraki stosował stale i z jakichś tam powodów przeszedł na tą paszę. A aplikowanie wysokobiałkowej lucerny koniom nadpobudliwym tez jest moim zdaniem rzeczą kontrowersyjną.

Ciekawą za to propozycją wydawać się by mogła propozycja firmy "optymalizacji codziennych dawek pokarmowych w sposób zapewniający realizację zapotrzebowania na niezbędne składniki pokarmowe" i opracowanie "indywidualnych programów żywieniowych dla koni na różnych poziomach użytkowania oraz zoptymalizowanych modeli żywienia grupowego." W ramach programu Performance/Dietetics, którego cena zaczyna się na poziomie 450 zł (a gdzie się kończy - nie wiadomo), zostanie opracowany dedykowany model żywieniowy a klient otrzyma zaopatrzenie w określone (sic !) komponenty diety na okres 1 miesiąca (i teraz już wiadomo, dlaczego nie ma górnego kresu ceny). Proszę też zwrócić uwagę, że ów model zostanie opracowany "na podstawie wywiadu z właścicielem i sugestii indywidualnych" - czyli tak naprawdę podstawą w miejsce rzetelnej analizy stanu zdrowia i kondycji konia jest informacja typu: "koń chodzi ujeżdżenie klasy C, co 2-gi dzien po godzinie" - a to jednak chyba trochę za mało, by nazwać usługę profesjonalną, a ocenę potrzeb konia - rzetelną. Dodatkowe "atrakcje" wchodzące w skład oferty trzeba między bajki włożyć. Pierwszą bowiem jest "pomiar masy ciała 1 raz w roku" (mam nadzieję, że konia, a nie jeźdźca), ale konia w tym celu przez pół Polski wieźć nie będę, a i nie wyobrażam sobie, by to firma do mnie przyjechała z wagą. Drugą jest "analiza siana i owsa 1 raz w roku" - w znakomitej większości przypadków nic taka analiza nie będzie warta, bo będzie dotyczyć jakiejś próbki, a przecież siano, jakim karmimy konie to siano z różnych źródeł. Ba, przecież nawet siano z tej samej łąki może mocno różnić się od siebie nawet wówczas, gdy pochodzi z miejsc odległych o zaledwie kilka metrów !

Cóż, w tych okolicznościach chyba raczej nie dołączymy do grona, w którym ponoć są osoby polecające "naszą" firmę: Jarosława Skrzyczyńskiego, Pawła Warszawskiego, czy Williama Foxa Pitta. A pasze ? Proszę mnie nie uszczęśliwiać na siłę, jak bedę potrzebował, to sobie "wygooglam" i kupię taką, jaką zechcę. Drogie (w przenośni i dosłownie) firmy, szanujcie klienta - jak prosi o nie wysyłanie ofert, to zróbcie, o co prosi. A przynajmniej poprzestańcie na mailach, nie zawracając czterech liter telefonami. Bo a nuż wkurzony klient faktycznie zapozna się z waszą ofertą i powie szczerze, co o niej myśli - co widac na załączonym powyżej przykładzie. I uwaga, bo choć dziś ów klient nie podaje jeszcze nazwy firmy, to jutro może wkurzyć się troszkę bardziej !



Powyższy rysunek jest oczywiście autorstwa naszego znakomitego rysownika, pana Andrzeja Mleczki. Mam nadzieję, że autor nie pogniewa się za "zacytowanie" tu tego rysunku - nie znam jednak innego, który tak doskonale pasowałby do opisanej tu sytuacji.



Zródła:

strona internetowa spamującej firmy