Tarpany i Koniki Polskie



czyli: o rodzimych dzikich koniach i ich potomkach

Tarpan to wymarły (niestety) gatunek konia, zamieszkujący dawniej otwarte stepowe obszary Europy. Był niewielki (ok. 130 cm), o lekkiej budowie ciała, charakterystycznej, myszatej sierści i typowej dla koni prymitywnych ciemnej prędze wzdłuż grzbietu. Ogoni grzywę miał czarną, przy czym grzywa była krótka i stercząca na podobieństwo grzywy koni fiordzkich. Z dawnych opisów wynika, że tarpany był płochliwy, trudny do oswojenia, szybki i zwinny. Żył w dużych stadach i był przedmiotem polowań. Z tarpanów pozyskiwano mięso i skórę, nie były raczej wykorzystywane do pracy. Mało zachowało się źródeł pokazujących wizerunek tarpana. Za najbardziej wiarygodny rysunek uważa się rysunek autorstwa przyrodnika niemieckiego Johanna Georga Gmelina, który zajmował się badaniem flory i fauny Rosji. Od jego nazwiska pochodzi łacińska nazwa tarpana: equus gmelini (koń Gmelina).



Tarpany w stanie dzikim dotrwały licznie na stepach Europy Wschodniej do XIX wieku. Nigdy nie stanowiły obiektu zainteresowania ówczesnych naukowców, co były najwyżej obiektem zainteresowania lokalnej ludności jako źródło mięsa. Ostatni przedstawiciel tego gatunku został zabity na Ukrainie w roku 1879 lub 1880, przy tym nie można mieć stuprocentowej pewności, czy faktycznie był to tarpan, czy wtórnie zdziczały koń domowy. Inne źródła podają rok 1918 lub 1919. Faktem niezaprzeczalnym natomiast jest, że ostatni prawdziwy tarpan trzymany w niewoli padł w 1887 w moskiewskim zoo. Dokładnie w tym samym czasie Mikołaj Przewalski odkrył w Mongolii dzikie konie, zwane później końmi Przewalskiego. To odkrycie, przez autora dobrze udokumentowane, rozpoczęło dyskusje o pochodzeniu konia. Naturalną koleją sprawa tarpana również w tych dyskusjach zaczęła odgrywać rolę. Tarpan jako rasa już wtedy szczątkowa, a dotąd przez nikogo nie opisana, dla wielu ówczesnych naukowców był jednak wręcz mistyfikacją tak samo, jak np. jednorożec.

Tarpany wyginęły, lecz powrócono do nich za sprawą działań poznańskiego profesora Tadeusza Vetulaniego. Profesor Vetulani, absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego na kierunku rolnictwa, w roku 1922, rozpoczął pracę jako zarządca majątków ziemskich. Jako że interesowało go pochodzenie zwierząt domowych, zwrócił uwagę prymitywne chłopskie koniki z okolic Biłgoraja. Konie te pochodziły w dużej części ze zwierzyńca Zamoyskich, do którego trafiły w 1780 roku, odłowione z Puszczy Białowieskiej. W 1808 roku z powodu panującej biedy te ostatnie tarpany "czystej krwi" rozdano okolicznym chłopom. Chłopi je użytkowali i rozmnażali, więc w okolicznych koniach płynęła duża domieszka krwi tarpanów, o czym zresztą świadczyły liczne cechy anatomiczne.



Profesor Vetulani na podstawie badań nad końmi biłgorajskimi opublikował rozprawę pt. "Badania nad konikiem polskim z okolic Biłgoraju". Równocześnie został zatrudniony na Uniwersytecie Poznańskim w Katedrze Szczegółowej Hodowli Zwierząt Domowych, gdzie doktoryzował się w oparciu o tą rozprawę. Kontynuował swe badania, a przekonany o walorach koników biłgorajskich postanowił udowodnić ich przydatność jako wojskowych koni taborowych. W 1928 r. rozpoczął "testowanie" koników: zaprzągł je do "klasycznego" wojskowego wozu taborowego, w pełni obciążonego. Zaprzęg jechał z Biłgoraja do Poznania, a na całej trasie powstały punkty kontrolne, na których oficjalnie ważono wóz i rejestrowano czas przejazdu. Te nieduże koniki ciągnąc wóz z 600-kilogramowym obciążeniem przejechały trasę w zaledwie 2 tygodnie, dziennie przejeżdżając 40 zamiast planowanych 30 kilometrów. Po zakończeniu eksperymentu koniki trafiły do poznańskiego ZOO, gdzie Vetulani rozpoczął ich planową hodowlę. W 1936 r. już jako profesor nadzwyczajny w Puszczy Białowieskiej zorganizował rezerwat przeznaczony do prac nad restytucją dzikiego konia leśnego. Pierwsze konie sprowadzono z poznańskiego ZOO, do 1939 r. stworzono stado złożone z 40 sztuk, żyjące w stanie półdzikim. Na fali sukcesu restytucji żubrów (1925) zastanawiano się też nad pełnym przywróceniem tych koni naturze. Niestety wtedy już "czystych" tarpanów nie było, a choć wprawdzie istniała już teoria genów, to fizykochemiczne badania genów i mechanizmów dziedziczności rozpoczęły się dopiero w połowie XX wieku - za czasów profesora Vetulaniego nie było więc szans na opisanie i uzyskanie genotypu tarpana. Nie było zatem mowy o odtworzeniu "czystego" dzikiego konia, jednak hodowla prowadzona przez Vetulaniego pozwoliła na stworzenie całkiem udanej kopii tarpana, znanej dziś pod nazwą konika polskiego. Konik polski jest prawie-tarpanem, z bardzo nieznacznymi domieszkami krwi innych ras (ocenia się, że koniki polskie mają 99% cech tarpanów). Niestety w czasie II Wojny Swiatowej hodowla została zniszczona, a część koników wywieziono do Niemiec. W 1949 ocalałe konie trafiły do Popielna, tam w Instytucie Genetyki i Hodowli Doświadczalnej PAN do dziś prowadzi się nad nimi badania naukowe i hodowlę zachowawczą. Drugim takim "rezerwatem" takich prawie-tarpanów jest Stacja Doświadczalna Akademii Rolniczej w Poznaniu.



Hodowla zachowawcza w PAN ma tradycyjny charakter stajenny. Do hodowli przeznacza się konie myszate z pręgą, bez odmian, o wzroście 130-140 cm. Mają umaszczenie takie same, jak dawne tarpany, równie wysoką wytrzymałość, płodność i odporność na choroby. Zaś te konie, które nie są przeznaczone do hodowli, przebywają non-stop na wolności, na otwartej przestrzeni, są samowystarczalne i jedynie w zimie dostają siano. Na powierzchni 1600 ha żyje obecnie 5 tabunów. Koniki świetnie się zaadaptowały, nieraz dożywają ponad 30 lat. O tym, jak doskonale się zaadaptowały i jakie są samodzielne niech świadczy informacja z czerwca 2008 roku o konikach, które sprowadzono do wsi Radziejowa z Nadleśnictwa Tuszyma. Koniki te kilka miesięcy spędziły w zagrodzie adaptacyjnej, a później część z nich wypuszczono na wolność. Miały zapobiegać zarastaniu nie uprawianych gruntów rolnych krzewami. Kilkunastokonne stadko rozrosło się do około 50 sztuk i - dosłownie i w przenośni - urosło w siłę, pozwalającą im nawet odeprzeć ataki niedżwiedzia:

"- Czegoś takiego jeszcze nie widziałem - mówi Ryszard Paszkiewicz, nadleśniczy z Baligrodu.

Brunatny olbrzym chciał dostać się na karmisko dla dzików. W pobliżu pasły się konie, a nieopodal na ambonie siedział nadleśniczy.

- Kiedy niedźwiedź zbliżył się do koni, byłem pełen obaw, że któregoś poturbuje albo nawet zabije - opowiada Paszkiewicz. - Nagle z zarośli wyskoczyły trzy ogiery i pognały w stronę miśka. Ten nawet nie próbował stawić im czoła, tylko w mgnieniu oka zawrócił i uciekł do lasu. Musiał być jednak głodny, bo nie zrezygnował z próby przedostania się na dzicze żerowisko. Wyszedł z drugiej strony, ale i tym razem czujne koniki natychmiast zareagowały - mówi nadleśniczy. - Kilka z nich ruszyło z impetem na przeciwnika, więc biedak znowu musiał salwować się ucieczką."


Zuchy !



Zródła:

http://www.filipini.poznan.pl/art.php?tresc-293
http://www.nowiny24.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20080605/BIESZCZADY/911512987