S.O.S. dla... kogo ?




czyli: o kolejnych działaniach śląskiej fundacji

24.10.2015


Niniejszy tekst jest tylko i wyłącznie odzwierciedleniem mojej osobistej opinii co do opisywanej poniżej sprawy. Nie należy tej opinii łączyć z jaką kolwiek inną osobą w dowolny sposób związaną z naszą stajnią.

Rzecz cała, kórą tu opiszę, dotyczy mojego "ulubionego" tematu, czyli tzw. fundacji. Ci spośród gości naszej strony, którzy podczytują ją od lat wiedzą, że będąc wyczulonym na niewłaściwe traktowanie zwierząt jednocześnie jestem w równym stopniu wyczulony na nieprawidłowości, jakich dopuszczają się rozmaici quasi-ratownicy oraz tzw. fundacje, które w wysoce niewłaściwy moim zdaniem sposób, manipulując faktami i grając na ludzkich uczuciach organizują sobie rozmaite korzyści, w tym: majątkowe. Ilekroć więc słyszę o akcjach ratunkowo-pomocowych, zapala mi się w duchu lampka alarmowa... Tu piszę ten tekst niejako post factum. Chciałem tę niesmaczną sprawę opisać już wcześniej, tym bardziej, że dotyczyła miejsca oddalonego od nas dosłownie o przysłowiowy "rzut beretem". Robię to dopiero teraz m.in. dlatego, że dokładniej i spokojniej mogę oceniać otrzymane informacje. Rzecz miała się tak:...



W parku świerklanickim działał Gminny Ośrodek Rekreacji. Instytucja ta przez wiele lat prowadziła od lat stajnię i minizoo, w którym przebywały świnie, krowy, osiołek, lamy, kozy, daniele, strusie, owce i pewnie jeszcze inne zwierzęta. Niestety obiekt nie przynosił dochodów, a wręcz przeciwnie: dług narastał. Widać to było już kilka lat temu, efektem pogarszającej się sytuacji były kilkakrotne zmiany kadrowe, zapoczątkowane już w 2011 roku. Gmina nie mając funduszy na dalsze utrzymywanie zoo i stajni postanowiła na początku bieżącego roku postawić obiekt w stan likwidacji i docelowo postawić w tym miejscu korty tenisowe z nadzieją, że to będzie miało większą szansę na zainteresowanie okolicznych mieszkańców i samofinansowanie. Opiekę nad zwierzętami z zoo powierzono natomiast jednemu z okolicznych rolników, który te zwierzęta miał karmić oraz sukcesywnie zabierać kolejne do siebie. Jednak do pewnej fundacji w lipcu wpłynęło doniesienie o braku należytej opieki. Fundacja w związku z tym doniesieniem poprosiła o spotkanie wójta gminy.

Wójt stanął na wysokości zadania, spotkanie odbyło się jeszcze tego samego dnia. Wójt oświadczył, że nie wiedział o sprawie, zobowiązał się do jej wyjaśnienia, zagwarantował dostawę siana i słomy, zlecił wskazanemu przez fundację lekarzowi weterynarii zajęcie się zwierzętami i oznakowanie ich, a nawet przekazał fundacji świnki na podstawie umowy domu tymczasowego. Fundacja z kolei zaczęła udzielac się w opiece nad zwierzętami. Wójt w osobnym piśmie podziękował także za dotychczasowe działania i poprosił o sugestie co do dalszych prac, jakie należałoby podjąć, by zapewnić zwierzętom najwłaściwszą opiekę. Wyglądało więc na to, że współpraca obu stron zaczęła się nadzwyczaj dobrze, wręcz wzorowo. Szybko jednak coś się popsuło. Dlaczego ? Ano zapewne dlatego, że fundacja postanowiła na sprawie ugrać coś więcej: w osobnym piśmie nakreśliła piękne i dalekosiężne, acz obiektywnie rzecz biorąc bajkowo- naiwne plany działania ośrodka przy założeniu, że gmina wydzierżawi jej teren i odda zwierzęta. "Zadeklarowaliśmy także, że o ile jest taka możliwość, przejmiemy ten teren [sic !] wraz ze zwierzętami, aby nie trzeba ich było przenosić." No to jest tupet naprawdę nieziemski - oczekiwać, że dostanie się za grosze lub za friko kawał terenu z budynkami ! Gmina zdaje się przejrzała na oczy, stanowczo odmówiła - i wtedy się zaczęło...



Fundacja 23 sierpnia zorganizowała sobie na Facebooku wydarzenie pt. „Zbiórka na wykupienie 2 koni. Zwierzęta same - sobie, w MINII ZOO w Swierklańcu” (https://www.facebook.com/events/857693257645955). Internetowa akcja "ratownicza" zaczęła się opublikowaniem zdjęć, mających dokumentować rzekomo straszne warunki bytowe zwierząt i uzasadniać interwencję: wybitą szybę w jednym z okien pomieszczenia inwentarskiego, pogryzioną przez któreś ze zwierząt od góry siatkę druvianą oraz dość niedbale sklecone ogrodzenie jednego z wybiegów. Fundacja stawiała też zarzut, że wspomniany rolnik zaczął zabieranie od zwierząt dla siebie najatrakcyjniejszych oraz choć - co przyznają - starał się nimi opiekować, to nie robił tego tak, jak fundacja uważa, że powinien. Przy okazji zarzucała też brak kolczyków i chipów, co jednak nie ma żadnego przełożenia na dobrostan zwierząt i jest quasi-argumentem w rodzaju znanego: "A wy Murzynów męczycie !" Tak samo traktuję informacje zdecydowanie przejaskrawione typu "wszędzie pełno szkła" (na zdjęciu: jedna tylko rozbita szyba w małym okienku), "połamanych desek, kawałków papy i wystających gwoździ" (na zdjęciu: kilka desek leży w rogu jednego z wybiegów), "kozły nie wykastrowane" (i co z tego ?), "oślica po ochwacie" (no cóż, takie rzeczy się zdarzają). Oczywiście od razu zaczęło się "tokowanie": jedna pani napisała: "Szanowny Panie Wójcie Gminy świerklaniec, wróżę spore problemy. To co robi Gmina którą Pan reprezentuje to zwykłe draństwo. Mam wielką nadzieję że sprawą uda się zainteresować media.", inna pani włączyła się do chóru: "A cóż się w ogóle stało, że doszło do upadku GOR-u ? Czy to nie przypadkiem samych złodziei obstawiono na stanowiskach, którzy potem zmarnowali potencjał tego miejsca ? (...) Jak to jest z wójtem gminy, na jakiej podstawie został wybrany, skoro nie interesują go losy miejsca, które mogło by być nad wyraz dochodowe ?" Nie wiem, jakie reguły kultury pozwalają używać tego typu epitetów, nie pojmuję też logiki, która pozwala łączyć zasady wyboru do władz lojalnych z kwestią zainteresowania zwierzętami, przykrym jest natomiast, że rozpoczęła się nagonka na wójta, który przeciez od samego początku wykazał wolę działania i szybko podjął pewne niezbędne kroki. Opisane tu wypowiedzi były zresztą dość łagodne w porównaniu z tymi, jakie potem padały w innych miejscach... Mniejsza jednak z tym; faktem jest, że choć zwrócono - skądinąd bardzo słusznie - uwagę na dość dawno nie korygowane kopyta koni oraz na brak ściółki w boksach, co jest oczywistym zaniedbaniem, to z drugiej jednak strony zaprezentowano zdjęcia zwierząt, którym żebra bynajmniej spod skóry nie sterczały - wręcz przeciwnie, pod tym względem wyglądały one naprawdę nieźle. Także choć niektóre zdjęcia kopyt pokazywały na brak korekcji, to nie było tam też żadnej kopytowej tragedii. Czy więc te dramatyczne informacje były w 100% zgodne ze stanem faktycznym ? Szczerze mówiąc mam spore wątpliwości.







Gmina jednocześnie zorganizowała kolejne spotkanie z fundacją, na którym chciała porozmawiac o sposobach współpracy; nawet na taki krok fundacja zareagowała "kręceniem nosem" i paroma stwierdzeniami sugerującymi bezzasadność takich rozmów. Niemniej jednak spotkanie się odbyło, a w jego trakcie gmina stawiła twardy opór. I wcale się temu nie dziwię, bo nie żyjemy w Chinach ani ZSRR, czasy wymuszonych presją i szantażem samokrytyk to na szczęście przeszłość. Nikt normalny nie będzie akceptował chamskich epitetów pod swoim adresem. Ludziom z fundacji zabronionio więc wstępu do stajni, a organizacja otrzymała pismo, w którym została wezwana do zaprzestania naruszeń dóbr osobistych oraz usunięcia nieprawdziwych informacji", jak również żądanie przeproszenia (pod groźbą podjęcia kroków prawnych) za publikowanie nieprawdziwych informacji o tym, że (cytując dokument):
- zwierzętami nikt się nie zajmuje,
- zwierzęta nie mają opieki weterynaryjnej,
- zwierzęta nie były oznakowane,
- fundacja pokryła koszty odrobaczenia i werkowania koni i oślicy,
- warunki bytowe były fatalne,
- kupowano i eksploatowano zwierzęta ponad siły, a następnie odsprzedawano nie dbając o to , czy w wyniku tej sprzedaży nie trafią one do ubojni,
- totalne nieudacznictwo gminy doprowadziło miejsce i zwierzęta do tragiczne.


Dokument ma pieczątkę i podpis zastępcy wójta, ma więc charakter oficjalny. Nie sądzę zatem, by żądanie gminy było bezpodstawne - przecież gdyby tak było, łatwo można by np. zdjęciami udowodnić gminie w razie sporu sądowego, że to fundacja miała rację - o ile miała. Żądanie wycofania się z niektórych ww. stwierdzeń uważam za uzasadnione - w końcu sama fundacja przyznaje, że wójt podjął od razu kilka ważnych kroków ku poprawie sytuacji i zrobił to zgodnie z jej sugestiami. Ciekawi mnie natomiast, jak to faktycznie było np. z tym (nie)oznakowaniem zwierząt, czy (nie)pokryciem kosztów weterynarza, bo strony mają tu sprzeczne stanowiska, a to przecież łatwo sprawdzić, patrząc w paszporty zwierząt (fundacja w innym miejscu przyznaje, że były !) lub na fakturę od weta. Tekstów o eksploatacji ponad siły oraz nieudacznictwie gminy obecnie na Facebooku nie da się znaleźć, zapewne jednak istniały, skoro gmina w oficjalnym dokumencie je przytacza i jak sądzę zabezpieczyła je jako dowody w sprawie; zwracam tu uwagę, że sama fundacja nie przedstawiła żadnych dowodów na np. nadmierną eksploatację koni. No i wreszcie pamiętajmy, że nonsensem jest też robienie zarzutu sprzedaży do ubojni zwierząt gospodarskich, bo przecież po to je się hoduje. A czy taka odsprzedaż miała miejsce - to już inna rzecz, sama fundacja nie przedstawiła materiałów potwierdzających, a jedynie straszyła nieokreślonymi bliżej świadkami. Jeśli chodzi o mnie, to wiarygodności oświadczeniu gminy dodaje fakt powołania się przez władze na dokumenty sprzed pojawienia się w całej sprawie fundacji: na protokoły z opieki weterynaryjnej, czy kolczykowania. Gdybym miał decydować, stanąłbym więc raczej po stronie gminy, gdyż jak widać z powyższych opisów informacje internetowe były "po fundacyjnemu" rozdęte, zmanipulowane, zapewne pisane jak zwykle w takich przypadkach: z założeniem efektywniejszego wyciągnięcuia pieniędzy od ludzi.

Oburzeniu wójta gminy wcale sie nie dziwię. Zachowania "ratowników", mające swoje odzwierciedlenie na Facebooku, były po prostu szczeniackie. Gmina w swoim piśmie zwracała uwagę, że wielokrotnie, acz bezskutecznie proponowała osobom opiekującym się końmi przekazanie ich pod bezpośrednią opiekę i że - tu smaczek nad smaczkami - "pomimo rzekomo fatalnego stanu tych koni wolontariuszki fundacji nie miały skrupułów z korzystania z nich do jazd rekreacyjnych bez wiedzy i zgody właściciela zwierząt." A to ostatnie stwierdzenie dla mnie ma swój duży "ciężar gatunkowy". Tym większy, że w stanowiącej prawnicze "blablanie" odpowiedzi fundacja do tych poważnych przecież zarzutów w ogóle się nie odniosła.

Wójt konie postanowił sprzedać, do czego miał całkowite prawo - właścicielem obiektu i zwierząt była przecież gmina. Pozostałe zwierzęta zostały przekazane wspomnianemu na początku rolnikowi i opuściły park. A ponieważ sprawy poszły nie po myśli fundacji (tzn. gmina zdaje się nie wykazała "należytego entuzjazmu" w kwestii przekazania jej trenu i zwierząt, więc "życzliwi" powiadomili TV Silesia, TVN24, TVP Katowice, "Dziennik Zachodni", "Gazetę Wyborczą" oraz tarnogórskiego "Gwarka" o... No własnie, o czym ? O tym, że gmina zgodnie z prawem pozbywa się swego własnego majątku ? Żądne sensacji media zareagowały w sposób, który był do przewidzenia: w materiałach powstałych po tym powiadomieniu pełno było rozmaitych "smaczków", np. raz pisano o ledwo ruszających nogami koniach, innym razem - o ledwo ruszających nogami osłach; zarzucano, że jest upał, a strusie zostały na pewien czas zamknięte bez wody (zapominając wszakże, że biotop tych ptaków to pustynie i półpustynie). Zadziwił mnie tekst o reanimacji świnki (usta-ryjek ?) Najbardziej jednak zniesmaczył nieobiektywny tekst w "Wyborczej", która jak widzę od dłuższego czasu obniża dziennikarskie loty. W relacjach mediów przeczytałem m.in., że podczas pierwszej wizyty pracownicy fundacji stwierdzili na terenie zoo brak siana, słomy, jakichkolwiek jarzyn dla zwierząt i paszy dla ptaków, w poidłach brak było wody, a na terenie nie było węża do jej nalania. Brzmi to fatalnie, chciałbym jednak wiedzieć, jak w takim razie te zwierzęta przeżyły wcześniejsze 6 miesięcy ? A może jednak ktoś przez tamten okres je karmił i poił, skoro nie tylko przeżyły, ale nawet nieźle po tm wszystkim wyglądały ? "Boimy się, że trafią w nieodpowiednie miejsce. Ich stan odżywienia jest dobry ale stan zdrowia już nie. Jeśli zdarzyłoby się, że konie kupi przedsiębiorca, który zechce je wykorzystać np. w rekreacji, zwierzęta mogą tego nie wytrzymać. My chcemy je formalnie wykupić oraz przekazać w ręce osoby, która się nimi zaopiekuje - oczywiście przy naszym wsparciu." - mówiła pani z fundacji.





Ja w tej wypowiedzi widzę przede wszystkim przyznanie, że konie są dobrze odżywione, a zatem zaprzeczenie wcześniejszym tekstom o braku paszy. Na zdjęciach widzę zdrowe konie, a jak dotąd ani słowo nie padło o jakichkolwiek ich problemach zdrowotnych, nie wiem zatem, co miałoby być złego w wykorzystaniu ich do rekreacji. Ba ! Moim zdaniem takie użytkowanie raczej korzystnie wpłynęłoby na nie ! Zakładanie a priori, że konie wykupi ktoś nieodpowiedni trąci spiskową teorią dziejów. A w zasadzie trąciłoby, bo moim zdaniem chodzi tu o coś całkiem innego. Ja znając podejście rozmaitych organizacji "pomocowych", zinterpretowałbym te słowa tak: "Chcemy przejąć za darmo te konie i obowiązek ich utrzymania wrzucić osobie trzeciej, którą będziemy pilnie nadzorować, chwaląc się jednocześnie, jacy to wspaniali jesteśmy, ratując te zwierzęta." I temu celowi są także podporządkowane bajędy o tym, jak to np. cierpiącej śwince pomaga druga świnka, "podając mu jedzenie i chuchając w ryjek". Nazwałem przed laty takie opowieści "wyciskaczami łez i portfeli" i nie inaczej nazwę teraz.

Fundacja znalazła paru dobrodziejów, jednak nie udało im się zebrać całej kwoty potrzebnej do wykupu - informowali, że zamiast potrzebnych 7.000 zł zdobyli zaledwie około 1.300. A gmina wpadła jednocześnie na doskonały moim zdaniem pomysł zabezpieczenia się przed fundacjami, który powinien być zawsze powielany w analogicznych sytuacjach - warunkiem dopuszczenia do licytacji było podpisanie zobowiązania, że koń trafi do rekreacji - to po prostu zwiększało prawdopodobieństwo, że zwierzęta trafią w ręce osób, które wiedzą, do czego służy zdrowy koń i we właściwy sposób zadbają o niego osobiście. Ciekawostka: mimo, że było to zdecydowanie nie po myśli "ratujących", kilka dni wczesniej obawiających się, że "zwierzęta mogą rekreacji nie wytrzymać", przedstawiciele oświadczenie podpisali. Licytujących było pięciu, podobno bardzo zdecydowanych na kupno. Konie zostały wykupione osoby trzecie za całkiem wyokie kwoty: 5.900 i 6.800 złotych. I to dla mnie jednoznacznie wskazuje, że wbrew słowom "fundacjuszy" były to zwierzęta pełnowartościowe i zdrowe ! Mimo to po licytacji fundacja pisała, że jest im przykro, bo "mieli nadzieję, że konie trafią na emeryturę" - tylko że jaką znowu emeryturę do ciężkiej cholery ? Dlaczego zdrowe i pełnowartościowe zwierzęta mają iść na emeryturę ? Czy w pomaganiu zwierzętom chodzi o wciskanie ich do adopcji naiwnym i wymuszanie, że nie będą z nich mieli żadnego pożytku ? Ejże !...

Fundacja prowadzenie sprawy zaczęła dobrze, ale tylko po to, żeby - mówiąc kolokwialne - spierniczyc wszystko w maksymalnym stopniu. Nie sądzę, żebym doczekał chwili, w której tego typu organizacje dojrzeją do tego, by zrozumieć, że ludzmi nie wolno manipulować, że nie mają monopolu na jedyne słuszne stanowisko oraz że nic im się nie należy tylko dlatego, że głoszą chęć niesienia pomocy zwierzętom. Nie wierzę też, że powstanie kiedyś fundacja, która zamiast postawy roszczeniowej będzie wykazywała wolę długofalowej współpracy opartej o pełne zrozumienie realiów biznesowo-ekonomicznych i przyjęcie do wiadomości, że trzeba też liczyć się z innymi. Echa licytacji szybko przebrzmiały, sprawa zwierząt ze świerklanieckiego zoo została zakończona, zaś ewentualne dalsze spory sądowe między stronami nie leżą już w sferze moich zaintersowań. Sprawę opisuję tu mająć nadzieję, że ktoś, kto przeczyta powyższe, słysząc w przyszłości o tego typu "akcjach pomocowych" zastanowi się i spojrzy analogiczne apele czytając "między wierszami" oraz odrzucając z założenia wszelkie łzawo-ckliwe słowa, by mieć suche fakty i jasność sprtawy. Mam też na koniec jeszcze dwie istotne jak sądzę rzeczy do powiedzenia. Po pierwsze: o tym, że stajni mieszczącej się w parku świertklanieckim nie poleciłbym raczej, wiedziałem już 10 lat temu, gdy podczas spaceru tamże udało mi się zajrzeć do jej wnętrza. Brud i smród były spore, a sam stan techniczny budynku - nie najlepszy. Nie zmienia to faktu, że na bujnych i rozległych łąkach wokół stajni widziałem łazikujące swobodnie, czyste, zdrowe i zadowolone z życia konie, obżerające się do wypęku trawą. Mimo więc kiepskiego stanu samej stajni nie powiedziałbym jednak wtedy, że ogólnie dzieje się zwierzętom aż tak źle. Z tym większą ostrożnością podszedłem do aktualnych fundacyjnych opisów - jak widać chyba słusznie. Po drugie: wiem, że na pewnym etapie fundacja chciała po przejęciu świerklanieckich koni nawiązać współpracę z pewnym miejscem. Kiedy patrzę na fundacyjne zdjęcia rzekomo nadzwyczaj złych warunków w zoo, zastanawiam się, dlaczego owa fundacja chciała przekazać konie (lub konia) tam, gdzie te warunki byłyby jeszcze gorsze ? Naprawdę bardzo chciałbym poznać odpowiedź to pytanie...



P.S. Niby nieładnie jest kopać leżącego, ale mimo wszystko przypomnę przy okazji tego tekstu pewien artykuł z roku ubiegłego o tej fundacji. Po przeprowadzonej tam kontroli powiatowy lekarz weterynarii w Katowicach, pani Joanna Pokorska, stwierdziła, że zwierzęta były głodne, przetrzymywane w fatalnych warunkach. Swoje spostrzeżenia opisała tak: "Psy trzymane były w ciemnych pomieszczeniach, w bardzo małych klatkach, w których nie mogły zachować naturalnej pozycji ciała. Były zamknięte od dłuższego czasu, co można stwierdzić po ilości odchodów. Niektóre psy były wyraźnie wychudzone. W stajni znajdowało się również 11 koni. Pięć z nich było w bardzo złej kondycji - widać było wyraźnie kości, cały obrys szkieletu. Jeden z koni zalegał. Na terenie schroniska panował brud i nieład (...)".



Zródła:

http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/6359086,swierklaniec-fundacja-chce-uratowac-dwa-konie-wenus-i-flore-potrzeba-7-tys-zl,id,t.html?cookie=1
http://www.tvs.pl/informacje/dramat-zwierzat-w-mini-zoo-w-swierklancu/1#gallery
http://m.katowice.wyborcza.pl/katowice/1,106509,18658460.html?disableRedirects=true