Opracowania naszego autorstwa




Poniżej:

"Naturalna pielęgnacja kopyt",
czyli słów subiektywnych kilka o metodzie dr Strasser





Od pewnego czasu coraz więcej mówi się o tzw. naturalnej pielęgnacji kopyt koni. Jej ideą jest zapewnienie kopytom twardego, zróżnicowanego podłoża, umożliwiającego naturalne ścieranie się kopyt. Podstawą jest też jak najdalej idące zminimalizowanie, a wręcz zaniechanie podkuwania. Orędownikiem "pielęgnacji naturalnej", opisanej w książce pt. "Prawdziwy świat koni" jest Jaime Jackson. W książce tej na podstawie badań statystycznych (niestety na nielicznych, a więc moim zdaniem raczej niereprezenatywnych próbkach) określono "wzorcowe" kopyto naturalne, wskazując różnice w jego kształcie, rozmiarach, ukątowaniu i innych parametrach fizycznych w odniesieniu do kopyta uznawanego powszechnie za prawidłowe przez współczesną literaturę weterynaryjną i podkuwniczą. W trend "pielęgnacji naturalnej" wpisuje się też popularyzowane obecnie rozczyszczanie kopyt zgodnie z metodą lansowaną przez lekarza weterynarii z wieloletnim doświadczeniem, dr Hiltrud Strasser.

Zagadnienie naturalnej pielęgnacji kopyt jest rzeczą bardzo interesującą. Wiele informacji i teorii podawanych przez ww. osoby wydaje się być bardzo słusznych i zasadnych. Stanowią one ciekawą (i z oczywistych względów tanią) alternatywę dla tradycyjnej pielędnacji kopyt. Znajdują więc duży posłuch u posiadaczy koni, zwłaszcza koni z takimi schorzeniami kopyt, których zaleczenie lub wyleczenie jest z punktu widzenia współczesnej weterynatii trudne albo wręcz niemożliwe. Metody te są traktowane przez nich jako "ostatnia deska ratunku", a że czasem przynoszą poprawę, więc wychwalane są pod niebiosa. I słusznie, skoro okazały się skuteczne ! W polskich warunkach teoria kopyt naturalnych pada na grunt podatny tym bardziej, że niewielu niestety jest u nas podkuwaczy - fachowców z prawdziwego zdarzenia, za to mnóstwo jest partaczy (w najgorszym rozumieniu tego słowa), po działalności których stan kopyt się nie poprawia, lecz wręcz pogarsza.

Generalnie metody oparte na "naturalnosci" zakładają nie podkuwanie koni. Uznają, że tradycyjne podkuwanie oraz rozczyszczanie z zachowaniem "książkowych" kątów wsporowych 45-50 stopni na przód i 50-55 stopni na tył oraz wysokich piętek powoduje, że pojawiają się schorzenia trzeszczkowe (tymczasem tradycyjna weterynaria zakłada, że strome kopyto i kucie na okrągłe podkowy u koni-trzeszczkowców zmniejsza ból). Klasyczne podkuwanie ma powodować zacieśnienie się kopyt, a przez to problemy z chodzeniem i równowagą, zaś strome kopyto ma prowadzić do przykurczu ścięgien, które podczas ruchu zwierzęcia nie rozciągają się, jak należy, a w efekcie słabną. Poniekąd te teorie znajdują potwierdzenie w klasycznym podkuwnictwie, które zaleca okresowo rozkuwanie koni na jeden 6-8 tygodniowy okres w roku. Dalej: kopyto idącego konia usztywnione podkową nie "pracuje" (tzn. nie rozciąga się minimalnie) na boki, co pogarsza przepływ krwi przez nie. Uważa się też, że koń kuty ma zbyt słaby kontakt z podłożem, a utwardzenie kopyta metalem powoduje, że bardziej są przez zwierzę odczuwane wibracje, zwłaszcza przy pracy na twardym podłożu. Zaburzenie przepływu krwi ma też ponoć skutkować zaburzeniami w pracy innych narządów. Metoda "naturalna" głosi też, że koń bosy o "naturalnie" ukształtowanych kopytach ma lepszą przyczepność od podkutego.

Jak widać rozdźwięk w obu szkołach: "klasycznej" i "naturalnej" jest duży. Przy tym zwolennicy tej drugiej podają liczne przykłady koni wyleczonych metodą dr Strasser. Metoda ta z uwagi na jej autorkę, czynnie pracującego doktora nauk weterynaryjnych, jest przez nich uważana za metodę opartą na badaniach weterynaryjnych. Reklamowana jest jako dająca koniom pełne zdrowie i długowieczność, a zwierzętom chorym - powrót do pełnego zdrowia; niestety tu zaczyna się już operowanie nieco "nadętymi" hasłami reklamowymi typu: "[Dr Strasser] Pokazała właścicielom koni na całym świecie drogę do uniknięcia wielu problemów, które dziś uważamy za nieuniknione lub/i nieuleczalne. Właściwie można powiedzieć, że ocaliła niezliczone ilości koni przed niepotrzebnym cierpieniem oraz przedwczesną śmiercią." itd. itp.

Metoda dr Strasser, kórej początki sięgają ponoć roku 1980, jest niewątpliwie oparta na dużej wiedzy autorki z dziedziny anatomii, histologii i fizjologii. Nie ma jak do tej pory naukowych weterynaryjnych studiów, które zaprzeczałyby wynikom jej badań. Niestety trzeba sobie także powiedzieć inną ważną rzecz: nie ma jak do tej pory żadnych oficjalnych badań naukowych, które potwierdziłyby skuteczność metody, zwłaszcza skuteczność tak powszechną i wysoką, jak to się głosi. Weterynarze mają skrajnie różne zdania na temat prac dr Strasser, lecz przeważają opinie krytyczne. Entuzjaści metody słusznie zauważają, że "Wielu z nich [tych negujących osiągnięcia dr Strasser weterynarzy] nie specjalizuje się w koniach, a spośród tych ze specjalizacją poziom wiedzy na temat końskiego kopyta jest zazwyczaj bardzo ograniczony. Od kiedy większość koni, które przychodzą do klinik weterynaryjnych jest podkutych, wielu z nich nigdy nie widziało zdrowego bosego konia czy chociażby zdrowego bosego kopyta. Wiele obecnych książek weterynaryjnych ukazuje ten sam problem. Pokazują one tylko kopyta podkute oraz/lub zaciśnięte - innymi słowy nieprawidłowe." Sporo w tym niestety prawdy, ale równie dużo demagogii. Tym bardziej warto by przeprowadzić oficjalne badania skuteczności metody i aż dziw bierze, że nie przeprowadzono ich przez minione 30 lat...

Wielu podkuwaczy widzi równie dużo plusów, co i minusów metody dr Strasser. Wykazują oni przy tym nieprawidłowości niektórych jej tez. Na przykład przeciwstawiają jej badania Benoit z 1993 roku, który twierdzi, że choć stopień odczuwalnych wibracji w kutym kopycie jest większy o 30% w porównaniu z kopytem "gołym" kopytem, to stosowanie podkładek do podków ten stopnień zmniejsza nawet poniżej tego, który jest typowy dla kopyta "naturalnego". Nieprawdziwe ma też być twierdzenie, że kucie powoduje zanik czucia w kopycie. Każdy podkuwacz bowiem wie, że bez względu na kucie konie tak samo będą reagować na nacisk kowalskich "czułek", czy ostrze kopystki lub noża. Obalona również została teoria pani Strasser mówiąca, że podkowiaki przewodząc zimno mają zły wpływ na kopyta - tu posłużono się badaniami za pomocą termografu. Podkreśla się, że sugerowanie wpływu kucia na pogorszenie krążenia skutkujące chorobami nerek, wątroby, czy skóry nie zostało ani w żaden sposób zbadane, ani w żaden sposób udowodnione - zwłaszcza, że przecież choroby nerek są rzadkie, choć kutych koni nie brakuje. Ponadto wiadomo, że poprawnie wykonane (!) kucie nie powoduje narastającego zawężenia kopyt; wręcz przeciwnie: często przez celowe, odpowiednie kucie podkuwacz może doprowadzić do poszerzenia zbyt wąskiego kopyta. Wreszcie kluczowa sprawa: z badań na dzikich koniach wynika (Ovnicek, Jackson, Rooney), że u dzikich koni typowe jest nachylenie rzędu powyżej 50 stopni, gdy tymczasem metoda dr Strasser (jak również większość podręczników klasycznego podkuwnictwa) za naturalne uznają ukątowanie nie większe niż 45 stopni.

Na teorie dr Strasser cieniem kładą się tez jej bardzo radykalne wypowiedzi związane nie z kopytami, lecz innymi aspektami chowu i użytkowania koni. Przykładowo: wskazuje ona ma szkodliwość stosowania ochraniaczy, gdyż "żyły powiększają się tylko wtedy, gdy krew jest wypchnięta przez nie, lecz pod zaciskającym bandażem nie ma już miejsca powiększenie (w tym obszarze nie ma, tak jak u człowieka, mięśni, w które żyły mogą się "wtopić"). W rezultacie porcja krwi wtłoczona do dolnej części kończyny nie może powrócić do jej górnej części, zachowując wyjściową objętość, a żyły w tym rejonie nabrzmiewają i z biegiem czasu mogą ulec patologicznym zmianom prowadzącym do powstania żylaków" ["Rumak piekny i zdrowy", strona 44]. A przecież jeśli coś gdzieś uciska, to należy pomyśleć o tak skonstruowanych ochraniaczach, by nie uciskały, a nie negować ich stosowania. Analogicznie: czy obcierający but ma być argumentem przeciw stosowaniu butów w ogólności ?...

Podsumowując: wiele założeń metody dr Strasser jest słusznych i zasadnych, niektóre jednak z wniosków z jej teorii wypływających nie przekonuje. Cóż, teorie teoriami, można się z nimi zgadzać, lub nie. Jednak bardzo poważnymi argumentami przeciwko zaakceptowaniu metody bez zastrzeżeń są: brak jakichkolwiek oficjalnych badań wykazujących jej skuteczność oraz negowanie "z założenia" dotychczasowych podstaw wiedzy z zakresu podkuwnictwa. Niestety jednoczesne obietnice spektakularnych efektów oraz robienie odpowiedniej marketingowej otoczki powoduje, że wiele osób chętnie zawierza metodzie i tak samo negując dotychczasowe osiągnięcia weterynarii i podkuwnictwa ślepo zabiera się za "obróbkę" swoich koni na własną rękę. Jeszcze gorzej, że wręcz zachęca się ich do tego sugerując, że po zaledwie trzydniowym kursie (2 dni teorii i 1 praktycznej nauki rozczyszczania na kopytach z rzeźni, koszt w 2009 roku - 850 zł) będą w stanie samodzielnie zadbać o swoje zwierzę. Niestety prawda wydaje się być inna: oczywiście zdolny, działający ostrożnie, mający "miarkę w oku" i sprawnie manualny kursant będzie zapewne w stanie po takim kursie raz i drugi rozczyścić zdrowe i prawidłowo ukształtowane kopyta. Czy jednak można powiedzieć,że KAŻDY da radę strugać je poprawnie, szczególnie przez dłuższy czas, gdy minimalne niedokładności moga kumulować się i powodować wady postawy konia oraz skutkować dalszm nieprawidłowym rozwojem kopyt ? Przecież rozczyszczanie kopyt to sztuka, która wymaga precyzji i pewnej ręki ! Mało kto te cechy ma "z urodzenia", mało kto będzie w stanie wykazać się fachowością po zaledwie 1 dniu ćwiczeń praktycznych, podczas których mógł w dodatku usiąść sobie wygodnie na krześle i operując nożem trzymać kopyto tak, jak mu było najwygodniej. Ja nie wyobrażam sobie powierzenia zdrowia konia w takie niedoświadczone ręce i w tej sytuacji raczej stoję na stanowisku, że każdy powinien robić to, co potrafi robić dobrze. Po takim minikursie rozczyszczać DOBRZE nie będę potrafił z całą pewnością. Tak, jak jestem informatykiem, więc zajmuję się komputerami, tak od kopyt jest kowal, więc nie zamierzam się z nim zamieniać na kompetencje. Niech drwal rąbie drzewa, a chirurg robi operację mózgu - i broń Boże na odwrót !

Niestety potem robi się jeszcze gorzej: informacje przyswojone na kursie radośnie i bezkrytycznie (bo w końcu typowy kursant zwykle nie ma wiedzy, by zanegować treść wykładu, czy polemizować z wykładowcą !) powodują powstanie czegoś, co - bądźmy szczerzy - zna chyba każdy z nas, a co ja nazywam "syndromem dnia drugiego". Otóż zazwyczaj każdy początkujący (w dowolnej dziedzinie) pierwszego dnia poznawania czegoś nowego i fascynującego entuzjastycznie wchłania i przyjmuje za pewnik podawaną mu wiedzę. Zaś dnia drugiego uważa się za "alfę i omegę", niemal instruktora, który już wszystkie rozumy pozjadał i jest tak mądry, że sam próbuje szkolić innych. Jak widać po lekturze for dyskusyjnych są tacy, którzy zaliczając krótki kurs poczuli się uprawnieni do diagnozowania schorzeń układu ruchu u cudzych koni i autorytatywnego udzielania porad zgodnych z teoriami dr Strasser, lecz nierzadko sprzecznych z uznaną wiedzą medyczną, prawami fizyki, czy zwykłym zdrowym rozsądkiem. Naładowani "strasserowymi" poglądami zakładają, że "współczesna weterynaria działając według ogólnie przyjętych zasad i schematów i niewłaściwie ocenia stan koni." Szkoda, że do swojej wiedzy i kwestii diagnostyki nie podchodzą z większą pokorą, nie widząc kuriozalności całej sytuacji i zdając się zapominać, iż stawką w tej zabawie może być zdrowie konia. Gdybym którejś z takich osób oświadczył, że po 3 dniach grania na Flight Simulatorze kupiłem samolot i chcę ją zabrać na podniebną wycieczkę, zapewne popukałaby się w czoło. Ale sama po zaledwie powierzchownym "liźnięciu" tematu kopyt uważa się za Mistrza Podkuwnictwa... Uważam więc, że ten kurs powinien być "z definicji" przeznaczony raczej dla fachowców - podkuwaczy z zawodu. Powinien być sposobem na uzupełnienie posiadanej już wiedzy, a nie pożywką dla neofitów, którzy dowiedziawszy się czegoś, co do ich wyobraźni mocno trafiło, wierzą w to ślepo, bo "te teorie są nadzwyczaj obrazowe i układają się w spójną całość". Nie zdają sobie jednak przy tym sprawy, że ta obrazowość i spójnośc nie decydują o bezwzględnej prawdziwości i poprawności tych teorii oraz że tak, jak nie wszystko w szkoleniu konia da się załatwić metodą Monty Robertsa, tak nie wszystko w pielęgnacji kopyt da się załatwić metodą dr Strasser.

Czym się kończy wiara w swoją wiedzę po trzydniowym kursie, najlepiej zobrazuje ta historia: w toku dyskusji na "Stajence", w której niektórzy "postkursowi" miłośnicy BUA (Barefoot Uber Alles - nazwa śliczna, acz nie mojego autorstwa), pokazałem dwa zdjęcia rentgenowskie jednego z tylnych kopyt naszej Belin i poprosiłem o ocenię jego oraz wskazówki na temat rozczyszczania w przyszłości zgodnie z metodą pani Strasser. Dowiedziałem się, że jest to "kopyto strome, zaciesnione w duzym stopniu, ma wypchniete chrzastki, by wymienic tylko kilka deformacji", że jest to także "kopyto z wysokimi piętkami, koślawe i z lekką rotacją kości kopytowej", "potrzebne są cięcia otwierające kopyto" oraz że zapewne celowo spód zdjęcia obciąłem, aby podkowy nie pokazać". I w tym momencie wyszła na jaw cała miałkość i jałowość wywodów BUA... Zamieszczone przeze mnie zdjęcia zostały zrobione przez dr Kalinowskiego tuż przed jej kupnem przez Kasię, gdy klacz miała prawie 7 lat. Belin przez ten czas nigdy nie była kuta, nie miała (i nie ma) żadnych wad postawy, a w przeszłości nie była obciążana praktycznie żadną pracą (poza przyuczeniem do siodła w pewnym momencie życia). Od zawsze aż do chwili obecnej włącznie była w 100% zdrowa pod każdym względem. Pokazane kopyto NIE było i NIE jest strome (47 stopni, kopyto tylne). NIE jest "zacieśnione w dużym stopniu". NIE ma wysokich piętek i NIE jest koślawe, a wręcz przeciwnie: jest tak proste, jak to tylko możliwe. "Chrząstki" ? "Rotacja" ? Warte śmiechu ! Zaś spodu zdjęcia nie "obcinałem celowo, by podkowy nie pokazać", bo podkowy tam nigdy nie było - gdyby była, byłby widoczne ślady. Nawet tego "postkursowi fachowcy" nie potrafiliście rozpoznać ! Nie wiedzieli też, że do diagnostyki rentgenowskiej na ogół kopyta się rozkuwa... Opinie weterynaryjne (dr Kalinowski i dr Kucharska) i kowalskie (Z. Jurasik) przed kupnem były bardzo zgodne: kopyta są wzorcowe. Ale cóż, zapewne dlatego, że "większość kowali i wetów nie ma zielonego pojęcia o kopytach dobrych", a my jesteśmy "tępaki". Bo kopyta dobre to kopyta rozczyszczane wg sposobu pani Strasser. Każda inna noga jest zła, bo bo pani Strasser mówi, że taka jest zła... Takie myślenie zakrawa mi bardziej na - proszę o wybaczenie - sektę.

A do jakich paranoi doprowadzić może ślepa wiara w "jedyną słuszną" teorię, pokazuje opublikowana w Internecie historia cierpiącego na ochwat kuca o imieniu Tilly. Był on "leczony" przez właściciela, adepta kursu pani Strasser. Zgodnie z filozofią kopyta naturalnego osoba ta zmuszała przez 2 miesiące konia do ruchu w celu poprawienia ukrwienia kopyt. W międzyczasie czterech niezależnych weterynarzy zapoznawszy się ze stanem cierpiącego zwierzęcia bezskutecznie zalecało leczenie za pomocą konwencjonalnych środków. Kuc ostatecznie został uśpiony, ponieważ osoba ta stale zmuszając obolałe zwierzę do ruchu nie mogła znaleźć weterynarza, który tolerowałby takie jej działania. Co najbardziej dla mnie kuriozalne: po tym wszystkim właściciel Tilly uważa, że ci weterynarze, którzy nie akceptując tych "strasserowskich" praktyk odmówili współpracy, mieli "klapki na oczach", nie mieli w ogóle na względzie dobra kuca i rzekomo nie podejmowali działań ze strachu o utratę swojej reputacji. Nie dziwota więc, że otrzymując takie sygnały 6 marca 2001 roku Międzynarodowe Stowarzyszenie Ochrony Koni (International League for the Protection of Horses) wydało komunikat prasowy, ostrzegający posiadaczy koni o niebezpieczeństwach, będących wynikiem stosowania metody dr Strasser. W komunikacie uznano, że zachęcanie na kursach niedoświadczonych amatorów do radykalnego odejścia od powszechnie stosowanych metod pielęgnacji kopyt i do własnoręcznego ich rozczyszczania może stanowić poważne zagrożenie dla zdrowia zwierząt. Akceptując niektóre teorie z tej metody jednocześnie takie zachęcanie uważano za skrajną nieodpowiedzialnośc. Zauważono też, że takie postępowanie może powodować cierpienie zwierząt i tym samym stanowić naruszenie "Animals Act 1911" (odpowiednik naszej ustawy o ochronie praw zwierząt). Postulowano więc natychmiastowe wstrzymanie tych szkoleń.

A przy okazji: oto wyczytana ważna informacja, której jakoś się specjalnie nie nagłaśnia, a która ma swój ciężar gatunkowy: "Możliwe jest w niekórych przypadkach, że choć kopyta stają się coraz zdrowsze, serce nie jest wystarczająco silne by wspomagać proces wyzdrowienia. U koni, u których serca zostały już uszkodzone w wyniku przetrzymywania w boksach przy [jednocześnie] zaawansowanym kuciu (bez wspomagania krążenia przez [pracujące, rozkute] kopyta), możliwy jest zawał serca w pierwszych 6-8 tygodniach od rozpoczęcia rehabilitacji." Ciekawe, ilu kursantów, przekonanych po kursie o swoich umiejętnościach jest świadomych tego ?...

Skoro już mowa o kursach firmowanych przez panią Strasser i przyznawanych certyfikatach "Hoofcare Specialist": autor jednego z tekstów stanowiących materiał do niniejszego artykułu zauważa słusznie, że szkoleniami rządzi swoisty system, który nazywa wręcz "franczyzą", czyli systemem restrykcyjnym, opartym na ścisłej i ciągłej współpracy. Pani Strasser wymaga bezwarunkowego zaakceptowania i ścisłego poświęcenia się jej metodzie: "Certtfikat Hoofcare Specialist może zostać unieważniony w dowolnym momencie, jeżeli dana osoba odbiega w swoich praktykach [pielęgnacji kopyt] od zasad i metod dr. Hiltrudy Strasser"... Innymi słowy: kursant, który zapłaciwszy za kurs otrzymał certyfikat MUSI stosować wyłącznie metodę dr Strasser pod groźbą utraty certyfikatu (i tym samym wyrzucenia w błoto swych pieniędzy). Dalej: "Certyfikacja Hoofcare Specialist nie upoważnia nikogo do otwarcia Hoof Clinic [kliniki zajmującej się kopytami] ani innej działalności związanej z rehabilitacją kalectw z wykorzystaniem metody Strasser, chyba że na drodze osobnego porozumienia z Hiltrud Strasser." Czyżby płatnego ? Cóż, zrozumiałe jest, że autorka oryginalnej metody chce w ten sposób chronić ją, chronić swoją markę, jednak odnosze subiektywne wrażenie, że mniej istotne staje się tu upowszechnianie wiedzy w imię dobrostanu zwierząt, a na pierwszy plan wysuwa się tzw. "wynalazek Fenicjan"...

Pani Strasser jest bez wątpienia świetna w marketingu. Jej metoda niewątpliwie ma mnóstwo zalet i jest zasadna w bardzo wielu przypadkach. Przestrzegałbym jednak przed ślepym fanatyzmem. "Elementy składowe" metody można bowiem podzielić na trzy grupy. Pierwszą stanowią te, które nie znajdują poparcia poprzez dowody naukowe (a nawet: wręcz przeciwnie, znajdują zaprzeczenie; patrz wyżej: kwestia wibracji, chorób nerek, zawężania kopyt). Inne elementy metody są ciekawe, a dobrze wykonane są nieszkodliwe i warte spróbowania - np. postulat rozczyszczania częstszego, a delikatniejszego (szczególnie w przypadkach patologicznych). Wreszcie są elementy bez wątpienia słuszne i zasadne, np. zalecenie utrzynywania koni w środowisku maksymalnie zbliżonym do naturalnego - ale to przecież akurat nic odkrywczego. Gdybym miał oceniać samą metodę dr Strasser po tym, czego dotąd się dowiedziałem, powiedziabym, że zapewne w wielu przypadkach daje ona wymierne korzyści; lecz jednocześnie radykalizm polegający na uznawaniu jej za jedyną słuszną oraz bezwzględne traktowanie podków jako zawsze wielkiego zła i kategoryczne zalecenie rozkuwania wszystkich koni bez wyjątku to popadanie w skrajność, a tym samym: gruby błąd. Ponoć pierwsze "klasyczne", przybijane podkowy to wynalazek z czasów celtykich, aczkolwiek pierwsze próby zabezpieczeń kopyt miały miejsce jeszcze kilkanaście wieków wcześniej (np. poprzez stosowanie hiposandałów). A przecież takich, czy innych "butów" dla koni nie wymyślano sobie "dla jaj", czy dla ozdoby, tylko w konkretnym celu: ochrony kopyt. Konie użytkowane stale, na co dzień, chodzące po bezdrożach i dźwigające na grzbiecie dodatkowy ciężar, wyraźnie kopyta sobie niszczyły. Potrzeba zapobiegania temu nie była czyjąś fanaberią, tylko najzwyklejszą koniecznością. To, że dziś większość koni pracuje tylko "od święta", prowadzi do dużych nieporozumień w kwestii potrzeby podkuwania i lekkomyślne zakładanie, że bez podków można obejść się zawsze i wszędzie. A tymczasem okazuje się, że nie ma recepty uniwersalnej na zdrowe kopyta, a każdy koński przypadek musi być rozpatrywany indywidualnie. Jeśli w kwestii kopyt jest jakaś generalna prawda absolutna, to jest ona co najwyżej taka: konie kuje się wtedy, kiedy trzeba i tak, jak trzeba. Nie ma zazwyczaj większego sensu podkuwania konia lekko pracującego, czy wręcz nie pracującego, o zdrowych kopytach, spędzającego większość życia na miękkim podłożu i użytkowanego w odpowiedzialny sposób. Ale praca w nie zawsze idealnych warunkach (jazda wierzchem po drogach kamienistych, praca w zaprzęgu, zadania specjalne typu zrywka drewna) zazwyczaj wymusza stosowanie podków dla dobra zwierzęcia. Tak samo wymuszać to mogą niektóre wady postawy, które bez odpowiedniego podkuwania po prostu będą się pogłębiać. Podkuwanie, rzecz jasna, nie jest żadnym złotym środkiem i ma swoje wady - jak wszystko na tym świecie. Ale rozsądne, racjonalnie stosowane i prawidłowo wykonane podkuwanie ma zdecydowanie więcej zalet, niż wad. Zaś pani Strasser nie myląc się w wielu elementach składowych swojej metody, myli się ogromnie w swym "światopoglądowym ekstremizmie". Dobrze to zostało ujęte w jednej z opinii, która moim zdaniem będzie stanowić dobre podsumowanie tego tekstu: "Barefoot is always an option, but barefoot-only has been difficult to put into practice."

P.S. po latach:...

Powyższy tekst spotkał się reakcją jednej z miłośniczek BUA, któa stwierdziła m.in, że jest on "mało rzeczowy" (sic !) bo "osoba pisząca [czyli ja] nie była uczestnikiem takiego kursu, po drugie jest w tej krytyce sporo błędów - choćby to, że sama dr Strasser stwierdza, że są przypadki kiedy nie powinno się konia rozkuwać, czy to, że 3-dniowy kurs certyfikatu nie daje, by go zdobyć trzeba ukończyć szkolenie w ośrodku dr Strasser, co o ile mi wiadomo udało się w Polsce tylko jednej osobie". Dalej następuje typowa dla BUA "oczywista" diagnoza weterynaryjna wspomnianych w artykule doskonale zdrowych kopyt Belin, u której metodą chyba przepływu fluidów tudzież wróżenia z układu ciał astralnych autorka komentarza autorytatywnie stwierdza, że "pachnie to położonymi piętkami, za długim pazurem i możliwe, że odwrotną rotacją, więc kto mylił się bardziej ? kursant czy... No właśnie, Od tamtego czasu minęło ładnych parę lat, a Bela ma nadal doskonale zdrowe nogi i żadną miarą nie chce współpracować ze strasseromaniakami :). Właśnie takich postaw typu "moja prawda jest mojsza ni twojsza, bo moja jest najmojsza" u ludzi boję się najbardziej i o takim właśnie zjawisku w artykule pisałem. Niestety zwolennicy BUA cechują się często gorliwością graniczącą wręcz fanatyzmem. I zwykle nie potrafią przyjmowac do wiadomości istnienia poglądów innych, niz własne, co w połączeniu z ograniczoną umiejętnością czytania ze zrozumieniem daje tragiczny efekt... Powtórzę więc fragment początkowej części tekstu, stanowiący jednocześnie jego myśl przewodnią: "Wiele założeń metody dr Strasser jest słusznych i zasadnych, niektóre jednak z wniosków z jej teorii wypływających nie przekonuje. Cóż, teorie teoriami, można się z nimi zgadzać, lub nie. (...) Niestety jednoczesne obietnice spektakularnych efektów oraz robienie odpowiedniej marketingowej otoczki powoduje, że wiele osób chętnie zawierza metodzie i tak samo negując dotychczasowe osiągnięcia weterynarii i podkuwnictwa ślepo zabiera się za "obróbkę" swoich koni na własną rękę." Pocieszające jest jednak to, że i wśród osób negujących podkuwanie są i głosy rozsądku takie, jak ten: "Mam świadomość, co sama wiedziałam po 3-dniowym kursie... I wolałabym, żeby po takim czymś się ludzie nie zabierali za struganie koni (...) Tak czy inaczej, wiem, że wiedzą można się "skaleczyć", ale uważam, że wyłącznie w sytuacji przerostu pewności siebie. Przy zachowaniu ostrożności, samokrytycyzmu, przy ciąglej obserwacji odpowiedzi konia i kopyt - naprawdę marginesu trochę jest i lepiej coś wiedzieć niż nie wiedzieć." - pod tymi słowami chętnie się podpiszę, bo są wyważone i nie skażone fanatyzmem. Z metoda Strasser można się zgadzać, lub nie, ale jest wręcz przestępstwem zachęcanie kursantów do "rżnięcia podeszwy naprawdę mocno i ośmielania ludzi, którzy początkowo mieli wątpliwości, czy nie skrzywdzą zwierzaka." (cytat z uczestniczki kursu). Natomiast otwarty umysł, podejście "stopniowane" i umiejętnośc kryrtycznej obserwacji efektów swoich poczynań to jest to, o co powinno chodzić zawsze - tak w przypadku świeżo upieczonego adepta klasycznej szkoły podkuwnictwa, jak i w przypadku zwolenników nie podkuwania.

Zródła:

http://www.anvilmag.com/farrier/207f2.htm
http://www.hoofcare.com/ilph_strasser.html
http://www.hoofcare.com/ukgroups_strasser.html
http://www.hoofcare.com/carre_strasser.html
http://www.ochwat.pl/index.html
http://www.farrier-giles.co.uk/articles.htm
http://www.hoofcare.com/news/conf_wildenstein.html
dyskusja na forum "Stajenka" (stajenka.fora.pl)